Wit Szostak Szczelinami
założenie jest czysto powieściowe:
spisać życie - autoportret poetki
lecz zrobić to z założenia
za pomocą form niepowieściowych
krótkich i pełnych przemilczeń
a potem czytelnika zaprosić
do niezwykłej gry w sklejanie
życia narratorki z okruchów
jej najintymniejszych doświadczeń:
dojrzewania, miłości i rozstań
rozczarowań i macierzyństwa
trudnych relacji rodzinnych
długiego cienia przeszłości
losu kobiety w świecie
rządzonym przez mężczyzn
zmysłowa i cielesna
niedopowiedziana i bezkompromisowa
nieoczywista i prawdziwa
ta książka jest jak kobieta
Wydawnictwo: powergraph
Data wydania: 2022-05-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 432
Język oryginału: polski
Każdy choć raz chciał odejść: zostawić wszystko, odwrócić się i zniknąć. Mateusz porzuca błyskotliwą karierę i zamieszkuje na dworcu kolejowym....
Wit Szostak ,,Sto dni bez słońca" To miała być zwyczajna wymiana uniwersytecka. Lesław Srebroń trafia na Finnegany, by spędzić semestr jako wykładowca...
Przeczytane:2022-07-10, Ocena: 6, Przeczytałam,
(„…nawiasy są jak czułe dłonie chroniące słabszych”)
„w tramwaju podobno mówili
że po A. poezja umarła
a po Z. nie powinno się pisać
to nawet dobrze się składa
bo i tak nie stać mnie na poezję
lecz tylko na małe niewiersze”
Wit Szostak to właściwie Dobrosław Kot, który książki wydaje pod pseudonimem. Napisał do tej pory kilkanaście powieści, kilka książek filozoficznych i wiele opowiadań. Jest pisarzem poszukującym i przełamujących utarte, znane schematy gatunkowe. Zaczynał od pisania książek fantasy, następnie inspirowanych kulturą ludową po realizm magiczny. Ostatnia jego książka „Szczelinami” wyszła w tym roku i jest powieścią pisaną wierszem. Nie jest to książka oczywista, tak jak i sam jej autor nie jest zwykłym pisarzem. Po raz kolejny sięga po nową formę, jakże inną, bawi się słowem pokazując co jeszcze można z nim zrobić. Ciekawe to i oryginalne.
Książka przeznaczona jest dla czytelnika wrażliwego, równie jak pisarz poszukującego i ciekawego nowych form wyrażania emocji i uczuć. Wit słowa nazywa niewierszami a swoje dzieło przedstawia z kobiecego punktu widzenia. Snuje rozważania poetki, kobiety po przejściach, tej kiedyś i tej dziś. Tylko co to znaczy po przejściach? Każdy z nas jest po różnych doświadczeniach, przeszedł różne etapy życia. Wszyscy coś przeżyliśmy, zyskaliśmy albo utraciliśmy. W książce obserwujemy dorastanie bohaterki, okres pierwszego zakochania, wyprowadzki z domu, macierzyństwa, rodzicielstwa, relacji między rodziną, partnerem i innymi ludźmi. Widzimy jej rozterki, dylematy, radości i żale, rozczarowanie i smutek. Poznajemy jakże inaczej ukazany świat cielesności i nagości, dosadnie i bez upiększeń, zaskakujący, bez cenzury i tabu. Wiele tu jest powrotów i kroków w tył, do czasów, które główną postać ukształtowały, wpłynęły na jej wybory, na postrzeganie świata. To książka o zmianach, o miłości, stracie, wstydzie, pogodzeniu się i odkrywaniu siebie i innych. Dużo pytań pozostaje bez odpowiedzi, ale jedno jest pewne - bije z tej książki życie.
Od pierwszych stron autor nie ułatwia czytania a zmusza do samodzielnego odkrywania, znaczenia jego słów i tego co chce przekazać. Każdy odbierze i zobaczy w książce co innego, bo tak się dzieje, gdy słowa autora przefiltrujemy przez siebie. Dla mnie najcenniejsze to pokoleniowe spojrzenie na wszystkie aspekty życia, to uchwycenie duszy, myśli, indywidualności człowieka. To książka o wspomnieniach domu rodzinnego, domu dziadków, o relacjach i uczuciach do drugiego człowieka, o stosunku do przedmiotów, smaków, zwyczajów, do codzienności. Wszystko to poznajemy oczami dziewczynki, później dorosłej kobiety. Jest to też książka o zmarłych, o niewypowiedzianych tajemnicach, o traumach.
Pierwszy raz nie czytałam recenzji, zupełnie świadomie, chcąc książkę odkryć po swojemu, bez żadnych sugestii. Napotykałam się na autora w Internecie, który kolejnym filmem czy rozmową, promował książkę. Miałam też okazję poznać pisarza osobiście, wysłuchać co ma do powiedzenia na temat nowego dzieła i muszę przyznać, że bardzo mnie zaciekawił swoim spojrzeniem, tym bardziej, że napisał je z kobiecego punku widzenia. Zaintrygowała mnie też przepiękna okładka, która jest jak dzieło sztuki i powinna stać na półce tylko przodem do czytelnika. Jest tajemnicza a jednocześnie odważna, gdzie żywa postać jaśnieje pośród powagi przeszłości, trochę wciśnięta a może spoglądająca zza tych postaci, które ją chronią. Widać smutek i refleksję, które już przędą szal dla mojej wyobraźni.
Wit Szostak napisał pokoleniową drogę kobiety a wszystko co najważniejsze, umieścił w tramwaju przemierzającym trasę między szarym, wymierającym Prokocimiem a miastem zmarłych poetów (to Kraków, do którego jechało się całe 13 przystanków), by zajrzeć do starej chałupy w Rdzowie, gdzie mieszkali dziadkowie bohaterki od strony ojca. Może to moje wrażenie, ale w tym tramwaju, w pociągu, była cisza i spokój, było ciepło jak w domu u dziadków poetki, gdzie jedyną oznaką przemocy było trzaśnięcie drzwiami.
Wzruszająca scena o „nieprzesadzaniu starych drzew”, nawet na chwilę, gdy dziadek przyjeżdża do syna do blokowiska i patrzy niepewnie z wysokiego pietra na "miastowe" życie. Tęskni za swoim domem pod lasem odwróconym wychodkiem do innych. Jakbym widziała swoją babcię i dziadka. Ta sama tęsknota w oczach, jakaś nieporadność, niedostosowanie się do nowego, innego świata. Wracamy więc z poetką do dziadków na wieś. Zaglądamy do dwuizbowego domu, gdzie czekają na nas obrazy ich pięknej relacji. Doświadczamy wiejskiego klimatu, zachowanego w słoikach, które przeczekują w ziemiance na uwolnienie. Zwracają uwagę niezwykłe, bardzo ważne w życiu starszych ludzi pasje. Babcia wieczorami pisze wiersze w schowanym w stole zeszycie a dziadek gra na skrzypcach. Ciekawie ukazana została (dla mnie odkrywczo) zazdrość bohaterki o uwagę dziadka. Z dużą uważnością pokazuje Szostak, że wystarczy być w pasjach innych, zauważać je, pytać, pochylać się, współistnieć, dać się wygadać, ponieść tej radość wypisanej na twarzy, w uśmiechu, w słowach, gdy zajmujemy się tym co kochamy.
„…pociąg jedzie ty śpisz ja piszę…”
Niejedno życie przeżyliśmy razem z bohaterami książek, jadąc tramwajem, autobusem, pociągiem. Ileż to razy przegapiliśmy swój przystanek, bo akurat nasz bohater walczył o przetrwanie czy ratował świat (dwa razy przegapiłam mój przystanek czytając książkę Szostaka, bo tak mnie wciągnęła, dosłownie). To widzenie z okna jednej strony. Jest też druga. Życie przemija wraz z jadącym pociągiem, zmieniają się tylko przystanki. I nawet się nie spostrzeżemy, jak już będziemy w innym miejscu, z bagażem doświadczeń. Słowa autora wypływają w takt turkoczącego pociągu, czujemy ich rytm, pasują do siebie jak rytm piosenki, śpiew ptaków, wiejącego wiatru, padającego deszczu. Autor zawarł w pociągowym stukocie, zebrane słowa co ludzie mówili przez te wszystkie lata, kiedy zmieniała się rzeczywistość za oknem. Mamy tu czasy powojenne, mijamy kolejki za czasów komuny (pewnie za cukrem), widzimy zmieniającą się rzeczywistość w czasie transformacji, cieszymy się na wejście do Unii Europejskiej i zadajemy jakże polskie pytanie, co ta unia może nam dać.
Wit powiedział w jednej ze swojej wypowiedzi, że pisał tę książkę w różnych miejscach, głownie na kanapie. I ja tę książkę tak czułam. Słowa zapisane w chwili, kiedy przychodziły, nagle, urywanie, wracały i oddalały się, aby znów wrócić do siebie, scalone, zlepione. Tak zrozumiałam książkę za pierwszym razem, ale gdy czytałam ją po raz drugi, już mniej zachłannie, zobaczyłam jaka tam jest magia, jakie są ciekawe labirynty słowne.
Były momenty, że zapominałam, że książka jest o kobiecie. Miałam przed oczami autora i zastanawiałam się, ile w tej książce jest z niego. A może ile w tej książce jest ze mnie? To chyba najbardziej intymna książka jaką czytałam. Ma tyle odniesień do których chce się wracać, aby sprawdzić czy dobrze zrozumiało się słowa. I one tam były, zgadzały się z moimi przemyśleniami, moimi wspomnienia. Niesamowite uczucie, gdy trzeba przerywać czytanie, bo słowa tak silnie rezonują, ciało to napina się to rozluźnia. Jaką moc ma autor, że tak działa na czytelnika.
Córka pyta: „mamuniu, który to już raz czytasz tę książkę o „szparach”. No właśnie – szczeliny…. Szczeliny między snem a jawą, szczeliny cienia, rozstępów, szczelinami coś wchodzi i coś się wymyka. Szczelinami snuje się światło i wchodzi mrok, wypełnia je pamięć i wspomnienie. Szczeliny mogą być pęknięciem, ale mogą też być nadzieją.
Książka do wielokrotnego czytania i powrotów. Jestem przekonana, że kto raz przeczyta, zaskoczy się tą nową formą pisania powieści. Ja ją taką kupuję. Słowa pisane wierszem na prawie czterystu stronach były jak uczta, choć powtórzę, że pierwsze czytanie sprawiało mi trochę trudności. Czasami musiałam wracać do przeczytanych słów, czy dobrze zrozumiałam ich sens. Przykład ze strony 63.
„mój dziadek był (…)
przeżył cudem (…)
po wojnie dzielnie (…)
lecz w końcu (…)
resztę życia spędził (…)
w rodzinie są różne (…)
Żydem obóz utrwalał
władzę przejrzał na oczy
w Izraelu sekrety”
Takich labiryntów, trudności językowych w „niewierszach” napotykamy na każdym kroku. Czytając drugi raz, słowa stały się już bardziej zrozumiałe i mogłam zwrócić większą uwagę na tytuły stron - raz jest to rozjaśniona czcionka, raz rzymskie liczby, ale tak ponumerowane rozdziały, że można je czytać nie tylko od początku. Zaglądam do książki co chwilę, aby coś sprawdzić, przypomnieć sobie, przeczytać raz jeszcze, bo wiele tam wartościowych spostrzeżeń i dużo porad między wierszami jak na przykład te, dla przyszłych piszących:
„…nie ma sensu debiutować byle czym…”
To była długa, ale jakże magiczna trasa, jakbym przemierzała razem z autorem całe moje życie Może te słowa, które piszę, są bardziej dla mnie, bo zdaje sobie sprawę, że porwałam się z motyką na słońce, ale tak sobie myślę, że może jednak ktoś skorzysta i otworzy się na autora, który swoim słowem przekracza granice, wciska je w szczeliny, które w każdym z nas są...
(„…nawiasy są jak czułe dłonie chroniące słabszych”)
Zaczęłam tymi słowami Wita Szostaka i nimi zakończę, bo są dla mnie, póki co największym odkryciem tego roku.
AleBabka AleBabka
Ps. „Wit Szostak podpisuje nową książkę. Kolejka uśmiechniętych czytelników z książkami pod pachą spokojnie czekających na swoją kolej spotkania z pisarzem. Stoją w rytm padającego deszczu, który bez szczelnie wciska się w każdą dostępną suchą szczelinę, jakby zapomniał, że książki są z papieru. Ona też stoi i czuje deszcz w każdej porze skóry, bo ten, poprzez wilgoć, wciska się taki nieproszony. Obok niej On z książkami pod pachą, myślami z autorem. Nadchodzi chwila osobistego spotkania z Szostakiem. Ona grzecznościowo zagaduje (choć nie tak, jak zachwyca się czytelnik swoim autorytetem), że jej przyjaciel od pół godziny o nikim innym nie mówi, tylko o nim, na co autor z przemiłym, grzecznym uśmiechem odpowiada - "przepraszam". Dziś pewnie inaczej zagadnęłaby pisarza, bardziej świadomie choć też prawdopodobne, że z płonącymi wstydem policzkami, wydukałaby ledwo słyszalne - dziękuję. Po tym spotkaniu pisze historię, gdzie pierwszoplanowymi bohaterami są On i Ona, a w tle szczeliny, które (otworzyły się) przyszły najpierw z deszczem, a potem z autorem...
deszcz pada ty czekasz ja idę
deszcz pada ja idę ty czekasz
deszcz pada w każdą szczelinę
w suchą szczelinę deszcz pada
ty czekasz ja idę deszcz pada...”
Wit Szostak – „Szczelinami” – [Wydawnictwo Powergraph]