Gdy brakuje kogoś, kto przejmie dziedziczony z pokolenia na pokolenie sad i związane z jego prowadzeniem obowiązki, pozostaje tylko jedno - sprzedaż. Majątek musi zostać przekazany zupełnie obcej osobie, profity zaś sprawiedliwie podzielone pomiędzy wszystkich członków rodziny. Okazuje się jednak, że sprawiedliwość jest pojęciem względnym, a pieniądze należą się przede wszystkim najstarszej właścicielce. Przełomowy moment w życiu rodziny Bialickich daje początek i pisze całkiem nowy, niekoniecznie przez wszystkich akceptowany, scenariusz. Znający się przez całe życie członkowie rodziny, nagle zaczynają postrzegać siebie nawzajem w inny sposób. Czy lepszy?
Nowa powieść Joanny Kruszewskiej jest literackim studium współczesnej polskiej rodziny. Na pierwszy plan wysuwają się skrywane marzenia Haliny, seniorki rodu.
Powieść z wieloma zwrotami akcji, niejednokrotnie zaskakująca sposobami rozwiązania problemów przez bohaterów.
Andrzej Salnikow, poeta, dziennikarz
Nie zawsze to, co dla nas dobre, odpowiada innym. Nie zawsze udaje nam się to, co sobie zaplanujemy. A jakby tak żyć dniem dzisiejszym, nie planując jutra? Ten i inne dylematy zaprzątają głowy bohaterów powieści. Joanna Kruszewska stworzyła barwny portret wielopokoleniowej rodziny. Nigdy nie jest za późno, by wyrwać się schematom i podążyć za głosem serca. Polecam!
Ewa Bauer - autorka m.in. trylogii Kolory uczuć
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2018-06-12
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 384
Pierwszy tom sagi o rodzinie Bialickich. Książka życiowa, to co przeżywają i jak się zachowują bohaterowie tej powieści może się zdarzyć w prawdziwym życiu. Autorka dobrze pokazała charakter postaci, ich wady i zalety. "Julia siadywała zazwyczaj wzorowo wyprostowana, od czasu do czasu skubnęła jakieś sałatki, najczęściej jednak można było ją widzieć podczas rodzinnych spotkań z nieodłączną szklanką wody. .....Prezentowała wszem i wobec nienaganną sylwetkę, dając wyraźnie do zrozumienia , że takiej perfekcyjnej formy nie sposób uzyskać przez pożeranie tłustych kiełbas i zapijanie ich piwem." Halina sprawiała chwilami wrażenie ducha , cichego i absolutnie nieaborbującego otoczenie swoją obecnością. Większość czasu spędzała u siebie w pokoju, zagłębiając się w kiążeczkach do nabożeństwa, modlitwach , które znała doskonale na pamięć." Łatwo się utożsamiać z postaciami opisanymi przez autorkę i wyobrazić ich sobie.
Pierwszy tom cyklu. Poznajemy rodzinę Bialickich (babcia, syn, synowa, 4 wnucząt i kilkoro prawnuków) w chwili, gdy sprzedana zostaje rodzinna posiadłość. Książka pokazuje ludzkie zachowania w obliczu dużych pieniędzy. Każdy chce coś uszczknąć dla siebie i swojego interesu. Nestorka rodu, jednak zaskakuje wszystkich. Poparcie wnuczki dodaje jej sił, aby spełniła wreszcie swoje marzenia.
"Pozorne kontakty, miłe, pełne uprzejmości, ale takie płytkie, że nie miało się ochoty ich utrzymywać. Nikomu się dzisiaj nie chciało wnikać w istotę drugiego człowieka, relacje ślizgały się po gładkiej powierzchni pozorów i uśmiechów na pokaz".
Rodzina Bialickich, to typowa duża, rodzina z tradycjami. Babcia, syn, synowa, 4 wnucząt i kilkoro prawnuków. Wszyscy mieszkali gdzieś na południu Polski, w starym domu z sadem, który miał swoją historię i niejedno widział. Od lat, zgodnie z tradycją przechodził z rąk ojca, na ręce najstarszego potomka. Aż do teraz... Głowa rodziny musi pomyśleć o zdrowiu, chętnych na zamieszkanie w wiekowym domu nie ma, za to jest inwestor, który za działkę daje dużo pieniędzy.
Trójka najstarszych głów w rodzinie postanawia przenieść się do mieszkania w bloku. Za sprzedaż domu z ziemią, dostają wystarczającą zapłatę na kupno mieszkania i podział pomiędzy pozostałych członków rodziny. Większość sumy zabiera jednak nestorka i postanawia rozpocząć nowe życie bardzo daleko - nad morzem. Czy jest to jednak jednogłośna decyzja? Okazuje się, że nie. Mało tego, posądzana jest o postradanie zmysłów.
W ślad za starszą Panią, idzie Marta - jej najmłodsza wnuczka. Ku złości i niechęci rodzeństwa, okazuje się, że i ona w odległym krańcu Polski, odnajduje swoje miejsce...
Czy rodzina pogodzi się z tymi zmianami? Czy nestorka i jej najmłodsza wnuczka ułożą sobie życie na nowo?
Jakże prawdziwy i na czasie jest cytat z początku mojej recenzji... Jakże prawdziwa i na czasie jest ta historia... Joanna Kruszewska napisała lekką, przyjemną powieść, poruszając jednocześnie ważne aspekty życia rodzinnego. Mówi się, że "starych drzew nie można przesadzać" - czy na pewno? Może warto pozwolić tym "drzewom" decydować? W końcu to, że jakiś człowiek jest starszy, nie jest już najważniejszą osobą w rodzinie, ponieważ ustąpił miejsca młodszym, nie znaczy, że równocześnie stał się ubezwłasnowolniony...
Czy naprawdę znamy na wylot swoich najbliższych? Tu również okazuje się, że nie zawsze... Tu również sprawdza się przysłowie, mówiące, że "z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu". Na pozór każdy myśli o sobie, o najbliższych, a tak naprawdę większość pragnie zabezpieczyć siebie i swoje nowe rodziny. Oczywiście nie chcę generalizować...
I w końcu - czemu tak łatwo przychodzi nam ocenianie drugiego człowieka, zwłaszcza to negatywne? Dlaczego nie potrafimy przyznać się do błędu czy pomyłki?
Jeśli macie ochotę na chwilkę wytchnienia, zapomnienia, a jednocześnie przeczytać nieszablonową powieść rodzinną - polecam. Mnie zajęło to jeden wieczór :)
www.zaczytanaemigrantka.eu
Rodzina Bialickich od lat posiada sad, który przechodził na własność z pokolenia na pokolenie. A gdy nadeszły czasy, że nikt nie chciał przejąć tych obowiązków, a zdrowie już nie pozwalało na dalsze ciężkie prace, musieli podjąć ciężką dla nich decyzję i sprzedali całą posiadłość. Przeprowadzili się do miasta, do bloku. W tym miejscu muszą zacząć wszystko od nowa. Niemniej jednak ze sprzedaży całego majątku pozostała duża kwota pieniędzy. Rodzina już w głowie sobie tę sumę rozdzieliła i rozdysponowała. Oczywiście każdy na nią ma swój pomysł. Niespodzianką i zarówno wielkim zaskoczeniem jest fakt, że pieniądze ze sprzedaży należą się przede wszystkim babci, która również ma swoje plany. Wielu członkom rodziny się te plany nie podobają, a całą winę za wszystkie niepowodzenia zwalają na ducha winną dziewczynę. Czy rodzina zostanie podzielona? Czy dojdą do porozumienia?
Pierwszy raz miałam przyjemność przeczytania książki Joanny Kruszewskiej i bardzo pozytywnie ją odebrałam. Od samego początku poczułam, że to będzie coś co mi się spodoba. Uwielbiam sagi rodzinne, jak również wszystkie powieści, które pokazują obraz rodziny, a przede wszystkim jej prawdziwość.
Niestety często dobre relacje międzyludzkie, nie mają znaczenia kiedy w grę wchodzą pieniądze. Wtedy nie ma znaczenia, czy w żyłach płynie ta sama krew, czy jeszcze chwilę wcześniej padały słowa, dzięki którym myślało się, że nic nie jest w stanie tych relacji zakłócić. Na szczęście często też jest tak, że są to chwile zagubienia i ludzie potrafią szybko się ocknąć i zrehabilitować, odbudować to, co zostało zburzone. Jednak jak było w rodzinie Bialickich?
Na początku książkę czyta się spokojnie, przyjemnie. Miałam wrażenia, że tak już będzie do końca, że trafiłam na powieść ciepłą i po prostu ładną. Nie przeszkadzało mi to w ogóle, czasami takiej lektury potrzebuję. Natomiast ku zaskoczeniu, w drugiej połowie zaczęło się dziać już mniej przyjemnie i jakże prawdziwie. Pojawiło się więcej emocji, a momentami podskakiwało mi ciśnienie. Mimo wszystkich wydarzeń pomiędzy bohaterami, cały czas miałam nadzieję, że na koniec się ułoży i będzie sielankowo. To mi najbardziej pasowało do całej aury tej powieści.
Autorka pięknie pokazała drogę szukania siebie, własnej ścieżki życia, dążenia do szczęścia, a jednocześnie do spełnienia marzeń. Trzy pokolenia, ludzie w różnym wieku i dla żadnego z nich nie jest za późno. W każdym wieku można powiedzieć "nie" dotychczasowemu losowi i pójść własną ścieżką, która uszczęśliwi. Tutaj również należy zadać pytanie, czy uszczęśliwić siebie, gdy rodzina nie będzie z tego zadowolona? Ja odpowiadam, dlaczego nie!!! Przecież nasi bohaterowie nie skrzywdzili nikogo, nikt nie ucierpiał, jedynie pozostali nie spełnili swoich zachcianek, które i tak miały się spełnić kosztem szczęścia innego. Zatem jak rozpoznać kogo spełnienie jest ważniejsze? Czy w ogóle da się je zważyć i wybrać?
Joanna Kruszewska w swej powieści pokazała również jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Czasami tak bywa, że nie wiadomo jak człowiek stara się pomagać, zaspokajać kogoś zachcianki, być na każde zawołanie, to i tak będzie słabo postrzegany, zwłaszcza przez niektóre osoby. Ludzie, którzy uważają, że im się od życia wszystko należy, nie dostrzegą tego, jak bardzo pomagają i inni. Główna bohaterka, to wspaniała dziewczyna, niestety jest za dobra. W powieści widać, że zbytnia uległość i dobrotliwość, nie służy własnej osobie. Należy wyczuć moment, w którym ludzie zaczynają już jej nadużywać i wykorzystywać. Moment, w którym należy odciąć tę nić. Lecz jednak nie to najbardziej boli. Strzałem w serce jest fakt, że ta pomoc wcale nie jest doceniania, a osoba o dobrym sercu jest postrzegana jako słaba, nie radząca sobie w życiu.
Wniosków można by wynieść wiele z tej książki, jednak, aby Wam je dokładniej opisać musiałabym podawać szczegóły, których oczywiście nie chcę zdradzać. Wolę abyście sami sięgnęli po "Nic się nie kończy" i dostrzegli to co widać bardzo dobrze podczas czytania. Myślę, że będziecie mieli podobne przemyślenia do moich. A może się mylę? Może ktoś stanie po tej drugiej stronie?
Przyznam szczerze, że książka tak się zakończyła, iż mam nadzieję na druga część. Z chęcią po nią sięgnę i z ogromną przyjemnością znów spotkam się z bohaterami powieści. Wielu z nich zyskało moją sympatię i chciałabym dowiedzieć się jak potoczyły się ich dalsze losy.
biblioteczkamoni.blogspot.co.uk
Nic się nie kończy to cudowna powieść obyczajowa, o odnajdowaniu własnego szczęścia i odkrywaniu własnej rodziny.
Ludzie się starzeją, o tym wie każdy. Również rodzina pewnej seniorki. Kiedy nie ma komu przejąć rodzinnej posiadłości, otoczonej dużym sadem, pozostaje tylko jedno - sprzedaż i wyprowadzka bliżej młodszego pokolenia, do miasta. Majątek przechodzi w ręce obcej osoby, i chociaż najbardziej pod względem emocjonalnym przeżywa to seniorka rodu, która jest bezpośrednią spadkobierczynią posiadłości, młodzi mają co do uzyskanych ze sprzedaży pieniędzy już gotowe plany. Niestety, ku zaskoczeniu wszystkich starsza pani wyjeżdżając do małej nadmorskiej miejscowości do sanatorium, postanawia pozostać w tym zakątku oazy i spokoju, przeznaczając pieniądze ze sprzedaży domu i sadu na zakup nowego domu. Ta spontaniczna decyzja staruszki w jednych wzbudza wściekłość, w innych rozczarowanie, a w jeszcze innych bardzo mieszane uczucia. Tylko jedna osoba z rodziny staje po stronie staruszki, tym samym narażając się na pogardę i ignorancję w rodzinie. Czy seniorce rodu uda się na nowej drodze jej życia? Jak wiele potrzeba starszemu człowiekowi do szczęścia?
Przyznam szczerze, że jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, ale z całą pewnością nie ostatnie. Książka bardzo mnie poruszyła z dwóch powodów. Jednym jest oczywiście niesamowicie opowiedziana historia dotycząca starszej pani, a drugim fakt, że od kilku lat pracuję z osobami starszymi i mam okazję poznawać ich marzenia, nadzieje i tęsknoty za czymś, co młodszemu pokoleniu ich rodzin nawet nie mieści się w głowach.
Wzruszające fragmenty wspomnień, jednej z głównych bohaterek, seniorki rodu, cudownej pani Haliny to piękne, chociaż momentami bolesne powroty do przeszłości.
I chociaż przysłowie mówi: „starych drzew się nie przesadza”, to do tej powieści bardziej pasuje: „z dwojga złego, wybierz nieznane”. Ludziom w pewnym wieku trudno jest się odnaleźć w nowym domu, nowym miejscu, chociażby byłoby ono oazą wygody, o której całe życie marzyli. Często sentyment do starych przyzwyczajeń, sprzętów, potraw, jest większy niż nowoczesność i te wygody, do których nie zawsze łatwo jest się przyzwyczaić. I bywa czasami tak, że starszy człowiek decyduje się na coś szalonego, wybierając mniejsze zło przestaje robić coś pod czyjeś dyktando (babcia sobie odpocznie, ja to zrobię / niech dziadek tego nie rusza, bo zepsuje / mama da spokój, ja zrobię to szybciej) i robi coś tylko dla siebie chcąc przeżyć ostatnie lata najlepiej jak się da. Autorka jasno ukazuje, jak często ludzie postrzegają osoby starsze, robiąc z nich niepełnosprawne umysłowo i cieleśnie.
Halina, to przesympatyczna starsza pani, którą polubiłam od samego początku i która udowadnia wszystkim, że na spełnienie marzeń jest czas w każdym wieku. Ileż bym dała, aby wszyscy seniorzy mieli możliwość spełniania swoich marzeń i, co najważniejsze, mieli do tego odwagę. Jak smutne jest to, że rodzina często traktuje takiego starszego człowieka jak niepotrzebny mebel, dopóki jest sprawny, funkcjonalny to ok, ale jak się zestarzeje, to najlepiej wstawić do kąta i nie zwracać na niego zbytniej uwagi.
(…) – Marta, nie przesadzaj, tak po prostu patrzymy na ludzi starszych.
- Odzierając ich z godności, bo niejednokrotnie nie są w stanie myśleć o wiele klarowniej od nas? To, że nie ogarniają nowinek technologicznych, od razu skazuje ich na pełne lekceważenia traktowanie przez młodszych.(…)
Pani Halina, nie dość, że samodzielnie podejmuje decyzję i odważnie postanawia przeprowadzić się do małej nadmorskiej miejscowości, położonej daleko od rodziny, to nareszcie ma możliwość na realizację swoich pasji. Czy to nie jest piękne?
Biorąc do ręki tę lekturę zasugerowałam się trochę okładką, myśląc, że jest to kolejna książka o samotnej trzydziestolatce, poszukującej tego jednego – jedynego. Jak bardzo się pomyliłam… na szczęście z pozytywnym efektem końcowym, bo lektura okazała się wyjątkowa i co najważniejsze nie szablonowa jak wiele ukazujących się ostatnio na rynku księgarskim powieści.
Autorka przedstawia nam pewną rodzinę, która z pewnością nie różni się wiele od tysiąca innych rodzin, w których ludzie często traktują się przedmiotowo biorąc pod uwagę to, co im jest potrzebne, nie przejmując się zbytnio potrzebami pozostałych. Do takiego wniosku doszła między innymi, jedna z młodszych bohaterek książki. Czy jest to lekcja dla innych? Czy bycie uczynnym i zawsze dyspozycyjnym dla większości, może być szkodliwe? Myślę, że czasami nawet bardzo, bo człowiek odziera się z własnego JA.
(…) Nagle, po raz kolejny, okazało się, że to ona jest przysłowiową deską ratunku. Nianią na telefon, opiekunką na zawołanie. Deska zaś ma to do siebie, że nie potrzebuje pomocy. Nie znajduje się zazwyczaj w sytuacjach podbramkowych, a jeśli już znajdzie, to na pewno sama sobie jakoś poradzi. (...)
Smutne to, ale prawdziwe i cieszę się, że ktoś tak wymownie pokazał, że pieniądze owszem są ważne, ale tylko dla ułatwienia życia. Ważniejsze od nich powinny być więzy rodzinne, i miłość, taka szczera i prawdziwa, która nie tylko jest w słowach, ale przede wszystkim w najprostszych gestach. Egoizm czasami bardzo ułatwia życie, ale często też rujnuje je komuś drugiemu. Autorka ukazała w swojej powieści jak bardzo mogą zmienić się ludzie, kiedy coś idzie nie po ich myśli. Jak często strona materialna jest ważniejsza, od solidarności uczuciowej.
Nie zawsze to, co dla nas jest wygodniejsze, czy ważniejsze musi być w takim samym stopniu ważne dla kogoś innego. A marzenia? Marzenia są po to, aby je spełniać, bo wówczas człowiek jest szczęśliwy, a jak ktoś jest szczęśliwy, to powinno się to udzielać innym, ale pod warunkiem, że będziemy na to szczęście drugiego człowieka patrzeć przez pryzmat radości a nie zawiści czy lekceważenia.
Efektownie skonstruowane osobowości bohaterów, w połączeniu z ciekawymi dialogami i wciągającą fabułą, to jest coś, co lubię.
Ale, żeby nie było tak różowo, to przyznam, że trochę dyskomfortu w czytaniu sprawił mi sam tekst. Jeżeli z pełnym uznaniem mogę złożyć ukłon w stronę autorki, to zawiódł mnie skład tekstu, który moim zdaniem został niedokładnie dopracowany. W wielu miejscach znajdował się tekst rozszczepiony, bez potrzeby zaakcentowania danej sytuacji, czy danych słów. No, ale jak ktoś skupi się na fabule, a nie składzie czcionki, to uzna takie pismo za mało istotne.
(…) – N i e p y t a j g ł u p i o, t y l k o k r ó j p o m i d o r a. A później nie trzeba będzie latać po dwa ogórki do sklepu. (…)
Trochę brakowało mi również ostatecznego, takiego rozstrzygającego zakończenia, ale taki był widocznie zamiar autorki, dzięki temu każdy czytelnik ma przynajmniej okazję dopowiedzenia sobie dalszego ciągu, według własnej fantazji. Cudownie by było, gdyby autorka zdecydowała się na kontynuację, ale wiem, że czasami w głowie autora siedzi fabuła "od... do..." i nie każdy chce na siłę dopisywać dalszy ciąg.
Całym sercem polecam tę powieść WSZYSTKIM! Tak wszystkim! Ponieważ jest ona pewnego rodzaju lekcją życia. Być może młodzi nauczą się tego, jak należy traktować starszych, a starsi zrozumieją, że dobrze być pomocnym rodzinie, czy bliskim znajomym, ale ważne jest też spełnianie własnych potrzeb i dbanie o własne przyjemności.
Złych decyzji nie da się cofnąć, ale można próbować naprawić ich skutki. O prawdziwą miłość też warto powalczyć. Niektórzy, tak jak Beata, szukają...
TO W SOBIE MUSIMY ZNALEŹĆ ODPORNOŚĆ NA TO, CZYM PRZEKORNIE OBDARZA NAS LOS. Natalia i Ignacy należą do jednej z wysiedlonych podczas powstawania Jeziora...
Przeczytane:2018-07-06, Ocena: 6, Przeczytałam,
Wychowałam się w domu z wielkim sadem. Pamiętam wiśnie i śliwki, które należało regularnie zbierać, jedną ogromną jabłonkę i nieco mniejszą gruszę, które – długo nieprzycinane – przy wietrze pukały w okna mojego pokoju. Wszystkie drzewa przetykane były krzakami porzeczek i agrestu. Z pewną nostalgią wspominam czasy, gdy mama zaganiała nas do zbierania owoców – piwnica pełna była kompotów, konfitur i wszystkiego, co na co dało się przerobić to, co zebraliśmy. I choć zawsze narzekałam na tę robotę, to wypicie zimą kompotu i wyjadanie wiśni ze słoika stanowiło przyjemność wprost nie do opisania. A jednak moim marzeniem było mieszkać na pobliskim osiedlu, w bloku, gdzie można było spędzać całe dnie z koleżankami. Wydawało mi się, że mieszkanie w takiej komunie musi być dużo ciekawsze. Durna byłam, to jasne.
W posiadaniu takiego domu i sadu jest rodzina Bialickich do momentu, w którym męski przedstawiciel rodu podupada na zdrowiu i nie może dłużej zajmować się majątkiem. W wyniku tego bohaterowie zostają zmuszeni do sprzedaży posiadłości i wyprowadzki do nowo wybudowanego bloku. To zdarzenie komplikuje życie wielu osobom. Warto poznać tę historię, sięgając po najnowszą książkę Joanny Kruszewskiej Nic się nie kończy.
Podobno starych drzew się nie przesadza. Halina, najstarsza z rodu Bialickich, nie do końca zgadza się z decyzjami swoich dzieci, dlatego podejmuje pewne kroki, które zdecydowanie nie podobają się reszcie rodziny. Nie mówię tutaj tylko o jej synu i synowej, ale także o wnukach ostrzącym sobie pazury na pozostałe ze sprzedaży domu pieniądze. Wyjątek stanowi najmłodsza z nich, uznawana przez rodzeństwo za życiową fajtłapę Marta. To właśnie ona, przeciwstawiając się całej rodzinie, dopinguje babcię w realizacji marzeń. Co z tego wszystkiego wyniknie?
Żyjąc w ciągłym biegu, bardzo często zapominamy o najbliższych nam osobach. Odwiedziny u babci często stają się niedzielnym obowiązkiem, który – jeśli tylko by się dało – ograniczylibyśmy do minimum. To straszne, że często przypominamy sobie o najstarszych członkach rodziny dopiero wtedy, gdy w grę zaczynają wchodzić pieniądze. Brzmi brutalnie? Na szczęście Kruszewska pisze o tym w zdecydowanie lżejszy sposób, oplatając dosłowność swobodną narracją. Pisarka pokazuje w ten sposób, że można pisać o tematach tabu tak, by nie wywoływać negatywnych emocji. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że autorka wcale nie chce nikogo oceniać, pokazując racje wszystkich zainteresowanych. Oczywiście z góry wiadomo, po której stronie stoi, ale trudno doszukać się tutaj stanowczej krytyki pozostałych. Motywacje każdego z bohaterów są przedstawione bardzo dokładnie i z pełnym obiektywizmem, co pozwala nam choć trochę ich zrozumieć. Kruszewska pokazuje, że z każdej sytuacji, nawet – wydawałoby się – patowej, istnieje jakieś wyjście. Przypomina nam, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje i to od nas wszystko zależy.
Nic się nie kończy to niezwykle pozytywna opowieść o tym, że nie ma co czekać na odpowiedni moment, by coś zmienić. Każdy jest odpowiedni, gdy się czegoś chce, niezależnie od tego, czy mamy trzydzieści czy też osiemdziesiąt lat na karku, a najgorsze, co możemy sobie zafundować, to życie w całkowitym marazmie. Historia Bialickich to ukłon w stronę osób starszych, którym wydaje się, że już nic im się od życia nie należy. To powieść pokazująca nam, że marzenia nie są atrybutem młodego wieku, a spontaniczne decyzje nie zawsze kończą się tragicznie. Powiem szczerze, że uwielbiam tę historię. Z podziwem czytałam o pełnej godności Halinie, o nieco zwariowanej, ale niezwykle ciepłej Marcie, o znajdującym się między młotem a kowadłem Zbyszku. Nawet Julię udało mi się w końcu polubić. Bardzo Wam polecam tę książkę – zarówno jako patronka, jak i zauroczona czytelniczka.