Wszystko wydarzyło się naprawdę – zapewnia Mat, który został poproszony przez swoją ciężko chorą przyjaciółkę Igę, aby dopilnował kremacji jej ciała, a prochy rozsypał w świętym miejscu w Indiach.
Mat wyrusza w podróż, poznaje niezwykłych ludzi, poszukuje, jest coraz bardziej uwikłany w grę czasu, ale i przestrzeń egzotycznego i tajemniczego Orientu. Nie spodziewa się, jak bardzo go to zmieni.
Ułuda to powieść drogi, opowieść o iluzji doświadczanej w życiu, o przemijaniu i o śmierci, która nie jest końcem, ale przejściem prowadzącym do nowego. Życie bohatera wydaje się snem. Może jest niekończącą się wędrówką… Ułudą?
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2018-06-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 320
Język oryginału: polski
"Świat to opowieść. Nasze życie to opowieść. Ty masz swoją, ja swoją. Z roku na rok obrastamy w nowe..."
Po przeczytaniu opisu spodziewałam się czegoś w stylu "Jedz, módl się,kochaj". Tyle, że Ułuda to coś całkiem innego. Nawet nie potrafię określić czy to już fantastyka, czy jeszcze obyczajówka.
Mati obiecuje swojej przyjaciółce Idzie, że rozsypie jej prochy gdzieś w świętym miejscu w Indiach. Iga zmarła na raka, a za życia była buddystką. Chęć spełnienia ostatniego życzenia przyjaciółki, prowadzi Matiego do krainy buddyzmu i hindiuzmu. Czy ta podróż odmieni również jego życie?
Pomysł na fabułę jest świetny. Podróż, odnajdywanie siebie, prorocze sny i zakończenie przy którym, wręcz dostajemy po głowie od autora, to wszystko sprawia, że książka jest bardzo dobra. Ciężko jest mi się odnieść co prawda do buddyzmu, bo nigdy nie zgłębiałam tego tematu, ale wierzę, że autor dobrze się przygotował. Mamy też ciekawe i plastyczne opisy, które sprawiają, że opowieść ożywa. Ale, no właśnie. Momentami miałam wrażenie, że książka jest trochę przegadana. Że sam pomysł nie wystarczył na wypełnienie formatu powieści. Chociaż, może to co ja uważam za zbędne, to kwintesencja tej historii? Bo wierzenia Indii nigdy mnie nie interesowały na tyle, by poczuć tajemnicę?
"Życie wydarza się tylko i aż tu i teraz. Tak naprawdę nigdy nie ma wczoraj - ono odeszło. Nigdy też nie ma jutra - ono dopiero się zbudzi."
Czy mi się podobała? I tak i nie. Tak, bo jest dobrze napisana, z originalnym pomysłem. Skarbnica mądrości życiowej i chwytających za serce cytatów. Nie, bo dłużyło mi się jej czytanie, druk bardzo zbity, bez rozgraniczeń na rozdziały. Na pewno to nie lektura do autobusu, bo wymaga spokoju i skupienia.
Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi czytampierwszy.pl
Po pierwszych czterech stronach pełnych równoważników zdań, przenośni, wyrwanych z kontekstu wyrazów i wszechobecnego chaosu, miałam ochotę odłożyć książkę z powrotem na półkę. Kolejny raz uratowała mnie moja anielska cierpliwość i ośli upór. To co dostałam w kolejnych rozdziałach było ucztą dla zmysłów. Artur Cieślar sprawił, że usłyszałam kolory i zobaczyłam dźwięki, Indie w jego powieści są bardziej "indyjskie", fikcja literacka bardziej realna od rzeczywistości. "Ułuda" to jedna z tych książek, które smakujemy, chcąc z każdej strony wycisnąć jak najwięcej treści. Kolejne kartki wywołują w nas smutek i żal gdyż nieuchronnie zbliżamy się ku końcowi. Również temu metafizycznemu.
Mateusz został poproszony przez swoją najbliższą, śmiertelnie chorą, przyjaciółkę by po jej śmierci dopilnował kremacji ciała a prochy zabrał ze sobą do Indii i rozsypał w miejscu przebudzenia Buddy. Mężczyzna postanawia spełnić ostatnią wolę Igi. Z shakerem pod pachą wsiada na pokład lecącego do Delhi samolotu. Nawet się nie spodziewa jak wielki wpływ na jego życie będzie miała ta podróż i ludzie poznani w trakcie wędrówki po egzotycznym Oriencie.
Artur Cieślar z zawodu filolog romanista z zamiłowania pisarz podróżnik. Uwielbiam kiedy w moje ręce wpadają książki napisane z pasją czy wręcz miłością, a tylko osoba która kocha Indie i jest
otwarta na inne kultury, byłaby w stanie stworzyć tak wyjątkową, oryginalną w swojej egzotyce i porywającą powieść. "Ułuda" to tytuł paradoksalny, szyderczy wręcz, gdyż całość sprawia wrażenie realności, której bliżej do książki podróżniczej niż fikcji literackiej. Jeśli ktoś by mi powiedział, że to sam autor był bohaterem tych wydarzeń a wszystko to co przeczytałam jest prawdą, łyknęła bym to jak pelikan rybkę. Przeczytałam "Shantaram" (i to dwie części) , przebrnęłam przez "Siddharthę" Hermana Hesse lecz dopiero powieść polskiego autora pozwoliła mi zobaczyć prawdziwe oblicze Indii, kraju będącego przedsionkiem piekła, kraju żebraczych mafii, zapchlonych psów i wiecznego szczęścia. Indie to ojczyzna paradoksów, kontrastów i skrajności. To świat kwitnącej bugenwili, której zapach maskuje smród gnijących strupów kalek potrząsających miskami na datki. To miejsce gdzie piwo ma konsystencję maślanki a świece robi się z masła, masła które również dodaje się do herbaty. Poznajemy kraj, który stał się nowym domem dla wielu uciekinierów, którzy na własnych plecach przynieśli swój dobytek, kulturę i tradycję. Zbudowali świątynie dla własnych Bogów i zapalili im tysiące kadzidełek. Indie to kraj miliarda ludzi i dwunastu miliardów szczurów, gdzie krowy są święte jednak czasem trzeba zabić nawet świętość bo nie każdy potrafi żyć samą wiarą. Autor w przepiękny sposób opisał nam zaledwie mały fragment tego ogromnego kraju, sprawiając, że jestem ciekawa poznania, odkrycia całości obrazu. Język powieści, choć momentami brutalny i wulgarny, jest piękny w swojej liryczności, barwny w swoich metaforach i dzięki porównaniom działający na wyobraźnię. Artur Cieślar potrafi w zręczny sposób posługiwać się słowem. To właśnie za pomocą pojedynczych wyrazów, równoważników zdań oraz symboliki, wpływa na rytmikę całej powieści. Opis kondycji psychicznej naszego głównego bohatera był tak genialny, że niektóre fragmenty czytałam wielokrotnie. I za każdym razem interpretowałam je w inny sposób. "Ułuda" to kolaż obrazów i dźwięków połączonych ze sobą w idealnej harmonii. Yin i Yang prozy.
"Ułuda" to opowieść o śmierci, radzeniu sobie ze stratą i próbie odnalezienia własnej drogi w zmieniającym się świecie. Kiedy Iga dowiedziała się, że umiera zwróciła się ku Bogu. Jej wiara stała się żarliwsza, gorętsza, chciała udowodnić wszystkim, że dzięki niej uda się wygrać z chorobą, przegonić demony. Posunęła się nawet do tego, że czymś naturalnym było dla niej picie moczu swojego guru gdyż wierzyła, iż ciecz ta skumulowała w sobie moc jego żarliwych modlitw. Niestety moc ta nie była wystarczająca i kiedy zawiodły modlitwy było już za późno na jakąkolwiek formę terapii. Będąc buddystką kobieta wierzyła w ideę inkarnacji, wędrówki duszy w pogoni za doskonałością. Z jednej strony umierała pogodzona ze światem i szczęśliwa, że nareszcie zakończy się cierpienie, z drugiej odczuwała żal za wszystkim co zostawi z tyłu, za rzeczami których nie zdążyła zrobić i ludźmi, których nie zdążyła poznać. Dopiero u kresu życia zdała sobie sprawę, że żyła na pół gwizdka nie wykorzystując wszystkich podarowanych od losu szans i okazji. "Ułuda" jest próbą konfrontacji myśli wschodniej z zachodnią, kultury Orientu z europejskimi normami. Na przykładzie naszych bohaterów widzimy, że próba oderwania się od własnych korzeni jest niemożliwa. Nie da się w pełni odrzucić religii czy tradycji, gdyż ta prędzej czy później się o nas upomni. Po śmierci Idy nasz bohater wyrusza w samotną podróż do krainy joginów. Głównym celem jego wędrówki jest wypełnienie ostatniej woli umierającej lecz tak naprawdę jest to również próba odnalezienia własnego ja, swojego miejsca w świecie, w którym czujemy się obcym. Prawda, którą odkryje Mateusz zwaliła mnie z nóg. Jest tylko jedno miejsce na ziemi, w którym takie zakończenie mogłoby być możliwe, i są to Indie, ojczyzna mistycyzmu, dom tysiącletnich joginów.
Według autora podróżujemy podróżujemy poprzez twarze, ludzi i ich wspomnienia. Ludzie Ci, ich historie i opowiadane przez nich legendy tworzyły kolorowy patchwork, zarówno tło powieści jak i opowieść samą w sobie. Na drodze naszego bohatera pojawia się zafascynowany filozofią wschodu japoński biznesmen, staruszka z Tybetu, która uciekając przed armią chińską odnalazła w Indiach nowy dom, poszukująca miłości pracowniczka wielkiej korporacji czy stuletni lama kopiujący święte księgi w buddyjskim klasztorze. Wszyscy oni są postaciami niezwykle kolorowymi, którzy mają do przekazania interesujące prawdy życiowe oraz te z pogranicza filozofii i religii. Jednak nie bójcie się, choć książka wymaga od nas psychicznego zaangażowania, to nawet osoby którym buddyzm i hinduizm są czymś nowym, nie będą mieć problemów ze zrozumieniem treści. A wszystko to dzięki specyficznej prozie autora, językowi obrazów, który tłumaczy czytelnikowi świat zamiast go bardziej komplikować, co jest częste w przypadku książek o podobnej tematyce.
"Ułuda" to piękna opowieść, pełna kolorów, dźwięków i smaków. To książka dzięki której pokochacie Indie i zapragniecie choć raz przemierzyć trasę na którą los rzucił naszego bohatera. Napisana jest pięknym językiem, który trafia wprost do naszego serca. Czasem zabawna, czasem ironiczna a nawet obrazoburcza opisuje świat egzotyczny, pełen tradycji i religii tak różnych od tych znanych z naszego podwórka. To jedna z piękniejszych książek drogi jakie dane mi było przeczytać i jestem wielce dumna z faktu, że wyszła spod pióra naszego rodzimego pisarza. Polecam wszystkim, którzy od literatury oczekują czegoś więcej niż rozrywki.
Jeśli wszystko, co do tej pory uznawaliśmy za racjonalną rzeczywistość okazuje się ułudą? Mirażem? Iluzją? A jeśli to nasz mózg płata nam takie figle, że poddajemy w wątpliwość to, co namacalne i wytłumaczalne? A może to tylko deja-vu? Wszak zdarza się… Wspomnienie? Sen na jawie? Jak racjonalnie wytłumaczyć to, co irracjonalne? Egzotyczna choroba? Mistycyzm wcześniej nie doświadczany? W tej podróży wszystko jest możliwe…
Wydawać by się mogło, że "Ułuda" to niebanalna, finezyjna i wysublimowana powieść o mężczyźnie, który spełniając ostatnią wolę zmarłej przyjaciółki udaje się do Indii, aby tam, w świętym miejscu rozsypać jej prochy. Ale to powieść o czymś więcej. Relacja, która łączyła Mateusza i Igę była na tyle silna, że Mateusz postanowił rzeczywiście wypełnić złożoną obietnicę. Wyrusza w podróż. Podróż niezwykłą, wyjątkową, daleką, egzotyczną. Gdy dociera do buddyjskiego klasztoru zachowuje się zgodnie ze wskazówkami przekazanymi wcześniej przez Igę. Trafia do miejsca, gdzie mistyczny świat góruje nad tym ziemskim. Tu duchowość jest na pierwszym planie. To strefa sacrum, która zaprasza do niezwykłego doświadczenia i spotkania z tym, co nadprzyrodzone i wykraczające poza ludzkie pojmowanie świata. Nawet dla tych, którzy buddystami nie są. Tu króluje pokora, ascetyzm i modlitwa. To tu człowiek otwiera się na to, czego wcześniej do siebie nie dopuszczał. A odwagi do tego potrzeba niemałej. Taki właśnie w tej podróży jest Mateusz, Mat, Moti. Otwarty na to, co nowe. Otwarty na ludzi. Otwarty na sytuacje. Nie wie jeszcze dokładnie dokąd zmierza. Nie rozumie jeszcze wszystkiego…
"Ułuda" to powieść drogi. I dosłownie, i w przenośni. Autor doskonale zobrazował Indie. Dla mnie to totalna egzotyka, dlatego tym bardziej z wielkim zaciekawieniem zaczytywałam się w powieści. Ale Indie pokazane przez autora to nie tylko konkretne miejsca, namacalna przyroda czy określone budynki. To przede wszystkim ludzie i ich mentalność. To ich pogodzenie się (lub nie) z karmą. To ich wierzenia. To ich tradycja. To ich codzienne, zwyczajne życie. To określone reguły obowiązujące w buddyjskim klasztorze. To ludzie i ich historie, które Mat poznał podczas swojej podróży.
Ale to też powieść drogi w głąb siebie. I nie chodzi tu o żadne olśnienia i cudowne przebudzenia. Tu chodzi o dokonanie wyboru.
Czytając tę książkę i odkrywając historię Mateusza bezustannie powracała do mnie myśl, że w życiu nic nie dzieje się przypadkowo. To tylko my nie rozumiemy pewnych kwestii. Albo ich po prostu nie dostrzegamy. Ale też nie mogłam porzucić myśli, że nawet jeśli nasze życie, to duchowe, nie ma końca to warto zadbać o to, aby nie marnować tego co tu i teraz, a nasze decyzje powinna determinować przede wszystkim pokora. Bo patrząc na nasze życie szerzej, może się okazać jak bardzo byliśmy w błędzie przyjmując coś za jedyne, rzeczywiste i niezaprzeczalne, a zapominamy o tym, że wszystko zawsze ma swoje konsekwencje.
CO JEST PRAWDĄ, CO WIARĄ, A CO BOGIEM
„…wszystko w życiu jest niewytłumaczalnie ze sobą połączone. Choć pewnie wolałbyś widzieć życie jako prostą, zwięzłą opowieść wyświetlaną na białym ekranie snopem z projektora z końcowymi napisami, po którym, z radością w sercu lub smutkiem, a może nawet niechęcią, chce się opuścić kino. To światło jednak nie odbija się od ekranu, nie sączy z projektora, ale płynie zawsze i wszędzie z serca samego wszechświata, z osierdzia Boga, dla którego nasza wiara czy niewiara nie ma najmniejszego znaczenia.” Tak zaczyna się ta książka. A potem…
Potem jest historia. Taka historia: Iga ma raka. Umiera, pomimo medytacji, kuracji i chęci życia. Przed śmiercią prosi Mata, swego najlepszego przyjaciela, żeby rozsypał jej prochy w jakimś świętym miejscu. Iga jest buddystką, więc i miejsce musi być szczególne – Indie. Kraj miliona kultur, wierzeń, bogów i ludzi. W takich chwilach i takim prośbom się nie odmawia. Mateusz bierze więc plecak, prochy przyjaciółki i wsiada do samolotu. Jeszcze nie wie, że ta podróż zmieni jego życie. Wszak każda podróż jakoś tam zmienia podróżującego. Ta jest szczególna – to podróż do miejsc świętych, miejsc kultu, świątyń, rzek, jezior zamieszkałych przez bogów. Podróż w głąb Indii i w głąb siebie. Jakby tego było mało, Mata prześladuje pewien dziwny sen, sen o indyjskiej rodzinie i ich chorym synu. Sen, mara, Bóg, wiara, ale w co?
Nie da się tak po prostu streścić fabuły „Ułudy” Artura Cieślara. Nie da się, bo równie dobrze można opowiadać komuś swój sen; sen, który tak realny w nocy, teraz wydaje się blady, rozmyty i dziwaczny po prostu. Niby jest jakiś bohater – na imię mu Mateusz, jest z Polski, jedzie do Indii. Ale coś więcej? Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat, czym się zajmuje. To wszystko jest niepotrzebne, nieistotne, jak balast, który się zrzuca, żeby wyżej polecieć. Niby jest Iga, ale Igi już raczej nie ma; Iga jest garścią prochu w opakowaniu (nie, nie napiszę w jakim, ale sam patent jest niezwykły). Tenże Mat spotyka na swej drodze ludzi, o czymś tam z nimi rozmawia, nad czymś duma, czegoś szuka. Szuka sensu życia? Swojego życia czy życia tak w ogóle? Cieślar stworzył książkę, która jest jednocześnie podróżą i wiwisekcją . Podróżą w głąb siebie, bo nie sposób podczas lektury nie zastanawiać się nas sobą: nad swoją religijnością, nad tym jak i w co wierzymy, nad duchowością i sensem naszego istnienia. Taka operacja na otwartym sercu i umyśle. Podróż we własne uczucia, bez biletu, miejscówki przy oknie i rezerwacji pokoju w hotelu. Autor daje nam do zrozumienia, że nasze życie jest podróżowaniem, niekoniecznie z plecakiem. A zaraz potem pyta: życie? Czym jest to, co nazywamy życiem? A może to tylko iluzja, wytwór naszego umysłu, miraż i fatamorgana? Jedna wielka ułuda? Skąd pewność, że sami siebie nie śnimy?
„Ułuda” to uczta dla wielbicieli religii, filozofii i ogólnie pojętej duchowości. To książka bez fajerwerków akcji; czyta się ją powoli, smakując zdanie po zdaniu, zastanawiając się nad ich sensem czy przesłaniem. To coś dla amatorów zadumy, refleksji i zdań, które zapadają w pamięć. Książka, która toczy się wolno, leniwie i dostojnie jak Ganges. Książka o życiu i o śmierci. Kto wie, czy nie bardziej nawet o śmierci. I o podróży. Bo przecież: „podróżujemy poprzez twarze. Podróżujemy poprzez ludzi, poprzez ich spojrzenia, które czasami mijamy obojętnie, innym razem dostrzegamy w nich mapy wytyczające dalszy kierunek, prowadzące nas do nieznanych krain.” Dacie się zabrać w podróż w krainę „Ułudy”?
Mateusz został poproszony przez swoją ciężko chorą przyjaciółkę Igę, o to aby po jej śmierci dopilnował, żeby jej ciało zostało skremowane, a prochy rozsypane w świętym miejscu w Indiach. Tak też oto nasz główny bohater odbywa wycieczkę. Wycieczkę w nieznane, gdzie na drodze spotyka go wiele nowych doświadczeń.
„Ułuda ” zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych lektur, po jakie możecie sięgnąć. Jej odbiór jest dość trudny, co dodatkowo potęguje słownictwo wyciągnięte z innych wyznań religijnych. Książka ta jest pełna podróży w czasie, intrygujących rozmów i przemyśleń.
Osobiście nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy ta książka mi się podobała - pozostaje mi po niej mętlik w głowie. I sama zaczynam się zastanawiać, co jest fikcją, a co jest rzeczywistością.
Uważam, że właśnie to autor chciał nam zagwarantować. Bo czym tak właściwie jest nasze istnienie? Wszystko przemija, w tym też my. Jak dla mnie ta książka ma bardzo melancholijny nastrój.
Jest mądrze napisana, jednak pozostawia uczucie przygnębienia.
Kobieta metamuzyczna to wyjątkowy zbiór 12 rozmów z powszechnie znanymi, podziwianymi i lubianymi kobietami polskiej sceny muzycznej. To także...
W jej wierszach nie ma rozdzierania szat ani rozterek tak charakterystycznych dla niektórych poetów niepogodzonych ze światem, Bogiem, Absolutem, ze sobą...