Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2007 (data przybliżona)
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 688
Czy można po pierwszym spotkaniu z twórczością nieznanego dotychczas autora jego książkę określić mianem genialnej? Czy to nie będzie określenie na wyrost? Nie w przypadku Kurta Vonneguta i jego książki „Syreny z Tytana”. Żałuję, że dopiero teraz było mi dane z tą książką i z autorem się zapoznać, ale pocieszające jest to, że tyle jego dzieł czeka jeszcze na odkrycie.
Winston Niles Rumfoord wyrusza ze swoim psem Kazakiem w międzygwiezdną podróż. Podczas niej zamieniają się w czystą energię i materializują tylko wtedy, gdy zetkną się z Ziemią lub inną planetą. Brzmi kosmicznie, prawda? A wszystkiemu temu winna infundybuła chronosynklastyczna. Co to za dziwaczne zjawisko? Winston i jego pies przebywają we wszechświecie zarówno w czasie i przestrzeni i dzięki temu w swoim domu w Newport zjawiają się raz na 59 dni i tylko na godzinę. Proste prawda? Jego żona nie jest szczęśliwa, że ma męża tak rzadko w domu i wcale jej się nie dziwię. W zamian za to, że Winston musi tak żyć ciągle eksplorując kosmos – zna on przyszłość ludzkości. Coś za coś. Winston ma też plan i by wypełnić misję werbuje multimilionera Machiego Constanta i swoją żonę Beatrycze. Rumfoord też nie próżnuje, na Tytanie spotyka Salo, który jest wysłannikiem obcej cywilizacji Tralfamadorii. Wraz z nowo poznanym przyjacielem tworzą na Marsie państwo, które składa się z porwanych Ziemian. Czy to nie jest urocze? ;) O fabule można by pisać jeszcze wiele, ale sami przekonajcie się, co dla czytelnika zaplanował autor. Dlaczego to właśnie Malachi Constant jako jedyny człowiek dostał zaproszenie do rezydencji Winstona? Czeka Was niesamowita przygoda!
Może zabrzmi to bardzo dziwnie, ale nigdy jeszcze nie czytałam takiej książki. Nieszablonowej, pełnej ironicznego humoru, groteski i połączenia filozofii z science fiction! I takie połączenie podobało mi się bardzo! Choć początkowo wydawało mi się, że nie wiem, w jakim kierunku to wszystko zmierza i jest trochę hmm dziwnie i zagmatwane, to specyficzność tej książki nie pozwoliła mi się nawet na chwilę oderwać. I po kilkudziesięciu stronach zauważyłam, że ta niezwykle zagmatwana historia jest niezwykła i z niezwykłą przyjemnością czeka się na to, czym jeszcze zaskoczy autor, gdzie jest granica jego wyobraźni i jakie przygody czekać będą bohaterów.
Kurt Vonnegut „Syreny z Tytana” napisał w 1959 roku i to, co najważniejsze w jego książce, to że wszystkie prawdy w niej zawarte, są nadal aktualne. Choć w książce nie brakuje czarnego humoru, to jednak pod jego warstwą znajduje się bardzo istotne pytanie o sens otaczającego nas świata. Autor a wraz z nim i czytelnik zastanawia się do jakiego stopnia człowiek jest panem swojej woli i czy dana jest mu możliwość kierowania swoim losem. Czy każdy człowiek ma ten sam cel w życiu, czy dla każdego z nas jest to coś innego i co będzie, gdy ten cel osiągniemy? Może to wszystko tak naprawdę nie ma sensu? To pytanie jest jak najbardziej aktualne i odpowiedzieć sobie na nie musicie już sami.
Nie wiem czy istnieje dzisiaj ktoś, kto w jakiś sposób nie zetknął się z twórczością Kurta Vonneguta? czy to zaczytując się w lekturze, czy oglądając jedną z licznych ekranizacji jego powieści. Choć pisarza znam, jak dotąd nasze drogi się nie zbiegły w jednym "punkcie". Widziałam też kiedyś zestawienie statystyczne, że jest to literatura typowo męska, co mnie rozbawiło i z wrodzonej przekory sięgnęłam po "Syreny z Tytana" - pięknie wydane wznowienie wydawnictwa Zysk i S-ka.
Po przeczytaniu pierwszego zdania z pierwszego rozdziału: "Dziś każdy już potrafi odnaleźć sens życia w sobie samym" wiedziałam, że jest to lektura dla mnie.
Winston Niles Rumfoord zwany Kajtkiem wyruszył w podróż kosmiczną wraz ze swym psem Kazakiem. Nieopacznie wprowadził swój pojazd międzyplanetarny w sam środek infundybuły chronosynklastycznej - więc pan i jego pies zaczęli funkcjonować jako zjawiska falowe i pulsowali w odkształconej spirali pomiędzy Słońcem a Betelgeuzą, materializując się jedynie wtedy kiedy stykali z jakąś planetą - to tak chyba najprościej?
A sama infundybuła chronosynklastyczna to taki lejek czasowo-przestrzenny; nagięty ze wszystkich kierunków w tę samą stronę - jak dobrze zrozumiałam autora :)
Kiedy sławny już eksplorator kosmosu materializuje się w swoim domu; na Ziemi, to tuż przy murze - pod jego posiadłością gromadzą się ludzie, którzy niczym fani lub też wierni oczekują na wyjaśnienia - objawienie, cud. Jednak żona Winstona - Beatrycze skutecznie chroni ich prywatność.
Na zaproszenie samego pana Rumfoorda - na materializację przybywa gość - Malachi Constant. Najbogatszy i chyba najbardziej "rozrywkowy" człowiek w Ameryce, przystojny trzydziestojednolatek. Nie bez znaczenia jest jego imię i nazwisko, które oznacza "wiernego posłańca". Kosmiczny podróżnik ma dla niego informację dotyczącą przyszłości. Z powodu przebywania w "lejku" Rumfoord zna przyszłość i zdradza Malachi'owi jej szczegóły. Dalsze losy bogacza będą wiązały się ściśle z obecną żoną Rumfoorda - Beatrycze. Para zainteresowanych wiedząc co ich czeka, robi wszystko by do spełnienia się przepowiedni nie doszło... Jednak czy będą mieli na to wpływ?
"Syreny z Tytana" to powieść, która jest jak ta sławna cebula ze "Shreka", ma warstwy, i to wiele warstw.
Na pierwszy rzut oka to zabawna powieść z gatunku since fiction. Jednak w trakcie czytania zmusza do zastanowienia się nad każdym jednym szczegółem, z których autor zbudował fabułę i postawienia sobie pytania czy to na pewno jest since fiction?
Nie tylko. To powieść o życiu każdego człowieka, o odwiecznym poszukiwaniu w nim sensu, o walce ze sobą, o walce z systemem, z przeciwnościami. O drodze do bycia lepszym, do samodoskonalenia. "Wierny Posłaniec" przeżył tyle żyć, przeszedł tyle przemian, że spokojnie może reprezentować całą ludzkość.
Ale.. ale to nie koniec. Winston Niles Rumfoord pan wszechwiedzący i nieomylny. Człowiek który widział to, co było, jest i będzie. Jest niczym jakiś bóg lub władza absolutna. Na zmianę ocala i niszczy. Steruje wszystkimi mieszkańcami Marsa za pomocą antenek w głowach, pozbawiając ich wcześniej pamięci. Marsjanie żyją niczym androidy czy zombie, którym ktoś przesyła dane - jak mass media robią dziś z nami. Wykonują polecenia, nie myślą. Muszą uczyć się oddychać i brać tabletki wspomagające ten proces. Zapłacą za to totalne podporządkowanie się - wysoką cenę.
Ziemianie niszczą, mordują - nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Bezmyślnie powtarzają przykazania nowego Boga Doskonale Obojętnego - którego głową kościoła jest oczywiście Rumfoord. I tu pojawia się z kolei motyw religii. Wszyscy pragną zbawienia i wieczności w Raju. A do czego ma służyć ta nowa religia? Do utrzymania i umocnienia posiadanej władzy absolutnej, bo do czegóż by innego? Religia opium dla ludu?
Autor stawia wiele pytań, na które daje odpowiedzi, ale nie są one jednoznaczne.
Cel życia - sens, dla każdego człowieka jest inny. Ale co się stanie kiedy go osiągniemy?
I czy w ogóle jesteśmy w stanie go osiągnąć? Bo może ta pogoń za nim jest już celem samym w sobie?
Co się dzieje z Winstonem kiedy w końcu rozumie - co było meritum wszystkiego co uczynił, jednocześnie wyrzekając się jedynej, prawdziwej wartości jaką ofiarował mu Salo?
Kiedy zrozumiał, że też jak wszyscy, którymi sterował - nie miał do końca wolnej woli.
To książka, której każdy dowolny fragment możemy interpretować na multum sposobów.
Wydaje mi się również, że każdorazowe jej przeczytanie spowoduje namnażanie się znaczeń.
Za pomocą słów Kurt Vonnegut zbudował piramidę ludzkiej egzystencji. Ubrał ją w język satyryczny, choć sam autor nie chciał być uważany za satyryka, a wszystko to oblekł w since fiction - z eksploracją niekończącej się otchłani wszechświata... to niebezpieczne zbliżenie się do geniuszu. Sam styl, którym operuje autor, jest prosty i zrozumiały. Nazewnictwo, które stosuje dla wszystkich "punktów" fabuły (celowo tak punktuję!) jest niesamowicie wieloznaczne - pomagający Rumfoordowi były mieszkaniec Tralfamadorii, posiada pewną moc, którą jest też zasilany jego statek - PWZ "Powszechną Wolę Zaistnienia".
Czy to taki zimny prysznic? Jesteśmy bezmyślni i źli? Może właśnie odwrotnie? Nauka o tym jak łatwo jest być dobrym i szczęśliwym? Że życie wcale nie musi być trudne?
Marzę by zawsze mieć własną atmosferę do oddychania - jak tytułowy księżyc Saturna, by nie musieć pamiętać o tabletkach z tlenem i nie musieć posiadać nauczyciela - by umieć wykonać odruch bezwarunkowy! By zawsze słyszeć ten syreni śpiew. Aby zawsze mieć tego jednego przyjaciela i żeby też zbyt wiele nad tym moim życiem się nie zastanawiać...
Ciekawe o czym będę marzyć, kiedy przeczytam ją ponownie?
Nie wiem czy dobrze zrobiłam pisząc swoją opinię od razu; po przeczytaniu, ale naprawdę jestem zachwycona i zła na siebie, że wcześniej nie sięgnęłam po któreś z dzieł Vonneguta.Tak, dzieł. Bo "Syreny z Tytana" to dzieło i dobrze, że została wznowiona z należną jej dbałością o szczegóły i jakość.
Z INFUNDYBUŁY CHRONOSYNKLASTYCZNEJ
Według legendy, Kurt Vonnegut poskładał tę powieść w jedną noc, zbierając wszystko, co miał w głowie. Zrobił to pod wpływem sugestii, że już pora napisać kolejną książkę (w tym wypadku drugą w karierze). Mogło z tego powstać coś niewartego uwagi, ot wymuszony, posklejany na szybko ze wszystkiego co było pod ręką powieściowy ekwiwalent studenckiej kolacji… Mogło, gdyby za całość wziął się ktoś inny, niż Kurt Vonnegut. Na szczęście niepokorny satyryk po raz kolejny pokazał na co go stać, tworząc zjadliwą, poruszającą intelektualnie satyrę na najwyższym poziomie, która mimo upływu sześćdziesięciu lat od jej premiery, wciąż robi wielkie wrażenie i nic nie straciła ze swej aktualności.
Witajcie w świecie, którym ludzie już dawno przestali szukać na zewnątrz, a zaczęli wewnątrz siebie. W takich czasach przyszło żyć jemu: człowiekowi innemu niż wszyscy. Winston Niles Rumfoord wybrał się ze swoim psem na kosmiczną podróż, niestety niedaleko Marsa stał się ofiara infundybuły chronosynklastycznej – w skrócie, zmienił się w falę i tylko wtedy, kiedy Ziemia przecina się z nią, czyli raz na 59 dni, materializuje się na swojej posesji. Setki ludzi gromadzą się w te dni pod jego domem, chcąc być świadkiem cudu, ale żona uparcie nie dopuszcza nikogo do sekretu. Tym bardziej, że mąż stał się bytem wszechwiedzącym i zna zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Jest jednak ktoś, kogo obecności żąda sam Winston: jest im niejaki Malachi Constant, człowiek, zdawałoby się, jakich wiele. Co jest w nim takiego niezwykłego? Winston spotykał się z nim w kosmosie, choć ten nigdy w miejscu spotkania nie był. Poza tym jego przyszłość jest bardzo mocno związana z żoną Winstona, a także… Marsem. Malachi nie ma jeszcze pojęci co takiego się dzieje i w co się pakuje…
Całość recenzji na moim blogu: https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2019/07/syreny-z-tytana-kurt-vonnegut.html
Powieść, w której fakt ustępuje miejsce fikcji, a fikcja staje się faktem. Narrator zamierza napisać książkę o wybuchu pierwszej bomby atomowej...
Podstarzały pisarz Kilgore Trout z przerażaniem odkrywa, że pewien handlarz samochodami ze Środkowego Zachodu odbiera jego fikcję literacka jako prawdę...
Przeczytane:2019-09-10, Ocena: 3, Przeczytałam,
Sięgając po "Syreny z Tytana" liczyłam na to, że dostanę duuuużżżo czarnego humoru. Na momenty, w których będę się nieźle zaśmiewać. A cóż nie dostałam tego. Ani razu nawet kącik ust nie podniósł się do góry. A jak tak lubię takie żart! Smutek straszny. Tak sobie myślę, że była to pozycja, która powinna mi zapomnieć dobrą zabawę , a niestety tak się nie stało... Mogę nawet powiedzieć, że nie wzbudziła we mnie żadnych pozytywnych emocji. Według mnie, to takie trochę o niczym. Przykro, ale co zrobić? Nie przypadła mi twórczość autora do gustu i rączkę nie będę sięgać już po jego książki. Czasami i tak bywa.
Co tu dużo mówić - nie wbiło się to w moje klimaty, aczkolwiek lubię książki, które mnie zaskakują i pozwalają odkrywać coś nowego. Na pewno Vonnegut jest pisarzem, którego kunszt jest inny i dość specyficzny, ale jednak nie dla mnie. Szkoda tylko, bo bardzo się nastawiałam na ten tytuł.
Sami musicie się przekonać, gdyż autor ma specyficzny styl. :)