Wilkie Collins, najbardziej uwielbiany autor swoich czasów, prekursor powieści detektywistycznej, w fascynującej mieszance tajemnicy i grozy.
Nawiedzony hotel to inteligentne połączenie fabuły typowej dla powieści detektywistycznej z opowieścią o duchach. Rzecz dzieje się w Wenecji, która jawi się jako miasto ponurych kanałów, cieni i śmierci.
Zagadkowa kobieta staje się przyczyną zerwania zaręczyn Agnieszki Lockwood z jej dalekim kuzynem, lordem Monberrym, a następnie zostaje jego żoną. To początek historii, w której losy obu kobiet są ze sobą splecione, a udział w akcji biorą nawet duchy. Nadprzyrodzone wydarzenia, szybkie tempo akcji i mnożące się tajemnice to główne atuty tej klasycznej prozy.
W tomie prócz tytułowej minipowieści znajdziemy wybór najciekawszych opowieści niesamowitych, jakie wyszły spod pióra autora Księżycowego Kamienia.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2015-05-25
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 562
Basil, potomek arystokratycznego rodu i aspirujący pisarz, zakochuje się w dziewczynie – smagłej, ciemnookiej piękności – przypadkowo spotkanej...
Do niemieckiego kurortu Wildbad dociera bardzo chory pacjent, Anglik wraz z młodą żoną i małym synkiem. Kiedy okazuje się, że nie ma dla niego szans na...
Przeczytane:2018-02-16,
Zbiór najciekawszych opowieści prekursora horroru i powieści detektywistycznej. Choć dziś nieco trącą myszką i bardziej śmieszą niż przerażają, dają jednak świetny pogląd na to czego bano się w XIX-wiecznej Anglii.
XIX wiek to czasy narodzin powieści w dzisiejszym rozumieniu tego gatunku. Siostry Brontë wiodły prym w powieści obyczajowej , Arthur Conan Doyle dał początek powieści sensacyjnej, William Wilkie Collins zaś został protoplastą horroru. Akcja jego utworów działa się głównie na angielskiej prowincji, obalając tym samym mit, że tam "nic się nie dzieje", a bohaterami były osoby z wyższych sfer.
W tomie "Nawiedzony hotel" prócz tytułowej opowieści otrzymujemy także osiem innych historii charakterystycznych dla twórczości Collinsa. Przeraża w nich motyw zbrodni popełnionej przez osoby najbliższe zamordowanemu, zwłaszcza zaś przez współmałżonka lub byłego czy też obecnego partnera. Przyczynkiem tych niegodziwości są zaś przeważnie pieniądze.
Przyznam, że ze słowem "horror" kojarzy mi się coś zupełnie innego niż sceny przedstawione w "Nawiedzonym hotelu". Horror to dla mnie brutalne opisy popełnionych zbrodni, drastyczne szczegóły dotyczące wyglądu ofiar, albo też różnego rodzaju nadprzyrodzone zjawiska, duchy, zjawy i inne osoby "nie z tego świata". To horror współczesny, pisany w XXI wieku. Podejrzewam jednak, że 200 lat wcześniej takie teksty nie przeszłyby cenzury wydawców, a tym samy nie uzyskały aprobaty pruderyjnych jeszcze wówczas czytelników. Opowiadania Wilkie'go Collinsa znacznie różnią się od tego co serwują nam współcześni twórcy powieści grozy. Nie ma w nich makabry ( w prawie 600-stronicowej książce jest tylko jedna naprawdę przerażająca scena), upiorów, czarowni i wilkołaków. Ot, mamy zwyczajne życie Bogu ducha winnych Anglików w którym nagle zaczynają się dziać rzeczy logicznie niewytłumaczalne. Ale czy na pewno? Często odnosiłam bowiem wrażenie - a narrator utwierdzał mnie w tym przekonaniu - że przygody bohaterów "Nawiedzonego hotelu" były po prostu wynikiem dziwnych, lecz możliwych w realnym świecie zbiegów okoliczności, a nie rezultatem działania sił nadprzyrodzonych. Druga hipoteza - również sugerowana przez narratora - jest taka, że te zadziwiające historie po prostu się ich bohaterom przyśniły.
Utwory Collinsa mają w sobie też sporo z powieści detektywistycznej. Szczególnie widać to w tytułowej opowieści, w której staramy się dociec czy baron Montbarry rzeczywiście umarł na bronchit i co stało się z jego kurierem, panem Ferrarim. Jednakże knucie wymyślnej intrygi nie jest mocną stroną pisarza i lepiej sprawdza się on w snuciu opowieści niby-paranormalnych niż historii przyczynowo-skutkowych. Tempo opowiadania "Nawiedzony hotel" (które uważam za najsłabsze z całego zbioru) jest nierówne, najpierw przez prawie 200 stron poznajemy zawiłe relacje pomiędzy występującymi w nim postaciami, wnoszące niewiele wskazówek do wspomnianych zagadek, po czym tajemnice rozwiązują się praktycznie same na kilkunastu ostatnich stronach. W pozostałych tekstach napięcie jest nieco większe, ale i tak wątki detektywistyczne są tam słabe.
Jak już wspominałam, XIX-wieczny horror bardzo różni się od współczesnego, serwowanego nam chociażby przez Stephena Kinga. To co przerażało naszych przodków wydaje się mi dziś nie bardziej straszne niż na przykład niektóre ponure baśnie braci Grimm, a miejscami nawet śmieszne. Podejrzewam że miłośnicy dzisiejszych powieści grozy mogą poczuć się nieco skonfundowani czytając np. opowieść "Upiorne łoże", dość podobne do naszej polskiej bajki (właśnie, bajki!) o łożu madejowym, czy też niezbyt udane opowiadanie tytułowe. Niezapominajmy jednak, że Wilkie Collins tworzył jakieś 150 lat temu. Ludzie byli wówczas inni niż teraz i to co dla nas jest najzupełniej normalne, w nich budzić mogło wielki strach. Choć opowiadania Collinsa nie wywołują w nas już dziś grozy i nierzadko czytamy je z przymrużeniem oka, warto się z nimi zapoznać właśnie po to, by poznać genezę horroru, gatunku dziś bardzo popularnego i budzącego skrajne emocje - od zachwytu i przerażenia, do niesmaku i uznania za popkulturowy kicz.
Recenzja pochodzi z mojego bloga "Świat Powieści": http://swiat-powiesc.blogspot.com/