Za Chiny ludowe

Ocena: 3.5 (4 głosów)
„Za Chiny ludowe” to migawki z chińskiej codzienności, obraz życia lao baixing, czyli tak zwanych zwykłych ludzi, mieszkańców współczesnych Chin; to próba uchwycenia zmian dokonujących się w tym olbrzymim kraju, który rozwija się obecnie w zawrotnym tempie.

Autorka studiowała w Państwie Środka, mieszkała w dwóch „miastach gigantach”: Szanghaju - epicentrum gospodarczym, a także Pekinie – centrum politycznym. Odwiedzała też miejsca nieporównanie bardziej peryferyjne, oglądając od wewnątrz zachodzące w nich przemiany: zanikanie tego, co wielowiekowe, a w jego miejsce pojawianie się aktualnie obowiązującej wersji chińskiej nowoczesności.

Katarzyna Pawlak ukazuje wielość stylów życia i wielość kultur w Chinach, które zdają się rozłamywać na dwa światy – wielkomiejski, zaskakujący nowoczesnością, oraz nostalgiczny, zacofany, wiejski. Autorka opisuje skomplikowany systemem chińskiej opieki zdrowotnej, swoje przygody z siecią internetową, miłość i małżeństwo po chińsku, tamtejszy wyścig edukacyjny, zawiłości systemu prawego i administracyjnego.

Informacje dodatkowe o Za Chiny ludowe:

Wydawnictwo: PWN
Data wydania: 2013-05-06
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN: 9788377053225
Liczba stron: 248

więcej

Kup książkę Za Chiny ludowe

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Za Chiny ludowe - opinie o książce

Avatar użytkownika - wdowa86
wdowa86
Przeczytane:2014-02-13, Ocena: 3, Przeczytałam, 52 książki - 2014, Podróżnicze,
Jeśli to ma być moja pierwsza książka o Chinach to źle trafiłam. Nie ma tu nic z wielkiej kultury i tradycji. To jest obraz współczesnej CHRL. A za taką ja dziękuję. Kiepski to obraz współczesnego chińczyka kreuje autorka. Jego ścieżką życia jest konsumpcja. Najważniejsze jest mieszkanie. Ale od początku, najpierw jest wykształcenie dziecka, potem mieszkanie, później małżeństwo, następnie dziecko, później wykształcenie... takie błędne koło. Im lepsze wykształcenie i masa zaliczonych pobocznych kursów, tym lepsza praca i więcej $, a za tym idzie mieszkanie, niebotycznie drogie w większych miastach. Facet bez mieszkania jest nikim. Nie może liczyć na dobrą partię do ożenku. Druga część jest nieco lepsza. To próba odszukania śladów dawnych Chin w różnych wioskach. Smutny jednak wniosek można wysnuć, albo jest już za późno bo już jest pełno sztucznie stworzonych wiosek, albo maszyna przemiany ruszyła. Współczesne Chiny nie są zachęcające. Straszna różnica między ludźmi z miast a ze wsi, nie tylko w postaci posiadania ale raczej "bycia". Autorka serwuje nam zlepek informacji, który tworzy smutny patchwork.
Link do opinii
Avatar użytkownika - Olena
Olena
Przeczytane:2014-01-09, Ocena: 2, Przeczytałam, 26 książek -2014,
Po tych wszystkich udanych spotkaniach z pisarzami z "tamtych rejonów", którzy barwnie odmalowali życie codzienne w swoim kraju, kultywowane w nim zwyczaje, egzotyczne krajobrazy i często niezrozumiały dla mieszkańców Europy światopogląd, będąc na przysłowiowym "głodzie" wynikającym z częstego spożywania tak smakujących mi ostatnimi czasy chińskich łakoci literackich, sięgnęłam po reportaż (?) zadomowionej w interesującej mnie rzeczywistości młodej Polki - i srodze się zawiodłam. Ciężko w ogóle powiedzieć czym jest ta książka - pierwsza część to luźny zbiór anegdotek z codziennego życia w Szanghaju, przetykany krótkimi wynurzeniami na tak zwane tematy różne, od sytuacji mieszkaniowej, poprzez specjały sprzedawane na osiedlowym bazarku, aż po uczelniane problemy i wizyty u fryzjera. Swoisty leitmotiv stanowią powtarzane do znudzenia, w różnych konfiguracjach i w niemal każdym z rodzialików, rozważania na temat własnego wyobcowania. "Jestem taka inna z tymi swoimi jasnymi włosami, dziwują się na mój widok, pokazują palcami, nie dają pisać prac na uczelni, choć takam ambitnam i do pracy skoram; chcę udowodnić wszystkim, że laowai też potrafi, a tu nijak nie da rady" - z grubsza rzecz ujmując. Innymi słowy obcość sygnalizowana i opisywana o kilka razy za dużo, a mianowicie niemal przy każdej nadarzającej się okazji. Moją irytację znacznie łagodziły ciekawe spostrzeżenia Autorki, dotyczące m.in. opieki medycznej, chińskich sposobów nauki języka angielskiego, trudnej sytuacji mężczyzn na rynku matrymonialnym, mieszkaniowych kłopotów młodych ludzi, popularności koreańskich trendów, czy stylu życia młodzieży, a także migawki z chińskiej telewizji i pozornie światowego, a w gruncie rzeczy mocno lokalnego Internetu, w którym co prawda jest wszystko, ale zarazem nie ma tam niczego, co nie byłoby skontrolowane, bądź też próbą kontroli objęte. Im dalej w las tym więcej butelek - powiadają. Poszłam dalej i koniec końców nadziałam się na to nieuniknione, przysłowiowe szkło. W ramach innowacyjnych literackich odautorskich reform w części drugiej zmienił się nie tylko leitmotiv, ale nawet gatunek! Książka niespodziewanie stała się literaturą turystyczną, a odmienność sianowłosego laowaia ustąpiła miejsca rozważaniom stricte antropologicznym, dotyczącym pewnych powszechnych zachowań turystów i sposobów w jaki sprzedaje się im dzikość miejsc, które odwiedzają oni ze swoimi aparatami. Tym razem już się na Autorkę tak nachalnie tubylcy nie gapili (a może i gapili, tyle, że przestała o tym pisać), za to ciekawskie oczy zastąpiło zło innego rodzaju... "Ominęłam bramki biletowe i inscenizowane występy dla turystów, które napawają mnie głębokim niesmakiem. Nareszcie znalazłam się wśród tubylców. Za kulisami. Samotna i WTAJEMNICZONA. Bełkoczą coś w dialekcie, ku swej radości ledwo ich rozumiem. Dotknęłam jądra autentyczności. Niech żyje Prawda! Czary-mary, drewniane chałupy, śmiejące się bambusy, wiekowe świątynie, tajemnicze posągi, nieznane obrzędy, wychodek głęboko w lesie, autentyczność nie do wytrzymania. Dziękuję za gościnę, idę dalej omijać bramki" - że zobrazuję te wojaże w wielkim skrócie i zarazem w nieco wykrzywionym zwierciadle. Te wszystkie liczne wycieczki w odległe zakątki Chin czy Mongolii przedstawione zostały bez charakterystycznego rysu, widoki opisywane są przy użyciu niemal jednych i tych samych przymiotników, a każde pojawienie się w nowym miejscu kwitowane jest w podobnym stylu: "najpierw chcieli sprzedać mi bilet, ale nie ze mną te numery, to dobre dla tych naiwniaków z aparatami, ja idę w dzicz, zwiedzać na własną rękę, by potem zrelacjonować wam, że las był ciemny, tradycyjne stroje tubylców barwne i ręcznie tkane, a zachód słońca na równinie nieopisanie wprost uroczy. Bogini Słodkiej Outsiderskiej Naiwności nade mną czuwa". Droga Autorko - czytelnikom, w znakomitej większości wypadków, doskonale wiadomo, że w świecie turystyki, zwłaszcza tej zorganizowanej, wszystko tak na dobrą sprawę jest na sprzedaż; że spragnieni egzotyki turyści lubią każdy rodzaj dziczy, więc nie przeszkadzają im nawet mało wyrafinowane chwyty inscenizacyjne - ba, oni często ich oczekują, bo w końcu je sobie wykupili. Tubylcy nie gardzą z kolei zarobkiem, zwłaszcza tak łatwym jak ten, który wymaga jedynie pomalowania twarzy i wydawania nieokrzesanych wrzasków z wysokości liany. Nie musisz tych oczywistości podkreślać na każdym kroku. Miasta, wioski i domy wydmuszki, podekscytowani podróżni z aparatem - wszyscy znamy te widoki. Ponadto, by było komicznie, każdemu (w tym także i Tobie) wydaje się, że "autsajderyzm" wpisany jest w jego naturę, więc samotna wyprawa w uliczkę leżącą poza turystycznym szlakiem jawi się jako wartościowa wycieczka w głąb najbardziej prawdziwego i nigdy nieoglądanego jądra ciemności i wszechtubylczości. Chcemy być niepowtarzalni, chcemy fotografować w samotności, starając się nie myśleć o tych wszystkich, którzy kiedyś także odłączyli się od grupy, i wierząc, że dotarli do źródeł cywilizacji, wyjęli skrzętnie dotąd ukrywane podróżnicze akcesoria do unieruchamiania czasu i przestrzeni. Zdaje się, że i Ty uwierzyłaś we własną wyjątkowość, w upragnioną oryginalność swych metod docierania do "prawdziwych" obcych. Ale niech Ci będzie. Miast przekłuwać balon samozadowolenia podróżnika-outsidera, dumnego ze swej izolacji od całej chmary "tych nieznośnych turystów" powróćmy do naszych bolączek. Oto kolejna z nich - pisarska nuda, przytłaczająca monotonia, kompletny brak urozmaiceń w opisach. Krajobrazy, choć na żywo bez wątpienia zapierające dech w piersi, w książce zostają spłaszczone, dosłownie żywcem oskalpowane z oryginalności. Czytelnik ma wrażenie, że znajduje się w trakcie długiej podróży, uwięziony w leniwie sunącym pociągu, gdzie jedyną rozrywką jest przesuwający się widok za szybą. Inne pola i łąki, inna zabudowa, raz krówki a raz owieczki, czasem i sarenka się trafi - koniec końców środek transportu nie stoi w miejscu, więc i pasażer (teoretycznie) stale ma przed oczyma nowe, i do tego całkiem przyjemne, widoki. A jednak podróży tej towarzyszy niewyobrażalna nuda, całkowite zaćmienie, a raczej zaspanie, zaś jedyną ucieczką od oglądania rzekomo nowego, będącego zarazem jednym i tym samym, staje się sen. Czytelnik zaczyna ziewać, Hypnos przybywa i uwalnia go od konieczności ciągłego rejestrowania zlewających się w jedno obrazów. "Idę lasem, wdrapuję się na górkę, widzę napisy na murach, jestem w prowincji X, drewniane chatki oddają pokłon powykręcanym drzewom. Jem lokalny specjał: jajko/orzechy/placek/naleśnik. Rozmawiam z X-em o trudnym życiu w trudnych warunkach. Potem w drogę. Las, górka, mur, chatka, napis, tubylcy, hotelik, pociąg. Prowincja Y. Las, mur, chatka, napis..." - Ooo! - Przytomnieje nagle uradowany zmianą w narracji czytelnik. - Nie było górki! Podsumowując: nie wątpię w to, że Autorka wiele przeżyła i wiele widziała, ale faktem jest, że nie potrafi odmalować w słowie wyjątkowości tych podróży, bo najzwyczajniej w świecie przynudza i spłyca. Jeśli lubicie pełnokrwiste reportaże, ciekawostkami historyczno-religijno-kulturowymi stojące, o niebanalne spostrzeżenia własne podparte i doprawione garścią informacji poszerzających waszą wiedzę na temat opisywanego regionu, tworzące soczysty obraz przemierzanego państwa i opisywanego społeczeństwa, za Chiny ludowe nie czytajcie tych "zapisków bez polotu z mojej nieciekawej codzienności w Państwie Środka". Dla Autorki te pieczołowicie sporządzane notatki zapewne mają swój urok, zwłaszcza, że stoi za nimi cała gama przeżyć nieopisanych. Na przykładzie tego typu publikacji dobitnie widać jednak, że do napisania dobrej książki z gatunku "podróżnicze" nie wystarczy znajomość języka, zwiedzanie obcego kraju, a nawet mieszkanie w nim - by wydać coś naprawdę wartościowego trzeba jeszcze posiadać dar opowiadania, bo szablonowe relacje, utrzymane w stylu szkolnych wypracowań, uśmiercą wrażenia z najbardziej fascynującej i egzotycznej podróży. W niektórych wypadkach lepiej pozostawić pustą kartkę. I jeszcze jedna przykra uwaga - tym razem nie na temat lichej treści ale równie lichego wydania. Książka dosłownie rozpadała mi się w dłoniach. Bezwstydnie przyznam, że jestem jedną z tych nietarganych najmniejszymi wyrzutami sumienia osób, które przedkładają treść publikacji nad jej formę, w związku z czym często tę drugą brutalnie naruszają. Moja domowa biblioteczka to kulejące stosy książek popodkreślanych, z pozaginanymi rogami, osobistymi notatkami i wykrzyknikami na marginesach, stosy napęczniałe od biletów, kart wstępów, dźwigające pocztówki, banknoty i wszystko inne, co jest w stanie zmieścić się między kartkami. Nie ceregielę się z książką, bo w końcu książka nie jest od tego, by dobrze wyglądać na półce i świecić po oczach bielą nienaruszonych kartek. Wysoki stopień pozaginania i liczne ołówkowe ślady dobitnie świadczą o wielkiej wartości danej publikacji. Niestety, z serią Bieguny trzeba obchodzić się jak z jajkiem, co z pewnością docenią książkowi puryści oraz miłośnicy książek wyglądania i na półeczkach układania. Wydanie w miękkiej oprawie zaczęło niebezpiecznie skrzypieć już w momencie studiowania lekko odgiętej okładki. Najpierw posypał się grzbiet. Jakby go ktoś niewidzialnym nożem drasnął. Przerażona tym nagłym i błyskawicznym rozkładem starałam się dotrzeć do treści niemal nie otwierając formy, by poszczególne fragmenty woluminu samoistnie nie rozczłonkowały się na moich oczach. Dostanie się do literackiego miąższu Państwa Środka było wyczynem iście akrobatycznym. Przyznam, że często urządzam sobie kulinarne uczty nad wyczytywanymi aktualnie pozycjami, ale tym razem darowałam sobie wycieczki do krainy smaków, bo miałam wrażenie, że samo przeżuwanie nad Biegunami sprowadzi na mą nieszczęsną głowę (i łóżko) lawinę wściekle wypadających kartek. Całe szczęście, że w tym akurat wypadku nie czułam potrzeby podkreślania ani zaginania, bo podziurawiony papier i urwane rogi dopełniłyby obrazu nędzy i pustki, który towarzyszył mi po zapoznaniu się z treścią. Innymi słowy z książką nie dało się współpracować - zawiodła mnie na każdej płaszczyźnie.
Link do opinii
Avatar użytkownika - wisnia86
wisnia86
Przeczytane:2014-02-23, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2014,
Avatar użytkownika - agga
agga
Przeczytane:2013-12-31, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2013,
Recenzje miesiąca
Lato drugich szans
Dagmara Zielant-Woś
Lato drugich szans
Cienie. Po prostu magia
Katarzyna Rygiel
Cienie. Po prostu magia
Suplementy siostry Flory
Stanisław Syc
Suplementy siostry Flory
Upiór w szkole
Krzysztof Kochański
Upiór w szkole
Piwniczne chłopaki
Jakub Ćwiek
Piwniczne chłopaki
Dolina Marzeń. Przeszłość
Katarzyna Grochowska
Dolina Marzeń. Przeszłość
Szczerbata śmierć
Arkady Saulski
Szczerbata śmierć
Bez litości
Michał Larek
Bez litości
Z okruchów nadziei
Anna Siedlecka
Z okruchów nadziei
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy