Wydawnictwo: powergraph
Data wydania: 2014-11-28
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 288
Wit Szostak Chochoły O rodzinie. O Krakowie. O Polsce Historia wielopokoleniowej krakowskiej rodziny Chochołów, zamieszkującej kamienicę...
Być może najgłębszym sensem powieści jest schodzenie do podziemi, gdzie kłębią się opowieści, lęki i przeczucia. Uchodzimy z miejsc, z historii, z pamięci...
Przeczytane:2012-02-01, Ocena: 5, Przeczytałem,
Skończyłam właśnie czytać fantastyczną książkę! Nazywa się "Oberki do końca świata" i jest jedną z tych książek, jakich się już nie pisze. Cudowny język, muzyczny, melodyjny - napisać opowieść w rytm ludowych dźwięków to sztuka, której podjąć się może tylko pisarz o specyficznej wrażliwości. A Szostak takim pisarzem jest, i dlatego tak cudownie mu wyszedł ten hołd dla ludowości, dla wymierającej (a może już wymarłej) tradycji muzykowania, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Nie trzeba kończyć żadnych szkół - wystarczy pokochać muzykę, skrzypce, wejść w konszachty z Bogiem albo/i diabłem i grać, grać, grać! Wtedy muzyka ma moc wypędzania diabełków z przydrożnych wierzb, odegnania od wsi wojennej zawieruchy i zaklinania rzeczywistości. Muzykantom nie wolno podpaść, bo sprawią, że wesele, na które się ich nie zaprosiło, nie uda się albo bezczelny pan młody zatańcuje się niemal na śmierć. Muzykowanie to przekładanie własnych emocji, sprzedawanie duszy - dlatego muzykantom nie są potrzebne nuty. Oberki biorą się z życia, z radości, nienawiści, wrażliwości. Charakterystyczne dla swojego stwórcy, są niepodrabialne i nie mogą być grane przez nikogo innego. Owszem, można się wyuczyć, ale w kopiach zawsze jest nieco fałszu.
Jednak granie oberków to sprzedawanie duszy diabłu, a za umiejętność grania muzykanci muszą zapłacić wysoką cenę. Dlatego mężczyźni z rodu Wichrów, o których jest ta opowieść, nie potrafią wieść normalnego życia. Ojciec, by zachować spokój wsi, musi zarzucić granie; jeden z braci znika w pewnym momencie, by drugi sam dźwigał ciężar grania. Do tego jest kobieta, którą obydwaj kochają, pewien Niemiec, którego partyzanci pozostawiają Wichrom "na przechowanie" i święty Antoni z Padwy, strzegący w swojej kapliczce wsi przed zagubieniem.
Prócz tej dzikiej, prymitywnej (nie - prostackiej!) radości jest też smutek przemijania - muzykanci zdają sobie sprawę, że ich czas przemija, że nikt już nie bierze skrzypków na wesele, że stracili szacunek, jakim jeszcze nie tak dawno cieszyli się wśród mieszkańców wsi. Wraz z nimi odchodzą w przeszłość diabełki z wierzb, obrzędy weselne, a oni sami stają się pomału czymś na kształt eksponatów muzealnych.
Cała opowieść utrzymana jest na pograniczu magii i realności, tak jakby muzyka Wichrów faktycznie miała moc czartowską, przenoszącą w nieco inną rzeczywistość. Najbliżej jej do filmów Jana Jakuba Kolskiego - "Jańca Wodnika" czy "Szabli od komendanta". Jest bardzo oryginalną opowieścią, wartą poznania, zanim świat, o którym mówi na dobre zniknie.