Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 336
Chyba każdy słyszał o Balto, którego pomnik jest w nowojorskim Central Parku? Ten pies prowadził zaprzęg tylko na ostatnim etapie, ale to Togo-pies z innego zaprzegu przez najdłuższą trasę! Gdyby nie Togo i psy z wczesniejszych jeszcze zaprzegów, to zaprzęg ciągniety przez Balto nigdy by nie wyruszył! Gdyby chociaż jeden z uczestników sztafety zgubił szlak podczas burzy i nie dotarł na czas do zajazdu na swoim etapie podróży, lek zamarzłby, rozsadził fiolki i cały wysiłek ludzi i zwierząt byłby na marne.
Na duży plus, zdjęcia zamieszczone w książce. Oraz dokładne instrukcje jak przygotować zaprzęg do drogi.
Przeczytane:2018-06-10, Ocena: 4, Przeczytałam,
Książka oparta na autentycznych wydarzeniach, które rozegrały się na Alasce w 1925 roku. Właściwie jest to reportaż napisany przez dwie kuzynki
Miasteczko Nome na Alasce zostało założone przez poszukiwaczy złota, którzy tłumnie tu zjechali, zwabieni znalezieniem dużego samorodka przez trzech Skandynawów. Marzenie o bajecznym bogactwie sprawiło, że tysiące ludzi porzuciło swe domy i osiedlało się w tym niegościnnym regionie. Gorączkę złota uciszył nagły sztorm, który zmiótł z powierzchni ziemi wiele łodzi i domów, sprawiając, że duża część mieszkańców straciła ochotę na dalsze życie tutaj. Ci, którzy zostali, odbudowali miasteczko ze zniszczeń i wiedli spokojne życie, choć co roku, niemal połowa z nich opuszczała Nome na najbardziej nieprzyjazne, najzimniejsze miesiące, wracając dopiero na wiosnę.
Wśród tych, którzy zawsze zostawali w Nome był doktos Curtis Welch, który zakochał się w tej okolicy.
Zima 1925 roku na zawsze została w pamięci lekarza i mieszkańców, gdyż wybuchła wówczas epidemia błonicy. Stało się to w porze najgorszej z możliwych: w czasie surowej zimy, kiedy Nome było zupełnie odcięte od świata.Na dodatek w ostatnim transporcie nie przywieziono właśnie surowicy na błonicę, która przeterminowała się doktorowi Welschowi...
W obliczu epidemii, lekarz robi wszystko, co w jego mocy, aby uchronić mieszkańców, ale ani kwarantanna, ani żadne inne środki bezpieczeństwa nie są w stanie zastąpić surowicy, dlatego doktor rozpaczliwie prosi o pomoc. I tę pomoc znajduje: na ratunek skutemu lodem miastu rusza "Wild Bill" Shannon wraz ze swoim zaprzęgiem złożonym z dziewięciu psów, rozpoczynając w ten sposób sztafetę pomocy.
Książka oddaje klimat tego niezwykłego miasteczka i trzerba przyznać, że obraz zimy i trzaskającego mrozu jest bardzo sugestywny (dobrze się czytało dzisiaj, kiedy za oknem +30 stopni...), jednak trochę mnie nużył telegraficzny, czy raczej: dziennikarski styl autorek. Wiem, że napisano tę opowieść na podstawie zapisków i wspomnień sprzed lat, ale myślę, że ta historia znacznie więcej by zyskała, gdyby autorki wybrały inny sposób prowadzenia fabuły: ich reportaż jak na reportaż jest zbyt "literacki", a jak na powieść zbyt reporterski...