SZALENIE WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ, W KTÓREJ NIEPOKÓJ STALE WISI W EGZOTYCZNYM POWIETRZU WYSP WYBRZEŻA KALIFORNII
Siedmioro ludzi. Jedna mała wyspa. Wyizolowane środowisko, ograniczona grupa, problemy z zaufaniem oraz bezwzględna, tylko pozornie losowa śmierć raptownie zbierająca żniwo... Strażnicy światła to thriller, który przedstawia świat dzikiej natury i spektakl grozy.
Miranda jest fotografką natury, która została wysłana na zawodową misję. Jej zadaniem jest robienie zdjęć ukazujących piękno otaczającej przyrody maleńkiej wyspy. Towarzyszy jej jedynie sześciu osobliwych naukowców. Dzień po dniu, Miranda jest świadkiem niewiarygodnych wydarzeń; pogłębia swoje przywiązanie do egzotycznych wysp i... współtowarzyszy. Jednak mimo zażyłości, czuć dziwny niepokój w powietrzu - budzące lęk podejrzenia. Atmosfera robi się coraz gęstsza; słychać szepty o legendzie mówiącej, że miejsce ich zamieszkania zwie się ,,Wyspami Śmierci"... A z każdym kolejnym aktem przemocy robi się... duszno. I już każdy jest podejrzany o najgorsze.
NIEWYMOWNA KOMPOZYCJA MONSTRUALNEGO NIEPOKOJU ORAZ TRWOGI, KTÓRĄ CZUJESZ, OGLĄDAJĄC SIĘ NIEUSTANNIE PRZEZ RAMIĘ
-------
Specyficzna, szalenie klimatyczna opowieść. (...) To, co najbardziej wciąga w tej książce, nie mówiąc już o dynamicznej fabule, to zmysł autorki do tworzenia pełnej napięcia atmosfery. Kończąc tę powieść, czytelnik natychmiast zaczyna zastanawiać co jeszcze się Abby Geni w przyszłości mu opowie.
- New York Times Book Review
-------
Abby Geni - amerykańska autorka, która zadebiutowała prowokacyjną książką Strażnicy światła. Wielokrotnie nagradzana pisarka jest szeroko chwalona za swój niesztampowy styl. Z zawodu jest nauczycielem akademickim kreatywnego pisania.
Wydawnictwo: Kobiece
Data wydania: 2017-03-17
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Tytuł oryginału: The lightkeepers
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Marcin Rusnak
Ilustracje:-
"Trudno czasem uwierzyć, że poza tą zimną krawędzią istnieje coś jeszcze."
Miranda jest z zawodu fotografką natury, dostaje zlecenie na Wyspach Farallońskich w celu ukazania piękna przyrody. Oprócz niej znajdują się także naukowcy, którzy dokumentują biologiczne sprawy zwierząt zamieszkałych wyspę. Po czasie okazuje się, że Wyspa Śmierci nie bez kozery jest tak nazywana...
Siedmioro osób pozostawionych samym sobie na końcu świata. Są tylko oni i dzika natura.
Pewnie większość Czytelników może narzekać na zbyt wiele opisów przyrody i klimatu, jaki panował na Wyspach Farallońskich, lecz mnie w ogóle to nie przeszkadzało! Dokładne opisy flory i fauny bardzo mnie zaintrygowały, choć rzeczywiście autorka mogła je nieco ograniczyć na rzecz rozwinięcia akcji.
Narracja została poprowadzona w ciekawy sposób. Każdy rozdział jest listem Mirandy do swojej zmarłej matki. Listem, który nigdy nie dotrze do adresatki. Książka stanowi niejako ich rozmowę. Miranda pisała je, aby pomogły uporać się jej ze śmiercią matki.
Choć trochę zabrakło mi tutaj więcej grozy, to i tak uważam "Strażników światła" za udany debiut!
Poznajemy Mirandę która jest fotografem natury. Przybywa na Wyspy Farralońskie by uwiecznik piękno natury, dzikie zwieżęta. Na wyspie przebywa jeszcze sześć osób badaczy, biologów i jedna stażstka. Wyspy są codowne piękne. Książka uwodzi pieknymi opisami natrury dzikiej przyrody i zwyczjaów zwierząt każda pora roku to okres dominacji innej populacji. Tutaj nie jest ważna przeszłość tych ludzi przed czymś ucieka. Piękna wyspa jest też bardzo niebezpieczna tu każdy nawet najmniejszy błąd może doprowadzić do tragedii. Tutaj nie można ufać nikomu ale gdy oczekujesz mrożącego krew thrillera to się leko/ko zawiedziesz zwyczajnie niewiele się tutaj dzieje. Miranda szuka swojej tożsamości i wciąż tęskni za matką która zginęła w wypadku. Piszę do niej isty w których opisuje swoje życie. Kim naprawdę jest Miranda? Ta wyspa jest dla niej swoistą terapią. Tutaj nie ma się przyjaciół tutaj nie można ufać nikomu. Książka poza pięknymi urokami przyrody ma mało z thrillera poza jedną sceną kórej wam tutaj nie zdradze. Ogólnie fani prawdziwych kryminałów będą zdecydowanie zawiedzeni mało akcji niestety.
Miranda przyjechała na wyspę, by sfotografować jej piękno i niezwykłą przyrodę. Nie spodziewała się, że pobyt w tym miejscu dostarczy jej tylu wrażeń i że stanie się świadkiem niepokojących wydarzeń. Jak potoczą się jej losy? Czy stanie się winną czy ofiarą?
Ta powieść jest jak skrzyżowanie lekcji biologii i nieplanowanej podróży w miejsce, w którym niekoniecznie chcielibyśmy się znaleźć. Dzikość przyrody, brutalność zwierząt, walka o przetrwanie i pożywienie wprowadzały w powieści klimat niepokoju i budziły dreszcz. Autorka zaprosiła nas w miejsce nietypowe, podporządkowane naturze, nieokiełznane i nieprzewidywalne. Wszechobecny chłód, trudne warunki klimatyczne, czające się na każdym kroku niebezpieczeństwa- te elementy zasiewają w czytelniku ziarna niepewności, martwią, zastanawiają. Ten mroczny klimat wyspy i zwierzęce szaleństwo zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Udzielił mi się ten chłód, w kościach poczułam zimno, przeszył mnie strach.
Tym, co również przypadło mi do gustu jest pierwszoosobowa narracja, prowadzona przez Mirandę, która przybyła na wyspę w charakterze fotografa. Kobieta obserwuje, opowiada o swoich przeżyciach, wraca do przeszłości. W niej również wyczuwa się pewne tajemnice, kuszące niedopowiedzenia i dziwne przemilczenia. Rzeczywistość przedstawiona z jej perspektywy intryguje, zmusza do oceny tego, co się dzieje. A mocnych wrażeń nie brakuje. Codzienne, niespodziewane wydarzenia sprawiają, ze bohaterzy uczą się siebie nawzajem i przekonują się, do czego są zdolni.
Geni pisze lekko, subtelnie łącząc przeszłość i teraźniejszość Mirandy. Czyta się zaskakująco szybko, pragnąc przekonać się, co jeszcze się wydarzy, kto zawini. Autorka nie rozpieszcza nas dialogami, w tej historii więcej jest osobistych przemyśleń i refleksji niż rozmów między bohaterami. Każdy z nich zdaje się przeżywać wszystko po swojemu, a samotność jest dobrze wyczuwalna. Samotność, której nie sposób w takim miejscu pokonać. Samotność, o której ani na chwilę nie można zapomnieć.
O „Strażnikach światła” można by powiedzieć wiele. Z pewnością jednak książki tej nie można nazwać thrillerem, a próby wpisania jej w ten gatunek, to, moim zdaniem, zwyczajne wprowadzenie czytelnika w błąd. Warto jednak przez chwilę zastanowić się nad tym, czy fakt, że w powieści zabrakło elementów dla thrillera obowiązkowych rzeczywiście stanowi problem? Dla mnie to raczej powieść obyczajowa momentami przyprawiająca o dreszczyk, przy czym dreszczyk ten wywoływała u mnie dzikość i nieprzewidywalność przyrody, nie człowieka.
Z kolei jako książka obyczajowa, a nawet kobieca, sprawdza się ona świetnie. Geni nie stroni od trudnych tematów, chętnie nurza się w problematyce skomplikowanej, często moralnie niejasnej, choć aktualnej i potrzebnej. Na stronach powieści przenikają się tematy i sprawy, które na czytelniku robią wrażenie i zmuszają go do myślenia. I choć w ogóle się ich szczerze mówiąc nie spodziewałam, ich obecność jak najbardziej mi się podobała, a ich umiejscowienie w powieści wydawało się słuszne i zrozumiałe w tym klimacie wszechobecnego mroku, nieustającej samotności i melancholii.
Spodziewałam się fascynującego thrillera, obfitującego w zwroty akcji i niespodziewane wydarzenia. Otrzymałam powieść skupiającą się raczej na wątkach obyczajowych, w której niepokój budzi przyroda i dziki klimat, a nie człowiek. Właściwie nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo autorce udało się przedstawić spójną i przyjemną historię. Chętnie poznałabym kolejną powieść spod jej pióra.
Czasami nasz umysł potrafi wyprzeć z pamięci pewne wydarzenia. Wspomnienia, które mogłyby nas zniszczyć. Nie jesteśmy tego świadomi. Być może mamy wrażenie, że coś jest nie tak, lub nie odczuwamy tego żadnych skutków. Kiedy wydarzy się w naszym życiu coś złego, wstrząsającego, a my jesteśmy tego świadkami lub sprawcami, zapominamy. Jesteśmy niczym dzieci - nieświadome otaczającego nasz świata, a w tym przypadku zdarzeń z przeszłości. Nasz umysł pragnie nas chronić - takie ma zadanie, więc wypiera to, co mogłoby nas zniszczyć. Może obwiniać o to, co się stało kogoś innego. Błądzić we mgle wspomnień. Szukać sprawców, choć tak naprawdę to właśnie my stoimy w centrum tego całego zamieszania. Po prostu tego nie pamiętamy i prawdopodobnie nigdy sobie nie przypomnimy, ponieważ te wspomnienia mogłyby nas zniszczyć... Kochani, zapraszam was dziś na recenzję książki, co do której mam mieszane odczucia. Niby była ciekawa, ale czegoś mi w niej zabrakło. Kiedy przeczytałam opis ,,Strażników światła" Abby Geni byłam niezwykle podekscytowana i zaintrygowana tą powieścią. Autorka miała dobry pomysł, ale coś poszło nie tak... Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, zapraszam do zapoznania się z całą recenzją!
,,Za każdym razem, gdy coś pamiętamy, zmieniamy to. Taka już natura naszego mózgu. Wyobrażam sobie wspomnienia jako pomieszczenia w domu. Kiedy wchodzę do środka, nie mogę się powstrzymać przed zmienieniem pewnych rzeczy - roznoszę po wnętrzu błoto, przesuwam meble, kopnięciem wzbijam kurz w powietrze. Z czasem te drobne zmiany się kumulują."
SZALENIE WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ, W KTÓREJ NIEPOKÓJ STALE WISI W POWIETRZU
Siedmioro ludzi. Jedna mała wyspa. Wyizolowane środowisko, ograniczona grupa, problemy z zaufaniem oraz bezwzględna, tylko pozornie losowa śmierć raptownie zbierająca żniwo… Strażnicy światła to thriller, który przedstawia świat dzikiej natury i spektakl grozy.
Miranda jest fotografką natury, która została wysłana na zawodową misję. Jej zadaniem jest robienie zdjęć ukazujących piękno otaczającej przyrody maleńkiej wyspy. Towarzyszy jej jedynie sześciu osobliwych naukowców. Dzień po dniu, Miranda jest świadkiem niewiarygodnych wydarzeń; pogłębia swoje przywiązanie do egzotycznych wysp i… współtowarzyszy. Jednak mimo zażyłości, czuć dziwny niepokój w powietrzu – budzące lęk podejrzenia. Atmosfera robi się coraz gęstsza; słychać szepty o legendzie mówiącej, że miejsce ich zamieszkania zwie się „Wyspami Śmierci”… A z każdym kolejnym aktem przemocy robi się… duszno. I już każdy jest podejrzany o najgorsze.
NIEWYMOWNA KOMPOZYCJA MONSTRUALNEGO NIEPOKOJU ORAZ TRWOGI, KTÓRĄ CZUJESZ, OGLĄDAJĄC SIĘ NIEUSTANNIE PRZEZ RAMIĘ
,,Pamięć oznacza spisywać na nowo. Fotografować oznacza zastępować. Jedyne pewne wspomnienia, jak sądzę, to te, które zostały utracone. To te mroczne zakamarki umysłu. Nieotwarte, niedotykane, nienaruszone."
Wyspy Farallońskie zwane są Wyspami Umarłych. Upiorne, praktycznie bezludne zafascynowały Mirandę, odkąd dowiedziała się o ich istnieniu. Młoda kobieta od lat fotografuje naturę, a ten zapomniany zakątek w świecie jest jednym z najbardziej zaludnionych gatunkowo miejsc. Skalisty archipelag przyciąga dziewczynę niczym magnes, a ona sama nie może zbyt długo się mu opierać. Po wielu próbach udaje się jej zdobyć pozwolenie i ma rok na obserwowanie i uwiecznianie mrocznej, a zarazem zachwycającej natury. Miranda musi zamieszkać z kilkoma ekscentrycznymi biologami, których dni wypełnia spisywanie i obserwowanie zachować zwierząt. Dziewczyna pragnie samotności i tylko na Wyspach Umarłych zaczyna odczuwać spokój. Do czasu...
Niedługo po przyjeździe na archipelag kobieta zostaje zaatakowana przez jednego z biologów. Wyspy Farallońskie mają to do siebie, że nikt nie ingeruje w to, co się dzieje. Miranda zostaje okrutnie skrzywdzona i boi się stawić czoła swojemu sprawcy, ale kilka dni później zostaje on znaleziony martwy. Tropy nie są dokładne. Policja postanawia uznać to za nieszczęśliwy wypadek. Miranda powoli zaczyna czuć się bezpiecznie i przywiązuje się do tego mrocznego, dzikiego miejsca. Wyspy Farallońskie kryją wiele sekretów, a legendy o nich sprawiają, że krew zamarza w żyłach. Miranda zaczyna czuć, że jest we właściwym miejscu na świecie, ale wtedy dochodzi do kolejnych wypadków. Kobieta zaczyna czuć niepokój. Czy może jeszcze komukolwiek zaufać?
,,W przeszłości pragnęłam ruchu dla samego przemieszczania się. Aby od czegoś uciec. Żeby znaleźć się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle dalej. Ale zew tych wysp był nie do pomylenia z niczym innym. Przyciągały mnie jak magnes. Jak grawitacja."
,,Strażnicy światła" to podróż przez mroczną stronę natury, która zachwyca swoją dzikością oraz ciemną stroną ludzkości, jej zakątkach, które mają w sobie mrok. Abby Geni zachwyca opisami niezwykle intrygującej, pięknej w swojej tajemniczości przyrody, która staje naprzeciw współczesnym technologiom i wygrywa swoją bezwzględnością. Autorka rozbudziła moją ciekawość właśnie opisanym pięknem, tajemnicą, którą skrywa otaczający nas świat. Chciałabym kiedyś wyruszyć w taką podróż, by zostać sam na sam z potęgą natury i odnaleźć spokój. Historia podzielona jest na cztery części: sezon rekinów, sezon wielorybów, sezon fok oraz sezon ptaków, które pozwalają czytelnikowi dowiedzieć się czegoś więcej o tych stworzeniach. Zakochałam się w tych opisach, ale mimo to, czegoś brakowało mi w tej historii. Główna bohaterka nie wzbudziła we mnie zbyt wiele emocji, choć inne postacie już tak. Zaciekawiłam się tajemniczą zjawą, o której wiedzą wszyscy na wyspie, ale późniejsze opuszczenie przez autorkę tego wątku sprawiło, że poczułam się oszukana. Brakowało mi w tej historii emocji oraz bardziej rozbudowanej akcji. Czegoś, co sprawiłoby, że z wielką niecierpliwością czekałabym na zakończenie. Autorka miała wielki potencjał, ale sądzę, że go trochę zmarnowała. Ta opowieść mogłaby potoczyć się inaczej, bardziej rozbudzić ciekawość czytelnika, choć koniec historii w pewnym sensie to wynagradza. To, co się stało, okazało się niespodzianką, która mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się czegoś takiego.
,,Istnieją sekrety, które mają na zawsze pozostać nieodkryte. Ukochane osoby umierają. Niebezpieczeństwa nie da się zawsze dostrzec z wyprzedzeniem. Zło czasem uchodzi na sucho. Nie ma ładu, nie ma bezpieczeństwa. Wierzę, że to właśnie próbowałaś mi powiedzieć."
Jeśli szukacie powieści, która rozbudzi waszą wyobraźnię, otworzy ją na niesamowitą siłę natury, ukaże skaliste archipelagi pełne mrocznych tajemnic oraz ukaże prawdziwą potęgę przyrody, to najnowsza powieść Abby Geni wam to zagwarantuje. Niesamowite, tajemnicze, piękne opisy otaczającego nas świata, o którym nie myślimy zbyt często, dawne legendy, które czekają tylko, aż ktoś je odkryje, bohaterowie, których historie czasami wami wstrząsną - tego możecie się spodziewać. ,,Strażnicy światła" to nie jest zła powieść, po prostu czegoś w niej zabrakło - jakiejś szczypty magii, która sprawiłaby, że nie mogłabym się od niej oderwać. Autorka ma duży potencjał i mam nadzieję, że wykorzysta go w swoich kolejnych książkach, po które sięgnę. Być może nie będę pierwsza w kolejce w dniu premiery, ale na pewno z czasem coś z jej twórczości wpadnie w moje ręce. ,,Strażnicy światła" to powieść dla osób, które pragną przenieść się do innego świata, gdzie współczesna technologia przegrywa w walce z niesamowitą potęgą natury. Sądzę, że warto ją przeczytać, choćby dlatego, by przekonać się, jak wpłynie na was. Być może zachęci do odbycia podróży w nieznane tak jak mnie. Jedno jest pewne - wasza wyobraźnia będzie musiała pracować na wysokich obrotach!
Miranda jest fotografem przyrody. Istnieje niewiele miejsc, w których jeszcze nie była. Za cel swojej kolejnej podróży wybiera Wyspy Farallońskie, raczej mało popularny archipelag na Pacyfiku. Kobieta przez jakiś czas musi zamieszkać z przebywającymi tam naukowcami. Wkrótce Miranda przekonuje się, że Wyspy Farallońskie to miejsce pełen niespodzianek, gdzie każdy dzień może przynieść coś zaskakującego. Nie tylko natura bywa przewrotna; szybko okazuje się, że również współlokatorzy mogą okazać się niebezpieczni.
„Strażnicy światła” to debiut Abby Geni, amerykańskiej autorki. Na dodatek nie byle jaki, bo nowojorska księgarnia „Barnes & Noble” okrzyknęła tę książkę najlepszym debiutem 2016 roku. Taki tytuł robi wrażenie, a co za tym idzie – wymagania znacznie wzrastają. Muszę przyznać, że jak na pierwszą powieść „Strażnicy światła” to naprawdę świetnie napisana i sprawnie skomponowana historia. Ale czy mnie zachwyciła? Właściwie to... nie.
To, co uderzyło mnie najbardziej po dotarciu do ostatniej strony, to wrażenie, jak gdyby powieść biegła stonowanym, niemal jednostajnym rytmem. Oczywiście są sceny pełne napięcia, nie mogłam się też powstrzymać od kilku emocjonalnych reakcji w trakcie czytania, jednak w ogólnym rozrachunku wydaje mi się, jakby główna bohaterka i zarazem narratorka podchodziła do całej historii z niemal chłodnym dystansem. Jej spokojne relacjonowanie kolejnych wydarzeń zdecydowanie przeważało nad bardziej dynamicznymi momentami. Czułam się trochę tak, jakby sędziwa już Miranda siedziała w fotelu naprzeciwko mnie i opowiadała największą przygodę swojego życia. Nie potrafię zdecydować, czy ten zabieg wzbudził we mnie miłe uczucia, czy jednak bardziej rozczarował.
Samej kompozycji książki nie mam nic do zarzucenia. Autorka bardzo płynnie i obrazowo wprowadza czytelnika w akcję: możemy zatem towarzyszyć Mirandzie w podróży na Wyspy Farallońskie, przyglądać się, jak stopniowo przyzwyczaja się do tego miejsca, a co więcej – w międzyczasie poznajemy pewne fakty o jej rodzinie. Bardzo mnie ucieszyło, że fabuła nie kręciła się wyłącznie wokół tajemniczych wydarzeń na wyspach, ale ukazywała także szerszy kontekst, co ściśle łączyło się z główną bohaterką i motywacjami, którymi kierowała się w codziennym życiu. Kolejne karty były odkrywane stopniowo, bez zbędnego pośpiechu ani przesadnego przedłużania, choć trzeba przyznać, że większość „tajemnic” udawało mi się przewidzieć już na samym początku. Właściwie tylko jedna mała rzecz, wyjawiona już w samej końcówce, naprawdę mnie zszokowała. Reszta nie była specjalnie trudna do odgadnięcia. Jeśli spojrzeć na to z pewnej perspektywy, fabuła w „Strażnikach świateł” jest bardzo prosta, ale napisana w dobrym stylu i z dużym wyczuciem, dzięki czemu książka zyskuje, nawet jeśli wydaje się czasem banalna.
Największym atutem powieści jest z pewnością samo miejsce akcji, bardzo egzotyczne, tajemnicze, nieco niepokojące i klimatyczne. Przyznaję bez bicia, że wcześniej nigdy nie słyszałam nawet o Wyspach Farallońskich, tymczasem tutaj nie tylko mogłam odczuć namiastkę panującej tam atmosfery, ale również dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy. Autorka bardzo zajmująco opisuje tamtejszą faunę. Kiedy byłam dzieckiem, dosłownie pochłaniałam programy przyrodnicze (chciałam zresztą zostać zoologiem), dlatego czytanie tej książki przypomniało mi o mojej fascynacji światem zwierząt. Opisy są niezwykle plastyczne, wpływające na wyobraźnię. Jednocześnie pisarka wyraźnie zaznaczyła, że natura może być nie tylko piękna, ale także niebezpieczna, o czym zdarza się zapominać nawet najbardziej doświadczonym. Do zarysowania miejscowej przyrody dołączyły legendy związane z wyspami. Nie powiem, stwarzało to naprawdę niepowtarzalny nastrój.
Bohaterowie są maksymalnie różnorodni. Sama Miranda jest bardzo ciekawą postacią, wbrew pozorom nie taką jednoznaczną. Budziła u mnie raczej ambiwalentne uczucia, poprzez narrację pierwszoosobową mogłam poznać ją dość dobrze. Dalej mamy szóstkę naukowców, z którymi Miranda musiała zamieszkać: Mick, Forest, Andrew, Lucy, Galen i Charlene. Specjaliści w swoim fachu, a jednocześnie ludzie z krwi i kości o bardzo odmiennych charakterach. Możecie sobie tylko wyobrazić, co zaczyna się dziać, kiedy siedmioro ludzi musi wytrzymać ze sobą pod jednym, raczej ciasnym dachem.
Jedna rzecz mi się nie zgadzała i do tej pory nie wiem, co miała oznaczać. Wśród legend dotyczących Wysp Farallońskich pojawiła się postać ducha zmarłej kobiety – i co najlepsze, duch ten zostaje przywołany później kilkukrotnie. Czytelnik mógł, chociażby przez kilka sekund, zastanawiać się, czy to widmo rzeczywiście istnieje. Podejrzewam, że autorce bardziej chodziło tutaj o wymiar symboliczny, że to nie był żaden wątek paranormalny, choć trzeba przyznać, że efekt bywał piorunujący.
„Strażnicy światła” mają wiele zalet: ładny, oryginalny styl, prostą, ale sprawnie skonstruowaną fabułę czy idealne, szczegółowo zarysowane tło wydarzeń. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby ta książka powaliła mnie na kolana. To naprawdę dobra powieść leżąca na pograniczu thrillera, jednak z całą pewnością czegoś zabrakło, przez co nie określę jej „hitem”. Warta uwagi, wciągająca – ale nie zachwycająca.