Twarda jak stal Morna Hyland, cyborg Angus Thermopyle i ocaleni członkowie załogi statku kosmicznego Fanfara powracają w ostatnim tomie cyklu Stephena R. Donaldsona „Skok w zagładę: Dziś zginą wszyscy bogowie”. Poprzednie tomy przeprowadziły nas w oszałamiającym tempie przez całą Galaktykę i ten nie jest wyjątkiem. Morna, jej wyhodowany przez obcych syn Davies, genetyk oraz mechanik Vector Shaheed, kompetentna Mikka i jej młody brat Ciro czekają na pokładzie Fanfary. Angus leży nieprzytomny, być może na zawsze pogrążony w stanie stazy. Ciro pragnie zniszczyć statek, doprowadzony do szaleństwa przez mutageny wstrzyknięte przez Sorus Chateleine. Min Donner, lojalna dyrektor Wydziału Operacyjnego obserwuje sytuację z pokładu uszkodzonego w walce krążownika Pogromca. Czy Morna jej zaufa? Czy oprogramowanie Angusa wysłucha jej poleceń? Kto z załogi Fanfary przeżył ucieczkę z laboratorium i walki, jakie po niej nastąpiły? Tymczasem w siedzibie zarządu Kompanii Górniczych niezwykły pojedynek między dyrektorem Wardenem Diosem a Smokiem zmierza ku rozstrzygnięciu, ku Ziemi zaś zbliża się okręt wojenny Amnionu…
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2013-12-13
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 0
Angus Thermopyle miał najgorszą reputację spośród tych kosmicznych piratów, którzy zachowali jeszcze prawo do dokowania na stacji...
Kiedy planetoida Thanatos Minor wybucha i zamienia się w obłok atomów, specjalnie wyekwipowany krążownik unika masowej zagłady i znika w kosmosie, ledwie...
Przeczytane:2021-04-30, Ocena: 2, Przeczytałam, 26 książek 2021,
Przyszedł czas na ostatnią część space opery Skoki, Donaldsona. Po bardzo dobrym, pełnym zwrotów akcji „Skoku w szaleństwo”, czekałam na fenomenalny finał, wywołujący we mnie dreszcze ekscytacji.
Poraziła mnie jednak nuda.
Moje wydanie liczyło sobie około ośmiuset siedemdziesięciu stron – co tam się mogło nie zadziać! Tymczasem przy liczbie siedemset, w powieści wciąż nie działo się absolutnie nic. Nic – uwierzcie mi, przynajmniej jeśli chodzi o ten gatunek, mocno związany z przygodą.
Prawie cała powieść stanowiła pogadankę grupy policjantów i piratów, obcych i polityków. Jedni do drugich mierzyli z dział i w międzyczasie maltretowali jeden i ten sam temat z każdej możliwej strony. Nieraz miałam już ochotę krzyknąć do tych postaci: „Miejcie litość i zróbcie coś! Jak nie wypalicie, to ja w końcu zastrzelę siebie". Wcale nie budowało to napięcia, a tylko potęgowało frustrację.
Pod koniec powieści zaczyna się dziać... coś. I to „coś” stanowi najbardziej przewidywalny, „łopatologiczny” przebieg wydarzeń jaki tylko mógłby być. I chociaż w tworach tego gatunku dopuszcza się odstępstwa od logiki (słynne gwiezdnowojenne rozchodzenie się dźwięku w próżni), momentami porażona byłam tym, jak zmechanizowany bohater, posiadający cybernetyczne oczy raz korzysta z ich elektrocznicznych dobrodziejstw i ograniczeń, by potem czuć w nich suchość. Nie wiem czy to wina przekładu, czy braku konsekwencji autora.
Wydawnictwo MAG nie stanęło na wysokości zadania jeśli chodzi o korektę. W powieści znajdziemy literówki czy nawet zamianę imion bohaterek.
Po przeczytaniu poprzednich części, chciałam dociągnąć lekturę ostatnim tomem. Nie żałuję, ale nie przeczytałabymm ani jednego więcej. Ciekawego zakończenia nie było, zetknęłam się natomiast z bardzo słabą, przegadaną powieścią streszczającą po kilka razy wszystko to co wydarzyło się wcześniej. Szkoda.