"Początek, koniec i hot-dogi” to historia Nabuchodonozora Wilkinsa, kapitana floty kosmicznej Stanów Zjednoczonych, który po zawaleniu sprawy jako ostatnia nadzieja planety Ziemi, zostaje ostatnią nadzieją całego wszechświata. Opowieść zawiera odpowiedzi na intrygujące zagadnienia takie jak: „dlaczego niby światło miałoby być najszybszą rzeczą we wszechświecie?”, „jak zbudować sprawnie działającą cywilizację, bazując na nienawiści do wszystkiego dookoła?”, „jak to się stało, że Czas przestał być wielkością fizyczną i został pomarszczonym staruszkiem w pomarańczowym prześcieradle?” oraz: „sposoby na ocalenie wszechświata przy wykorzystaniu głupoty, przemocy i butelki po piwie”.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2019-03-10
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 218
Tytuł oryginału: Początek, koniec i hot-dogi
Język oryginału: Polska
Tłumaczenie: Polska
Ilustracje:Przemysław Ryba
Czytając ją jestem bardzo zadowolona i nie żałuję czasu poświęconego na nią. Początek to szybka akcja, niezwykłe poczucie humoru, a co najlepsze potrafi wciągnąć od pierwszej do ostatniej strony, czyli to co cenię w książkach najbardziej. Historia Nabuchodonozora, który pragnie ocalić wszechświat, mimo że nie udało mu się uratować swojej planety Ziemi. Czy się mu ta misja powiedzie?
,,- Nabuchodonozor... - mruknął Sinus. Granat eksplodował. - Interesujące imię. Co oznacza?
- Że moja matka miała interesujące poczucie humoru."
Podczas pobytu w kosmosie poznaje sprzedawcę hot-dogów oraz ... no właśnie kogo? Jak się okazuje czasu ma nie wiele, by zrealizować misję ocalenia przed końcem świata. Czy będzie miał mu kto pomóc?
Myślę, że mogę polecić ją każdemu, a zwłaszcza fanom ,,Gwiezdnych wojen", bo to jest dla nich, a jeśli o mnie chodzi na pewno do niej wrócę, bo mimo, że nie jestem fanką to książka jest ciekawa i warto ją przeczytać.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi czytampierwszy.pl
Każdy z nas w jakiś sposób interesuję się kosmosem, zastanawia się jak tam jest, szuka informacji w Internecie, wypatruje statków kosmicznych między gwiazdami, mnie też ciekawi ten temat dlatego sięgnęłam po książkę "Początek, koniec i hot-dogi" Kacpra Kotulaka
Kapitan floty kosmicznej Stanów Zjednoczonych Nabuchodonzor Wilkins ma bardzo ważne zadanie, musi uratować świat, do Ziemi bardzo szybko zbliża się niebezpieczna asteroida. "Amerykanie już nieraz ratowali świat przed końcem świata. Wprawdzie zazwyczaj w amerykańskich filmach, ale zawsze...". Plan jest prosty ale oczywiście jak zawsze coś musi pójść nie tak, kapitan zamiast uratować świat, niszczy go i jedyni ludzie jacy zostają to oni, na domiar złego są sami w kosmosie. "Zaskoczenie przypadkowych obserwatorów nie trwało długo. Narastający cały czas szum przeszedł powoli w ogłuszający ryj. Asteroida była już naprawdę blisko". Komandor Bertleigh oraz Kapitan Wilkins zostają sami w kosmosie chociaż nie na długo, pojawia się kosmita Xijn i ukazuje im swoją cywilizację oraz gastro - budkę z hot dogami.
Książka jest bardzo śmieszna i bardzo nieprawdopodobna, czytając początek miałam ochotę ją odłożyć bo nie jest on zachęcający ale już troszkę dalej wciągnęła mnie bardzo i śmiałam się aż do końca. Bertleigh dość głupi i Wilkins intelektualista to idealny duet, są swoimi przeciwieństwami ale z drugiej strony są bardzo do siebie podobni, po końcu świata nie pozostaje nim nic innego jak żyć we wszechświecie razem. Niespodziewanie pojawia się Xijn Jumgrotk, kosmita i okazuje się że życie tam nie będzie takie proste. Kiedy pojawił się kosmita wiedziałam już że historia będzie mocno pokręcona i taka się stała po pokazaniu budki z hot-dogami, to ta sama co była na Ziemi i wtedy zaczęło się robić ciekawie.
Książka idealna na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości i śmianie się aż do łez, czasami warto po taką sięgnąć żeby odpocząć od poważniej literatury i trochę podryfować w kosmosie.
Od zawsze interesował mnie temat kosmosu i galaktyki. Gwiezdne bezdroża, niewyobrażalna przestrzeń i możliwości... kiedy koleżanka zaproponowała mi, że pożyczy mi książkę "Początek, koniec i hot-dogi" nie mogłam odmówić...
"Mówią, że jak nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku. A zatem na początku było Słowo. Tyle że brzmiało ono „CHAOS”, co nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość. "
Uratowanie świata to jest naprawdę ciężkie i odpowiedzialne zadanie, które w tej książce dostał Kapitan Nabuchodonozor Wilkins. Polecieć w kosmos, aktywować bombę i wrócić, brzmi prosto prawda? No, ale coś poszło nie tak i Ziemia została zniszczona, a ostatni jej mieszkańcy zostali tylko z budką sprzedającej hot-dogi.
Szczerze mówiąc, trochę się bałam tej pozycji, bo nie wiedziałam, jak autor podszedł do tematu. Po paru stronach wiedziałam, że wytrwam, do końca lektury, zwłaszcza że książka jest napisana w zabawny i lekki sposób.
Bardzo zauroczył mnie duet Wilkins i Bertleigh, są oni swoimi przeciwieństwami, którzy przyciągają się podobieństwami, co sprawiało, że ich losy śledziłam z zaciekawieniem. Los chciał, że z pewnych przyczyn ich drogi się zeszły i to we wszechświecie!
" – Dobra, powiem wprost. Nie chciałbym cię obrazić, Sinus, ale całkiem możliwe, że jesteś tylko moją halucynacją. Miałem ostatnio sporo stresów i w ogóle…"
Książka momentami jest absurdalna, ale za to bardzo ją polubiłam, polecam każdemu, kto, choć na chwile chce się oderwać od rzeczywistości.
zapraszam na portal: czytampierwszy
…I WSZYSTKO TO, CO POMIĘDZY
Na wstępie muszę koniecznie napisać, że jestem fanką „Autostopem przez galaktykę” Adamsa. Moim największym marzeniem jest posiadanie na własność Marvina, androida z chroniczną depresją. Tak byśmy sobie razem marudzili i marudzili… A jak już nie może być Marvin, to może wystarczy Chester – komputer pokładowy, który dorobił się własnej osobowości, lubi przebywać w różnych miejscach statku, byle nie tam, gdzie naprawdę jest potrzebny, a na dodatek nader często się obraża. Idealnie byłoby mieć obu na raz, z tym, że ideały nie istnieją. Ale może tak od początku?
Na początku książki Kacpra Kotulaka, książki o wielce wymownym tytule „Początek, koniec i hot- dogi”, jest koniec. Koniec planety Ziemia. Koniec raczej spektakularny, bo wynikający ze spotkania z rozpędzona asteroidą. Jedynym ocalałym ziemianinem jest kapitan Floty Stanów Zjednoczonych Nabuchodonozor Wilkins (chociaż on sam woli, kiedy mówi się do niego Nab), wysłany w przestrzeń z misją ratunkową. Misja się nie powiodła, za to kapitan przeżył. Mało tego; przeżył by się przekonać, że kosmos jest zatłoczony jak diabli, a kosmici wcale nie są zieloni (niektórzy nawet przypominają ogrodowe szpadle). Przeżył, ale spadł z deszczu pod rynnę. Bo zagłada Ziemi to małe miki; teraz czeka nas Zagłada Wszechświata. Naszego. I w całości. Nab Wilkins to jednak Amerykanin do szpiku kości i ma dość tych wszystkich końców i tego całego zamieszania. Postanawia więc wszechświat uratować. Tym razem skutecznie. A co! W tym dziele dzielnie pomagają mu jego nowi koledzy: Sinus Pi Czwartych – międzygwiezdny sprzedawca tytułowych hot – dogów, Xijn Jumgroth – koordynator końca świata oraz Wszechstronny Pike – mnich nadprzestrzenny chwilowo zastępujący Czas ( obecnie na urlopie; Czas znaczy). Ratowanie wcale nie jest lekkie, łatwe i przyjemne, bo mają do dyspozycji nieskończoność kosmosu i niecałe czterdzieści godzin…
I tu jest właśnie miejsce i czas, aby to napisać. To, czyli: ta książczyna (bo i mała, i krótka) nie każdemu się zapewne spodoba. Trzeba mieć specyficzne poczucie humoru, na regale wszystkie książki Terry’ego Pratchetta, lubić absurd rodem z Monty Pythona i w ogóle śmiać się w innych momentach niż reszta. Jeśli jednak spełniacie chociaż jeden z powyższych warunków, dobra zabawa zapewniona. Kotulak ma poczucie humoru, które bardzo mi odpowiada, pisze lekko i ze swadą i naprawdę nie można się przy tej książce nudzić. Tym bardziej, że godząc się na pewną – nie do końca poważną – konwencję, możemy zapewnić sobie spora dawkę absurdu, dobrego humoru i radości. Jak mam nie pokochać książki, której autor bawi się cytatami z szeroko pojętej popkultury?! Tu windę obsługuje Predator, Centralny Urząd Międzygalaktyczny wygląda jak lucasowska Gwiazda Śmierci ( z krwiożerczym zsypem), a szafa grająca kryje w sobie mózg największego filozofa galaktycznego o imieniu Kansas City (zbieżność przypadkowa. Chyba). Jeśli więc interesuje was jak wygląda technika 57 Księżycowego Kung Fu, zwana „Cierpliwy Tragarz Radzi Sobie Z Tłumem Wściekłych Bab Przy Pomocy Worka Kartofli”, koniecznie książkę Kotulaka przeczytajcie. Jeśli jednak sztuki walki nic was nie obchodzą, obejrzyjcie sobie któryś tam sezon dowolnego amerykańskiego serialu (chyba wszystkie mają przynajmniej ze trzy).
„Początek koniec i hot – dogi” to książka, która skutecznie poprawiła mi humor w ten czas wiosennego osłabienia, nic niechcenia i ogólnego rozleniwienia umysłowego. Świetnie się przy niej bawiłam, bo chociaż w bajki raczej już nie wierzę, czasami lubię pomyśleć, że w kosmosie coś tam istnieje. I sprzedaje hot – dogi (niekoniecznie z musztardą). A Douglasowi Adamsowi ta książka też by się spodobała. Raczej.
„Mówią, że jak nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku. A zatem na początku było Słowo. Tyle że brzmiało ono „CHAOS”, co nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość.”
Kapitan Wilkins miał tylko jedno zadanie - uratować świat, a konkretniej Ziemię, do której zbliża się wielka asteroida. Zadanie pozornie może sie wydawać łatwe i co więcej można przypuszczać, że jego losy będą rozpisane niemal na całą książkę. Jednak nic bardziej mylnego. Zadanie okazało się zbyt trudne i naszemu Kapitanowi coś nie poszło ono po myśli. Ziemia została zniszczona, a jej ostatni mieszkańcy pozostali - uwaga! W budce z HOT-DOGAMI. Totalny absurd :) Jednak tutaj jest takich znacznie więcej. Dalsze losy dwóch Kapitanów Wilkinsa i Beleigha to już totalna mieszkanka wybuchowa. Dwa totalne przeciwieństwa rzucone w wszechświat! Świetnie się zapowiada. Nieprawdaż?
I tak właśnie jest! Otóż cała historia jest totalnym absurdem ale w pozytywntym tego słowa znaczenia. Mamy tu sporą dawkę humoru, owiewającą niezwykłą lekkością. Fabuła książki może wydawać się zbyt skomplikowana, zbyt fantastyczna, ale skądże... Jest dość spójna, a co więcej pozwala na porządne odmóżdżenie się i zrelaksowanie :) Takie książki czytają się niemal same ;)
„Kilkaset kilometrów dalej unosił się stateczek, który całkiem niedawno wyglądał, jakby wpadł do fabryki superkleju, a zaraz potem do magazynu z bronią. Teraz, po wystrzeleniu całego arsenału, nie robił już większego wrażenia. Właściwie biorąc pod uwagę, iż do jego opisu należałoby użyć pojęć "mendekański" oraz "skrytobójca", nierobienie wrażenia było akurat cechą pożądaną.”
Książkę odebrałam za punkty w portalu CzytamPierwszy.pl
Nabuchodonozor Wilkins, kapitan floty kosmicznej Stanów Zjednoczonych, właśnie schrzanił sprawę. Miał wcisnąć guzik detonatora i zniszczyć asteroidę lecącą ku Ziemi, lecz pech (a raczej koordynator końca świata) chciał, że guzik nie zadziałał. Asteroida za to zadziałała bez zarzutu. Kapitan wraz ze swoim podwładnym, Bertleighiem, jako dwoje ostatnich Ziemian we wszechświecie, zostają przygarnięci przez wspomnianego wcześniej koordynatora oraz Sinusa Pi Czwartych - kosmicznego sprzedawcę hot-dogów. Podczas podróży z nowymi kompanami, Ziemianie odkrywają, że kosmos jest pełen życia (i porannych korków). Przynajmniej na razie. Bo okazuje się, że wyjątkowo irytującym zrządzeniem losu koniec wszechświata nastąpi za około 40 godzin. Nab Wilkins postanawia naprawić to, co schrzanił w przypadku Ziemi - postanawia uratować wszechświat. Chociaż jego pierwszy krok - kradzież okrętu flagowego najbardziej brutalnej i nienawistnej rasy kosmosu - być może nie jest najlepszym pomysłem...
Sprawiedliwie chyba będzie zaznaczyć na samym początku, że jestem absolutnie zakochana w serii "Autostopem przez Galaktykę" Douglasa Adamsa - do tego stopnia, że co roku świętuję Dzień Ręcznika. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok książki, której opis zapachniał mi ironią, absurdem i sporą dozą poczucia humoru. Jednak dorównać do poziomu Mistrza nie jest łatwo, a ja nie zwykłam zadowalać się byle czym. Przyssałam się więc do "Początku, Końca i Hot-Dogów" z wielkimi oczekiwaniami, a książka, chociaż cieniutka i niepozorna, wszystkie te oczekiwania spełniła. Jako, że Pan Kotulak ma na swoim koncie jedynie dzieła pisane wspólnie z innymi autorami, to zaś jest jego pierwsza pełnoprawna i samodzielna powieść, pozwolę sobie niniejszym ogłosić: oto jest najlepszy polski debiut pierwszej połowy roku 2019!
"Mówią, że jak nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku. A zatem na początku było Słowo. Tyle że brzmiało ono "CHAOS", co nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość. Zanim jednak Słowo doszło do wniosku, że nie jest to dla niego najlepsze brzmienie, musiało upłynąć sporo... czegoś - trudno właściwie powiedzieć czego, jako że czas jeszcze wtedy nie istniał. Coś jednak na pewno upływało i bez wątpienia było to coś bardzo przedwiecznego."
Od czego zacząć? Pora się przyznać, że od kwadransa gapię się tępo na monitor i myślę jak ułożyć moje wrażenia w jakąś sensowną całość. Zacznijmy od tego, co być może nie było najważniejsze, ale co spodobało mi się zdecydowanie najbardziej - mnóstwo odniesień do popkultury. Siedziba Centralnego Urzędu Międzygalaktycznego w kształcie Gwiazdy Śmierci z Gwiezdnych Wojen (kwestia obecności krwiożerczych zsypów jest tutaj dyskusyjna), Predator w roli windziarza czy też liczni Agenci Smith - to tylko niektóre smaczki. Moim ulubionym smaczkiem jednak jest największy umysł wszech czasów (nazywający się Kansas City - zbieżność nazw przypadkowa) zamknięty w starej szafie grającej, która jedyną piosenkę Pink Floydów posiada (o zgrozo!) w wykonaniu Nightwisha.To wszystko tak pięknie się zgrywało z charakterystycznym humorem tej powieści, że palce lizać.
Jeśli chodzi o akcję - to co tu się dzieje! Ja momentami nie nadążałam. To było tak zwariowane, tak szybkie, tak wspaniałe, że jako żywo stawał mi przed oczami Mistrz Douglas Adams. Rasa nienawidzących wszystkiego (w tym samych siebie) X'Vorganów tak przypominająca Vogonów, kosmiczna budka z hot-dogami przywołująca na myśl Serce ze Złota z napędem nieprawdopodobieństwa, nawet Chester - komputer pokładowy - który ma własną osobowość i kojarzy mi się po trochę z Marvinem i komputerem Serca ze Złota... To wszystko tak bardzo trąciło cyklem "Autostopem...", że niekiedy łezka się w oku kręciła. Że niby zerżnięte, i to na chama? W żadnym wypadku. Widzę tutaj liczne podobieństwa, ale powieść Pana Kotulaka to coś zupełnie nowego. Są tu nie tylko wpływy Mistrza Adamsa, ale i humor mocno kojarzący się z Sir Terrym Pratchettem. To mieszanka iście wybuchowa i gwarantująca dobrą zabawę.
"Wszystko, jak to często bywa, zaczęło się od ludzkiej niewdzięczności. Czas ucieka - o tym wszyscy wiedzą doskonale. Nikomu jednak jakoś nigdy nie przyszło do głowy, żeby zapytać, czy Czas nie jest przypadkiem zmęczony, czy nie napiłby się lemoniady i w ogóle przed kim on tak ucieka. Każdy tylko narzeka, że biegnie tak szybko i nieubłaganie. Zero wdzięczności."
Uwielbiam absurdalne gagi pojawiające się na każdej stronie. Bohaterowie, którzy dochodzą do wniosku, że skoro kosmici nie istnieją, a oni są kosmitami, to i oni nie istnieją, czego niniejszym odmawiają - po prostu genialne. Rzeczywistość, która pozwala na wszystko, dopóki nie uświadomi jej się, że przegięła - wybitne. Jednak najlepszy jest fakt, że to wszystko, pod przykrywką science-fiction, wyśmiewa naszą szarą rzeczywistość. Bo też i otaczający nas świat jest pełen absurdów, do których tak nawykliśmy, że nawet ich nie zauważamy. I absurdy te trzeba wyśmiewać, bo tylko tyle nam zostało.
No i ostatnia rzecz - bohaterowie. Wspomniałam już o kosmicie nie wierzącym w kosmitów, a co za tym idzie - nie wierzącym, że on sam istnieje. Ale mamy też koordynatora końca świata, który stanowi samą esencję urzędnika, mamy Czterech Jeźdźców Apokalipsy zmuszonych do pracy dla wrednej SI, która wykupiła ich firmę, mamy Czas, który zdezerterował i musiał go zastąpić stary mnich w pomarańczowym prześcieradle. No i mamy samego Stwórcę. Niestety skończyły mi się już wystarczająco pozytywne określenia, mogę więc napisać tylko, że kłaniam się wyobraźni autora.
"Przed szereg nieśmiało wysunął się jeden osobnik. Nazywał się Ugugubub, choć to nie było do końca prawdziwe imię. Tutejsze społeczeństwo było jeszcze zbyt prymitywne, by wykształcić coś takiego jak indywidualne imiona. Określenie "Ugugubub" najłatwiej byłoby przetłumaczyć jako "Słuchać mnie, bo najlepiej rzucać dzida" i w dużym przybliżeniu można przyjąć je za miano wodza."
Wiem, że ta recenzja jest pozbawiona sensu bo jestem zdecydowanie zbyt entuzjastyczna, ale nic na to nie poradzę. To jest po prostu genialna powieść, czerpiąca inspirację z dzieł dwóch mistrzów pióra. Nie wiem czy umiem wyrazić jak wdzięczna jestem losowi, że trafiłam na tę powieść i za to, że jest ona dziełem naszego rodzimego autora. Namiętnie przekonuję do jej lektury każdą napotkaną osobę, i chciałabym do niej przekonać również Was. Nie ważne czy lubicie science-fiction czy wolicie trzymać się romansów - "Początek, Koniec i Hot-Dogi" to powieść, którą pokocha każdy. Gorąco polecam!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl
Przeczytane:2019-05-05,
Książka opowiada o kapitanie amerykańskiej floty kosmicznej- Nabuchodonozorze Wilkinsie, który po nieudanej akcji ratunkowej Ziemi, w budce z hot-dogami, będzie próbował przeżyć, jako ostatni (a w zasadzie jako jeden z dwóch ostatnich) przedstawicieli Ziemian.
"Amerykanie już nieraz ratowali świat przed końcem świata. Wprawdzie zazwyczaj w amerykańskich filmach, ale zawsze..."
Zawsze, kiedy sięgam po science-fiction mam mieszane uczucia i odwlekam lekturę w czasie. Mam po prostu jakieś uprzedzenie do tego gatunku, sam nie wiem dlaczego. Tak samo było z „Początkiem, hot-dogami i końcem” Kacpra Kotulaka. Odwlekałem lekturę w czasie, jak mogłem, ale w końcu nadszedł ten moment, że nie miałem co czytać i z wieeelką niechęcią sięgnąłem po „Początek…”. Moje obawy okazały się… niesłuszne! Książka trafiła w moje gusta. Wspaniały humor i lekki styl autora sprawiły, że pochłonąłem ją w mgnieniu oka, choć w tej pozycji absurd na absurdzie absurdy pogania. Lektura idealna na „odmóżdżenie” i polecam Wam ją jeśli „(…)nie boicie się, że brzuchy popękają Wam ze śmiechu, a bliźni uznają Was za uciekinierów z domu wariatów”(słowa Kazimierza Kyrcza Jra), jak to jest wspaniale napisane na tylnej okładce.
„Mówią, że jak nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku. A zatem na początku było Słowo. Tyle że brzmiało ono „CHAOS”, co nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość.”
Książkę odebrałem za punkty w portalu CzytamPierwszy.pl.