Legenda głosi, że piraci grasujący po Morzach Wszetecznych są wyrośniętymi, zdeformowanymi, brzydkimi dziećmi, które zostały niegdyś wrzucone do morza przez swych przerażonych rodziców. Patrząc na bandę kapitana Rolanda rekrutującą się spośród najdziwniejszych i najniebezpieczniejszych pokrak i wyrzutków wszelkiej maści, trudno nie dać wiary legendzie. Załoga Błędnego Rycerza to gobliny i półgobliny, satyrowie i szamani, wszyscy jednakowo bezlitośni, dzicy i... zabawni.
Hordy potencjalnych przeciwników czających się w okolicach miasta Necroville muszą się mieć na baczności. Najmocniejszą stroną bandy Rolanda nie jest myślenie. Zwykle używają broni dużo szybciej niż głowy, o ile oczywiście głowa może przydać się do czegokolwiek w walce i przygodzie. Przygodzie? Wątpliwe, że to słowo tutaj pasuje. Nie po to jest się piratem, żeby poszukiwać po najodleglejszych krańcach mórz przygód. Załoga Błędnego Rycerza szuka wprawdzie cały czas, ale czegoś innego. Szuka awantury!
Mortka ma rękę do tworzenia rozdartych wewnętrznie postaci, którym chce się po prostu towarzyszyć. Umie też związać ich losy tak, że w napięciu oczekuje się rozwiązania konfliktu.
Eryk Remiezowicz, Esensja.pl o "Świcie po bitwie" (ten opis ani trochę nie pasuje do "Mórz Wszetecznych")
Sposób pisania Marcina Mortki - sprawny, z jędrnym językiem i olbrzymią dozą poczucia humoru i dystansu do własnej twórczości.
Monika Frenkiel, onet.pl o "Karaibskiej krucjacie"
Żonglerka kliszami naprawę Marcinowi Mortce się udała, a przecież przy takiej zabawie łatwo wpaść w spiralę kiczu. Powieść warta polecenia, zwłaszcza, jeśli czytało się te same książki, co jej autor.
Łukasz Wiśniewski, gram.pl o "Miasteczku Nonstead"
Sympatyczna lektura, w klimacie opowieści o dzielnych wojach i rycerzach. Nie znajdziemy takich zbyt wiele dla najmłodszych, których zainteresowania podążają w kierunku historii i obcych kultur.
Bernadeta Listwoń, xiegarnia.pl o "Przygodach Tappiego z Szepczącego Lasu"
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2013-10-02
Kategoria: Dla dzieci
ISBN:
Liczba stron: 416
Morza Wszeteczne to jedna z nowszych pozycji od bardzo płodnego ostatnio Marcina Mortki. Miałem do czynienia już z twórczością tego autora i to niejednokrotnie. Muszę przyznać, że dostarczył mi wielu godzin wspaniałej rozrywki czy to przy Mieczu i kwiatach, cyklu o Madsie Voortenie albo całkiem niedawno Listach Lorda Bathursta. Tym razem, Mortka przenosi nas również w tak ukochany przez siebie marynistyczny świat doprawiony jego kolejnym atutem - fantasy. Od pierwszych stron, zostajemy wessani w wir wydarzeń, które spotykają Rolanda Wywijasa – kapitana i jego nietuzinkową załogę. Nietuzinkowa to chyba najłagodniejsze słowo jakiego mogłem tutaj użyć, bo każdy z kamratów jest na prawdę specyficzny i ma inne „atuty”. Tak więc, Roland z ośmiorniczymi mackami na plecach, wraz z zawieszonym pomiędzy światami szamanem Baobabem, satyrem Grzmotem, pół-goblinem Strupem, kukiem-kanibalem Berbeluchem i całą resztą niepowtarzalnej załogi wplątują się w niezłe kłopoty. Sprawa wykracza tutaj poza ramy znanego im świata bo karty rozdają tutaj moce z innych „planów”. Jednak Roland jak na kapitana przystało ma łeb na karku i ma parę asów w kieszeni. Więcej nie zdradzę, bo naprawdę warto odkryć ten świat samemu. Pomimo tego, że wątki nie są mocno skomplikowane i samych postaci, wyjmując kapitana nie poznajemy, aż tak drobiazgowo to powieść wciąga jak morski wir. Osobiście bardzo mi się podoba to, że Mortka nie ułatwia czytelnikowi lektury i wykorzystuje specjalistyczne zwroty i slang żeglarski czy to piracki i nie mam tutaj na myśli siarczystych przekleństw kapitana i załogi bo i takie się znajdą. Jeżeli mieliście już przyjemność czytać „Listy Lorda Bathursta” – poprzednią marynistyczną powieść Mortki, to nie zaskoczą was takie słowa jak takielunek, orlopdek czy bajdewind. W przeciwnym razie trzeba będzie trochę zwolnić i użyć chociażby takiego dobrodziejstwa jak google i przyswoić sobie parek nowych wyrazów aby w pełni zrozumieć co się dzieje w danym momencie na statku. Sama książka wydana jest całkiem przyzwoicie. Tym razem zajęło się tym wydawnictwo Uroboros. Po skrupulatniejszym przyjrzeniu się okładce, grafika bardzo mi się podoba. Można na niej dojrzeć parę znajomych postaci ze środka książki. Szkoda tylko, że nie jest to twarda oprawa albo chociażby ze skrzydełkami, bo rogi zaczęły się delikatnie niszczyć po podróży w plecaku. Po przerzuceniu ostatniej strony lektury, chwili zadumy i uświadomieniu sobie, że to koniec przygody, zrobiło się tak jakoś nienaturalnie pusto dookoła. Zaczęło mi brakować krzątaniny po statku, skrzypienia desek pokładowych i szumu fal morskich. Pocieszam się faktem, że już zapowiedziana jest kontynuacja, która będzie miała tytuł Wyspy Plugawe. Do zobaczenia na pełnym morzu !
Nie wiem czy można zaliczyć to do plusów, ale książka jest fantastyczna. Dlaczego miałoby to być coś złego? Ponieważ morskie klimaty są mi zupełnie obce. To jest moja pierwsza książka o piratach i zatonęłam w niej całkowicie. Czy spodoba się osobom, które jedzenie na morzu mają we krwi? Nie mam zielonego pojęcia.
W książce nie ma chwili na odpoczynek, co chwilę coś się dzieje, a co najlepsze, z każdą kartką jest więcej akcji. Postacie są tak barwnie opisane, że nie sposób ich sobie nie wyobrazić. Każdy z bohaterów jest wyjątkowy. Jedenmówibardzoszybko, drugi ma kontakt ze swoimi przodkami, kolejny macki na plecach itd. Każdy znajdzie coś dla siebie, jak to mawiają: każda potwora znajdzie swojego amatora. Ja np. wbrew pozorom, swe serce oddałam nie kapitanowi, a Grzmotowi, który urządzał sobie pogawędki… ze sobą. Co jeszcze jest wyjątkowego w „Morzach Wszetecznych”? Anioły, gobliny, demony, szamani, cała masa różnych istot (które dodają kolorytu całej opowieści), humor, przekleństwa i różnorodność miejsc, w których rozgrywa się książka. Czy to wszystko? A gdzie tam! Walki na morzu i lądzie są tak ekscytujące, że nie raz łapałam się na tym, że wstrzymuję oddech! To wszystko połączone w jedną całość jest cudnym zwieńczeniem niesamowicie ciekawej historii.
Ogromnym plusem są przepiękne ilustracje, które można odkryć na kartkach książki jak i ciekawa okładka. Nie mogę się doczekać kontynuacji przygód kapitana Rolanda i jego trzódki. Mam nadzieję, że tom drugi wyjdzie bardzo szybko! Na przykład jutro? Byłabym wniebowzięta.
Najnowsza fantastyczno-historyczna powieść Marcina Mortki! Jest 995 rok. Medvid to potężny, barczysty wojownik, który od zawsze wiernie towarzyszy...
Pewnego dnia Gniewka odwiedza niezwykły gość - krokodyl Lucjan, który zapragnął zostać smokiem i chciałby się tego nauczyć od prawdziwego przedstawiciela...
Przeczytane:2023-06-29, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2023 roku, 52 książki 2023,
Gdy jeszcze byłam młodą dziewoją, kochałam opowieści o piratach. Uwielbiałam warstwę historyczną - która nijak się miała do romantycznego, podkolorowanego łotra morskiego występującego w filmach. Kochałam też te filmy, które miały pewien hollywoodzki urok. Żeby przypomnieć sobie dobre czasy młodości, zdecydowałam się na “Morza wszeteczne” Marcina Mortki, który zebrał u mnie już jedną dobrą notę - za “Nie ma tego złego”.
Powieść jest kwintesencją tego, co w piratach było brudne i złe, przedstawione w taki sposób, że stoimy po ich stronie (a nie powinniśmy). Już samo to zasługuje na pochwałę - piraci Mortki to okropne dranie, które tylko kradną, zabijają, chędożą i przeklinają - ale są także zabawni, a ich prostota powoduje wiele okazji dla humoru sytuacyjnego. “Morza wszeteczne” wydają się parodią, pastiszem powieści awanturniczej. I jako taka zdecydowanie się sprawdza. Niepoważna, odrobinę groteskowa, wulgarna i niecodzienna - tak określiłabym książkę Mortki.
Sam świat przedstawiony jest dość prosty. Nie mamy dużego wglądu w kulturę państw, z którymi mierzy się kapitan Roland. Mamy za to dużo generalizacji i tak zwanych “cech narodowych”. Tak więc Orrhianie wszyscy są sknerami, którzy własną matkę by sprzedali za cebulę (bez wyjątków), a Visslandczycy są specjalistami od niekorzystnych ofert handlowych (także wszyscy). Jest to dość zabawne, jednak na dłuższą metę, nużące. Religia wokół Mórz Wszetecznych i na nich jest także prosta - anioły i demony, toczące wieczną walkę dobra ze złem. Z chęcią dowiedziałabym się odrobinę więcej jak to wszystko działa, ale wydaje mi się, że tak, jak wojna demonów i aniołów jest motywem przewodnim naszej zgrai piratów, to znów, tak, jak w “Nie ma tego złego”, autor postawił na zabawne i dobrze zarysowane postacie, których mimo licznych wad nie da się nie polubić.
Styl Mortki lubię. Jest dosadny, w tej książce dodatkowo zyskał na ostrości, ponieważ… to piraci. Niewykształceni, prości przestępcy, który myślą tylko o paru rzeczach, w tym większość związana jest z potrzebami ciała. I to mi się właśnie podobało, że piraci Mortki nie mówią pięknym językiem, nie są bohaterami, ale potrafią dobrze refować żagle, wiedzą jak dokonać abordażu i może boją się biblioteki, ale wroga nigdy w życiu. Brutalne, dzielne chłopy. Dobrzy kompani i zabójcze bestie w jednym.
Jak już jesteśmy przy refowaniu żagli… nie jestem specjalistką w dziedzinie żeglarstwa, a przeczytałam, że autor interesuje się statkami i żeglugą. Książce dobrze by zrobiły przypisy, objaśniające, co znaczy dane słowo w języku marynarzy. Bo sprawdzanie online, podczas gdy w książce toczy się bitwa na śmierć i życie nie kusi, a bardziej przeszkadza. Część ze słów znałam z innej książki Mortki (“Płonący Union Jack”), ale też nie wszystkie. Jakiś leksykon na końcu książki, może?
Powieść jest lekka, zabawna, może zbytnio spieszy się akcją, ale na pewno nie można zarzucić jej nużącej treści. Dla czytelników, którzy lubią pastisz, nie boją się natłoku wulgaryzmów i lubią klimaty morskie. Dla osób, które nie oczekują wybitnej literatury, ale lubią się pośmiać. A także dla tych, którzy lubią zżyć się z postaciami bardziej niż ze światem - dla tych, którzy kochają odrobinę brutalności, leczonej szybko sympatią do bohaterów. Bo bohaterów Mortka potrafi pisać.