Tajemnicza śmierć wydawcy podczas panelu literackiego w hotelu Przepióreczka w Nałęczowie.
Józef Mulawa, właściciel wydawnictwa Piękne Słowa, nie rozliczał się z pisarzami w terminie, uwodził, zwodził i manipulował. Właściwie wszyscy uczestnicy spotkania żywili wobec niego przynajmniej urazę.
Podczas dochodzenia szybko wychodzi na jaw, że środowisko pisarzy, redaktorów, wydawców i recenzentów, zdominowane przez kobiety, jest bardzo skłócone, podzielone, rozplotkowane i zazdrosne o sukcesy.
Ktoś z uczestników zabił i morderca jest cały czas hotelu.
Remedios, znana lekarka i pisarka, pomaga rozwikłać zagadkę, kto był ostatni w pokoju denata.
Klasyka gatunku w stylu Agathy Christie.
Wydawnictwo: Lucky
Data wydania: 2018-06-19
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 272
W ciągu siedmiu lat mojego blogowania o książkach, widziałam i słyszałam już naprawdę wiele, jeśli chodzi o literacki świat. Promując polskich pisarzy, nie sposób nie otrzeć się o różnorakie afery, dramy i konflikty personalne, dlatego też obraz mechanizmów działania całej tej branży, jaki w swojej książce przedstawiła autorka, kompletnie mnie nie zdziwił. Na pewno jednak może on zszokować czytelnika, który o takiej płaszczyźnie nie ma pojęcia.
Teresa Monika Rudzka to urodzona we Wrocławiu, a mieszkająca w Lublinie, polonistka i dziennikarka, która pracowała również jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa i sekretarka. Obecnie, autorka realizuje swoją pasję dziennikarską, pisząc historie do różnych, babskich magazynów. W wolnym czasie przyjemność sprawia jej lektura dobrej książki i obejrzenie interesującego filmu. W 2010 r. zadebiutowała dobrze przyjętą powieścią pt. "Bibliotekarki".
Podczas panelu literackiego mającego miejsce w hotelu Przepióreczka w Nałęczowie, zostaje zamordowany Józef Mulawa – właściciel wydawnictwa "Piękne Słowa", który podpadł wielu osobom zgromadzonym na spotkaniu. Dochodzenie w sprawie jego śmierci prowadzi policja oraz znana lekarka i pisarka Remedios Pereira-Wilk. W trakcie śledztwa wychodzą na jaw coraz pikantniejsze sekrety literackiego świata.
Gdybym nie była blogerką książkową, z pewnością zdziwiłby mnie mocno przedstawiony w tym kryminale, świat pisarzy i całej branży wydawniczej, jaki przedstawiła autorka. Świat pełen wszędobylskiej zazdrości, zawiści, bezwzględności oraz rywalizacji. Oberwało się w tej książce także wydawnictwom, które często zalegają z płatnościami wobec autorów, stosują nieetyczne zagrywki, czy też zwyczajnie oszukują. I trzeba przyznać, że większość sytuacji ukazanych przez autorkę z pewnością ma miejsce, jednak środowisko to nie jest aż tak zgniłe. Jestem o tym przekonana, gdyż praktycznie na co dzień obcuje z dopiero debiutującymi pisarzami, jak i z tymi, którzy zapracowali sobie już na własne nazwisko.
Przed lekturą najnowszej książki Teresy Moniki Rudzkiej zastanawiałam się, ile rzeczywistych postaci i wydarzeń odnajdę na jej łamach, pomimo tego, że autorka napisała we wstępie, iż wszystkie wydarzenia ukazane w fabule to wytwory jej wyobraźni. W trakcie czytania starałam się więc dopasować konkretnych bohaterów do rzeczywistych osób, a także odnaleźć znane mi konflikty i afery. Ta warstwa jest jednak dostępna wyłącznie dla czytelników, którzy pracują w branży literackiej i wiedzą więcej o pewnych zależnościach istniejących w tym światku. Biorąc to wszystko pod uwagę, jestem przekonana, że lektura tej książki przyniosłaby mi o wiele więcej przyjemności i zaintrygowania, gdybym nie była świadoma tego wszystkiego.
Autorka w "Ona przyszła ostatnia" oprócz ukazania świata pisarzy i branży wydawniczej, dotyka także świata blogerskiego, który obecnie coraz mocniej związany jest z tym środowiskiem. W płaszczyźnie tej odnosi się między innymi do dość głośnej afery, jaka miała miejsce kilka lat temu, a która dotyczyła pewnej blogerki książkowej sprzedającej egzemplarze przedpremierowe, przed ostateczną korektą. Myślę, że taki smaczki, o których zwykli czytelnicy nie mają pojęcia, z pewnością stanowią bardzo interesującą warstwę tej powieści.
Okazuje się, że książka Alka Rogozińskiego pt. "Do trzech razy śmierć" zapoczątkowała modę wśród pisarzy na pisanie powieści ukazujących światek literacki od przysłowiowej kuchni, bez gloryfikacji, Moda ta stanowi także pewien element rozgrywki pomiędzy literatami, co daje się odczuć również w "Ona przyszła ostatnia". A czytelnicy mają dzięki temu taki swój "Literacki Pudelek". Na szczęście, w ostatecznym rozrachunku "Ocenia się wynik, nie jego zaplecze". I ja przy tym pozostaję.
Na tytuł “Ona przyszła ostatnia” Teresy Moniki Rudzkiej zwróciłam przede wszystkim
dlatego, że akcja książki dzieje się na poziomie około literackim. Co by się dużo oszukiwać -
tematyka niezwykle bliska mojemu sercu :D
W nałęczowskiej “Przepióreczce” w najlepsze trwa zabójcza impreza dla celebrytów z
branży literackiej. Prawie główny bohater jest właścicielem wydawnictwa Piękne Słowa.
Józefa Mulawę poznajemy jako podstarzałego, niewyżytego pogromcę niewolników.
Wydawać by się mogło, że komuś takiemu tylko pachnąć w łeb i patrzeć czy żyje… No
właśnie, nie żyje! Bo martwego Mulawę znajduje pisarkolekarka Remedios. Szybko w tym kryminale sytuacja zaczyna przypominać… kryminał.
“Ona przyszła ostatnia” została porównana do książek Agathy Christie - tak, tej Christie.
Przyznaję, że na początku ciężko mi było się wgryźć. Jakieś takie to wszystko było dziwinie
napisane, niby ciekawe, ale jednak nie na tyle, żeby z zapartym tchem czytać. No, ale skoro
już książkę otrzymałam to nie było opcji, żebym ją odłożyła, prawda? No i bardzo dobrze!
Otóż kiedy przyzwyczaiłam się do stylu autorki, do zakręcenia i pomieszania, to faktycznie
zauważyłam też podobieństwa do stylu Agathy Christie. Te same żarty sytuacyjne, duży
dystans do własnej książki, trochę gamoniowaci, ale jakże charakterystyczni bohaterowie!
Światek literacki to dzieło sztuki - niemal jak hollywoodzcy celebryci. Niemal chciałoby się
rzec jak dżungla - zjedz albo zostaniesz zjedzony. Wydaje się, że z każdą stroną poznajemy
też nowych podejrzanych, a na światło dzienne wychodzi tak wiele poszlak, po których
wolno dochodzimy do celu.
Sam styl autorki jest pełen sarkazmu, ironii, barwny i momentami ostry. No i oczywiście
zabawny - zdecydowanie doszukiwać się można w książce nawiązań do polskiego
literackiego kółka. Osobiście stwierdzam, że bardzo mi się podobał taki wink do czytelnika.
Co prawda o samej książce niewiele można powiedzieć - niestety jest krótka i raczej
nieskomplikowana. Taki prosty, lekki kryminał przy którym naprawdę można się pośmiać.
Rolę głównego bohatera w śledztwie odgrywa oczywiście wspomniana przeze mnie
Remedios - zmyślna pani doktor, która z lekarkopisarki przeradza się w detaktywa i wygryza
z pracy nawet panów policjantów.
Dodam jeszcze, żebyście się nie zniechęcali jeśl na początku nic nie będzie wam się
zgadzało - ma tak być. :D Książce daję mocne 8/10 - genialne do przeczytania na wakacjach.
W końcu wszystko ułoży się w całość.
Przerażającą całość.
Nowa powieść Teresy Moniki Rudzkiej "Ona przyszła ostatnia" jest zaskoczeniem dla mnie w porównaniu do poprzednich książek. Cytując : "Dysponując zwykłymi talentami i niezwykłą wytrwałością możesz osiągnąć wszystko"-Thomas Fowell Buxton, czyli idąc czasem po trupach, nie licząc się z wartościami, z sentymentem, z uczuciami innych, dążymy do osiągnięcia własnego sukcesu. Plener autorów, gdzie zostaje zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach wydawca... zebrani, pisarze, redaktorzy, wydawcy i recenzenci są przesłuchiwani przez policję, więc odkrywamy życie osobiste pisarek ich słabości, zawiści, zazdrości... kto zabił i za co Mulawę (sama bym mu dała w łeb ), 😉...zapraszam serdecznie, bo warto doczytać końca. Polecam serdecznie! Renata Mielczarek
Z prozą Teresy Moniki Rudzkiej spotkałam się po raz pierwszy w zeszłym roku, kiedy to miałam okazję przeczytać "Wszystkie dżinsy M." oraz "Świtezianki". W tym roku czas na książkę w nieco innym klimacie – tu mnie autorka zaskakuje, bo widać, że nie trzyma się jednego gatunku, a potrafi odnaleźć w wielu – "Ona przyszła ostatnia" to najnowsza powieść pisarki, która tym razem zaserwowała swoim czytelnikom kryminał.
W tym miejscu wypada wspomnieć, że według wydawcy kryminał utrzymany jest w stylu powieści Agathy Christie, czego jednak nie jestem Wam w stanie potwierdzić, bowiem żadnej książki Christie jeszcze nie czytałam. Tak, wiem – wstyd i hańba, ale tak jakoś wyszło. W każdym razie dostajemy kryminał bardzo sprawnie skomponowany, interesujący i dający nam spore pole do popisu – możemy podjąć grę i wyśledzić sprawcę, a całość układa się logicznie i nie nuży.
Mamy trupa
Wiadomo, że w kryminale trup musi być, przynajmniej jeden. Tu mamy do czynienia z jednymi tylko zwłokami, ale za to z jakimi! Zginął wzięty właściciel wydawnictwa Piękne Słowa. Oczywiście każda śmierć jest tragedią, ale w przypadku naszego denata problem wydaje się bardziej skomplikowany – trudno wskazać sprawcę, ponieważ zdecydowana większość obecnych na panelu literackim miała motyw.
I w sumie wiadomo, że w przypadku takiej zbrodni wszyscy są podejrzani, ale w końcu nie na co dzień policja musi zmierzyć się z hardą rozwścieczonych, zazdrosnych, zawistnych i często mijających się z prawdą kobiet.
Szybko wchodzimy w sytuację, bowiem mężczyzna ginie praktycznie na początku tej opowieści. Potem pozostaje już tylko dochodzenie do tego, która z kobiet – pisarek, redaktorek – wyszła z jego pokoju jako ostatnia, pozostawiając martwe ciało na podłodze. Sprawa jest dość skomplikowana, bowiem wydawca miał tej nocy wielu gości – każdy chciał o czymś porozmawiać – i naprawdę trudno dojść do tego, kto przybył na samym końcu.
Dochodzenie jest oparte na dość luźnej konwersacji z uczestnikami panelu – każdy został przesłuchany, choć trudno mówić tu o profesjonalnym podejściu stróżów prawa do sprawy. W całej akcji towarzyszy im Remedios – pisarka, lekarka – która wykorzystuje swoją znajomość literackiego światka, by rozwiązać tę zagadkę. Można rzec, że kobieta prowadzi to śledztwo ramię w ramię z miejscowymi komisarzami – cywil bierze sprawy w swoje ręce!
W tym czasie w nałęczowskiej "Przepióreczce" huczy od plotek, pomówień, a całość doprawiona jest jadem – trwa walka o uznanie, zbrodnia zyskuje niesamowity potencjał reklamowy, a na Facebooku pod zdjęciami z "imprezy" sypią się kolejne lajki i serduszka! Można śmiało rzec, że internetowa społeczność wydała już werdykt. Cóż, policja chyba dała tu trochę ciała.
Kto zabił? Myślę, że dojdziecie do tego, prędzej czy później, a może wcale? Na pewno nieźle się ubawicie czytając te wszystkie tłumaczenia.
Gdzie leży prawda?
Powiem Wam, że w tej historii jest wiele prawdy. Teresa Monika Rudzka posiada doskonały zmysł obserwacji i nie boi się pisać wprost o niektórych nieprzyjemnych sprawach. autorka obnaża literacki światek, wyciągając na wierzch wszystkie jego grzeszki. Z pewnością znajdziecie w książce wiele sytuacji, które – jeśli jesteście recenzentami albo macie kontakt z wydawnictwami czy autorami – wydadzą się Wam znajome lub choćby mocno prawdopodobne. Tu nie ma owijania w bawełnę, a o niektórych precedensach mówi się wprost – przyznaję, że to wcale nie nastraja optymistycznie, a wręcz zmusza do zastanowienia się nad tym, w jakim klimacie przychodzi nam czytelnicze bytowanie.
Kryminał utrzymany jest w przyjemnym klimacie – nie znajdziecie tu obrzydliwych opisów zbrodni, raczej zmierzycie się z faktem, że trup jest, chociaż nie powinno go być. Książka zawiera wiele humorystycznych akcentów, które niewątpliwie umilą lekturę. Do tego czyta się błyskawicznie i bez żadnych tarć, a jeśli "siedzicie w tej branży", tym bardziej docenicie tę kryminalną rozgrywkę.
Historii nie określiłabym mianem "wybitnej", ale porządnie wciąga i zapewnia kilka chwil wyśmienitej rozrywki, wyzwalając w czytelniku detektywistyczne zapędy. Wszystko tu trzyma się kupy, a branżowe problemy naszych pisarek, redaktorek i powiązanie ich z procesem wydawniczym dostarczają materiału do refleksji. Przyznaję, że nie jest to typ kryminału, do którego przywykłam, bo jednak brakowało mi odrobinę tej mocno krwawej otoczki i śledztwa prowadzonego z należytą powagą.
"Ona przyszła ostatnia" Teresy Moniki Rudzkiej to interesująca opowieść o zbrodni, która mogła być dziełem każdego, absolutnie każdego bohatera tej opowieści. Przyznacie, że taka opcja daje czytelnikowi spore pole do popisu, zmuszając go wytężenia umysłu i poskładania w całość tej kryminalnej rozsypanki.
Czasami przyjście ostatnim jest niewskazane, a czasami nawet bardzo. Jak to było z ostatnią panią, która weszła do pokoju hotelowego, dowiecie się z książki Małgorzaty Teresy Rudzkiej Ona przyszła ostatnia.
Nie widziałeś w pobliżu nikogo? (s. 64)
Hotel „Przepióreczka” w Nałęczowie gości przedstawicieli świata literackiego. To tu z inicjatywy kilkunastu wydawców i autorów, z przeważającą ilością kobiet, odbywa się panel literacki. W sumie wszyscy uczestnicy tego spotkania żywią wobec jednego wydawcy co najmniej urazę. Właściciel wydawnictwa Piękne Słowa, Józef Mulawa, nie szanował ludzi, którzy pracowali na jego sukces – w terminie nie płacił ani nie wypłacał tantiem, manipulował, zwodził, okłamywał oraz uwodził. Nic dziwnego, że tuż przed rozpoczęciem panelu wszyscy mieli do Mulawy interes i koniecznie chcieli go omówić w cztery oczy. Czyli nocą.
Ktoś sprzątnął gościa, tylko kto? (s. 54)
Któraś z tych osób pomogła Ziutkowi opuścić świat wydawniczy już na zawsze. Pytanie która? Tak naprawdę wszyscy są podejrzani bez wyjątku, lecz te wyjątki trzeba stopniowo eliminować drogą dedukcji i wskazać zabójcę. Morderca cały czas jest w hotelu, więc o tyle zadanie jest ułatwione. Należy go tylko wytypować, wskazać, ujawnić. Sęk w tym, iż w środowisku pisarzy, redaktorów, recenzentów i wydawców dominuje płeć piękna, a to z kolei powoduje, że ta grupa zawodowa jest podzielona, skłócona, zazdrosna nie tylko o sukcesy oraz rozplotkowana, zwłaszcza w mediach społecznościowych.
Zaraz, kto tu prowadzi śledztwo? (s. 65)
Na miejscu zbrodni pojawia się jedna ze znanych pisarek Remedios Pereira-Wilk, która jest jednocześnie doktorem nauk medycznych i specjalistą neurologiem (łatwo odgadnąć, kto został pierwowzorem dla tej postaci). To ona nieoficjalnie dołącza do grupy śledczych młodszego aspiranta policyjnego Konrada Kowalskiego i sierżanta Adama Krawczyka. Policjantem nie jest, lecz zna środowisko i potrafi logicznie myśleć. Remedios została panną Marple i przesłuchuje koleżanki po piórze. Pomaga rozwikłać zagadkę, kto jako ostatni pojawił się w pokoju Mulawy.
Ktoś czegoś nie wie, ktoś inny mija się z prawdą. Zresztą każda osoba, z którą się do tej pory zetknęła, kłamała lub przemilczała fakty, co zdaniem Remedios było równoznaczne z oszustwem. (s. 82)
W tym śledztwie nic nie jest takie, jakie się wydaje. Coś mocno śmierdzi. Świadkowie kluczą, zatajają prawdę, nie mówią wszystkiego, coś im się wydaje albo też przeczytali na Facebooku, bo ten aż huczy od plotek! Sama Remedios ulega momentami presji i zaczyna się kierować emocjami, lecz z drugiej strony jej dobra znajomość koleżanek oraz podejście psychologiczne przydają się policjantom w pracy. Bo fakty są tu najważniejsze. Ułatwieniem lub utrudnieniem dla śledczych jest przedstawienie życiorysów kilku wybranych kobiet, wśród których jest obecna kochanka denata. Czytelnik też może się wykazać w tym śledztwie, ale jako cichy doradca, a raczej niemy. W dodatku w pokoju denata ruch był jak na dworcu kolejowym – ciągle ktoś wchodził, a ktoś wychodził…
Jaki kraj, taki rynek wydawniczy. (s. 75)
W tej powieści rynek wydawniczy w Polsce jawi się jako rozkapryszona, humorzasta, nieprzewidywalna baba, która rozsiewa plotki, intryguje, mąci, kręci, a nawet bierze ludzi za łby. Rozmiar zazdrości zawodowej i zawiści poraża, poziom obrażenia rośnie proporcjonalnie do braku lajków pod wpisami autorek na FB. „Przepióreczką” trzęsie od różnych wieści, skandalów i tygla emocji. A FB huczy, bo uczestnicy panelu siedzą i robą zdjęcia, by po chwili opublikować je z odpowiednim komentarzem. Niemały udział miał w tym planktom wydawniczy, choć sporo czytelników gustowało w ich książkach. I tu przy okazji autorka porusza problem targetu i oczekiwań czytelniczych, a co za tym idzie wygenerowaniu zysku przez wydawnictwo. Zapotrzebowanie jest na różnych pisarzy i na zróżnicowaną tematykę oraz styl.
Dobry skandal to najlepsza reklama. Nieważne, co mówią. Byle nazwiska nie pomylili. (s. 57)
Zupełnie inne spojrzenie na morderstwo mają niektóre uczestniczki panelu. Dla nich liczy się tylko reklama – na bilbordach, FB, ta szeptana, czy okupiona cudzą śmiercią. Miał się liczyć efekt. Tylko wpierw osy rajcowały w gnieździe na całego, intrygowały, knuły, kuły, bodły siebie nawzajem. Szły do konkurencji lub to ona je podkupowała.
Coś tu było nie tak, ale na razie nie umiała tego sprecyzować. (s. 180)
Na razie, lecz jak się łatwo domyślić ta ostatnia została wskazana. Dedukcja i uważne słuchanie przydały się. Czytelnik prowadził własne dochodzenie na podstawie przesłuchań świadków, zbiera dane, analizuje je, a miał na to niecała dobę. Czyli dokładnie tyle, ile zajęło przeczytanie tego niepozornego kryminału. Rozwiązuje zagadkę śmierci wydawcy (a może i nie), a przy tym dobrze się bawi, produktywnie spędza czas. Powieść dobrze się czyta i szybko, jednak z małym wyjątkiem – strony bez akapitów, a jest ich trochę, bardzo męczą oko, mimo że są one niewielkie objętościowo. Dobrze, że na początku zamieszczono listę najważniejszych bohaterów, gdyż niektóre ich imiona i nazwiska mogą sprawiać trudności z zapamiętaniem.
Ona przyszła ostatnia to kryminał Teresy Moniki Rudzkiej wzorowany na kryminałach Agathy Christie, osadzony w polskich realiach środowiska literackiego, w murach nałęczowskiego hotelu, z pomocą plotkarskiego Fb, z dużą dawką emocji zaserwowaną przez kobiety, lecz nie tylko dla kobiet. I przyjdzie taka ostatnia i farby nie puści. Każe czytać. Czytajcie!
Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o książce, którą przeczytałam już dobre parę dni temu, ale musiałam przemyśleć to wszystko, co chcę napisać, przetrawić w sobie i odpowiednio ułożyć. Pozornie wydawać by się mogło, że akurat podsumowanie wrażeń z tej lektury nie powinno sprawić mi żadnego problemu ponieważ chodzi o książkę typowo rozrywkową, z gatunku tych idealnych na wakacje. Taką, która ma za zadanie przede wszystkim bawić czytelnika. Pewnie już zastanawiacie się, o jakiej książce mowa. Zatem odkrywam karty: dzisiaj opowiem Wam o najnowszej książce Teresy Moniki Rudzkiej „Ona przyszła ostatnia”. Książka została niedawno wydana w Wydawnictwie Lucky. Przyciągnęła moją uwagę już w momencie, gdy ukazała się jej zapowiedź. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, cenię ostre pióro Moniki Rudzkiej. Ta pisarka ma swój indywidualny, rozpoznawalny przez czytelników styl. Znam osoby, które po przeczytaniu jednej z książek tej Autorki szukały konsekwentnie wszystkich kolejnych. Po drugie, uwielbiam opowieści w stylu kryminałów Agathy Christie. Niemal nałogowo wyszukuję wszystkie takie książki, na ich widok zapala mi się natychmiast czerwona lampka. No i jest jeszcze jeden powód, wisienka na torcie – jedna z bohaterek książki, samozwańcza detektyw, a z wykształcenia i zamiłowania lekarka i pisarka, Remedios Pereira – Wilk to alter ego pewnej bardzo przeze mnie lubianej pisarki. Bez trudu domyślicie się jakiej;).
Zacznę od króciutkiego wprowadzenia w treść, ale bez zdradzania jakichkolwiek kluczowych wątków. W Nałęczowie, w hotelu „Przepióreczka” odbywa się panel literacki. Zjechały się na niego wszystkie ważniejsze osobistości światka pisarsko – wydawniczego. Jak zwykle przy takich okazjach, każdy ma coś do ugrania. Nie od dziś wiadomo, że najwięcej interesów udaje się załatwić dzięki kontaktom osobistym. Zjazd tego typu to nie lada gratka dla większości uczestników panelu. Jedną z osób, które z pewnością będą rozdawać karty podczas spotkania jest Józef Mulawa, właściciel wydawnictwa Piękne Słowa. Jest trochę jak Król – Słońce wokół którego kręci się cały dwór, w tym tłum pochlebców próbujących ugrać dla siebie różne przywileje. Józef Mulawa zdaje sobie doskonale sprawę z mocy sprawczej, jaką posiada i nie ma żadnych skrupułów w wykorzystywaniu jej dla własnych celów. Nie umie jednak przewidzieć, że dla niego zabawa skończy się dość szybko i brutalnie. Już pierwszego ranka po przyjeździe, w dniu planowanego oficjalnego rozpoczęcia panelu, Remedios odkrywa zwłoki wydawcy. Szybko staje się jasne, że Józefowi Mulawie ktoś skutecznie pomógł w przeniesieniu się na tamten świat. Popełniona zbrodnia jest bardzo charakterystyczna dla niektórych kryminałów Agathy Christie: w zamkniętym kręgu ludzi z jednego środowiska przebywających pod jednym dachem ktoś został zamordowany. Zatem jasne staje się, że mordercą musi być ktoś z tego hermetycznego grona.
I tutaj moja pierwsza uwaga: pod względem literackim książka jest świetna, ostra, pokazująca hipokryzję i obłudę bohaterów, ich wzajemne powiązania i zależności, czyta się dosłownie jednym tchem. Gdy po nią sięgnęłam, miałam zamiar przeczytać jedynie kilka stron, ale nie zdołałam się oderwać aż do ostatniej! Dokładnie jak w przypadku kryminałów Agathy Christie, w których, poza znalezieniem odpowiedzi na pytanie „Kto zabił?” czytelników fascynowało też zdzieranie przez autorkę masek noszonych przez poszczególnych bohaterów, również w przypadku książki Moniki Rudzkiej fascynuje odsłanianie kulisów literackiego świata. Albo raczej światka, to słowo będzie odpowiedniejsze, ma właściwy ciężar gatunkowy. Niestety, bohaterowie książki „Ona przyszła ostatnia” tracą na bliższym poznaniu. Z wyjątkiem sympatycznej Remedios oraz jej przyjaciółki, Renaty Radzkiej, w której nawet mniej uważny czytelnik rozpozna samą autorkę, większość uczestników panelu literackiego w Nałęczowie ma dużo za uszami. ( Zresztą, jeśli chodzi o postać Renaty Radzkiej, trzeba przyznać, że jej Monika Rudzka też tak całkiem nie oszczędza i wbija jej niejedną szpilę za pomocą uwag wypowiadanych przez Remedios… ) Okazuje się, że wszyscy są ze sobą, mniej lub bardziej, powiązani pajęczyną różnych zależności. Zaś na środku tej pajęczyny, niczym tłusty, najedzony pająk, siedział dotąd nieboszczyk Mulawa. Bowiem śledztwo odsłania szybko mniej chwalebną stronę poczynań zamordowanego wydawcy.
I teraz przyznaję: mój problem ze zrecenzowaniem książki Teresy Moniki Rudzkiej wziął się w dużej mierze z jej dwuwarstwowości. Pierwsza warstwa jest czytelna dla każdego i dotyczy prowadzonego na kartach książki śledztwa. Druga będzie czytelna głównie dla środowiska literacko – wydawniczo – blogerskiego. Autorka w sposób niejednokrotnie bezpardonowy diagnozuje wszelkie bolączki współczesnego literackiego światka. Obnaża je bez znieczulenia, kpi sobie z nich, ośmiesza. Wytyka modę na literackie fast foody, nierzadko niezdrowe zależności między pisarzami a wydawcami czy pisarzami a blogerami / portalami literackimi, wzajemną zazdrość i rywalizację wśród nich, nieczyste zagrywki, medialną miałką paplaninę mającą służyć promocji książek i autorów. Uważny czytelnik w kilku przypadkach znajdzie nawiązanie do rzeczywistych afer i aferek ( bo większość z nich, bądźmy szczerzy, tylko na takie miano zasługuje ). Jednak w większości przypadków autorka po prostu tworzy zgrabną fikcję literacką opartą na bolesnej analizie psychologicznej. Widać tutaj tak charakterystyczny dla jej książek zmysł obserwacji. Nie byłabym jednak uczciwa, gdybym nie przyznała, że sama miałam duże wątpliwości dotyczące pewnego konkretnego wątku, w którym autorka odniosła się niemal w skali jeden do jednego do pewnej rzeczywistej sytuacji. Celowo nie napiszę o który wątek chodzi, bo mam wrażenie, że akurat ten jeden konkretny mógłby spowodować jakieś nieprzewidziane reperkusje w świecie realnym, zaboleć. Inne mnie nie szokują, bo nie sądzę, żeby w kogoś mogły uderzyć i nadwyrężyć mu coś poza własną pychą ( uwaga, w tym momencie piszę również o sobie, bo jako blogerka w pełni należę do świata tak bezlitośnie obnażonego przez Monikę Rudzką, i mam tego świadomość ), ta zadziorność, kpiny z lekkostrawnej literatury, to wszystko jest prawdziwe, ale podane w pikantnym sosie kryminału a la Christie. Jednak w jednym wypadku mam wątpliwości. Tyle tylko, że ten konkretny wątek również obnaża bezlitośnie pewien mechanizm – mechanizm medialnego linczu. A uważny czytelnik wyraźnie dostrzeże, że mimo upiornie wręcz wnikliwej i bolesnej analizy problemu i zjawiska autorka nikogo nie potępia w czambuł, pokazuje za to bez litości mechanizmy rządzące tym zjawiskiem. I, wbrew pozorom, wykazuje dużo zrozumienia dla swoich bohaterów, tyle, że zrozumienie nie oznacza automatycznego rozgrzeszenia i pogłaskania po lekko obitej główce.
Tak zakulisowo wiem, że ta książka już wywołuje sprzeczne emocje. I we mnie również je wywołała. Zmusiła mnie też do bardzo poważnych refleksji dotyczących, między innymi, granic albo raczej sensu stosowania przez autora autocenzury. Zastanawiałam się skąd tyle emocji i chyba częściowo to zrozumiałam. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie środowisko ludzi związanych z literaturą było ( i częściowo nadal jest ) niczym Olimp dla starożytnego Greka. Każda próba pokazania, że bogowie też mają swoje wady, że popełniają podłości lub się zwyczajnie mylą musiałaby takiego Greka mocno zaboleć. I myślę, że to właśnie zrobiła Monika Rudzka swoją książką: pokazała, że król jest nagi. Nawet obcowanie z literaturą nie uwalnia od czysto ludzkich przywar, słabości, śmiesznostek i błędów. Podejrzewam, że gdyby akcja książki działa się w środowisku medycznym, mundurowym czy szkolnym każdy oceniałby ją tylko pod kątem rozrywki. Zatem może czas sobie przypomnieć zdanie naszej Noblistki, że „czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła” i potraktować książkę Moniki Rudzkiej właśnie w kategoriach dobrej zabawy.
Roberta chce jak najszybciej stanąć na nogi, uwolnić się od patologicznej, jej zdaniem, rodziny, stać się samodzielna, niezależna, bogata. Marzy, by żyć...
Pewnego dnia w wypadku zginęła kobieta, a wcześniej matka straciła syna. Rodziny zmarłych przeżywając żałobę, egzystują na miarę swoich charakterów...