W tej książce miłość miesza się z nienawiścią, chrześcijaństwo z magią i prawda z obłudą. W niewielkiej Pompei, na tle stosunków obyczajowych rzymskiego imperium, rozwija się romans. Ludzie knują intrygi i popełniają zbrodnie. Gdy sprawiedliwość wydaje się być niema, rachunek krzywd wystawia przyroda. Wybucha Wezuwiusz! W obliczu śmierci tracą przywileje nawet najpotężniejsi.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2006-06-21
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 190
Tytuł oryginału: The Last Days of Pompeii
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Leo Balmont
Samo sedno historii, czyli wybuch sławnego Wezuwiusza opisane bardzo poetycko, choć jednocześnie krótko i szybko. Nie zdążyłam poczuć grozy, ani napięcia, a już było po wszystkim.
Losy garstki bohaterów, których poznajemy tuż przed tragedią, są wciągające i czyta się je z przyjemnością - mamy tutaj płomienną miłość, intrygę, zbrodnię, magiczne mikstury, walki gladiatorów oraz religijne rozruchy...
I chociaż powieść ta jest fikcją, to z łatwością mogę sobie wyobrazić, że taki Glaukus faktycznie przechadzał się po drogach Pompei; że poznał i pokochał Jonę; że niewidoma Nidia zachęcała śpiewem do kupna kwiatów; a chciwy Arbaces knuł swoje intrygi. Taka historia wydaje się być wielce prawdopodobna.
Przeczytane:2020-04-09,
W ramach zmniejszania stosu hańby, sięgnęłam po książkę z samego jego dna – trafiło na „Ostatnie dni Pompei”, czyli powieść historyczną, zaliczaną już do klasyki. Napisana dawno temu i mam wrażenie, że nie oparła się upływowi czasu.
Nie mogę powiedzieć, że zupełnie mi się nie podobała, bo były elementy interesujące i inspirujące: wspaniałe są w niej opisy mozaik, rzeźb i fresków zdobiących pompejańskie domy, opisy obyczajów, uczt, życia codziennego. Autor bardzo umiejętnie przenosi nas w czasy starożytne i pokazuje, jak żyli ludzie w tamtym czasie, czym się pasjonowali, w co wierzyli. Tutaj otwiera się wielki potencjał do opisania ścierania się religii egipskiej, rzymskiej i chrześcijańskiej – ale nic takiego się nie dzieje. Autor opisuje to niestety w sposób bardzo płytki i przewidywalny, aczkolwiek zainspirował mnie do poszukania historycznych źródeł na ten temat.
Wielkie wrażenie robi też opis wybuchu wulkanu – bardzo obrazowy, poetycki, niezwykły – szkoda tylko, że tak krótki… No i to jest wszystko, co mi się podobało, bo jeśli chodzi o resztę… Cóż: miłość głównych bohaterów – Jony i Glaukusa jest opisana w tak przesłodzony i wręcz infantylny sposób, że od samego czytania można dostać cukrzycy. No i do tego dochodzą te ciągłe omdlenia Jony – jak się wzruszy, jak się przestraszy, jak jest smutna… Daje to pretekst Glaukosowi, żeby wciąż nosić ją na rękach – i chyba po to ten zabieg. Żeby było jeszcze bardziej – ach! romantycznie i lirycznie…
Drażniła mnie też tendencyjność powieści: bardzo negatywny obraz kapłanów Izydy obok wyidealizowanego wizerunku pierwszych chrześcijan. Zabrakło przy tym głębi, jaką mieliśmy choćby w Quo vadis: tutaj po prostu chrześcijanin Olint opowiada komuś o Chrystusie i ten jeden raz zwykle wystarcza, by słuchacz zapłonął ogniem prawdziwej wiary i stał się gorliwym wyznawcą… Bardzo to naiwne i uproszczone, podobnie jak to, że nie ma tutaj odcieni. Wszyscy bohaterowie są albo cudowni i szlachetni, albo źli i podli. No i oczywiście ci dobrzy zostają nagrodzeni, a źli – ponoszą karę.
Mam wrażenie, że ta powieść jest takim bardziej konspektem czy scenariuszem: zresztą film na jej podstawie powstał, i to nawet nie jeden. Świetny materiał do rozbudowania, do pogłębienia losów i charakterów, do zniwelowania tej zbyt ostrej polaryzacji i złagodzenia kontrastów. Mogłaby to być powieść porywająca i niezwykła, a jest zwykły romans, tyle że osadzony w arcyciekawej scenerii i niezwykłych czasach.
Komu może się spodobać? Jeśli lubicie romanse – chyba będziecie zadowoleni. Jest miłość, jest trochę dramatyzmu, trochę przeszkód stojących na drodze do szczęścia. Mnie w tej książce najbardziej spodobał się epilog, w którym autor mówi o losach Pompejów – zainspirował mnie on do poszukania materiałów historycznych, których jest naprawdę dużo i bardzo ciekawych. I dlatego nie uważam czasu, jaki spędziłam na lekturze, za stracony – tym bardziej że czyta się ją błyskawicznie, bo jest krótka.
Podsumowując: lektura tej powieści jest jak wycieczka do bardzo ciekawego miejsca z dość marnym przewodnikiem.