Leonidy to pierwsza część serii SPEKTRUM, w której przyjaźń, miłość i ważące na całym życiu wybory splatają się w teraźniejszości, przeszłości i przyszłości.
Do zalet ,,Spektrum. Leonidy" należy zaliczyć prosty, przystępny język, intrygującą fabułę i paranormalną otoczkę, która budzi zainteresowanie znacznej części czytelników literatury Young Adult. Nie bez znaczenia są również entuzjastyczne recenzje, które książka otrzymała w rodzimym kraju.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2017-11-13
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 544
Tytuł oryginału: Leoniderne
Język oryginału: duński
Tłumaczenie: Bogusława Sochańska
Cała recenzja na: http://www.ksiazkowewyliczanki.pl/2017/12/poznajcie-spektrum-leonidy-nanna-foss.html#disqus_thread
Właściwa akcja powieści zaczyna się dość szybko, nowo przybyłe rodzeństwo wzbudza wiele emocji w szkole Emi, jej samej ciężko jest przejść do porządku dziennego nad niedawnym snem. Cały czas też ma w głowie drugi sen, niezwykle brutalny i trudny. Wydarzenia doprowadzają do stworzenia pewnej grupy przez uczniów klasy Emi, wszyscy razem przeżyją też wydarzenia, które zmienią ich postrzeganie świata.
Mimo szybkiej akcji, podobały mi się rozmyślania głównej bohaterki, jej rozterki i dylematy na temat wydarzeń, które miały miejsce. Pokazuje to realizm tamtego świata, nie ma czegoś, co zawsze mnie drażni - wydarza się coś niezwykłego, co nie ma prawa się zadziać i za chwilę wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego. Tym razem wszystkie wydarzenia Emi roztrząsa w swojej głowie, próbuje sobie je wytłumaczyć i zastanawia się co może robić, a czego nie.
Mimo, że ta trylogia, ze względu na wiek bohaterów, jest skierowana do czytelników nastoletnich, to również w późniejszym wieku można mieć dużo radości z lektury tej książki. Czuć tu młody wiek bohaterów, jednak wydarzenia są ciekawe i wciągające.
A wszystko zaczęło się tylko od spadania gwiazd...
Przygoda szóstki nastolatków, których losy się splatają. Emily pokonuje problemy codzienności wraz z dwoma przyjaciółmi: Albanem i Linusem. Niedługo potem do jej szkoły dołącza nowe rodzeństwo: Noa i Pi. A na koniec zostaje w to wszystko zamieszana klasowa kujonka, Adriana. Od pewnego momentu w ich życiu dzieje się coś dziwnego. Przybywają im dziwne umiejętności, z którymi nie zawsze mogą sobie poradzić.
(Punkt kulminacyjny książki występuje dopiero pod koniec i umieszczanie go w opisie, czy też porównywanie tej powieści do innej jest wielkim spoilerem, przez który miałam ochotę pewne osoby zamordować. Zdecydowanie lepiej jest mniej wiedzieć o tej książce. Oczywiście można wszystkiego łatwo się domyślić, ale można łatwo innym odebrać przyjemność czytania.)
W tej książce dzieję się bardzo dużo. Fabuła jest bardzo rozwinięta i dzieje się mnóstwo niezwykłych, przerażających, fantastycznych wydarzeń. Nie zawsze możemy spodziewać się jak bohaterowie zachowają się w danym momencie. Autorka przyciąga nas do czytania wciąż nowymi problemami, fantastycznymi, czy też codziennymi. Poruszany tu jest również temat osoby niewidomej i znęcania się nad słabszymi osobami. Emily musi przyzwyczajać wszystkich spotkanych ludzi do tego, że jej przyjaciel, Alban, nie widzi, znosić współczujące spojrzenie, choć ma ochotę wykrzyczeć, że jest on bardziej samodzielny od pełnosprawnego człowieka. Jak i codziennie spotykać się ze swoimi dręczycielami, którzy potrafią wyśmiewać się ze wszystkiego co robi. Młodzi nastolatkowie przeżywają z trudnością te wszystkie chwilę, to co się z nimi dzieje. Czasem emocje ich przewyższają i ich zewnętrzna skorupa, za którymi skrywają emocje pęka i pokazują swoje prawdziwe wnętrze.
Będąc przy temacie bohaterów. Uważam, że byli zbudowani dosyć stereotypowo. Jak to młodzi ludzie popełniali mnóstwo błędów i pakowali się w kłopoty. Czasami zachowywali się jak dzieci, a czasem jak dorośli. Noa był za bardzo tworzony na buntownika i irytującego bad boya w skórzanej kurtce ratującego wszechświat. Chłopak radził sobie z wieloma rzeczami, zawsze był opanowany w trudnych sytuacjach i miał cięte poczucie humoru. Czyli typowo schematyczny chłopak, który ma być ulubieńcem książki i za jego opryskliwość oraz odzywki będzie kochany przez wszystkich.
"Muszą być granice tego, ile kretyńskich, nieprzemyślanych działań Noa może podjąć w ciągu jednej doby."
Pi, jego siostra, która jedyna potrafi uspokoić jego temperament. Z równie zabawnym poczuciem humoru wyplatająca brata zawsze z kłopotów. Adriana, dziewczyna, która musi być we wszystkim najlepsza i perfekcyjna. Mimo swojej inteligencji i zarozumiałości w trudnych sytuacjach potrafi się rozsypać i pokazać prawdziwą siebie, bardzo ukrywaną wrażliwość. I w końcu trójka trzech najważniejszych bohaterów: Emily, Alban, Linus. Przyjemnie się czytało o osobie niewidomej, jej świecie od autorki, która ma najwyraźniej o tym duże pojęcie. Albus przede wszystkim nie był osobą, która rozczulała się nad swoim losem i tym co go spotkało. Nie winił nikogo za to, z przyjemnością przyjmował oferowaną pomoc bez wytykania, że może to zrobić sam. Nie da się go nie polubić za jego asertywność i sympatyczność. Już od początku lektury czuć ich niesamowitą, nierozrywalną więź przyjaźni, miłości matczynej, otaczającej ich dobroci i przyjemnych uczuć.
Wstrząsające wydarzenia, opisywane emocje wywierały na mnie duży wpływ. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Jednak w tej części jeszcze niewiele poznaliśmy wszystkich bohaterów, mam wrażenie, że dopiero w drugiej części dowiemy się wszystkiego. Ta była tylko wstępem do pełnej akcji. Książka nie jest zła, ale również nie uważam ją za jakiś bestseller. Przyjemnie się ją czytało, z chęcią do niej wracałam, ale nie zatopiłam się w niej.
"Wiedzieliśmy, że czas nie istnieje
tylko ruch
więc znieruchomieliśmy w pocałunku
żeby pozostał na wieczność.
Wiedzieliśmy, że przestrzeń nie istnieje
tylko myśl o niej
dlatego nasza miłość przetrwała
pośród gwiazd."
A mimo wszystkich wad tak bardzo nie mogę się doczekać kontynuacji.
Leonidy to książka pięknie wydana wraz z materiałowa zakładką. Ma się wrażenie, że trzyma się w dłoniach dzieło sztuki. Szybko to wrażenie mija gdy zaczynamy czytać o dzieciakach z liceum i wkręcamy się w średnio ciekawą młodzieżówkę. Ale niech Was nie zmyli ten poczatek. Z czasem akcja się rozkręca, dzieją się niewytłumaczalne rzeczy i z rozdziału na rozdział nie możemy się doczekać aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Teraz już wiem, że Leonidy to dopiero przedsmak. Przedsmak naprawdę wysokiej jakości. Na pewno zacznę poszukiwania 2-ej części:)
fragment recenzji z bloga :zatraceni w kartkach
Wszyscy byli bardzo zaciekawieni i zachwyceni tą książką. Nie wiedziałem dlaczego, więc stało się tak, że i ja stałem się posiadaczem egzemplarza recenzenckiego Leonid. Moja mała cegiełka zajmuje miejsce na półce z moimi ulubionymi książkami. Dlaczego? Zapraszam do czytania! ;)
Kiedy tylko paczka do mnie dotarła, czułem lekką niepewność czy wyrobię z czytaniem. Powieść ma 544 strony i no jakby nie patrzeć jest dość gruba. Chociaż w porównaniu z „To” Kinga to „Leonidy” są cienkie :P Jednak książka wciągała tak bardzo, że żadna siła nie mogła mnie oderwać od niej. Pochłaniałem kolejne słowa, strony, kartki, rozdziały, aż dotarłem do tyłu okładki.
Każda strona to jakby większy bieg w samochodzie. Im dalej, tym szybciej, aż następuje koniec- szybki znak stopu, którego nie można przekroczyć. Tak bardzo brakowało mi ciągu dalszego, że skusiłbym się nawet po całą trylogię w jednej książce. Oczywiście czytanie byłoby iście trudne, ale dałbym radę ;)
Autorka ma bardzo delikatny i płynny styl pisania. Idealnie wymierzyła złoty środek między dialogami, opisami i fabułą. Niesie też ze sobą informacje o tym, jak bardzo ważna jest dla nastolatków przyjaźń, której często unikamy.
Książka bardzo mi się podobała. Autorka trafiła w mój ulubiony gatunek. Gabaryt przeszkadzał mi tylko w noszeniu książki do szkoły. Okładka jest piękna, treść super. Już dziś z niecierpliwością czekam na kolejne części <3
Cała recenzja na blogu: „zatraceniwkartkach.blogspot.com”
Główną bohaterką, a jednocześnie narratorem powieści jest piętnastoletnia Emi. Dziewczyna nie ma lekko. W domu się nie przelewa, w szkole uchodzi za dziwadło i jest prześladowana przez klasowego osiłka. Na szczęście ma dwóch przyjaciół, braci, z którymi łączy ją bardzo bliska więź od czasów wczesnego dzieciństwa. O rok starszy Alban jest ostoją spokoju i rozsądku, osobą z pokorą znoszącą swoją ślepotę. Z kolei rok młodszy Linus pasjonuje się naukami ścisłymi, bywa oderwany od rzeczywistości i zamknięty w sobie. Emi, jako samotniczka i osoba nieśmiała, znajduje ostoję w domu braci, gdzie spędza większą część czasu. Jej ucieczką są także rysunki. Dziewczyna nie rozstaje się ze swoim szkicownikiem i ołówkami, by w każdej możliwej chwili przelewać na papier swoje nastroje. Przewidywalne i dosyć nudne życie całej trójki zmienia się w momencie, gdy w szkole zjawia się nowy nauczyciel Janus oraz bliźniacze rodzeństwo, Pi i Noa. Ten pierwszy, tajemniczy i dość przerażający, wywraca szkolne życie do góry nogami, natomiast pojawienie się egzotycznego rodzeństwa burzy całkowicie spokój Emi, gdy ta uprzytamnia sobie, że Noa jest chłopakiem z jej koszmaru sennego. Losy tej piątki młodych ludzi zostają ze sobą splecione poprzez wydarzenie, jakie rozegra się w domu pewnego astrofizyka, gdzie dołączy do nich, i podzieli ich los, klasowa kujonka Adriana.
"Leonidy" to pierwsza część cyklu Spektrum, napisanego przez duńską autorkę, i także pierwsza książka fantastyczna ze Skandynawii, jaką miałam okazję przeczytać. Zaciekawiło mnie zastosowanie astrofizyki w połączeniu z elementami fantastycznymi, oraz podróżami w czasie. Spadające gwiazdy, nadprzyrodzone moce, tajemniczy amulet, przerażający Horror Vacui. Nie można odmówić książce oryginalności, chociaż poszczególne, pojedyncze motywy spotykałam już w literaturze fantastycznej.
„Nie jest się słabym, jeśli się samemu ustanawia reguły. Gdy się zna odpowiedzi, ale samemu decyduje, kiedy je wypowiedzieć. Nie jest się słabym, gdy się człowiek kontroluje.”
Autorka umiejscowiła swoich bohaterów w niewielkiej duńskiej miejscowości, a znaczną część akcji w szkole. Świat przedstawiony jest dosyć szczegółowy, choć bez przesadnych dłużyzn. Z bohaterami mam lekki problem. Podobała mi się kreacja poszczególnych postaci, które są różnorodne i charakterystyczne, zwłaszcza te pozostające na razie w tle. Nie podobała mi się jedynie postać Noa, który jawi się jako osoba porywcza, niestabilna i nieprzewidywalna, przy czym jego kreacja jest niespójna. W jednej chwili jest rycerzem ratującym Emi, by w następnej ją wyzywać. Być może wszystko zmieni się w następnej części i czytelnik pozna przyczyny jego zachowania. Jak na razie jego postać jest pełna sprzeczności. Polubiłam nieśmiałą, samokrytyczną, przepełnioną koszmarnymi snami, wrażliwą Emi. Moją sympatię wzbudzili także niewidomy Alban i rozkojarzony Linus, oraz pełna energii Pi. Zarozumiała Adriana na razie nie przekonała mnie do siebie, chociaż podejrzewam, że dziewczyna nie jest taka, na jaką pozuje. Ciekawi mnie Janus, jednooki, poznaczony bliznami nowy nauczyciel, którego rola jak na razie nie jest wielka, ale budzi podejrzenie.
Powieść napisana jest prostym, lekkim językiem przystosowanym do młodego czytelnika. Podobało mi się ukazanie relacji pomiędzy młodymi ludźmi, ich codziennych problemów i rozterek. Bardzo ładnie pokazana jest także przyjaźń pomiędzy niewidomym chłopcem i Emi, ich wzajemne troszczenie się o siebie, wrażliwość na uczucia innej osoby, oddanie w życiu codziennym.
Niestety moim zdaniem akcja jest zbyt wolna. Praktycznie przyspiesza dopiero po trzech czwartych powieści. Nie czyta się tego źle, jednak wprowadzenie do akcji jest lekko przydługie. Wprawdzie jest to dopiero tom pierwszy, który zapoznaje czytelnika z postaciami i powoli zarysowuje fabułę, dla mnie mimo wszystko trwało to troszkę za długo.Trzy dni na pięciuset stronach? Jak widać można. Podobnie jest z ilością niewiadomych, jakie pojawiają się w trakcie lektury. Niewiele pytań otrzymuje tu swoją odpowiedź. Wszystkie wydarzenia, ich przyczyny, dziwne zjawiska, pozostają niewyjaśnione. Ciekawi mnie jak autorka poprowadzi to dalej.
Czy "Spektrum,. Leonidy" warto czytać? Ja nie żałuję, gdyż zainteresowała mnie ta historia a lektura pomimo powolnej akcji nie była męcząca. To dobre wprowadzenie do, mam nadzieję, ciekawej kontynuacji. Książka przeznaczona dla młodzieży, dorosły czytelnik również nie powinien poczuć się rozczarowany. Lekka, fantastyczno - przygodowa opowieść o przyjaźni, rodzącej się miłości, chaosie młodości, przeplatana narastającym napięciem, ucieczką przed złowrogą ciemnością, poznawaniem swoich możliwości. Czym jest Horror vacui? Jakie możliwości drzemią w bohaterach? Do czego doprowadzą ich podróże w czasie? Na te odpowiedzi będę musiała jeszcze trochę poczekać.
29 listopada – koniecznie zapiszcie sobie tę datę w kalendarzu, gdyż tego dnia nakładem wydawnictwa Driada ukaże się jedna z ciekawszych młodzieżowych powieści fantastycznych tego roku. „Leonidy” - pierwszy tom napisanej przez duńską autorkę serii SPEKTRUM - to fascynująca, mega pozytywna opowieść o grupie nastolatków, którzy na skutek tajemniczego wypadku zyskują nadnaturalne zdolności.
Główną bohaterką „Leonid” jest piętnastoletnia Emilia. Dziewczyna pochodzi z licznej rodziny, kocha rysować, a jej najlepszymi przyjaciółmi są Alban i jego młodszy brat Linus. Trójka bohaterów uznawana przez rówieśników za nerdów nie należy do najpopularniejszych osób w szkole, jednak ten fakt niezbyt im przeszkadza, gdyż doskonale czują się w swoim towarzystwie i w pełni im ono wystarcza.
Codzienne, proste życie trójki nastolatków zaczyna się zmieniać, kiedy do klasy Emi trafiają nowi uczniowie – ekscentryczne rodzeństwo bliźniaków, Noa i jego siostra Pi. Wokół bohaterki, jej znajomych i nowych uczniów zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Emilka śniła o nowym uczniu i stworzyła jego wierny portret, zanim miała okazję poznać rodzeństwo. Wkrótce okazuje się również, że nie tylko sen o pojawieniu się chłopca miał proroczy charakter. Urzeczywistniają się inne wizje Emi, a młodzi ludzie zyskują dziwne umiejętności, które dla jednych są źródłem strachu, a dla innych stanowią obiekt fascynacji. Sześcioro nastolatków rozpoczyna wspólną, pełną przygód i niespodziewanych wydarzeń podróż, by rozwiązać tajemnicę kryjącą się za nadnaturalnymi zdolnościami, które niespodziewanie zyskali.
Nanna Foss napisała naprawdę fajną powieść, w której zostały połączone wątki znane czytelnikom z „Trylogii czasu” Kerstin Gier i serii „Dziedzictwa planet Lorien” Pittacusa Lore. Wątki fantastyczne zostały poprowadzone w interesujący sposób, rozbudzają one ciekawość i na pewno zachęcają do sięgnięcia po kontynuację. „Leonidy” stanowią wstęp do serii, więc w tomie pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi dotyczących wątków nadnaturalnych.
Dużo miejsca poświęciła autorka na przedstawienie czytelnikom głównych bohaterów oraz nakreślenia tła opowieści. Pisarka pięknie oddała skomplikowane relacje łączące szóstkę uczniów, których losy splotły się dzięki tajemniczej silne – szczególnie wzrusza wątek przyjaźni Emi i niewidomego Albana, przy pomocy którego autorka w bardzo naturalny sposób prezentuje młodzieży postawy godne naśladowania, uczy postaw otwartości i toleracji. Pozytywne wrażenie wywarło na mnie to, że Foss zadbała o to, by umieścić swoje postacie w konkretnym środowisku. Wiele miejsce zajmują opisy codzienności bohaterów – ich lekcje i czas spędzany w domu. Sceny codzienności nie nudzą, a wręcz przeciwnie - ze szczególną uwagą śledziłam życie Emi i jej przyjaciół; wyjątkowo ciekawe wydały mi się zwłaszcza fragmenty rozgrywające się w szkole, ponieważ dzięki nim mogłam dowiedzieć się, jak wyglądają lekcje w Danii. Z fabuły powieści można wyłuskać naprawdę sporo kulturalnych i społecznych faktów dotyczących życia duńskiej młodzieży.
„Leonidy” są tytułem skierowanym głównie do nastolatków, jednak starsi czytelnicy również będą czerpać przyjemność z lektury tej powieści – mnie ta książka wyjątkowo oczarowała, zatraciłam się w lekturze i naprawdę nie wiem, kiedy przeczytałam te 544 strony. To kawał fajnej fantastyki, ale nie tylko. To również mądra powieść o przyjaźni, oddaniu i tolerancji. Polecam z całego serca!
"Geminidy" to druga część serii SPEKTRUM, w której poznajemy dalsze losy szóstki bohaterów prześladowanych przez tajemnicze moce i próbujących rozwiązać...
Przeczytane:2018-01-03, Ocena: 5, Przeczytałam, | bluszczowe-recenzje.blogspot.com |, Posiadam, - 2017 -, Egzemplarz recenzencki, Zrecenzowane, ▶Polecam!,
Piętnastoletnia Emilia, jak na nastolatkę przystało, musi zmagać się z wieloma problemami, które idealnie odzwierciedlają jej młody wiek. Już od wczesnych lat szkolnych stanowi idealną ofiarę paskudnych żartów najgorszych klasowych szumowin powodującą, że – pomimo nabytej wiedzy – woli nie wychylać się na zajęciach. Niczym typowy nerd izoluje się od świata zewnętrznego, dopuszczając do niego zaledwie garstkę najlepszych przyjaciół stanowiących dla niej doskonałą ucieczkę od nadmiaru upokorzeń. Również sytuacja materialna rodziny wymaga wiele do życzenia, gdzie jeden z większych problemów tkwi w telefonie komórkowym, gdzie bez jakichkolwiek problemów znalazłaby dla niego miejsce w muzeum jako eksponat. A to jeszcze nie koniec tej wyliczanki.
W jednym ze swoich zwariowanych snów Emi spotyka chłopaka o turkusowych oczach, który nosi na szyi tajemniczy pryzmat i zaraz tuż po przebudzeniu postanawia, poprzez rysunek, utrwalić jego wizerunek w swojej pamięci. I jakież ogarnia ją zdumienie, gdy dnia następnego ten sam nastolatek pojawia się w jej szkole. Ni stąd, ni zowąd ich losy zaczynają się przeplatać, a towarzyszące temu zdarzenia okazują się doprawdy trudne do wytłumaczenia. No bo jak wyjaśnić komuś to, że te trójkątne rany na dłoniach są wynikiem działania dziwnej maszynerii, a wplątani w całą tę akcję nastolatkowie wykazują zdolności paranormalne?
Czy to aby na pewno dzieje się naprawdę? A może to tylko kolejny z tych dziwnych snów, jakie nawiedzają Emilię, a ta nie potrafi się z niego wybudzić? I jak – na litość boską! – dziewczyna ma zrozumieć dziwne zachowanie pewnej starszej pani, która bezpodstawnie oskarżyła ją o spowodowanie końca świata?
I niech ktoś tu powie, że nastoletnie życie może ociekać nudą...
Niedawno starałam się nieco uciec od nowości książkowych, które nieprzerwanie zalewają nasz rynek czytelniczy. Prawie że broniłam się przed nimi rękami i nogami, dając szansę nieco zapomnianym tytułom. Prawie, ponieważ jeden tytuł spowodował, że porzuciłam bezsensowną walkę i bez poczucia winy sięgnęłam po [Leonidy] autorstwa Nanny Foss. Wszechobecny szum wokół tej książki oraz ogrom pozytywnych opinii napełniły mnie nadzieją, iż teoretycznie mnie nie zawiedzie. A jak to było w praktyce?
Akcja początkowo jest powiązana z trudami nastoletniego życia: liczne problemy szkolne, prześladowania rówieśników, nieumiejętność porozumienia się z rodzicami, którzy nie potrafią pojąć nowoczesnych trendów... Wszystko idzie w odstawkę, gdy magiczne zrządzenie losu powoduje (nieodwracalne) gwałtowne zmiany, gdzie niezapowiedziana kartkówka z trygonometrii stanowi jedynie drobne ziarenko piasku na plaży problemów. Nastoletni znajomi muszą w pełni zrozumieć, co takiego zaszło i z czym to się je, a niecodzienne zdarzenia wcale im tego nie ułatwiają. Tak z dnia na dzień musieli odrzucić wszelkie uprzedzenia wobec samych siebie, próbując złapać dobry kontakt. Na dodatek ktoś depcze im po piętach i nie do końca wiadomo, czego ten człowiek od nich chce i – co gorsza – jakie ma wobec nich plany. Praktycznie cały czas krąży się wokół licznych zmian, jedynie drobne wyrywki ukazują ocieplające się (lub też odwrotnie) relacje między zdezorientowanymi bohaterami, gdzie wzajemne zaufanie oraz chęć wsparcia miewają załamania niczym pogoda. Po prostu nie ma tutaj miejsca na nudę, która mogłaby bezceremonialnie strącić ze sceny właściwego aktora. A nutka ekscytacji powiązana z odkrywaniem coraz to nowszych kart powodowała, że nawet klejące się od zmęczenia oczy musiały zaczekać na odpoczynek od wytężonej pracy. Ale, ale – nie obyło się też drobnych wpadek.
Wystarczy tylko rzucić okiem na opis książki, aby już dostrzec, że czytelnik będzie miał do czynienia z dobrze znanymi schematami, które od lat zadręczają pochłaniające tonami książki i nie zamierzają odpuścić. Tajemniczy chłopak, niespodziewane spotkanie, nieodwracalne zmiany zachodzące w życiu bohaterów, możliwy trójkąt miłosny – przecież to już jest tak odgrzewany kotlet, że lada moment zostanie z niego jedynie bryłka węgla. [Leonidy] uratowało jedynie to, że wszystkie te znane dotąd motywy obierały nowe kursy, dzięki czemu smród spalenizny został wywietrzony. Również pewne przewidywalne do bólu zdarzenia przekształcały się w coś niespodziewanego, dając kolejne pole do popisu autorce, co ta potrafiła wykorzystać. Tylko dotąd nie potrafię pojąć, dlaczego z taką lekkością udało jej się poprowadzić historię tak, że Emilia sypiała (bez skojarzeń) ze swoim nastoletnim przyjacielem w wąskim łóżku. Rozumiem, że można to tolerować, kiedy jesteśmy dziećmi, ale nie wtedy, gdy w naszych ciałach włącza się tryb „dojrzewanie”. Ewentualnie to ja jestem jakaś zacofana i nie znam się na tego typu sprawach...
„Nie da się uniknąć odczuwania strachu, ale można uniknąć poddawania się jego rządom”.
Doprawdy trudno uwierzyć człowiekowi w swoją wartość, kiedy na każdym kroku musi się pilnować, coby ponownie nie stać się główną atrakcją w paskudnej zabawie największych chuliganów. Tak właśnie dzieje się w przypadku Emi, która od lat zmaga się z „wyważonym poczuciem humoru” Jonatana i jego świty. Chyba nie było jeszcze takiego tygodnia, aby nastolatka obyła się bez uszczypliwości z ich strony czy innych – znacznie gorszych – niespodzianek. W całym tym piekle może liczyć na wsparcie niewidomego (z powodu powikłań związanych z chorobą z czasów dzieciństwa) Albana oraz jego brata Linusa, gdzie łączy ich ogromna miłość do nabywania wiedzy oraz zdobywania kolejnych poziomów w popularnych grach. Emilia również wiele czasu spędza zawieszona z ołówkiem w dłoni nad swoim zeszytem, który pęka w szwach od jej szkiców, co także daje jej odrobinę bezpieczeństwa. Z doświadczenia wiem, że takie wycofanie oraz akceptacja tego stanu mogą znacznie bardziej zaszkodzić, niżeli pomóc, dlatego też potężna dawka pozytywnej energii w postaci nowych uczniów, Noa oraz jego siostry o wdzięcznym imieniu Pi, są niczym doskonałe lekarstwo na tę chorobę. I chociaż obecność tej dwójki spowodowała ogrom zmian w życiu Emi, to dzięki temu przejrzała ona na oczy. Zrozumiała, że stojąc na uboczu nigdy nie zrobi kroku ku lepszej przyszłości, a co za tym idzie – nigdy nie pozbędzie się wrzodu w postaci Jonatana. Powoli, drobnymi kroczkami, wraz z rozwojem akcji, uczyła się akceptacji samej siebie, ukazując pozostałym swoją prawdziwą, skrywaną dotąd pod warstwami niepewności, twarz.
Nanna Foss, jak na kolejną autorkę powieści fantastycznej dla młodzieży przystało, musiała stanąć na wysokości zadania, aby zaspokoić moje czytelnicze podniebienie i... udało jej się to osiągnąć. Autorka bez wątpienia potrafi czarować słowami, tworząc z ich pomocą barwne opisy pozwalające dostrzec to, co ona sama miała na myśli, a kwestie dialogowe nie zostały przez nią nafaszerowane sztucznością, dzięki czemu brzmią naturalnie. Także prawie nie mogę doczepić się do kreacji bohaterów (już zdążyłam wytknąć jeden drobny błąd), ponieważ ani odrobinę nie odstają od swoich realnych rówieśników. Poza tym, Nannie Foss udało się wybrnąć z nadmiaru schematów obronną ręką, co również zasługuje na podziw z mojej strony. Wielu wykładało się na tych stworkach, a ta pani bez problemu je oswoiła, dodatkowo ucząc je nowych sztuczek.
Podsumowując:
Jeżeli w waszym życiu brakuje nastoletnich problemów lub macie ich zdecydowanie, to [Leonidy] zdecydowanie wam je zapewnią. Oczywiście – w pozytywnym znaczeniu! Już dziś dajcie się porwać nadnaturalnym losom Emi, gdzie przyjaźń, miłość oraz wzajemne zaufanie stoczą walkę z ludzką złośliwością, tuzinem niedopowiedzeń oraz potęgą czasową, gdzie teraźniejszość zręcznie splata się z przeszłością i przyszłością. Niechaj ta książka spowoduje, że zdążycie zapomnieć o całym bożym świecie!
Z niecierpliwością oczekuję dalszych losów tych dzieciaków!