Cykl horrorów o gigantycznych, zmutowanych krabach, które zagrażają ludzkości. Obecnie składa się już z 7 części, choć w Polsce wydano jedynie 6.
Konstrukcją i stylem seria stara się naśladować słynne Szczęki.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 1991 (data przybliżona)
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 176
Tytuł oryginału: Night of the crabs
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Grzegorz Duda
Na pierwszy wakacyjny wyjazd postanowiłem wziąć ze sobą cztery horrory wydawane na początku lat 90. przez Phantom Press i Amber. Na pierwszy ogień poszła Noc krabów Smitha. Strasznie prosta fabuła, mało ciekawej akcji, przerysowani bohaterowie a jednocześnie mało wyraziści, odrobin seksu i dużo brutalności. Marne to było, ale z przeszłości pamiętałem, by właśnie tego się spodziewać. Nie będę więc za mocno krytykował, bo wiedziałem co czytam, ale nawet jak na małe oczekiwania książka była za kiepska. Niemniej na pewno przeczytam także i pozostałe części - przy okazji zakupów czegoś do kolekcji na Allegro będę szukał tanich Smithów...
Walijskie wybrzeże, młodzi ludzie idą popływać, co może pójść nie tak? Otóż wiele. Ginie coraz więcej pływaków, ale przecież nieostrożność nie może być tego przyczyną.
Mogą za to nią być gigantyczne kraby, które zasmakowały w ludzkim mięsie!
No przecież takie rozwiązanie jest oczywiste i nie kłóci się z logika i zdrowym rozsądkiem! Straszną prawdę odkrywa profesor, który przybywa zniecierpliwiony brakiem działań policji w sprawie zaginionego bratanka. Sam trochę nie wierzy własnym oczom, więc nie opowiada tej historii wojskowym, którzy go aresztują. Tak jest i baza wojskowa z tajnym sprzętem, który podejrzeć mogą wczasowicze na niedalekiej plaży. Na szczęście właścicielka pensjonatu kieruje prosto w ramiona pokrzywdzonej rozwódki i wkrótce ona staje się drugim świadkiem potworności, które wyczyniają morskie monstra. Nie zabrakło też szczytów uniesień między mężczyzną i kobietą, a jakże! Tuż przed ponownym pojawieniem się skorupiaków.
W niedługim czasie kraby przypuszczają też atak na bazę wojskową - z całkiem niezłym skutkiem. Nie imają się ich kule, niestraszny im ogień... Choć twardogłowi wojskowi chcą zwykłego zwiększenia sił, profesor musi wpaść na inny sposób. Decyduje się je wytropić, a gdy już wie gdzie śpią - odciąć im drogę ucieczki wysadzając wejście do podziemnej pieczary. To, że profesor biologii zrobi to lepiej niż wojskowy saper jest przecież oczywiste! Misja kończy się sukcesem, wszyscy oddychają z ulgą, profesor się oświadcza. ALE ONE WRÓCIŁY!! Jak to?! Dodatkowo zaczynają oblężenie miasta i nawet czołg nie jest zagrożeniem! Trzeba szybko wymyślić inny sposób. Jaki? Ciekawy, nie powiem, oczywiście nasunięty profesorowi niesamowitym zbiegiem okoliczności.
Tyle fabuła, jak widać historia dość prosta, ale jest wiele smaczków.
Pierwszy z czym kojarzy mi się to oblicze Smitha, to pulpowość rodem z komiksów i filmów z lat 50. Tlenione blondynki wykrzykujące "O nie!", pomysłowi naukowcy, mężni wojskowi początkowo bezradni wobec monstrów wyglądających na skonstruowane z kartongipsu sklejonego butaprenem. Urocza szablonowość, oczywista absurdalność takiego animal attacku zostaje wykorzystana na całej rozciągłości, nie zaskakując czytelnika zwrotami akcji, szafując straszliwymi zbiegami okoliczności, wznosząc pełne emocji okrzyki. Pisać coś takiego z pełną premedytacją, na poważnie? Absolutne mistrzostwo. Tworzyć pozornego gniota, wziąć na siebie odium horrorowej z-klasy, ale być w tym najlepszym i dostarczać czytelnikom nieustającej frajdy - oto dlaczego wolę GNS od Kinga.
Drugie - postaci. Nie ma tu jakiegoś niesamowitego wachlarza bohaterów, ale każdy jest charakterystyczny. Smith sprawia, że zapamiętujemy nawet postaci drugoplanowe, o czym wposminał niedawno Galfryd. Wojskowy-opój, hotelarka która prowadzi interes z przyzwyczajenia i tak naprawdę nie zależy jej na gościach, rozwódka po przejściach, you name it.
Trzy - duch phantompressowych baboli. Wiadomo, tempo wydawnicze, tempo tłumaczenia... więcej o tym było w wywiadzie. Rechot bierze, gdy profesor zapala fajkę, by po chwili zgasić papierosa. Tam przynajmniej miały usprawiedliwienie, a z tego co wiem podobne zdarzają się i dziś, do tego w dużym profesjonalnym wydawnictwie.
Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z Krabami bardzo udane, w klimacie podobne do Bestii. Mam przed sobą jeszcze dwa na półce, wypadałoby uzupełnić pozostałe trzy, ale bez pośpiechu, Guya N. Smitha na półce nie brakuje. Ożywczy oddech przed poważnymi, intensywnymi lekturami zapewniony.
Gdy w wyniku nieszczęśliwego wypadku samochodowego ginie piękna i młoda Gillian, żona Franka Ingrama, całe jego życie rozsypuje się. Nie mogąc pozbierać...
Przeczytane:2019-03-10,
Sam pomysł, że gigantyczne kraby atakują ludzi jest jak najbardziej trafiony, jednak znacznie ciekawiej byłoby, gdyby autor pozwolił swoim potworom nieco dłużej nękać pojedynczych i nieuzbrojonych bohaterów, zamiast od razu wystawiać przeciwko nim wojsko. Może po prostu kraby kroczące twardo do przodu, mimo, że ze wszystkich stron są ostrzeliwane przez wojsko to lekka przesada?
W Nocy krabów najbardziej podoba mi się początek - dwoje nieszczęsników wyjeżdża do Walii i wkrótce tajemniczo znika na jednej z tamtejszych wysp. Wujek zaginionego młodzieńca odbywa podróż do miejsca, gdzie ostatnio widziano tę parę i w mgnieniu oka odkrywa, że na miejscu można odnaleźć ślady krabów-gigantów, bez większego problemu można się na nie natknąć oraz łatwo można spotkać atrakcyjną kobietę, z którą będzie można uprawiać niezobowiązujący seks, kiedy kraby nie będą akurat nikogo spożywały. Nasz bohater i jego nieznajoma wciąż natykają się na kraby albo na ludzi, których zaraz te kraby zjedzą. W scenach alternatywnych nasi bohaterowie cieszą się seksem i wymyślają sposoby na ocalenie świata. Szczęście ludzkości polega na tym ,że na wyspie, gdzie rozgrywa się Noc krabów, znajduje się akurat baza wojskowa, a żołnierze są bardziej niż chętni, aby dać skorupiakom wycisk.
To, że mamy do czynienia z powieścią Guya N.Smitha, stwierdzenie, że akcja rozwija się szybko, jest sporym niedopowiedzeniem - seks, krew, bezsensowna wymiana zdań, krew, seks, więcej krwi... wkrótce nie wiadomo już jak długo nasz bohater przebywa na wyspie, ani ile osób zostało zjedzone przez kraby. Jeśli chodzi o "szybką akcję", to nie ma z nią żadnych problemów. Jedynym momentem, w którym następuje niezłe stopniowanie napięcia jest ten, kiedy główny bohater nurkuje w głąb oceanu, aby odnaleźć kryjówkę krabów. Kiedy już ją odnajduje, zostaje tam uwięziony, a zapas tlenu ubywa mu z każdą minutą. Reszta książki to po prostu krwawa akcja, bohaterowie drugoplanowi są tu po to, aby zapewnić krabom posiłek.
Guy N.Smith prezentuje tu charakterystyczne dla siebie poślizgnięcia logiczne, niektóre z jego opisów są naprawdę niedorzeczne.
Najprzebieglejszym autorem horrorów jest Guy N. Smith, który nie potrafi pisać zbyt dobrze, a jednak jego książki kupują miliony ludzi. Dokonał on czegoś niebywałego: czytanie powieści takiej jak Noc krabów zajmuje mniej czasu, niż obejrzenie przeciętnego horroru, co w sprytny sposób wytrąca argument tym wszystkim fanom horroru, którzy wiedzą, że nie czytają bo "nie mają czasu". Podoba mi się takie minimalistyczne podejście do sprawy, ale jednak wcześniej wspomniany brak napięcia jak i brak postaci z krwi i kości nie pozwalają cieszyć się tą powieścią.