"Oto nadchodzi wielki finał, wieńczący dzieło danse macabre, gdzie pośród szarpania i kotłowania rozpadają się ludzkie formy, zlewając się we wrzącą, broczącą krwią, poskręcaną kupę mięsa i żył. Łapiemy cuchnące czerwonym odorem powietrze, mokrzy od lepkiego, wstrętnego potu. Z góry wszystko dobrze widać, obserwujemy zastygłą publiczność, której zapadająca nad sceną cisza i gasnące powoli światła nie mogą wyrwać z odrętwienia. Dopiero opadnięcie czarnej jak noc kurtyny wybudza ich z letargu."
Wydawnictwo: Wydawnictwo IX
Data wydania: 2020 (data przybliżona)
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 356
Język oryginału: polski
Zbiór opowiadań dziwnych, mrocznych i niepokojących. Oprócz grozy czytelnik pozna wiele przemyśleń głównego bohatera nad sensem życia.
Bardzo mi się spodobał styl (Weird fiction, o którym dość sporo można się dowiedzieć z tekstu poprzedzającego w/w opowiadania) oraz język autora. Bogate słownictwo oraz stosowane przez niego ,,wyszukane" wyrazy jak: ,,palto", ,,albowiem" czy ,,kontemplacja" dodają jeszcze większego uroku tym opowieściom. Niby każda historia jest inna, ale można zauważyć też pewne podobieństwa między nimi, np. ta sama pierwszoosobowa narracja czy ukazana szarość codziennego dnia, smutek na twarzach ludzi- mieszkańców szarych miast.
,,Powrót" nie jest łatwą książką, a tym samym nie dla każdego. Jednak ja z chęcią powrócę do twórczości Pana Wojciecha.
Jestem osobą, która nie ma wymogów, jeżeli chodzi o jakąkolwiek literaturę. Lubię i czytam przeważnie to, co wpadnie mi w ręce prócz romansów i okładek z gołymi klatami przystojnych panów wiec już wszystko wiadomo. Bardzo lubię za to książki grozy, horroru, fiction, Sc-fi itp. Lubię książki, jakie ma w swojej ofercie Wydawnictwo IX między innymi „Zabawki” lub „Genius Loci”, „Ciemna strona księżyca”, „Bilet w tamtą stronę”
Tym razem w moje ręce trafiła książka Wojciecha Gunia „Powrót” Moje pierwsze spotkanie z tym autorem i od razu powiem a raczej przyznam się, że po mimo przeczytania książki i dwóch razy przesłuchania jej w formie audiobooka miłości od pierwszej strony nie było. Lecz nie piszę, że jest zła czy coś w życiu pięknym, ale to nie dla mnie ta pozycja. Lektura dla osób wymagających, znających się na tym gatunku i będący pasjonatem opowiadań weird fiction.
Książka a w zasadzie opowiadanie wymaga od czytelnika ciągłego skupienia się na treści.
13 opowiadań, które według mnie powodują uczucie lęku, mroczności przed światem na zewnątrz. Każde z opowiadań powoduje we mnie różne odczucia, jakich nie jestem w stanie opisać, ale to chyba, dlatego że nie znam się na filozofii, której w tej pozycji jest dużo. Oczywiście to moje zdanie, więc mogę się mylić. Każdy, który oczekuję czegoś od literatury tutaj na pewno odnajdzie coś dla siebie.
Ja z całego serca dziękuję Wydawnictwu za możliwość zrecenzowania i będę szczera, że te książkę będę pamiętała chyba najbardziej. Jeżeli ktoś szuka czegoś lekkiego w niedzielny poranek to niech poszuka w innym dziale, ale jeżeli jesteś wymagający i chcesz czegoś nowego to polecam, bo wydaje mi się, że autor genialny w swojej dziedzinie.
Moja tchnąca przygnębieniem przygoda z prozą Wojtka Guni zaczęła się od ... przeczytania posłowia do "Dunkela" Kuby Bielawskiego - książki ziejącej takim umartwieniem, że Pan Gunia pasował do niej jak ulał. Dlaczego pasował, o tym przekonałam się dopiero przy lekturze jego autorskiego dzieła. Padło zupełnie przypadkiem na debiutancki zbiór opowiadań. Zupełnie nie w moim stylu tak zaczynać od początku, ale tak wyszło. Moja przeprawa przez "Powrót" trwała od jesieni. Czytałam sobie po jedynym max dwa opowiadania na jeden rzut.
I co Wam muszę wyznać na wstępie, to nie każdy werid pachnie Lovecraftem. Nie wszyscy autorzy tegoż nurtu tworzą skomplikowane uniwersa o ciężkiej do wymówienia nazwie. Nie wszyscy obsadzają w głównych rolach dziedziców. Niektórzy, jak się okazuje, obstawiają najmniej gibkiego konia biorącego udział w wyścigu i gnają go przez gnojowiska ludzkiej niedoli. Niedola ta nosi imię codzienności i najczęściej jej bezimienny bohater podobny jest zupełnie do nikogo. Taki polski wydał mi się ten Guniowy werid, taki swojski poniekąd, a niedostępny zarazem jak linia metra na Podlasiu.
Opowiem Wam tylko o kilku opowiadaniach jakie znajdziecie w zbiorze. te wydały mi się najlepsze, co zdecydowanie jest tylko moją subiektywną opinią. Wszystko zaczyna się od "Wezwania", które otwiera zbiór i daje pewien obraz tego, czego należy się spodziewać po lekturze całości. "Wezwanie" to przynajmniej do pewnego momentu opowiadanie bardzo Kafkowskie i niech mnie kule biją jeśli nie da się tam znaleźć odwołań do "Procesu". To tu po raz pierwszy spotykamy archetypowego bohatera prozy Guni. Ów "Pan nikt" niespodziane staje się uczestnikiem wielkiej sprawy, która dość powiedzieć, że jest dziwna. Tu natkniemy się też na typowy dla wszystkich - albo prawie wszystkich Guniowych opowiadań finał. Tyle barwny co nie jasny, tyle przeraźliwy co nieuchronny.
Zarówno "Wezwanie" jak i "Dom" - następne opowiadanie w zbiorze wykłada przed czytelnikiem dziwność tego co przyjmujemy za oczywistość. Jeśli ktoś narzuca nam coś jako uzus społeczny - nie negujemy tego. Werid, szczególnie werid by Gunia bierze tą ten uzus, obdziera ze skóry i raptem okazuje się, że wszyscy jesteśmy, tak jak stoimy, wyznawcami absurdu.
"Bardzo długa była tylko ciemność" to znowuż rzeczywistość w okowach absurdu, nieco paranoiczna wizja upolitycznionego zamachu na człowieczeństwo. Myślę, że to opowiadania, mimo że napisane dawno, mocno obecnie zyskuje na aktualności.
"Syn" niczym tren, wypełnia smutkiem straty i choć najkrótszy, najsilniej wgryza się w wrażliwość.
"Powrót", chyba najdłuższy, bardzo charakterystyczny utwór, jednocześnie będący swego rodzaju manifestem stylu. Chyba opowieść o traumie, chyba, bo weridzie nie ma rzeczy pewnej. Tu najbardziej bije po oczach kolejny wykładnik obecnych w zbiorze motywów: sens bezcelowości. Pustka, trwanie w próżni, zawieszenie, brak woli.
"Spisek" to jeden z moich absolutnych ulubieńców w zbiorze. Chyba najbardziej czytelny dla mnie człowieka prostego:) Odebrałam go jako studium choroby psychicznej, jakiejś paranoidalnej schizofrenii. Precyzyjny i dopracowany tekst.
W "Ojcu" po raz pierwszy silniej odczułam grozę. Przeważyła ona nad innymi wrażeniami, a wierzcie mi, że wachlarz odczuć jest na tyle duży, że ciężko znaleźć w tym pomieszaniu frontmena. Trochę poczułam tu Aickmana, ale tak szczyptę.
"Zachwyt", kolejne bardzo dobre opowiadanie. Niesamowitość słowa, niesamowitość literatury jako narzędzia manipulacji zmysłami. Najtrudniejsze w odbiorze na poziomie języka. Karkołomne wręcz, ale przebrnęłam i jestem kontenta.
"Ogród, nocne niebo" toż Ci psychodela. Może odczułam je tak silnie, bo byłam już u kresu zbioru i u kresu sił, ale chyba stało się moim faworytem, moim numer jeden. Pomieszanie traumy z grozą w poetyckim ujęciu. Przepychota.
Co mogę Wam rzec na koniec? Chyba tylko tyle, że czuję się trochę zwycięsko po przeczytaniu "Powrotu". To nie była lektura, to było starcie. Liczyłam się z tym, że Gunia może być niełatwy jeśli przystaje z Kubą Bielawskim, ale Moi Drodzy, ja chyba za głupia jestem na Gunie. Poraził mnie językowo, że tylko błagalnym wzrokiem rozglądałam się po kartce, jak ten półanalfabeta, do którego nadają po turecku. To takich rzeczy Was łajdusy uczą na UJ'ocie? ;)
Przez całą lekturę towarzyszyło mi wrażenie niezrozumienia i jednocześnie paląca potrzeb dotarcia do sedna. Ale co jeśli sedna nie ma, jest tylko pustka i oto w tym Guniowym pisaniu chodzi żebym czuła, a nie wiedziała?
O tej książce widziałam same pochwały ale biorąc ją do ręki nie miałam pojęcia, że sama wpadnę w bezbrzeżny zachwyt! Chciałam się nią delektować, dawkować sobie opowiadania dzień po dniu ale książka mi na to nie pozwoliła, jak zaczęłam czytać to mnie wciągnęła swoimi niewidzialnymi mackami w ciemną otchłań... i tak przepadłam i czytałam do samego końca i... dalej czuję niedosyt!
Jest niesamowicie pięknym językiem, prawie aż poetyckim napisana, bogate słownictwo robi wrażenie już od pierwszych akapitów. Wymaga skupienia ale warto zadać sobie ten trud.
Nie da się w skrócie bez zdradzania fabuły opowiedzieć o czym one są i nawet nie potrafię w pełni tego oddać ale każde skłania do refleksji... Z pogranicza jawy i snu. Klimat opowiadań jest mroczny, gęsty aż ma się poczucie jego lepkości. Głęboko poruszają struny wrażliwości, trzymają w napięciu... Melancholijne... Miejsca są tajemnicze, intrygujące i momentami nierzeczywiste... Bohaterowie bezimienni i ich wędrówka życiowa nieraz naznaczona cierpieniem i dezorientacją... Przemijalność czasu... Wymarłe miasta... Kruchość nie tylko człowieka ale i tego co stworzył jest tu dobitnie ukazana... Eskalację strachu niesie często samo życie... Wojna, susza czy głód... Podejmowanie życiowych decyzji jest niczym błądzenie w ciemnym labiryncie.. Zgnilizna i degeneracja życia... Bezsilność i samotność... Mroczne zakamarki ludzkiego umysłu... Czarnowidztwo...
Dla tych co pragną przesiąknąć mrokiem do szpiku kości polecam tę książkę.
Rodzimy się w nim i w nim zamykamy oczy, w jego długich, wąskich korytarzach i pustych pokojach rozgrywa się to, czego doświadczamy między jedną a drugą...
Opowiadania Wojciecha Guni czyta się, jakby były efektem tajnej współpracy Brunona Schulza, Franza...
Przeczytane:2015-09-14,