Wędrowca Żoliborski to podróż wewnątrz przemyśleń podczas wyjazdu dwójki przyjaciół do Skandynawii. Kuba i Jasiek wyruszają z Polski starym samochodem wyładowanym wszelkimi rzeczami niezbędnymi do życia pod namiotem. Jadą zarobić pieniądze i przeżyć niecodzienną przygodę. Książka pełna kontrastów dotyczących Polski i Norwegii, wymagająca dystansu do samego siebie i otwartego umysłu. Jeśli w swoim życiu ciągle potrzebujesz idei lub autorytetu, który powie Ci co masz robić i jak masz myśleć to po przeczytaniu Wędrowcy Żoliborskiego możesz poczuć lekki niepokój.
Wydawnictwo: Sorus
Data wydania: 2018-10-30
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 116
Tytuł oryginału: Wędrowca Żoliborski
Język oryginału: polski
"Od wiar, religii i systemów należy uciekać, one zabijają inteligencję... Opuściłem Polskę, kraj w dużej mierze sekciarski, pogardliwie nazywany czasem ciemnogrodem. Zostawiłem za plecami ludzi pełnych ostracyzmu, chamstwa i hipokryzji, kler oraz dwa tysiące pomników Jana Pawła II, człowieka, który przymykał oko na afery pedofilskie w kościłach."
Zawsze powtarzam że to okładka pierwsza przyciąga czytelnika do siebie, uwielbiam piękne okładki dlatego warto żeby okładka miała w sobie to coś. "Wędrowca Żoliborski" nie ma spektakularnej okładki a co skrywa w środku?
Jan od dzieciństwa dużo podróżował z dziadkami, widział różne kultury i religie a do tego zna język obcy dlatego ciężko usiedzieć mu na miejscu i teraz gdy jest dorosły lubi podróżować z kolegami, robi to pod wpływem chwili z plecakiem na plecach. "Na pierwsze wyjazdy w kręgi innych kultur niż polska zabierali mnie dziadkowie. Pierwsza podróż, którą mógłbym określić jako zapadającą w pamięć, to był wyjazd do Maroka". Jasiek wraz z Kubą są dobrymi kolegami dlatego w wakacje postanawiają razem jechać w kraje Skandynawii i tam podróżować starym samochodem Jaśka, mają zamiar trochę odpoczywać nad jeziorem i spędzić czas razem bez kontaktu z bliskimi a potem popracować przy malowaniu domów i zarobić trochę pieniędzy. "Jeździliśmy na rowerach i wrzucaliśmy nasze ulotki z numerem telefonu do skrzynek, niekiedy zagadywaliśmy jakiegoś Norwega lub Norweżkę o to, czy może znać okolicy kogoś, kto by potrzebował malowania".
Cała książka w większości skupia się na przemyśleniach Jaśka o jego życiu, przeszłości i przyszłości, pokazuje też nam swoje poglądy na świat, to jak postrzega inne osoby. Wyjeżdżając do Norwegii pokazuje nam ogromną różnice między Polakami a Norwegami, niestety cały czas krytykuje Polaków, nie podoba mu się to że np Polacy o siebie nie dbają. Krytykuje również Polskie drogi, w Norwegi nawet drogi polne są w lepszym stanie niż te w jego ojczyźnie.
Pomimo tego że książka jest krótka to mi się ona dłużyła, większość książki to długie opisy a ja zdecydowanie wolę jak jest więcej dialogów, do tego historia nie była wciągająca, zwykły chłopak który opisał swoją wycieczkę do Skandynawii i przy tym wyraził swoje poglądy na świat. Zdecydowanie wolę jak historia dostarcza mi emocji, gdy czytam ją i nie chcę skończyć, tą książkę co chwila odkładałam i do niej wracałam nie mogąc doczekać się końca, niestety mi nie przypadła do gustu. Książkę odebrałam za punkty z portalu Czytam Pierwszy.
Książka do której końca niestety nie dobrnęłam mimo tego, że fajnie i ciekawie się zapowiadała to ostatecznie nie przypasowała mi. Liczyłam na coś kompletnie innego!
Mnóstwo tekstu, pisania, opowiadania, a w sumie nic ciekawego się z niej nie dowiedziałam i nic do mojego życia ona nie wniosła. Liczyłam na piękne opisy Skandynawii, na poznanie kultury tego kraju i obyczajów. Nic z tego!
Dużo jest w niej przemyśleń autora, które dla mnie przeczyły same sobie i nie były ani trochę obiektywne. Mnóstwo narzucania zdania, jadu i niechęci.
Myślę, że wiele z Was będzie miało podobne zdanie do mnie. Za mało w niej piękna życia, a za dużo użalania się nad sobą, nad losem i nad otaczającym nas światem.
Żałuje, że tak naprawdę bardzo w niej mało Norwegii i piękna tego kraju!
Książka opowiada o podróży autora wraz z przyjacielem Kubą do Norwegii. Zawiera przede wszystkim odczucia i wewnętrzne przemyślenia Jana Taraszkiewicza na temat świata i ludzkości. Dużą część stanowią także porównania pomiędzy Polska, a Norwegią oraz ogólnie wschodem i zachodem Europy. Podczas podróży przyjaciele odmalowują w Norwegii domy, aby zarobić na swoje utrzymanie podczas pobytu w Skandynawii oraz przywieźć coś ze sobą. Śpią w namiotach, kąpią się w jeziorach - jednym słowem wielka przygoda.
***
"Od wiar, religii i systemów należy uciekać, one zabijają inteligencję... Opuściłem Polskę, kraj w dużej mierze sekciarski, pogardliwie nazywany czasem ciemnogrodem. Zostawiłem za plecami ludzi pełnych ostracyzmu, chamstwa i hipokryzji, kler oraz dwa tysiące pomników Jana Pawła II, człowieka, który przymykał oko na afery pedofilskie w kościłach."
***
Szczerze mówiąc dla mnie ta książka jest jedna wielką tragedią. Autor użala się dosłownie nad wszystkim. Rozumiem, że można nie zgadzać się z doktrynami religijnymi czy polityką, ale krytykowanie własnego gatunku ludzkiego to już żenada. Niby autor pisze o braku tolerancji i ocenianiu przez wszystkich wszystkiego, pisze jak to ludziom jest mało pieniędzy, jaki konsumpcjonizm jest zły, po czym sam sobie przeczy jadąc na zarobek za granicę. Nie znalazłam tu nawet jednej rzeczy, z której Taraszkiewicz byłby zadowolony, więc szczerze mu współczuję życia tak pozbawionego szczęścia. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że za osobę na poziomie i postępującą właściwie uznaje tylko siebie. A jego twierdzenia są jedynie pustymi teoriami niczym niepopartymi. Czytając można się na prawdę zdołować. Ja po tej książce spodziewałam się opisu cudownej przygody i głębokich przemyśleń, a tego niestety nie za wiele tam znalazłam.
Podsumowując, dobrze, że ma tylko 113 strony, bo większej ilości nie byłabym w stanie przeczytać, a i to zajęło mi trzy dni. Już dawno czytanie czegokolwiek nie szło mi tak opornie. Jeżeli ktoś lubi czytać użalanie się nad wszystkim poza sobą samym, to jest to właściwa książka. Mnie zmęczyła niemiłosiernie. Natomiast osobom, które spodziewają się poczytać o podróżach i przygodach nie polecam, bo tego znajdziecie tu niewiele nawet na tych marnych 113 stronach.
Za możliwość przeczytania dziękuję @CzytamPierwszy
www.czytampierwszy.pl
Książka ta jest głównie przemyśleniami Jana, który wraz z kolegą Kubą wyrusza do Skandynawii, aby zarobić pieniądze i móc przeżyć pod namiotem...
Ufff, dobrnęłam do końca, co w tym przypadku jest wyczynem, bo pomimo swojej małej objętości, książkę chciałam zostawić co najmniej z 3 razy. Spodziewałam się przemyśleń trochę innego typu. Myślałam, że dowiem się czegoś ciekawego o Skandynawii, a co dostałam? Ano masę różnego rodzaju prowokacji np. wywody na temat wiary. Sama nie jestem osobą szczególnie wierzącą, ale nie rozumiem obrażania ludzi wierzących (och, to takie modne) i nazywania ich niewolnikami. Proszę nie mieszać do tego grzechów Kościoła, bo jak dla mnie to całkiem osobny temat, chodzi o sam fakt wiary. Mamy też tutaj dziwne stwierdzenie np. o Holokauście i tu wypisuje kompletne brednie niepoparte żadnymi dowodami. Należy się zatem zastanowić jaką wiedzę historyczną posiada autor, a raczej powinien, skoro zabiera się za takie tematy. Nie wiadomo, czy swoje przemyślenia w książce zawarł na podstawie zasłyszanych historyjek z radia, telewizji, czy po przeczytaniu nieco poważniejszych książek. Mniemam niestety, że to pierwsze, gdyż na próżno w jego publikacji znaleźć choćby jeden przypis. Normalnie nie oczekiwałabym w takiej książce przypisów, ale w tym przypadku jestem ciekawa, skąd autor wziął te rewelacje.
Aha i tak na koniec porada:
„Nie bądź cipą, tylko bądź do końca konsekwentny w tym, co mówisz, czy robisz…” (str.60)
Po czym… [spoiler] ucieknij prawie na koniec roboty, bo uświniłeś gościowi podjazd farbą. No jak on śmiał się zdenerwować, materialista jeden. Nie ma co, konsekwencja pełną parą. Przy okazji jest to sprzeczność, których w książce jest niemało.
Mogłabym wiele więcej tu napisać, ale mi się już nie chce, bo uważam, że i tak za dużo czasu zmarnowałam, o jakieś 92 strony, bo wstęp jeszcze jakoś uszedł w tłoku. Nie polecam.
Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi www.czytampierwszy.pl
Kuba i Jasiek jadą do Skandynawii. Chłopaki wyruszają starym samochodem z Polski, aby zarobić pieniądze i przeżyć wielką przygodę. Biorą ze sobą rzeczy, które będą im potrzebne do życia pod namiotem. Tyle, jeśli chodzi o zarys fabuły. Po przeczytaniu opisu spodziewałam się książki podróżniczej, reportażu z drogi czy czegoś w tym stylu chociaż. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o Norwegii, w której nigdy nie byłam. Liczyłam przynajmniej na to, że ta książka to podróż w głąb siebie, że dzięki tej podróży autor próbował lepiej poznać siebie. Przeliczyłam się, bardzo się przeliczyłam. W pierwszym zdaniu opisu przeczytałam: "Wędrowca Żoliborski to podróż wewnątrz przemyśleń..", zastanowiłam się nad tym dopiero teraz. Tu nie chodziło o takie przemyślenia, o jakich myślałam i piszę wyżej. Nie, to faktycznie podróż wewnątrz dziwnej treści przemyśleń autora, dotyczących różnych sfer życia, przede wszystkim w kraju, z którego wtedy uciekł.
"Oświecona istota ma zawsze złamane serce".
Nie wiem jak mam skomentować tę pozycję, naprawdę, pierwszy raz mam pustkę w głowie. Dla mnie to nie było nic innego jak słabo napisany dziennik z podróży wzbogacony o pełne jadu przemyślenia autora dotyczące wiary, filozofii, miłości, historii. Autor kpi z ludzi wierzących, naśmiewa się ze swoich rodaków, uderza też w historię Polski, Jana Pawła II, wspomina również coś o Holokauście. Czytając, można odnieść wrażenie, że jest ekspertem w każdej dziedzinie, pozjadał wszystkie rozumy. I teraz dzieli się tymi mądrościami z krajanami, za którymi nie przepada. Dawno nie spotkałam osoby tak zachwyconej sobą, jak w tej pozycji. Czytając, odnosiłam wrażenie, że Pan Taraszkiewicz nienawidzi własnego narodu. Przykro się to czyta. Do tego autor jest niekonsekwenty. Ta książka jest pełna sprzeczności, nieścisłości, zaprzeczeń i przy okazji rynsztokowego słownictwa. W jednym miescu mówi, że trzeba być do końca konsekwentym w tym, co się mówi i robi, by na kolejnych kartach książki pokazać, że właśnie konsekwencji mu brakuje, a także odpowiedzialności za własne czyny i wielu innych cech, których brak wytyka innym.
W opisie czytamy także, że to "książka pełna kontrastów dotyczących Polski i Norwegii, wymagająca dystansu do samego siebie i otwartego umysłu". I dystansu zabrakło autorowi tej pozycji i otwartego umysłu. A kontrasty pokazane przy okazji naśmiewania się i wytykania ludziom konsumpcjonizmu, który nimi zawładnął, to jednak za mało. Przy okazji, autor znów zaprzecza sam sobie, bo jak tylko przekracza granicę, zachwyca się drogimi autami, domami i innymi dobrami materialnymi. Bo konsumpcjonizm to zło tylko u nas, w wielkim świecie już nie.
Tuż przed podsumowaniem cytat, który właściwie byłby wystarczający jako podsumowanie:
"Tak, lubię od czasu do czasu wylewać gorycz na to całe rumowisko zwane światem... Wiem, że nie jest to droga pozytywnego wojownika, wyznającego zasadę: "Chcesz lepszego świata, zacznij od siebie". Często bliżej mi do depresyjnego dupka, który ciągnie innych w dół".
Dokładnie taka jest ta książka, to wylewanie żalu na wszystko i wszystkich, przeplatane gadaniem o niczym. Zaraz za fragmentem, który zacytowałam powyżej, jest jeszcze ciekawiej. Autor przechodzi płynnie do usprawiedliwiania się z tego, jaki się stał, a co możecie przeczytać we wspomnianym fragmencie. I czyja to wina? Ludzi, którymi się otaczał i którzy spowodowali, że miał wrażenie "poruszania się w gęstej magmie smutku, beznadziei i poczucia zmarnowanego czasu". Mogłabym tak dalej, bo takich smaczków jest w książce dużo. Ale nie chcę utknąć w beznadziei i poczuciu zmarnowanego czasu, więc na tym zakończę.
Nie polecam tej pozycji, denerwowałam się podczas czytania. Tylu głupot na raz, zapakowanych w srebrny papierek, nie czytałam dawno temu. Wszystko tu kuleje, i styl, i słownictwo i sama treść. Może tylko opisom przyrody nie można nic zarzucić, chociaż one spełniają tu rolę wspomnianego srebrnego papierka i niewiele wnoszą do treści książki.
Recenzja pochodzi z bloga: www.maitiribooks.wordpress.com
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu www.czytampierwszy.pl
"Uważam, ze w państwie powinno się przyznawać kwoty w sprawie siły głosu wyborczego. To jest nie do pomyślenia, że głos profesora liczy się tak samo jak głos człowieka, który nie umie się wysłowić. Taka demokracja to żadne rozwiązanie. Jednak mając nadzieję na takie zmiany, posiadając takie fantazje, nie można być szczęśliwym. Nadzieja potrafi być najniebezpieczniejsza dla jednostki."
Więcej