Marek Zychla od pierwszego zdania zmusza czytelnika do gry na swoich zasadach. Nie idzie na żadne kompromisy, ale jednocześnie potrafi okazane zaufanie wynagrodzić po wielokroć. To on rozdaje karty. I tak właśnie powinno się pisać. Gdybym miał określić „Wi@rusa” jednym słowem, byłoby to słowo: „brawurowe”. To popis stylu i eksplozja wyobraźni, która w poszukiwaniu najwłaściwszej formy z łatwością przełamuje bariery gatunków. To radykalne wyzwanie, rzucone zdolnościom percepcyjnym czytelnika, sytuujące się między science fiction a horrorem, między baśnią, mitem, powiastką filozoficzną a opowieścią o ludzkich uczuciach i ambicjach. To wreszcie fantastyka taka, jaką osobiście cenię najbardziej: erudycyjna, gęsta, ustawiająca wysoko poprzeczkę czytelnikowi. Po prostu świetna. Ja stawiam „Wi@rusa” na jednej półce z „Trojką” i „Onikromosem” – powieściami szalonymi, które z całą mocą zmuszają do przyjęcia ich reguł.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2018-05-02
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 300
Ilustracje:Krzysztof Wroński
Te historie każdemu zmrożą krew w żyłach. Doborowa stawka polskich autorów specjalizujących się w literaturze grozy opisuje Boże Narodzenie takie, jakiego...
Gdy skorupka za młodu Pratchetem i Kingiem nasiąknie, gdy korzenie zapuści w postapokaliptycznym, polskim blokowisku, gdy, przesadzona do irlandzkiej ziemi...
Przeczytane:2018-03-20, Ocena: 6, Przeczytałem, Mam, 26 książek 2018, Książki XXI wieku,
Po świetnym zbiorze Przeczywitość Marek Zychla powraca z powieścią. Wi@rusa znamy już z opowiadania pod tym samym tytułem. Autor tradycyjnie manipuluje czasem, pojawiając się u mnie przed premierą.
Pamiętacie jegomościa, który uporał się z inwazją dziwnych zombie na blokowisku? To właśnie on. Niespokojny, chaotyczny i z obolałymi stopami, całymi w pęcherzach. Cóż, takie życie. (These boots are made for stomping - Symarip)
Wiemy już o kogo chodzi, ale czy też o co chodzi? Zdawać by się mogło, że o zemstę. Marek Zychla odkrywa dla nas historię Krisa, jego tragedię i siłę napędową do zemsty na skrzatach. Tak! Skrzatach. Mitologia irlandzka (i nie tylko zresztą) powraca, nie spodziewajmy się jednak bajkowej wersji znanej z szlifującej ostre kanty popkultury. Tu od pierwszych stron mamy duże wysycenie magią, wieszczeniem, octem i okrucieństwem. Taka bowiem jest mitologia - zarówno znana nam ze szkoły grecka, jak i irlandzka. Moc musi być skądś czerpana, a więc krew i cierpienie muszą znaleźć poczesne miejsce w działaniach wspomnianych skrzatów. Autor wrzuca nas od razu na głęboką wodę, każąc domyślić się reguł świata, w którym podróżujemy z Krisem i jego dziwną kompanią. Reguły - a więc rozgrywka.
Wątek Wi@rusa przetykany jest zapiskami Antybajta, stanowiącymi ostrzeżenie przed technologią. Nie ma tu luddyzmu, o nie. Punkt po punkcie przedstawia nam katastrofalny w skutkach rozwój SI. Podzespoły zawładnęły znanym nam światem, a ludzie skryli się w jaskiniach. A zaczynało się tak niewinnie... Właściwie - zaczyna, co uświadamia nam Autor.
Co tu mają wspólnego mitologia i technologia? Czy Kris zmierzając do starcia z rosnącym w siłę złem spotka coś innego? Wydaje mi się, że to zestawienie nie jest przypadkowe. Ludzie uwielbiają zabawę w Boga - zabawę, bo nigdy nie jest to przemyślane i świadome potęgi wynalazku i jego skutków. Wszystko na hurra - i jakoś to będzie. A może nie być. W mitologii konieczne nakłady, ofiary a wreszcie skutki są pokazane dość wyraźnie. Za skarb trzeba zapłacić cenę - wszystkim rządzą specyficzne reguły. Tak, znów zabezpieczenie w postaci reguł. Co z tego, że nie podlegają logice i nawet nie znamy ich do końca. Jak to w życiu, trzeba działać na podstawie ograniczonych danych. Reakcje musza być szybkie - nawet gdy nagle zjawia się Efemeryczna Czwórka trzeba być przygotowanym. Kris jest - ma swoje buteleczki i okrwawione stopy, bo już plan to nie bardzo. Marny z niego taktyk, o strategii nie mówiąc. Przypomina tu trochę holistyczną zabójczynię z serialu na podstawie powieści Douglasa Adamsa - a może po prostu taki jest, zawsze do przodu, bez względu na okoliczności (co ma swoje późniejsze uzasadnienie). Ciekawa to postać, trudna do określenia, mimo charakteru trudna do polubienia przez koniecznie okrutne czyny, ale jednak budząca jakąś dziwną nutę sympatii.
Marek Zychla z właściwą sobie przewrotnością, zmierzając w głąb tej smakowitej cebuli fabuły (mówiąc o cebuli mam na myśli warstwy oczywiście), brutalnie przerywa nasze domysły i rozważania nad istotą człowieka, przenosząc je na zupełnie inny poziom. Początkowa głęboka woda okazuje się być kałużą na brzegu Morza Północnego: wrzuca nas z niej w Rów Mariański - i nawet nie możemy być pewni, czy naprawdę widzimy dno. Rozmach tego pomysłu na powiązanie pozornie oderwanych treści przywodzi na myśl odległe echa "Robota" Snerga i niczym bohater "Incepcji" chcemy zejść głębiej. Ciężko tu kwestionować rzeczywistość - raczej trzeba zdecydować, KTÓRA jest właściwa i ostateczna. O ile w ogóle taka jest. Bo pytanie kim naprawdę są gracze daje szerokie pole do spekulacji.
Każda kolejna pozycja wychodząca spod pióra Marka jest lepsza - po gościnnych występach w "Horrorze na Roztoczu", przez "Hardboiled", "Pokłosie", rozwijając się w samodzielnym zbiorze "Przeczywistość" - konsekwentnie buduje markę (nomen omen, marka Marka) pisarza oryginalnego i intrygującego. Tym bardziej cieszy ponowne pojawienie się ilustracji Krzysztofa Wrońskiego nie tylko na okładce, ale i we wkładce komiksowej (widziałem już, choć w wersji recenzenckiej była tylko opisana przez Autora - uwierzcie, miażdży poziomem szczegółowości, zwłaszcza w odniesieniu do treści powieści).
Opowieść o zemście, ostrzeżenie przed zapędami naukowymi, przede wszystkim refleksja nad istotą człowieczeństwa, o tym co nas targa i tym targaniem kształtuje. Gorąco polecam każdemu czytelnikowi otwartemu na odważną i oryginalną literaturę. Zgłaszając nominacje do nagród im. Janusza Zajdla za rok 2017, już widzę murowanego kandydata na rok 2018. I oby tak dalej!