„Trędowata” to najsłynniejszy polski melodramat i absolutny bestseller literatury międzywojennej. Powieść z 1909 roku przenosi nas do dziewiętnastowiecznego świata balów, pałaców, egzaltowanych dam i wszechobecnej aury arystokracji. Jest to też jednak świat intryg i arystokratycznych konwenansów. Czy w takiej rzeczywistości mezalians, jakim jest miłość ubogiej guwernantki Stefani Rudeckiej i zamożnego ordynata Waldemara Michorowskiego ma szanse przetrwania? Powieść dwukrotnie zekranizowana jeszcze przed wojną, do dziś jest niezwykle poczytna natomiast odtwórcy głównych postaci - Elżbieta Starostecka i Leszek Teleszyński w trzeciej ekranizacji powieści z 1976 w reżyserii Jerzego Hoffmana, stworzyli role, które na stałe wpisały się do klasyki polskiego filmu.
Wydawnictwo: Aleksandria
Data wydania: 2009 (data przybliżona)
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Czas trwania:1530 min.
Czyta: Katarzyna Zawadzka
Pewnego dnia, postanowiłam, że muszę pomału poznawać klasyki literatury. Ułatwia mi to Wydawnictwo MG, które wydaje wznowienia klasyków. Tym razem padło na „Trędowatą”. Przyznaję się, że słyszałam o tym tytule, lecz nie wiedziałam do końca o czym on jest. Nie miałam nigdy okazji przeczytać ani obejrzeć którejś z ekranizacji. To sprawiło, że nie wiedziałam czego się spodziewać po pierwszym spotkaniem z książką pani Mniszkównej. Miałam tylko nadzieję, że będzie udane.
Po przeczytaniu kilkunastu stron książki „Trędowata” zaskoczyła mnie jedna rzecz. Tę książkę czytało mi się bardzo łatwo i nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem treści. Myślałam, że historia, jaka została stworzona ponad sto lat temu sprawi mi trochę problemów i będę musiała się bardziej skupiać na czytanym tekście, lecz tak nie było. Kolejną rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę to wtrącenia zdań albo wyrażeń w języku francuskim. Były one tutaj w takiej ilości, że zaczęło mnie to irytować, gdyż burzyły mi płynne czytanie historii, bo cały czas musiałam spoglądać na dół strony na tłumaczenie.
Moje pierwsze spotkanie z książką „Trędowata” uważam za udane. Prawie sześćset stronicową książkę pochłonęłam w dwa wieczory, gdyż tak bardzo chciałam poznać zakończenie. Później, żałowałam, gdyż zakończenie złamało mi serce i wolałam go nie poznawać. Teraz, muszę zapomnieć o zakończeniu i wspominać tę klasyczną historię bez niego.
Uprzedzenia w stylu retro
Akcja powieści rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku i jest osadzona w społeczeństwie arystokratycznym. Jest to historia nieszczęśliwej miłości młodej guwernantki Stefanii Rudeckiej i ordynata Waldemara Michorowskiego. Okoliczności, w jakich zapałali do siebie miłością romantyczną i niemalże idealną nie pozwoliły na szczęśliwy rozwój i finał historii.
Stefania, wywodząca się ze szlachty panna, doznawszy zawodu miłosnego, obejmuje posadę guwernantki w domu wdowy baronowej Elzonowskiej i zarazem ciotki Waldemara. Jej podopieczną jest córka kobiety, Lucia. Początkowo relacja Stefci i Waldyego jest chłodna, a nawet pełna zgrzytów.
Tymczasem mieszkańcy majątku, który mieści się w Słodkowcach, żyją swoim życiem i w miarę upływu czasu nauczycielka poznaje tajemnice rodzinne. Jedną z nich opowiada jej senior rodziny, dziadek ordynata, pan Maciej. Z tej opowieści wynika, że swego czasu żywił ogromne uczucie do pewnej kobiety, z którą nie mógł się związać z przyczyn społecznych. Presja rodziny wymogła na nim podjęcie decyzji, która zaważyła na całym jego późniejszym życiu. Smutna historia ma swoje odzwierciedlenie w relacji pary głównych bohaterów i skutkuje tym, że nauczycielka zostawia pracę i z obawy przed możliwością powtórzenia się schematu sprzed lat, opuszcza majątek.
Powieść przenosi nas do świata hrabiów i baronów, czyli sfer arystokratycznych, a tym ostatnim nie przysługuje swoboda zachowań. Liczą się pozory, klasa, ród. Autorka zaprezentowała cały wachlarz osobowości należących do tej klasy.
Pan Maciej to senior rodu. Łączy go piękna więź z ukochanym wnukiem. Nie raz zdarzyło mu się popaść w nostalgię z powodu nieobecności młodego Michorowskiego, a w pewnym momencie jest gotów sprzeciwstawić się normom popierając wnuka i tym samym uszczęśliwić młodzieńca. Pan Maciej nawiązuje serdeczną relację ze Stefcią, gdyż ta do złudzenia przypomina mu swoją niespełnioną miłość.
To nie jest tak, że reszta mieszkańców ma dla nauczycielki oziębły stosunek. Przeciwnie. Traktują ją z szacunkiem i chętnie obcują z towarzyszką Luci.
Inaczej ma się sprawa z tak zwanym towarzystwem, które nie może być dalekie Stefci, gdyż ona podąża tam, gdzie panienka Elzonowska. Są to chwilę drobnych zgrzytów i uprzedzeń nieskutkujące poważniejszymi urazami, ale piętnujące pochodzenie Stefanii, które, dla przypomnienia, nie jest wcale niskie. Nasuwa się pytanie: skąd takie deprecjonowanie jej osoby. Odpowiedzią jest brak odpowiedniego tytułu.
Miłość bohaterów jest świeża, naturalna i niezwykle sentymentalna, ale nie mogła być inna z uwagi na charaktery tych dwojga. Obawę, którą dziewczyna wyraźnie okazywała w pierwszej fazie uczucia, zwalczył niepochamowaną determinacją, starając się o nią ze wszystkich swoich sił. Początki nie były łatwe, a pozytywne nastawienie dziewczyny względem adoratora zdawało się wątpliwe. Czas pozwolił na to, aby się lepiej poznali i przy okazji spotkań, które były częste, u Stefci nastąpił przełom w postrzeganiu ordynata.
Mężczyzna w międzyczasie musiał również odpierać nachalne swaty, które miały stworzyć mu idealny związek i połączyć tym samym dwa wielkie rody. On jednak jasno wyrażał swoje stanowisko względem tamtej panny.
Wspomniałam już o dworze w Słodkowcach- miejscu pracy Stefanii, ale jest i inna ogromna posiadłość, własność Waldemara, która odgrywa nie mniejszą rolę jak ta pierwsza. Głębowicze to nowoczesny, pełen przepychu dwór ordynata. Któregoś razu Waldemar zabiera tam swoich bliskich, w tym Stefanię, która nie miała jeszcze okazji zobaczenia jego dworu. Towarzystwo znajduje tam wyśmienitą rozrywkę. Stefania ma szansę pokręcić się trochę po strojnych salach i wspaniałych komnatach. Galeria, której nie omieszkuje zwiedzić, robi na niej największe wrażenie. Jest to miejsce przepełnione strasznie dziwnym jakby mrocznym klimatem, a to za sprawą postaci zerkających na nią z ogromnych obrazów. Przodkowie Michorowskich wpłynęli na jej emocję, zwłaszcza jedna kobieta, której aurę doskonale podsumowała Stefania w rozmowie z napotkanym w grodzie Waldym.
Język powieści, która obfituje w niezliczone i niekrótkie opisy krajobrazów, jest przepiękny a sama historia urocza, choć dramatyczna. Pisząc „urocza” jestem daleka od twierdzenia, że to „słodka” opowieść o miłości. Nie ulega natomiast wątpliwości, że namiętność odgrywa tu sporą rolę: jest ona w gestach, słowach i myślach bohaterów, zwłaszcza Waldyego.
Dwóch kochanków? Trochę nudno- można by stwierdzić. Nic bardziej mylnego. Jest przecież jeszcze panna Rita i hrabia Trestka. Kim są? Powiedzmy, że bliskimi ordynata, ale szczegóły tych koneksji pozwolę sobie zachować dla siebie. Dodam jednak, że ktoś tu do kogoś pała ogromnym uczuciem. Czy mam na myśli Trestkę i Ritę. Nie mówię tak, nie mówię nie, ale rzec trzeba, że ordynat jest obiektem pożądania wielu dam.
Najmilej czyta się o zwyczajach i codzienności ludzi z takich posiadłości. Konkretniej? Konie, powozy, wyprawy na polowanie, strzelanie, gry i zabawy towarzyskie. Niezwykłe i bardzo wizualne były opisy pomieszczeń i budowli, które okazują się pomocne w zrozumieniu rangi stanowiska, jakie zajmował ordynat i jego krewni.
Reasumując dla miłośników klasycznego melodramatu czy obyczajówki jak najbardziej na tak.
W 1909 roku w Krakowie po raz pierwszy wydana została dwutomowa powieść Haliny Mniszkówny pt. „Trędowata”. Najsłynniejszy polski melodramat został już skrytykowany i przemaglowany na wszystkie możliwe strony, ale i ja nie odmówię sobie kilku słów o tej powieści.
Podstawowym pytaniem jest: o czym właściwie jest ta książka? Nasuwa się oczywiście fabularna odpowiedź. Oto Stefania Rudecka niezamożna szlachcianka zakochana w magnacie Waldemarze. Razem pokonują przeszkody by ich miłość zwyciężyła. Kończy się oczywiście nienajlepiej bo inni przedstawiciele szlachty buntują się przeciwko takiemu mezaliansowi.
Innym pytaniem jest czy autorka cokolwiek ukryła w szytym złotymi nićmi melodramacie. Otóż okazuje się, że i owszem. Oprócz dość banalnej historii miłosnej (z historii „Kopciuszka” żywcem wzięty) w powieści mamy również dość istotny motyw patriotyczny. Stefcia, która pojawia się w Słodkowodach po to by nauczać młodziutką (aż całe 3 lata młodszą) Lucię uprawia jakąś dziwną promocję języka polskiego. Dziewiętnastoletnia letnia Stefcia mówi wszystkim „Czytajcie Kołłątaja! To najlepsze co możecie zrobić!”. A przecież Kołłątaj pisał trudne, nieprzystępne teksty. Nie sądzę by ktokolwiek miał ulec czarowi języka polskiego sugerując się tekstami tego uczonego. Ale liczy się! Stefcia prezentuje się jako dobra krzewicielka polszczyzny w mowie i piśmie.
Drugim zagadnieniem jest konflikt w obrębie klasy. Przede wszystkim walczy Waldemar z całą resztą arystokracji. Walczy o to by Stefcia mogła zostać jego małżonką. Nie wszystkim się ten pomysł podobał co koniec końców doprowadziło do zguby głównej bohaterki. To właśnie hrabia Barski na jednym ze spotkań mówi: – Pardon! ale wśród nas ona jest niewłaściwym elementem, elle n’est pas pour nous! Nie trzeba się z nią zbliżać i poufalić. Panna Rudecka jest dla nas – trędowata. To wtedy po raz pierwszy Waldemar poczuł jak trudno będzie mu przekonać swoją rodzinę oraz znajomych do Stefci – guwernantki.
W powieści pojawia się również temat czystości. Stefania jest czysta. Jest nieskalana zarówno jeśli chodzi o jej fizyczne piękno, ale również stan umysłu (i choć wcale nie chodziło mi o jej poziom inteligencji to niech już tak zostanie). Stefcia chodzi jedynie w jasnych kolorach, jej twarz jest zawsze czysta i cudowna. Jej dłonie delikatne i zmysłowe. Bohaterka jest również dziewicą. Pewnie dlatego otoczony przez wianuszek kochanek Waldemar właśnie nią się interesuje. Stefcia jest twierdzą do zdobycia. Wyzwaniem.
Oczywiście w tym wszystkim nie chodzi jedynie o czystość Stefci. Czystość rasowa jest niezwykle istotna w tej dwutomowej powieści. Najwyższa arystokracja dbała o to by ich krew nie została zmącona przez byle krwinki. Co istotne nawet zmarli przemawiający w snach mieli istotny głos w sprawie mezaliansu. Czystość w każdym wymiarze (czysta miłość, czysta postać, czysta rasa) jest istotnym wątkiem w powieści.
Dobro i zło. Dobro zwycięża zło. Wielokrotnie. Dobrem jest oczywiście nieskalana niczym Stefania Rudecka. Złem jest Waldemar, który żyje w przepychu w otoczeniu rozpustnic. I dobro Stefci pokonało złego Waldemara. Bohater zmienił się na lepsze. Kierowany miłością magnat zaczyna postępować zgodnie z zasadami. Stefcia zmienia również całe arystokratyczne otoczenie Waldemara. Po śmierci bohaterki wszyscy (no dobrze, nie wszyscy) budzą się ze snu i dostrzegają, że ich pieniądze są tylko pieniędzmi a w życiu najważniejsze jest szczęście. Dobro zwycięża.
Pojawia się również rozpacz. Emocja ta towarzyszy czytelnikom przez część stronnic. Zrozpaczony jest dziadek Maciej po stracie ukochanej, zrozpaczona jest babka Stefanii Stafania, zrozpaczona jest główna bohaterka (tak mniej więcej przez 80% akcji), w końcu zrozpaczony jest Waldemar i cała rodzina Rudeckich. Wszyscy są zrozpaczeni i ta rozpacz bijąca z poszczególnych rozdziałów jest przygniatająca.
O formie tej powieści powiedziano już tak wiele złego, że nie ma sensu tego wszystkiego powtarzać. Bo nie wszystkim muszą się podobać kwieciste opisy wszystkiego, ale raczej wszyscy uśmiechną się czytając opis marmurowej rzeźby opatulonej wypchanym wężem. Już pierwsza strona zapowiada co nas czeka. „Dniało. Wstawał świt. Jasna smuga na wschodzie rozszerzała się dalej i dalej. Z różowej wpadała w tony blade, coraz świetlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle złotogłowiu. Powietrzne, pełne surowych powiewów nocnych, wchłaniało słoneczne smugi, wilgocią mgły opadając na dół, z każdą chwilą było rzeźwiejsze, jak brylantowe”. Stefcia irytuje swoją egzaltacją, swoją wylewnością, swoją naiwnością i głupotą. Ale i tak życzy jej się dobrze.
Pierwszy tom był dla mnie katorgą. Sztucznie nadmuchany język, irytująca bohaterka i opisy ciągnące się na długie strony. Dopiero po wzięciu głębszego oddechu przed drugim tomem i uodpornieniu się na emocje głównej bohaterki gotowa byłam poznać sekret popularności „Trędowatej”. Nie podzielę się jednak tym sekretem. Odkryjcie go sami. Dacie radę.
To nie jest mój typ literatury, ale myślałam, że będzie gorzej. Jest w niej ten sentymentalizm i egzaltacja, której nie lubię, ale parę kwestii mnie pozytywnie zaskoczyło. Przede wszystkim nie była to miłość od pierwszego wejrzenia - zobaczyli się i zakochali (nie znoszę tego motywu!!!). Ale przede wszystkim jest w jakiejś mierze nadal aktualna. Bardzo trafnie jest pokazane, jak słowa mogą ranić. Dzisiaj nazywamy to hejtem albo mową nienawiści. Ponadto Stefcia nie była tylko mimozą, ale miała przebłyski niezależnej i inteligentnej kobiety.
Mloda skromna i biedna nauczycielka Stefania Rudecka i gogaty mlody ordynat Waldemar Michorowskieg zakoachuja sie w sobie co rodzi spoleczny mezalians. Ordynat mimo nalegań rodziny i znajomych nie zamierza rezygnowac z milosci i po pewnym czasie oswiadcza sie wybrance .Niestety ta w wyniku intryg i szykan ze strony bogatego kregu ordynata zapada na ciezka chorobe i umiera w dniu slubu .Milosc jak z bajki ale niestety raczej tej koszmarnej i z niezbyt dobrym zakonczeniem. Przyznam ,ze ksiazka momentami troche nudnawa i przeiwdywalna .Film znam na pamiec a teraz postanowilam siegnac po ksiazke i troche niemile sie zaskoczylam roznicami i musze przyznac ,ze w tym przypadku film wygrywa .
Stary, dobry, klasyczny romans, z wyidealizowanymi i jaskrawymi bohaterami, trochę niedzisiejszy. Główny temat to związek Stefci i Waldemara - mezalians pozornie nie do przyjęcia. Poza tym przedstawiono tu obraz wyższych sfer tamtych czasów, ich wad, jak zamknięcie na innych, i zalet, jak dobre gospodarowanie majątkiem, które prowadzi do rozwoju własnego posiadania jak i bytu swoich pracowników.
Warto przeczytać czasem coś z tego gatunku.
„Trędowata” Heleny Mniszkówny uznawana za najsłynniejszy polski melodramat to książka warta poznania ze względu na to, że wbrew pozorom nie jest klasycznym romansem, a powieścią o miłości.
Książka daje też świetny przekrój życia społeczno-towarzyskiego arystokracji polskiej z początku XX wieku. Jej zamiłowanie do wszystkiego co zagraniczne z jednoczesną wzgardą polskości oraz ścisły podział klasowy determinują traktowanie głównej bohaterki Stefci Rudeckiej, szlachcianki, jako trędowatej pośród tej najwyższej sfery. Jedynie wąskie grono jest jej przychylne z uwagi na jej skromność, naturalność i inteligencję.
Na uznanie w książce zasługuje postawa ordynata Michorowskiego nie tylko jako zainteresowanego Stenią, w zakresie walki o uczucie, ale i jako inicjatora rozwoju niższych warstw społecznych wraz z jego poglądami oraz samymi działania na rzecz ludności.
„Trędowata” to również psychologiczna analiza rodzącego się szczerego uczucia.
Na uznanie (jeśli dany czytelnik to lubi) zasługują plastyczne i długie opisy przyrody.
Faktem jest, że książka ta bywa ckliwa (ale jest jednocześnie piękną powieścią pełną emocji). Pragnę zauważyć, że zarzut ten nie bywa podnoszony w odniesieniu do „Damy kameliowej” uznawanej za klasykę literatury, podczas gdy w obu powieściach znajduję cechy wspólne.
Polecam.
Kontynuacja najsłynniejszego polskiego romansu! Najsłynniejszy polski melodramat „Trędowata” kończy się śmiercią Stefci Rudeckiej, niezamożnej...
Najsłynniejszy polski melodramat. Przedwojenny bestseller, którym do dzisiaj zachwycają się rzesze czytelników. Historia nieszczęśliwej miłości ubogiej...
Przeczytane:2021-06-06,
Stefania Rudecka gdy już kochała, robiła to z całego serca; dlatego gdy jej ówczesny narzeczony ujawnił swoje prawdziwe zamiary (głównie względem jej posagu), ich relacja bardzo szybko się zakończyła, a porzucona dziewczyna postanowiła uciec do Słodowic przed zawodem miłosnym. Tam, mając pod przyjacielsko- nauczycielską kuratelą szesnastoletnią Lucię, córkę arystokratów, powoli wraca do siebie. I zapewne czułaby się tam w miarę spokojnie, gdyby nie ordynat Waldemar Michorowski, do którego Stefcia (zresztą z wzajemnością) nie pała szczególną sympatią. Dziewczyna już woli go unikać niż być zmuszoną do słownej potyczki z mężczyzną. Los bywa jednak przewrotny i ten, który zdawał się jej wrogiem, okazuje się być obrońcą przed przykrą przeszłością...
Moja mama co najmniej od kilku lat wspominała serial pt. Trędowata. Twierdziła, że w czasach jego emisji był on niezwykle popularny, a kobiety w każdym wieku z wypiekami na twarzy śledziły dalsze losy głównych bohaterów. I co interesujące, nie tylko wątek miłosny był tym, który zapędzał je przed ekrany telewizorów- ponoć ów serial był ciekawy w każdym jego aspekcie: tło, bohaterowie, wydarzenia, historia. Jako że moja mama kilkakrotnie nawiązywała do tego wspomnienia, obiecałam sobie w przyszłości sięgnąć po książkę. I tu niespodzianka, bo wydawnictwo MG pewnie czyta mi w myślach, decydując się na wydanie najpopularniejszej powieści pani Heleny Mniszkówny. Dzięki temu i ja wiem już, co tak mogło podobać się w całej tej love story.
Wiecie, dlaczego wątki miłosne nie rażą mnie aż tak w oczy w powieściach sprzed kilkudziesięciu lat? Zapewne dlatego, iż wówczas świat, a co za tym idzie relacje międzyludzkie wyglądały zupełnie inaczej niż współcześnie. Nie ma co idealizować, również nie było idealnie (jak w przypadku Rudeckiej, której narzeczony liczył przede wszystkim na jej domniemane pieniądze), ale mam wrażenie, że miłosne historie miały w sobie o wiele więcej smaku. Wszystko było wyważone, działo się spokojnym trybem (a nie jakiś tam szybki numerek na kanapie, a potem dziewczyna umiera z tęsknoty i "prawdziwej miłości"), rzekłabym nawet, że zainteresowana sobą para "krążyła" wokół siebie, a czytelnik z prawdziwym zapałem śledził ten ich flirt i zastanawiał się- będzie coś z tego czy nie?
Właśnie o to mi chodzi: już nie o idealizowanie dawnych czasów, bo jak wspomniałam wówczas także nie było tak kolorowo, jak przedstawiają nam to powieści, lecz o poznawanie się siebie nawzajem krok po kroku, bez zbędnego pędu. Po prostu ma to dla mnie jakiś swoisty urok, a sporej grupie współczesnych love story tego brakuje. To tyle mojej dygresji.
"Kto się czubi, ten się lubi"- tak zapewne rzekłaby moja babcia i ten krótki opis idealnie opisywałby to, co wiąże na początku Stefcię i Waldemara. Wzajemna niechęć. I to tak silna, że oboje wolą sobie ustępować z drogi, a gdy już ich ścieżki się przetną, słowa tej dwójki aż iskrzą od nadmiaru emocji. Tych negatywnych, oczywiście. W końcu się nie lubią- ona spokojna, choć mająca ogień pod skórą, on również bez skrupułów względem nieprzychylnych mu osób. Oni po prostu musieli się w sobie zakochać.
Trędowata to istna cegiełka, która chwilami trochę się dłuży, aczkolwiek jest do przełknięcia bez większych problemów. Co najważniejsze, fabuła nie kręci się wyłącznie wokół miłości. Autorka porusza tutaj bardzo ważne, trapiące w owych czasach ludzi problemy, m.in. hierarchizację społeczeństwa czy tworzenie miejsc nauki dla najbiedniejszych. Jak wiadomo, skupiona na sobie arystokracja trwoniła należne do nich majątki na zbyteczne ciuchy, zabawy, słowem: przyjemnostki. Nikt nie martwił się o los ludu pracującego na ich majątkach. Ważne, by po prostu ktoś pracował. Helena Mniszkówna w postaci Waldemara Michorowskiego zawarła wszystko to, czego potrzebował ówczesny świat- mężczyzna inwestował w niższe warstwy społeczne, tworząc szkółki przy przytułki dla dzieci, starając się, by nieco poprawić los pracujących w jego majątku. Nieobce mu były przyjemności doczesnego świata, aczkolwiek -jak sam twierdził- posmakował ich wszystkich w młodości, a teraz nadszedł czas, by zrobić coś dla innych. Postawa godna podziwu.
Drugim, równie ważnym tematem jest wspomniana już hierarchizacja społeczeństwa. Chodzi mi tu konkretnie o uwielbiane w plotkarskich kręgach słowo "mezalians". Jak bardzo zapatrzona była w siebie arystokracja, uważając się niemalże za nadludzi tylko dzięki temu, że posiadali majątek z dziada- pradziada, na zdobycie którego nie mieli najmniejszego wpływu. Otrzymali go wyłącznie poprzez dobre urodzenie, a zachowywali się, jakby świat należał do nich. Stefania Rudecka jest córką szlachcica, dziewczyną piękną, inteligentną i dobrą, ale dla otaczających ją osób niewystarczającą. Nawet ci, którzy zdawaliby się być jej przychylni wciąż tkwili jedną nogą w zaściankowym myśleniu- nic nie jest ważniejsze ponad tytuł! Drobne podszczypywania słowne z tego powodu to jeszcze nic wielkiego, ale poznając historię panny Rudeckiej zobaczycie, do czego może doprowadzić zawiść ludzka...
Trędowata wzbudziła we mnie zachwyt- piękna miłosna opowieść, okraszona niechęcią społeczeństwa, a do tego MYŚLĄCY bohaterowie (a to jest naprawdę ewenement) czy poruszanie ważnych tematów. Już się nie dziwię, że ta książka lata temu porwała tłumy, a i serial z 2000 roku spodobał się widzom (chyba sama muszę go obejrzeć). Nie ma bowiem nic lepszego niż lektura skłaniająca do refleksji, prawda?