Jeśli pół życia się zmyśliło, a resztę przegapiło, to można zawrócić do ostatniego wyraźnego obrazu w pamięci i od niego zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli tym obrazem jest Związek Radziecki.
Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego trafiłem na przewodnik po ZSRR, który namiętnie kartkowałem w dzieciństwie. I znów: Baku. Samarkanda. Frunze. Duszanbe. Leninabad. Kaukaskie Mineralne Wody. Ałma Ata. Obóz pionierów Artek na Krymie. Nazwy, mapy i zdjęcia wciąż działały, więc zamiast trenować codzienność, wybrałem się na skrzyżowanie pamięci i fantazji.
• • •
To książka o wycieczkach - niby śladami starego przewodnika po ZSRR, ale tak naprawdę w poszukiwaniu tego samego uczucia, które daje przebywanie w obecności budynku typu Lipsk. Napisana do tego tak bezpretensjonalnie i uczciwie, jak tylko Juliusz Strachota umie.
Olga Drenda
Trzeba mieć wyobraźnię, żeby za cel pornostalgicznych peregrynacji postawić sobie zaliczenie wszystkich obrazków z przewodnika po nieistniejącym Związku Radzieckim. Ach, pięknie wypodróżował Strachota ten Sojuz, do ostatniego Lenina.
Zbigniew Rokita
Wydawnictwo: Korporacja Ha!Art
Data wydania: 2018-11-26
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 224
Tytuł oryginału: Turysta polski w ZSRR
Język oryginału: polski
Dzięki temu, że każdy zyska wgląd w swoje przeszłe wcielenia, zniknie tożsamość, która jest dla ludzkości zniewoleniem. Zaprowadzimy zupełnie nowy porządek...
Relaks jak chuj. Więcej niż relaks. Wielki, kurwa, relaks. Sztuka relaksu. Relaks większy niż życie. Relaks ci się należy. Relaks nie jest taki drogi....
Przeczytane:2019-02-28, Ocena: 5, Przeczytałem, 12 książek 2019, Mam,
Tak jak poprzednia książka Juliusza Strachoty traktowała o uzależnieniach, tak najnowszą można określić mianem przewodnika po drogach wyjściach z tychże. Nie od dziś wiadomo, że podróże mogą być znakomitą terapią, mogą pomóc zwłaszcza w sytuacjach, gdy chcę się czymś innym, czymś nowym zapełnić pustkę po czymś, co niechciane odeszło.
„Pele drepcze lekko. Od kilku dni w głowie siedzi mi myśl, że jak ma się takiego śmiesznego jamnika, to raczej nie potrzeba narkotyków ani alkoholu. Szkoda, że jako małe dziecko nie wychowywałem się z jamnikiem.”
Autor próbuje rozliczyć się z przeszłością unurzaną w używkach i fantazjach. Próbuje zacząć od początku, wrócić do momentu sprzed stanu, który okręcić można mianem „Relaksu amerykańskiego”. Ów epitet to zarazem tytuł poprzedniej książki Strachoty, powieści do której odwołuje się często, bo to wszystko, co zostało w niej opowiedziane, teraz musi zostać zwalczone, osobliwą podróżniczą terapią z „przewodnikiem po nieistniejącym świecie” w ręku i obrazkami, które trzeba odwiedzić, by terapia odniosła skutek.
Ów nieistniejący świat, to tytułowy ZSRR, czyli obecnie dawne republiki radzieckie, które odwiedza Autor według klucza zawartego w albumie, który pamięta z dzieciństwa, a który teraz przypadkiem wpadł w jego ręce na spotkaniu w klubie AA.
„I wśród tych książek, do których pewnie nigdy nie zajrzę, jest też pozycja dobrze mi znana: czerwony przewodnik „Turystyka i rekreacja w ZSRR” (…) więc rozglądam się, czy nikt mnie nie widzi, i wrzucam przewodnik do plecaka”.
Autor rusza więc z przewodnikiem w dłoni w podróż po miejscach z fotografii, które oglądał w dzieciństwie i które zobaczone teraz na żywo, miałyby to dziecięce marzenie zrealizować. Po to, by spełniając dziecięcą fantazję, zmierzyć się z dzieciństwem i w końcu je zamknąć.
„I będę miał skończony ten pieprzony projekt na podstawie przewodnika „Turystyka i rekreacja w ZSRR” i zobaczę, jak to jest. Będę zupełnie zwyczajnym gościem, który wypełni ten absurdalny plan i zobaczy, jak to jest.”
Starchota ma wyjątkowo mocno wyostrzony zmysł na sytuacje absurdalne, jakimi usiane jest codzienne życie, a do których zdążyliśmy się przyzwyczaić i znosimy wiele z nich bez należytej uwagi, bezrefleksyjnie czasem. Czytając „Turystę” możemy je w końcu przeanalizować, obśmiać razem z Autorem, zadumać się i przefiltrować przez swoją wrażliwość, przez swoje fantazje i traumy z dzieciństwa, z którymi przecież sami co jakiś czas, musimy się mierzyć.
„Turysta polski w ZSRR” to oczywiście także opowieść o podróżowaniu. O tym, czym jest ów stan, co jest w nim męczące, co uzdrawiające, dlaczego to robimy, choć wcale nie musimy przecież i czy to aby nie nałóg, taka ciągła potrzeba zmiany miejsca i poszywania nowych bodźców. Jest to też opowieść o rozczarowaniu, o niedosycie, czy raczej wiecznym głodzie, który nigdy nie może zostać zaspokojony, bo nieustannie zmienia się obiekt pożądania.
„To ten sam stan, który osiągam w Taszkiencie albo w Jałcie. Nie chodzi o ZSRR, nie chodzi o przeszłość, nie chodzi o podróż. Chodzi o TEN stan pierwotny, który pojawia się czasem i nie daje się złapać, stan, w którym pewnie się urodziłem, ale potem zniknął. Chodzi o TEN stan, który jak nazwiesz, to wiesz, że już go nie ma.”
Lektura najnowszej książki Strachoty daje dużo przyjemności na płaszczyźnie leksykalnej, autor po mistrzowski potrafi bawić się narracją w pierwszej osobie, kiedy trzeba trzyma trzeźwy dystans, innym razem nie szczędzi ironii i groteski. Pozycja ta ma też oczywiście walor poznawczy w sensie geograficznym, można z powodzeniem znaleźć w niej sporo inspiracji dla własnych podróży. Pomóc w tym może nam także wspomniany „czerwony” album autorstwa Jerzego Szperkowicza, wydany w latach 80-tych ubiegłego, ów przewodnik z nieistniejącego świata, w który zaopatrzyć się można z wielu antykwariatach lub na aukcjach internetowych.