Frankie jest konkretna i rzeczowa, nie lubi wylewności, nie wierzy też w romantyczne związki. Ale choć wygląda na silną i opanowaną, kłębi się w niej mnóstwo emocji. Rozwód rodziców i złośliwość rówieśników mocno ją zraniły, dlatego Frankie ukrywa się za pozą twardzielki i za okularami. Nie może jednak udawać i maskować się w nieskończoność. Na szczęście może liczyć na przyjaciółki, a zwłaszcza brata jednej z nich, Matta, który szczególnie ją lubi. Lecz co robić, kiedy to właśnie Matt, najlepszy przyjaciel, staje się problemem, odkrywając przed nią własne sekrety?
HarperCollins Polska, 2017
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 2017-08-16
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: Sunset in Central Park
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Elżbieta Regulska-Chlebowska
Frankie to konkretna osoba,nie wierząca w miłość a zwłaszcza w żyli długo i szczęśliwie.Niewątpliwie tak podziałał na nią przykład rodziców,którzy rozstali się, mówiąc oględnie, w nie najlepszych relacjach,a nastepnie przykład matki,która goniac utracona młodośc wiązała sie z coraz to młodszymi partnerami.Mężczyźni mogliby dla Frankie nie istnieć.Z jednym wyjątkiem,którym jest Matt,brat jednej z jej najepszych przyjaciółek,przystojny i zdecydowany walczyć z jej uprzedzeniami.Dotychczas byli jedynie przyjaciółmi,ale obydwoje czuja chemię,będąc blisko siebie.Mottem Frankie mogłoby byc hasło: Jesli twoja szklanka jest w połowie pusta,mniejsze ryzyko,że ja rozlejesz. Nic dziwnego,zważywszy na to co przeżyła w dzieciństwie i młodości.
Lubię motyw od przyjaźni do miłości,lubie jak to mężczyźnie bardziej zależy,oraz bohaterki introwertyczne,którym ciężko się otworzyc zwłaszcza na miłość.Nie przeszkadzaja mi pokręcone relacje rodzinne,a to wszytsko odnalazłam w książce Zachód słońca w Central Parku. Nie sposób nie polubić bohaterów,tak pierwszo jak i drugoplanowych.każdy z nich ma w sobie coś pozytywnego,coś,co pozwala polubić go,albo przynajmniej chcieć go bliżej poznać.rzyznam ,że ja chętnie poczytałabym o historii drugoplanowej bohaterki Roxie i jej kolegi z pracy-Jamesa.to mogłaby byc równie interesująca opowieść jak ta dotycząca Frankie i Matta. Frankie powtarza,że związki są jak Halloween-przerażające,mimo to stara się przezwyciężyć własne uprzedzenia i dać szansę swojemu wybrankowi. "Zachód słońca w Central Parku" jest drugim tomem serii "Pozdrowienia z Nowego Jorku",ale można ją czytać nawet nie znając pierwszej części.Mało tu nawiązań do wcześniejszych zdarzeń,swobodnie można ja czytać jako pojedyncza książkę,nie część serii.To lekka i odstresowująca lektura,idealna na kilka godzin relaksu.
29-letnia Frankie Cole jest praktyczną i twardo stąpającą po ziemi kobietą, która ceni sobie prywatność i niezależność, stroniąc od związków i skupiając się przede wszystkim na swojej karierze. Po tym jak ojciec zdradził jej matkę i porzucił dla młodszej kochanki, zamknęła się w sobie i straciła wiarę w prawdziwą miłość, chowając się za okularami i kąśliwymi uwagami. Wszystkie jej dotychczasowe związki były krótkie i powierzchowne, a jedynym mężczyzną, na którym może polegać i przy którym może być sobą, jest brat jej najlepszej przyjaciółki – Matt Walker, który kocha ją w sekrecie od kilku lat. Ich dotychczasowa przyjaźń była do tej pory prosta i nieskomplikowana, jednak gdy mężczyzna zaczyna z nią niespodziewania flirtować, przerażona Frankie stara się za wszelką cenę trzymać go na dystans, jednak nie potrafi zignorować chemii, która jest między nimi…
„Zachód słońca w Central Parku” to druga część trylogii autorstwa amerykańskiej pisarki, Sarah Morgan, która opowiada o perypetiach miłosnych trzech przyjaciółek. Nie miałam okazji czytać pierwszego tomu, jednak na szczęście nie przeszkodziło mi to w lekturze. Nie jest to jednak moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, gdyż miałam już okazję zapoznać się ze „Świątecznymi dzwonkami”, która bardzo przypadła mi do gustu, co zachęciło mnie do sięgnięcia po tę pozycję. Liczyłam przede wszystkim na przyjemną i niezobowiązującą rozrywkę i właśnie to otrzymałam. Sarah Morgan po raz kolejny mnie nie zawiodła, tworząc ciepłą i romantyczną historię miłosną z wyrazistymi i sympatycznymi bohaterami, którym nie sposób nie kibicować. Lubię motyw przyjaciół, którzy niespodziewanie się w sobie zakochują i muszę przyznać, że na tym polu autorka również świetnie się sprawdziła, a zmiana relacji Matta i Frankie wypadła bardzo naturalnie i przekonująco. „Zachód słońca w Central Parku” to błyskotliwa, pełna emocji i wciągająca historia o skomplikowanych relacjach damsko-męskich, bliznach przeszłości i strachu przed zaangażowaniem, ale także o tym, że czasami warto zaryzykować i dać szansę miłości. W dziele Sarah Morgan nie brakuje również humoru i gorących, pełnych namiętności scen, które bez wątpienia rozpalają wyobraźnię. Serdecznie zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję entuzjastów gatunku oraz fanów twórczości autorki!
Nie ukrywam, że uwielbiam sięgać po książki o miłości. Być może dlatego, że sama jestem swego rodzaju romantyczką i kiedy kocham, to całkowicie, całą sobą. Dlatego też postanowiłam sięgnąć po "Zachód słońca w Central Parku" autorstwa Sarah Morgan. Po przeczytaniu opisu domyśliłam się, że będzie to dosyć lekka historia i faktycznie taką mi zaserwowano. Miałam jednocześnie nadzieję, że całkowicie wciągnie mnie do swojego świata, a jednak koniec końców ta lektura pozostawiła we mnie nieco mieszane uczucia.
Główna bohaterka książki - Frankie - to dziewczyna, która panicznie boi się związków. Chowa się więc ona za wielkimi okularami, by odstraszać potencjalnych kandydatów na chłopaka, większość dni poświęca swoim roślinom, a czas wolny najchętniej spędza wraz z dobrą książką. Jednak jej lęk przed miłością wcale nie jest bezpodstawny, gdyż jako czternastolatka była świadkiem rozbicia się własnej rodziny. Ojciec odszedł do młodszej kobiety, przez co mama Frankie całkowicie się załamała i postanowiła leczyć kompleksy poprzez ciągłe, krótkie (często tak naprawdę na jedną noc) romanse. Frankie boi się więc zaangażowania, ale dobrze wie, że nie może nosić maski obojętności w nieskończoność, szczególnie, gdy stopniowo uświadamia sobie, jak wiele znaczy dla niej Matt - brat jej najlepszej przyjaciółki. Co więcej i ona nie jest mu obojętna, jednak mężczyzna nie wie, co zrobić, by Frankie mu zaufała. Jak zatem potoczą się losy tej dwójki? Czy kobieta w końcu uwierzy w istnienie prawdziwej miłości? A może jednak Mattowi nie uda się przekonać do siebie Frankie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Zachód słońca w Central parku".
To moje pierwsze spotkanie z historią stworzoną przez tę autorkę, dlatego też nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Jeżeli chodzi o styl, którym się posługuje, to na pewno trzeba podkreślić, że jest on niezwykle lekki w odbiorze, przez co książkę czyta się w mgnieniu oka. Nie ma tutaj rozwleczonych zdań czy zbędnych opisów, a język jest dosyć przyjemny i prosty. Pod tym względem nie mam książce nic do zarzucenia. Co więcej, każdy rozdział rozpoczyna się krótkim zdaniem, jakie w pewien sposób stanowi "zabawne motto" czy też wprowadza w wydarzenia, które mają nastąpić. Ten zabieg przypadł mi do gustu i uważam, że urozmaicił całą historię.
Gdyby zastanowić się, o czym jest ta opowieść, to z pewnością można doszukać się tutaj kilku poruszonych przez autorkę problemów. Pierwszym z nich jest skierowanie uwagi na fakt, że pewne wydarzenia z dzieciństwa są w stanie wpłynąć na osobowość człowieka i jego dalsze życie. Rany, jakie powstały we Frankie, gdy była młodszą dziewczynką sprawiły, że bała się sięgnąć po prawdziwe szczęście. Jednak jej postawa pokazuje także to, iż czasami dobrowolnie wmawiamy sobie coś tylko dlatego, bo próba zmiany kosztowałaby nas o wiele więcej wysiłku aniżeli ciągłe chowanie się we własnej skorupie. Drugą rzeczą, na jakiej skupia się ta opowieść to pokazanie, jak ważna jest prawdziwa przyjaźń - ta, która łączyła Frankie z jej najlepszymi przyjaciółkami: Paige oraz Evą była nierozerwalna i wszystkie dbały o tę relację. Trzecią natomiast jest pokazanie, że czasami podstawą prawdziwej miłości może być przyjaźń i tylko od nas zależy, czy podejmiemy ryzyko, by przemienić ją w coś głębszego.
Jednak tak, jak wspomniałam na samym początku, ta książka wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia. Niestety, ale oprócz tych pozytywnych aspektów, o jakich wspomniałam, jest też kilka drobnych minusów. Po pierwsze, ta historia jest aż do bólu przewidywalna. W zasadzie z każdą kolejną stroną wiedziałam, do jakiego końca zmierzam i mało co byłoby w stanie mnie tutaj zaskoczyć. Po drugie natomiast, sporo jest w tej książce... nadmiernej bezpośredniości. Już wyjaśniam o co chodzi. A no o to, że odniosłam wrażenie, jakby dla bohaterów tej książki głównym wyznacznikiem życia uczuciowego był jedynie seks i nic więcej. Poniekąd autorka chciała ukazać, że fundamenty związku buduje się na przyjaźni, ale miałam wrażenie, że w pewnym sensie według niej, zanim wyzna się sobie uczucia, to lepiej jest się ze sobą przespać - ot, tak po prostu przejście z fazy przyjaźni do romansu, a dopiero potem ewentualnie można myśleć o związku. Oczywiście nie mam nic przeciwko wszelkim opisom uniesień czy też ogólnie wplataniu seksu do książek, ale jeżeli, w co drugim rozdziale, jedna czy druga bohaterka rozpacza, jakie to ma "fatalne życie łóżkowe", to trochę robi się to już nudne.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani dosyć ciekawie, ale także miałabym do niektórych z nich kilka małych zastrzeżeń. Polubiłam dosyć kreację Frankie, chociaż w pewnym momencie miałam ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć: dziewczyno, masz tyle lat, że wzięłabyś się w końcu w garść i nie uważała, że każdy związek musi skończyć się porażką! Polubiłam natomiast Paige, bo była taką "trzeźwo myślącą" postacią, a także Matta, jaki to akurat bardzo przypasował mi do roli głównego, męskiego bohatera. Nie sposób zapomnieć także o charyzmatycznej i momentami zabawnej Evie. Oprócz tych bohaterów pojawili się też inni, poboczni, przy czym spośród nich najbardziej polubiłam jedną z współpracownic Matta - Roxie, która była kobietą pełną siły i wiedzącą, jakie powinna podejmować decyzje.
Podsumowując, książka "Zachód słońca w Central Parku" to lekka lektura, idealna na jakiś jeden wieczór, która porusza kilka ciekawych i może nawet w pewnym sensie trudnych tematów (jak chociażby rozwód rodziców), a jednocześnie momentami razi swoją nadmierną przewidywalnością. Mimo to nie żałuję, że po nią sięgnęłam, ale być może jestem już trochę za stara na takie aż przesłodzone i zbyt przewidywalne historie. Niemniej myślę, że młodszym osobom, przede wszystkim raczej czytelniczkom, ta książka może przypaść do gustu.
Wiele osób myśli, że idealnie potrafi udawać twardsze niż w rzeczywistości. Chowają się za fasadą zbudowaną z opryskliwości i niechęci. Ich poza zazwyczaj wynika z odniesionych w przeszłości ran. Czy do końca życia można zachowywać się jak aktor? Czy warto zrzucić maskę?
Frankie jest bardzo konkretnym człowiekiem. Kompletnie nie wierzy w romantyzm, wieczne zakochanie. Śluby ją denerwują. Bywa oschła, nie lubi wylewności. Lecz to pozory. Jej wnętrze kipi od emocji, które narastają w niej już od lat. Jako nastolatka przez wiele ciężkich sytuacji. Rozwód rodziców, opieka nad załamaną matką. To odcisnęło duże piętno na młodym umyśle. Dziewczyna trzyma wszelkich adoratorów na dystans. Mimo specyficznego charakteru, ma przyjaciółki. Brat jednej z nich, Matt, okazuje Frankie szczególne uznanie. Znają się od dzieciństwa i lubią. Właśnie — czy tylko „lubią”? Matt jest cierpliwy i wie, że miłość wymaga poświęceń. Natomiast Frankie ciągle walczy ze swoimi demonami, próbując rozbić mur, który budować pomogli jej rodzice. Jakie są szanse, aby tych dwoje skutecznie zawalczyło?
Uwaga, pora na odrobinę klasyki z mojego własnego gatunku. Po raz kolejny rozpoczynam przygodę z jakąś serią, ale od środka. Jestem dość nierozważna, jednak przestałam się tym przejmować, bo zauważyłam, że to nie jakaś wielka przeszkoda, a w pewnym sensie może zachęcić do poznania całości. Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? Przyznam, iż zainspirowała mnie główna bohaterka. Wyczułam jakieś podobieństwo do Eleanor Oliphant. Może kojarzycie tę postać? Jeżeli tak, to raczej się ze mną zgodzicie. Opis i szata graficzna również miały spory wpływ na wybór, więc zaryzykowałam. Właściwie, nie mogę narzekać. Nie jest to lektura wybitna, lecz spędziłam nad nią miły czas, zaciekawiła, spełniła swoją rolę. Poszukam poprzedniego tomu, jego recenzje wydają się być dobre. Z przyjemnością skompletuję wszystkie części, a z tego, co wyczytałam, to do tej pory pojawiło się ich w sumie sześć.
Styl autorki charakteryzuje duża lekkość. Nie znajdziemy tu przedłużanych opisów, rozwlekania każdego fragmentu. Akcja toczy się szybkim rytmem, nie sposób złapać się na ziewaniu. Sądzę, że każdy miewa momenty, gdy ma ochotę spędzić wieczór w spokojnej atmosferze. Przyjemna lektura. Przewidywalna, ciężko mi stwierdzić, czy należy zaklasyfikować to w kategoriach wad. Świadomość dalszego ciągu nie odebrała mi radości z czytania, śledziłam fabułę z zainteresowaniem. Aczkolwiek rozumiem, iż osoby rozmiłowane w powieściach podobnych do tej, mogą czuć jakiś niedosyt. Istnieje szablon, którym kierują się pisarze, prosty do wychwycenia. Jednak nie trzeba na siłę szukać oryginalności, jeżeli może to zaszkodzić.
Praca Frankie jest związana z branżą ślubną, co uznałam za zabawny zabieg, w pozytywnym znaczeniu, oczywiście. Obraca się wokół tego, czym pogardza. Stwierdzam, iż Sarah Morgan umie dobrze operować poczuciem humoru. Jakoś podniosła mnie na duchu, mimo troszkę bajkowej otoczki. Przyjaciele głównej bohaterki i sam Matt są dość wyidealizowani. Zawsze do usług, pełni rad, zrozumienia. Nie uważam, aby tacy ludzie istnieli w realnym świecie, ale pragnę w to uwierzyć. Chyba na tym polega rola postaci na wskroś empatycznych — zdecydowanie sieją ziarenko nadziei.
Spodobał mi się zgrabnie wpleciony wątek psychologiczny. Niezbyt nachalny, lecz da się go łatwo zauważyć. W Frankie wiele kobiet zobaczy siebie. Jej problemy w nawiązywaniu relacji wzięły się z trudnego dzieciństwa, lęk przed zbliżeniem do mężczyzny. Poddano ją swoistemu praniu mózgu, matka przerzucała na córkę własne lęki. Dlatego przeszłość ciągle towarzyszy, jak ogon. Stąd ukrywanie za okularami, chociaż Frankie tak naprawdę ich nie potrzebuje. Trochę żałuję, że autorka głębiej nie wniknęła w tę sytuację i jej dalsze konsekwencje, powierzchownie podchodząc do tematu. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, iż wówczas mielibyśmy od czynienia z zupełnie inną książką, bardziej obyczajową.
„Zachód słońca w Central Parku” to książka zwyczajnie przeurocza. Ujmująca. Z pewnością wzbudzi uśmiech na Waszej twarzy. Prosta, lecz nie prostacka, idealna na wolne popołudnie, gdy pragniemy się odstresować. Myślę, że powieści w takim stylu potrafią zauroczyć. Wzruszające, zabawne, sporo w nich dobrych refleksji. Wyczekana filiżanka smacznej herbaty, zasłużony relaks z Sarah Morgan. Recepta na udane chwile!
''Każda roślina potrzebuje sprzyjającego otoczenia. Posadzona w niewłaściwym miejscu zmarnieje. Gdy znajdzie się tam, gdzie powinna, rozkwitnie.
Zupełnie jak ludzie.''
Frankie nie należy do osób wylewnych i romantycznych. Ma ku temu powody. Rozwód rodziców odbił się na jej spostrzeganiu świata i związków w ogóle. Nie wierzy w romantyczne uniesienia i miłość aż po grób. Jest osobą silną i niezależną, która o wiele lepiej czuje się wśród książek i roślin, niż ludzi. No może nie licząc w to Eve i Paige, jej najlepsze przyjaciółki, z którymi wspólnie prowadzi agencję eventową.
Jest też Matt, brat jej ukochanej przyjaciółki, do którego ją ciągnie. Znają się od czasów dzieciństwa i ich przyjaźń jest dla niej ważniejsza niż cokolwiek innego. Jednak pożądaniu coraz trudniej się oprzeć tym bardziej, że Matt niczego nie ułatwia i nie zamierza tego robić. Mężczyzna kocha się w niej od lat i zdobywa się na odwagę, aby zawalczyć o jej serce.
Jednak czy uda mu się przebić przez jej lęki? Czy kobieta będzie gotowa zawalczyć z własnym strachem?
''Zachód słońca w Central Parku'' to już druga część serii Pozdrowienia z Nowego Jorku. Autorka po raz kolejny wprowadza nas w losy paczki przyjaciół. Ponownie skupia się na problemie, który pokazuje nam jak doświadczenia z dzieciństwa wpływają na nasze dorosłe życie. Frankie nie miała łatwo. Najpierw rozwód rodziców, później jej mama wpadła w depresję, aż następnie zaczęła sypiać z połową mieszkańców miasteczka, w którym mieszkała. Wstyd i hańba towarzyszyły jej na każdym kroku i nie opuściły nawet wtedy, kiedy przeprowadziła się do Nowego Jorku.
Trudno byłoby mi wybrać, czy historia Paige i Jacka jest lepsza od Frankie i Matta. Obie te książki są ciepłe, subtelne i nieskomplikowane. Wciągają od razu i czyta się je z największą przyjemnością. Autorka nie skupia się na samym romansie, pokazuje też przyjaźń. Chociaż zauważyłam, że w tej części na pierwszy plan wysunęła się relacja Matta i Frankie, co nie było też złe. Autorka poświęciła sporo czasu, aby rozwinąć relacje pomiędzy nimi. Frankie jest kobietą, która boi się miłości, ale Matt to facet cierpliwy, który krok po kroku postanawia naruszyć wyznaczone przez nią granice. Nic nie dzieje się od razu, a sprawy między głównymi bohaterami rozgrywają się w odpowiednim tempie.
''Zachód słońca w Central Parku'' to książka idealna dla tych osób, które lubią sięgać po lekkie, zabawne i przyjemne w czytaniu powieści. W sam raz na spędzenie z nią wieczoru. Porusza wiele ważnych aspektów takich jak wpływ rodziców na nasze życie, czy innych ludzi, którzy odegrali w nim jakąś rolę. Uczy, że czasem warto zaufać drugiej osobie, że jest to najważniejszy czynnik relacji międzyludzkich, wraz z byciem uczciwym. Pokochacie głównych bohaterów oraz autorkę, która stara się przekazać nam urok Nowego Jorku.
http://z-ksiazka-w-reku.blogspot.com/
Frankie, główna bohaterka książki, to osoba dość specyficzna. Jest kobietą konkretną i rzeczową. Nie wierzy w prawdziwą miłość i romantyczne związki. Choć z wierzchu wydaje się być silna i opanowana, tak naprawdę jest osobą pełną emocji, a trauma nie pozwala jej normalnie funkcjonować. Jako dziecko musiała poradzić sobie z odejściem ojca i rozwodem rodziców, co niewątpliwie odcisnęło piętno na jej psychice. Jednak udawanie silnej osoby nie może trwać wiecznie. Musi w końcu pozbyć się maski twardzielki, którą nosi od lat. Na szczęście może liczyć na swoje oddane przyjaciółki, a zwłaszcza na brata jednej z nich - Matta. Lecz co ma robić dziewczyna, kiedy to właśnie Matt staje się problemem, odkrywając przed nią własne sekrety?
~*~
„Zachód słońca w Central Parku” to książka dość schematyczna i szablonowa. Fabuła powieści jest w takim stopniu przewidywalna, że już przed lekturą znałam zakończenie. Pozycja niczym mnie nie oczarowała, nie zachwyciła i nie sprawiła, że czytałam ją z wypiekami na twarzy. To po prostu lekka, niewymagająca książka, o której szybko się zapomina. Niewątpliwym plusem powieści jej język, który jest lekki i to właśnie on umilił mi lekturę. Autorka podjęła próbę prowadzenia aspektu psychologicznego, który został umieszczony w traumie głównej bohaterki. Frankie nie może pozbyć się przeszłości. Cały czas ma wrażenie, że jest postrzegana przez pryzmat swojej matki. Dodatkowo dziewczyna nie chce angażować się w żaden związek bo jest pewna, że i tak nic z tego nie będzie. Robi wszystko, aby nie zwracać na siebie uwagi facetów - nosi okulary, choć nie musi, zakłada spodnie, gdyż nienawidzi spódnic i sukienek. Jeśli zaś chodzi o innych bohaterów, to moim zdaniem zostali oni wykreowani na ludzi wręcz idealnych. Ciepli, pomocni, bez żadnych skaz i wad. Uważam również, że wątek psychologiczny nie został przedstawiony dość autentycznie. Brakowało mi większej ilości emocji, dzięki czemu książka by mną wstrząsnęła i sprawiła, że zapamiętałabym ją na długo.
Muszę również wspomnieć, iż „Zachód słońca w Central Parku” jet drugą częścią cyklu Pozdrowienia z Nowego Yorku. Nie czytałam pierwszej części, ale w niczym mi to nie przeszkodziło. Doskonale odnajdywałam się w fabule i ani przez chwilę nie miałam wrażenia, że czytam kontynuację. Wszystko to za sprawą tego, iż ktoś inny jest głównym bohaterem.
Podsumowując, „Zachód słońca w Central Parku” jest książką przewidywalną i szablonową, ale za to lekko napisaną. Jest to powieść niezobowiązująca i niewymagająca. Idealnie sprawdzi się jako odpoczynek po ciężkich książkach.
Sarah Morgan oczarowała mnie swoją twórczością już wtedy, gdy sięgnęłam po "Bezsenność na Manhattanie". Tam poznałam Paige, a także jej dwie przyjaciółki, Frankie i Evę. Tamta powieść skupiała się właśnie na Paige, natomiast "Zachód Słońca w Central Parku" przybliża nam historię i osobowość Frankie. Autorka skupiła się na niej i jej niechęci do związków, małżeństw i samych mężczyzn. Pochłonięta pracą trzyma się mocno za murem, który zbudowała wokół siebie już wiele lat temu, a jej jedynym zewnętrznym oparciem jest wierna paczka przyjaciół. Choć dziewczyna nie wierzy w prawdziwą miłość, to życie lubi zaskakiwać. Tylko czy Frankie da radę sprostać wszystkim wyzwaniom, jakie planuje postawić na jej drodze przekorny los?
To, co kłębi się we wnętrzu Frankie jest smutne, ale też bardzo życiowe i emocjonalne. Rozwód rodziców, płacząca i załamana matka, a także bezwzględni w swej złośliwości rówieśnicy. To wszystko pozostawia ślad w psychice dziecka, nawet po wielu latach, gdy dziecko jest dorosłą, silną i niezależną kobietą. Jak poradzić sobie z trudną przeszłością?
Autorka skupia się na wadach i zaletach bohaterki, emocjach, jakie kłębią się w jej wnętrzu i wątpliwościach, jakie rodzą się w jej głowie. A przede wszystkim na przemianie, jakiej kobieta musi doświadczyć. Czy pokona swój strach i zmieni sposób myślenia, to już zupełnie inna sprawa.
Przy okazji książka udowadnia, jak bardzo można skrzywdzić drugą osobę. To delikatny temat, sfera, w której trzeba być ostrożnym. Jednak nie każdy o tym myśli, nie każdy przejmuje się innymi, mając w głębokim poważaniu to, co czują.
To już druga powieść Sarah Morgan w mojej karierze mola książkowego, a ja ją po prostu uwielbiam! Na sam widok okładek cieszy mi się buzia, jak wariatowi 😀 Kocham jej styl, wyczucie chwili, umiejętność budowania atmosfery i napięcia (tak, oczywiście, że głównie tego romantycznego) między bohaterami. Poza namiętnością dodaje do swoich książek coś, co wzbogaca historię. Tu akurat jest nią bolesny powrót do przeszłości.
Uwielbiam rozwój sytuacji, dialogi między bohaterami i cudowne poczucie humoru, którym autorka żongluje już od poprzedniej książki. Choć tu jest go mniej, to jakoś mi to nie przeszkadzało, bo książka wciągnęła mnie tak bardzo całą sobą, że trudno to opisać. Było mi ciężko oderwać się od treści. Może też dlatego, że to książka pisana jakby idealnie pod mój gust!
Czy można chwytać za ten tytuł bez znajomości poprzedniego z serii "Pozdrowienia z Nowego Jorku"? Oczywiście, że tak. O dziwo, wszystko jest tak skonstruowane, że nie stanowi to najmniejszego problemu. Czy ja bym tak chciała? Nie. Oczywiście oprócz drobnych spojlerów, które sobie w ten sposób funduję (bo jakby nie było, zdradzają co działo się w pierwszej części), wolę spójny ciąg i prawidłową kolejność wydarzeń. A akcja tej książki dzieje się kilka miesięcy po tamtej, więc na pewno rozumiecie, o czym mówię.
Na koniec przyznaję wielki plus dla wydawnictwa HarperCollins za zachowanie spójności szaty graficznej i rozmiarów tej serii. Uwielbiam takie zabiegi i mam nadzieję, że w następnej również grafik i drukarnia będą się tego szablonu trzymać. Jeśli tak, cała seria będzie cudownie wyglądać na mojej półce 😀 !
Frankie zna Matta odkąd oboje byli dziećmi. Ich przyjaźń jest dla niej bardzo ważna, ważniejsza niż mogłaby przyznać sama przed sobą. Skrzywdzona przez dość burzliwe rozstanie rodziców nie wierzy w romantyczną miłość i związki na całe życie. Obawiając się emocjonalnego odrzucenia, nie chce angażować się w żadne poważne więzi. Jednak Matt nie zamierza się poddać tak łatwo i w zanadrzu ma dla niej wiele miłości i zaufania. Krok po kroku odkrywa dotąd skrzętnie skrywane tajemnice Frankie. Czy jednak widmo tragicznego dzieciństwa i wciąż obecna w życiu dziewczyny destrukcyjna matka nie przekreślą możliwości zbudowania wspólnego szczęścia?
Całość recenzji dostępna pod adresem: http://zapach-ksiazek.pl/zachod-slonca-w-central-parku/
Ethan Walker przybywa na odległą szkocką wyspę Glenmore, by spędzić tam lato jako lekarz w miejscowej przychodni. Już po zejściu z promu jego uwagę zwraca...
Koleżanki żyjącej jak odludek doktor Alice Anderson uknuły intrygę - wprowadziły pod jej dach Gia Morettiego, chirurga z Sycylii. Przybył on do kornwalijskiego...