Miłość, pożądanie, zdrada i mroczne sekrety bogatych kupców w siedemnastowiecznym Amsterdamie.
Jest październikowe popołudnie 1686 roku, gdy osiemnastoletnia Nella Oortman staje na progu wielkiego domu w bogatej dzielnicy Amsterdamu. Miesiąc wcześniej poślubiła zamożnego kupca, Johannesa Brandta i teraz przybywa, by wprowadzić się do męża. Lecz zamiast niego wita ją mrukliwa i niemiła Marin, siostra Johannesa. Gdy ten w końcu się pojawi, nie poświęci żonie zbyt wiele czasu. Podaruje jej jednak niezwykły prezent: okazałą drewnianą replikę domu, którą umebluje dla niej tajemniczy miniaturzysta. Podziw dla jego zręczności szybko zastąpi lęk, gdyż drobiazgi wyposażenia i figurki przedstawiające domowników nie tylko odsłaniają ich tajemnice, ale i antycypują straszne wydarzenia, które wkrótce staną się ich udziałem. Skąd artysta tyle wie o sekretach rodziny Brandtów? Czyż nie są marionetkami w jego rękach, skoro zna ich przyszłość? I kim jest ów nieuchwytny twórca?
Jessie Burton - jej debiutancka powieść - Miniaturzysta - była najbardziej rozchwytywanym tytułem podczas Targów Książki we Frankfurcie. Ukazuje się w 30 krajach. Jessie, która jest absolwentką Oxford University, pisała ją potajemnie, ukrywając ten fakt przed rodziną i znajomymi... Pracowała jako aktorka i menedżerka w londyńskim City, a po pracy zasiadała do pisania.
Pasjonująca powieść Jessie Burton, absolwentki uniwersytetu w Oksfordzie, przeniesie nas w czasy złotego wieku Holandii, rozkwitu handlu i sztuki i pozwoli zajrzeć w serca postaci, które spoglądają na nas z obrazów Vermeera, Halsa i Rembrandta... Książka, która zrobiła furorę wśród wydawców na Targach Książki we Frankfurcie, ukazuje się w 30 krajach.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2014-11-06
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 464
Osiemnastoletnia Nella Brandt w prezencie ślubnym otrzymuje od swojego męża, Johannesa zmniejszoną replikę ich domu. Nietypowo, bo w formie kredensu. Dziewczyna próbuje odnaleźć się w zamożnym otoczeniu, jednak ciągła nieobecność męża i stała inwigilacja jego siostry, Marin nie ułatwiają tego młodej kobiecie. Nella zatraca się więc w urządzaniu wnętrz pomniejszonego domu. Zleca wykonanie figurek tajemniczej miniaturzystce. Z czasem okazuje się, że ów figurki mają więcej wspólnego z rzeczywistością, niż może się wydawać. Równo z pojawieniem się kredensu - na rodzinę Brandtów spada lawina nieszczęść.
Jakie to było dobre! Ta książka jest mocno realistyczna, ale ma w sobie coś magicznego zarazem. Czytało się ją cu-do-wnie! Autorka stworzyła świat, który tylko z pozoru jest bajkowy i plastyczny. Naprawę dostajemy nieco przerażającą, pełną rosnącego niepokoju powieść, w której szelest sukien miesza się z szeptami XVII-wiecznego Amsterdamu. Tu miłość mylona jest ze zdradą, a interesy z wielkimi ideami i niemiłymi zaszłościami.
Ta powieść to bardzo dobrze wyważony romans historyczny połączony z elementami kryminału, a wszystko zostało utrzymane w klimacie sugestywnej powieści gotyckiej. Czytasz i nawet nie zauważasz, kiedy stajesz się częścią tej historii, jak niepozorna figurka stworzona przez miniaturzystkę. Bierzcie i czytajcie, bo to jest bardzo dobra literatura. Mądra, przemyślana, intrygująca, wciągająca i zachwycająca!
Już na wstępie muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak wyjątkowej, zajmującej i oryginalnej w swoim kształcie historii. Biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że jest to debiut autorski, w moim przekonaniu „Miniaturzystka” Jessie Burton urasta do rangi powieści niemalże genialnej.
Autorka zabiera czytelnika w podróż zarówno w czasie jak i przestrzeni. Przenosimy się do Amsterdamu II połowy XVII wieku, kiedy Holandia stała się potęgą morską i handlową Europy. Kraj ten był wówczas głównym pośrednikiem w wymianie między państwami bałtyckimi, Europą i koloniami. Kupcy dużo podróżowali i sprzedawali swoje towary na całym świecie. Do pożądanych dóbr luksusowych należał wówczas min. cukier, na którym, podobnie jak na wielu innych towarach, zbijano prawdziwe fortuny.
Młoda Petronella Oortman – dziewczyna z prowincji poślubia jednego z najzamożniejszych kupców holenderskich – Johannesa Brandta i przenosi się ze swojej rodzinnej wsi do tętniącego życiem Amsterdamu. Tutejsze życie zdecydowanie różni się od tego, jakie dziewczyna wiodła z dala od miasta, ale Nella szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości. Petronella trafia do hermetycznego świata rodziny Brandt, który posiada swoje głęboko skrywane sekrety. Jej małżeństwo nie jest zwyczajne, a życie , jak się okazuje, to tajemnice, hipokryzja i ciągłe zachowywanie pozorów. Wkrótce Nella staje się świadkiem wielu nieprzewidzianych zdarzeń i uświadamia sobie, że całej rodzinie grozi niebezpieczeństwo.
Bohaterka otrzymuje od swojego męża niecodzienny prezent – miniaturkę kamienicy, w której mieszkają w postaci bogato rzeźbionego kredensu. Ów niesamowity, piękny w swoim wystroju „domek” ma zostać wyposażony w maleńkie sprzęty przez tajemniczą miniaturzystkę. Oprócz mebli kobieta przygotowuje dla Nelli również figurki domowników, wiernie zachowując wszelkie detale. Te maleńkie drobiazgi wykonywane z taką precyzją mają, jak się okazuje, jeszcze inne zadanie – przekazują Petronelli pewne informacje, są nośnikami przepowiedni, zwracają uwagę na to, co może się wydarzyć.
Czy dziewczyna zdoła odgadnąć znaczenie przekazu i ochronić domowników przed niebezpieczeństwem? Kim jest tajemnicza miniaturzystka i dlaczego wybrała właśnie rodzinę Brandt?
„Miniaturzystka” to prawdziwie magiczna opowieść zanurzona w XVII w. Holandii z całym zakłamaniem, hipokryzją i konfliktami tamtych czasów. Książkę czyta się rewelacyjnie. Od pierwszych stron stajemy się świadkami kolejnych intryg, których sieci zataczają coraz szersze kręgi. Zastanawiamy się jaki jest związek tajemniczej miniaturzystki, która trudni się tak niecodziennym rzemiosłem ze światem kupieckim Amsterdamu. Ciągła niepewność co do dalszych wydarzeń, dreszczyk emocji i zawiłe powiązania w wymianie handlowej utrzymują zainteresowanie lekturą na wysokim poziomie. Zabrakło mi jedynie archaizmów językowych, których jest tu moim zdaniem zbyt mało. Pojawiają się pewne słowne stylizacje, ale ich niewystarczająca ilość nie oddaje XVII w. klimatu. Wyraziste sylwetki bohaterów, czytelne charaktery, które ewoluują, zmieniają się, dojrzewają to także duży atut tej opowieści. Każda z postaci ma do spełnienia konkretne zadanie – są to prawdziwi ludzie z krwi i kości, autentyczni i nieprzerysowani.
Wciąż pozostaję pod dużym wrażeniem tej historii. „Miniaturzystka” zapadła mi głęboko w pamięć i jestem pewna, że jest to jedna z tych powieści, o których szybko się nie zapomina. Z czystym sumieniem polecam jej lekturę wszystkim dorosłym czytelnikom.
Już sam wygląd książki przywodzi na myśl domek dla lalek, w którym dla czytelniczej przyjemności niewidzialne ręce igrają z ludzkim losem. Co jeszcze ukrywa się między stronami debiutanckiej powieści Jessie Burton?
Dotychczas o Holandii przypominała mi głównie postać Anny Frank i jej wojenny dziennik. Poznałam jednak kolejną postać historyczną, dzięki której kraj tulipanów i wiatraków będę kojarzyła nie tylko z okresem II wojny światowej. Petronella Oortman, barwnie opisana przez Jessie Burton, nie jest bowiem postacią fikcyjną. Żyła w Amsterdamie na przełomie XVII i XVIII wieku i to ona stworzyła domek dla lalek, który zagościł na kartach "Miniaturzystki". Autorka przybliża czytelnikowi jej losy oraz czasy, w których żyła.
Jesienią 1686 roku Petronella "Nella" Brandt, przybywa do Amsterdamu, do domu swojego nowo poślubionego, dużo starszego męża. Osiemnastolatce pochodzącej z prowincjonalnego miasteczka od początku towarzyszy poczucie wyobcowania; czuje się zagubiona w wielkim świecie kupców i handlu. Razem z małżeństwem w domu mieszka również Marin, siostra Johannesa, która okazuje się surową i wyniosłą kobietą, skrywającą wiele tajemnic. Na domiar złego, mąż Nelli więcej czasu przebywa poza domem i dziewczyna nie może liczyć na jego wsparcie i ochronę przez złośliwą szwagierką. Petronella szuka wsparcia u służby i wkrótce nawiązuje dobre relacje ze swoją rówieśniczką, Cornelią i czarnoskórym Otto.
Rozczarowana rzeczywistością Petronella usiłuje znaleźć sobie miejsce w domu, którym rządzi inna kobieta. Zapracowany mąż stara się wynagrodzić dziewczynie samotnie spędzane wieczory i znaleźć jej jakieś zajęcie. Pewnego dnia obdarowuje ją pięknym domkiem dla lalek, który jest jednocześnie repliką tego należącego do Brandtów. Nella znajduje adres miniaturzysty, który wkrótce zaczyna przysyłać jej pakunki, zawierające elementy umeblowania oraz nadzwyczaj realistyczne podobizny ludzi i zwierząt.
Dzięki nowemu zajęciu główna bohaterka ma odnaleźć spokój i usunąć się w cień, nie przeszkadzać "dorosłym", którzy zajmują się poważnymi sprawami. Paradoksalnie, właśnie wtedy uwagę Nelli zaczyna przykuwać przeszłość rodzeństwa. Okazuje się, że każdy z mieszkańców domu ma sekrety, którymi nie chce dzielić się z nikim innym. Na jaw wychodzą sprawy, o których dziewczyna nie chciałaby wiedzieć. Cała trójka musi upewnić się, że nikt inny nie odkryje ich pilnie strzeżonych tajemnic. Życie wymyka się spod kontroli Brandtów, kiedy pojawiają się problemy ze sprzedażą należącego do Meermansów cukru. Czy uda się pogrzebać wszystkie sekrety, zanim ujrzą światło dzienne?
"Miniaturzystka" zaledwie ociera się o prawdziwą historię Petronelli Oortman, bogatej mieszczanki, która własnymi rękami stworzyła miniaturowy świat. Choć jest to powieść historyczna, czytelnik znajdzie w niej więcej fikcji niż faktów. Nie ma w tym absolutnie niczego złego. Mimo to, mam sporo zastrzeżeń do samej treści. Autorka pomija niektóre wątki na rzecz rozwinięcia tych, które nagle zostały włączone do opowieści - m.in. ten związany z pojawieniem się Thei. Książka kończy się, pozostawiając ogromny niedosyt i długą listę pytań bez odpowiedzi. Kim tak naprawdę jest tytułowa miniaturzystka? Dlaczego to właśnie Jack stał się jej posłańcem?
Chociaż "Miniaturzystka" nie zachwyciła mnie tak, jak miałam nadzieję, że to zrobi, to jednak nie żałuję czasu spędzonego z tą opowieścią. Jessie Burton stworzyła intrygującą historię rodzinną, osadzoną w odległych dla nas czasach. Siedemnastowieczna Holandia znana z obrazów Vermeera ukazuje inne oblicze; to kraj pełen sprzeczności, gdzie religia i pieniądz walczą ze sobą o wpływy, a ludzie starają się podporządkować obydwu, rywalizując zarówno o względy Boga, jak i mamony. Do tego egzotyczny aromat kardamonu, kilka kropel olejku różanego i tradycyjne holenderskie olie-koecken. Autorce wyszło całkiem smaczne ciastko, choć po tym literackim pączku spodziewałam się więcej.
Recenzja z: www.book-loaf.blogspot.com
Wreszcie Johannes sięga po kotary i rozsuwa je teatralnym, zamaszystym gestem. kobietom zapiera dech. Odsłania się wnętrze kredensu, podzielone na dziewięć segmentów - jedne wyłożone wytłaczaną złotem tapetą, inne drewnianą boazerią.
- To ten dom - szepcze Nella.
- Twój dom - poprawia ją Johannes z zadowoleniem.
- Dużo łatwiejszy w utrzymaniu - zauważa Cornelia, wyciągając szyję, by zajrzeć do pokojów na piętrze.
Młodziutka Petronella trafia do Amsterdamu pod koniec lat 80-tych XVI wieku. Istnienie bohaterki będzie zależało od nowego męża, kupca Johannesa, i jego rodziny. Ale w tym mieście, gdzie słowa są jak woda: dostają się wszędzie i powodują zepsucie, gdzie wszyscy widzą tyko, to co wyobrażają sobie zobaczyć, gdzie Pan Bóg, przy całej swojej chwale, ma ograniczone wpływy, nawet istnienie okazuje się być stopniowalne. Johannes, pomimo przyjaznego nastawienia do świata, w zasadzie nie interesuje się żoną, a jego siostra, Marin, z którą przychodzi osiemnastolatce spędzać większość czasu, rozmawia z nią tylko po to, by udzielić jej napomnienia albo wygłosić kazanie oparte na fragmentach z rodzinnej Biblii, zazwyczaj druzgocących. Jako rekompensatę za nudę i niedogodności Johannes sprawi żonie miniaturę ich domu w formie kredensu. Nella, mimo początkowej niechęci zatrudnia do umeblowania tej szczególnej zabawki miniaturzystę, który okaże się być... kobietą. Tytułowa rzemieślniczka tworzy dla młodej pani Brandt nie tylko malutkie mebelki i sprzęty domowe, ale także domowników. Wkrótce miniaturowy dom zacznie żyć własnym życiem, wyprzedzając fakty z życia prawdziwych domowników, a jego twórczyni zaprojektuje dla nich przyszłość, na którą żadne z nich nie będzie miało ochoty.
Wszystko jest w tej powieści miniaturowe. Począwszy od prezentu Petronelli, poprzez małostkowość bohaterów, skończywszy na makiecie Amsterdamu, po której poruszają się postaci. Zaletą Miniaturzystki są przede wszystkim charakterystyki bohaterów, których cechy autorka uwydatnia w w sposób czasem dobitny, czasem zabawny lub metaforyczny, ale zawsze adekwatny do zachowań, do jakich ich powołuje. Marin jest więc jak supeł, który wszyscy chcielibyśmy rozplątać, Agnes uwielbia wspinanie się po społecznych drabinach, które wypełniają Amsterdam, Johannes zaprawiony jest w sztuce znikania, a miniaturzystka tworzy minuty i sekundy, tworzy czas, stopniowo staje się też projektantką życia Petronelli i jej bliskich.
Całość ma także dość jasną wymowę, która prowokuje czytelnika do przemyśleń. Być może jesteśmy tylko zabawkami w rękach pociągającego za sznurki Boga, a nie olbrzymami, za jakich chcielibyśmy uchodzić. Być może nikt z nas nie jest kowalem (tudzież miniaturzystą) własnego losu. Być może też w naszej naturze nie leży powołanie do bycia dobrymi ludźmi, bo wewnątrz gnijemy jak zawilgocone głowy cukru, którymi handluje Johannes.
Powieść Burton zachwyca formą, ale nie czaruje treścią. Wyrazy uznania należy kierować do projektanta okładki i całości wydania, a spojrzenie pełne nadziei na rozwój kariery pisarskiej w stronę autorki. Nie ma wątpliwości, że Miniaturzystka to osobliwa książka, której fabuła osadzona jest w osobliwym, surowym klimacie i takich także bohaterach. Jednak na arcydzieło w wykonaniu młodej Brytyjki trzeba będzie jeszcze poczekać. Czegoś bowiem Miniaturzystce brakuje. Jakiejś iskry geniuszu, powiewu świeżości, który nie będzie dotyczył tylko czasoprzestrzeni, w jakiej umieszczona jest narracja, ale także samej fabuły. Powieść Burton czyta się jednym tchem, bo słowa przesypują się przed oczami, jak zbyt miałki cukier, ale ja chciałabym czekać na wielodaniową literacką ucztę. Zamiast smacznego deseru.
Napisać książkę, która w jakiś sposób wyróżni się na tle całej masy książek wydawanych każdego roku jest naprawdę bardzo trudno. Można odnieść wrażenie, że pisano już o wszystkim i tak na dobrą sprawę każdy temat przerabialiśmy już wielokrotnie. „Miniaturzystka” stanowi jednak dobry przykład na to, że wystarczy uważnie się rozejrzeć, a jest szansa, by trafić na coś naprawdę wyjątkowego. Inspiracją może stać się rozmowa z przypadkową osobą, jakieś nieoczekiwane doznanie lub przedmiot, jak choćby miniaturowy dom. Później wszystko zależy już od talentu pisarskiego autora i jego wyobraźni. Mały impuls może przeobrazić się w powieść, która oczaruje rzesze czytelników...
1686 rok, Amsterdam. Młoda Nella Oortman wkracza do wystawnego domu, który od tego momentu ma być jej nowym domem. Mija już miesiąc od chwili, w której poślubiła jego właściciela, zamożnego kupca, Johannesa Brandta. Niestety zamiast ciepłego przyjęcia w ramionach wybranka, Nella doświadcza mało wylewnego powitania ze strony siostry Johannesa, Marin. On sam pojawia się zdecydowanie później, jednak nawet wtedy zdaje się żony wręcz unikać. By w jakiś sposób zrekompensować dziewczynie rozczarowanie, Johannes ofiarowuje jej niezwykle piękny i drogi prezent – miniaturową replikę domu, w którym mieszka. Pozostawiona sama sobie Nella z braku lepszych zajęć decyduje się znaleźć osobę, która będzie w stanie przygotować dla niej maleńkie przedmioty, którymi będzie mogła wypełnić puste pokoje jej miniaturowego domostwa. Dość szybko trafia na ogłoszenie osoby, która właśnie takimi rzeczami się zajmuje. Czego jeszcze nie wie, w przesyłkach od tajemniczej postaci bardzo szybko znajdzie o wiele więcej niż tylko filigranowe mebelki i naczynia. Wiele wskazuje na to, że ta całkowicie obca osoba, zna więcej sekretów nowej rodziny Nelli niż ona sama. Co więcej, najwyraźniej próbuje się nimi z dziewczyną podzielić...
Jednym z największych atutów książki jest niewątpliwie znakomicie nakreślony portret XVII-wiecznego Amsterdamu. To jeden z najwspanialszych okresów w rozwoju tego miasta, okres w którym każdy z głową na karku miał szansę zbić ogromny majątek. Niestety równie łatwo można go było stracić, tam bowiem, gdzie pojawiają się wielkie pieniądze, równie szybko pojawiają się osoby, które będą gotowe zrobić wszystko, by je zdobyć. Korupcja i przekupstwo znajdują tam doskonałe podłoże, by rozwijać się niczym chwasty. Nie można ufać nawet najbliższemu sąsiadowi.
Autorka poświęciła również dużo czasu by wiarygodnie przedstawić ówcześnie obowiązujące normy moralne, jak i sytuację kobiet w tym okresie. Naprawdę warto zwrócić baczniejszą uwagę na tło tej powieści i dać się uwieść jej specyficznemu klimatowi.
Na uznanie zasługuje również znakomite wykorzystanie jednego, konkretnego przedmiotu, jakim w tym wypadku jest miniaturowy dom, na którym opiera się cała fabuła i dzięki któremu książka momentalnie zwraca na siebie uwagę. To naprawdę zadziwiające, jaki potencjał może drzemać w jednym przedmiocie...
Pomimo niezaprzeczalnych atutów, niestety nie udzieliła mi się euforia wielu fanów „Miniaturzystki”. Losy Nelli przedstawione są w całkiem przyzwoity sposób, trudno jednak powiedzieć, by różniła się ona czymś szczególnym od bohaterek wielu innych książek. Jestem przekonana, że większość czytelników bez większego trudu przewidzi przynajmniej część mających się rozegrać wydarzeń. O wiele gorzej sprawa ma się z tajemniczą miniaturzystką, która na początku stanowi jeden z najbardziej intrygujących elementów, z czasem przeobraża się jednak w największe rozczarowanie. Nie wiedzieć czemu autorka postanowiła obdarzyć ją umiejętnościami przewidywania przyszłości swoich klientów, za sprawą której sama postać przestaje być wiarygodna. Co więcej na próżno czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, miniaturzystka do samego końca pozostaje wielką niewiadomą i tak na dobrą sprawę trudno powiedzieć, czy więcej do powieści wniosła czy też więcej w niej popsuła. Pomijając jednak ten niezrozumiały wątek, powieść czyta się całkiem dobrze, szczególnie jeżeli zdoła się docenić jej specyficzny klimat.
„Miniaturzystka” z całą pewnością nie należy do dzieł wybitnych, jest jednak na tyle specyficzna, że warto podjąć ryzyko jej poznania. Jeżeli zdołamy przymknąć oko na bardziej fantastyczne wątki, otrzymamy smakowitą opowieść, w sam raz na długie, chłodne wieczory. Dlatego też, pomimo pewnych zastrzeżeń zachęcam do lektury.
(...) Dziełka, które składała w moim warsztacie, (...) były nietuzinkowe, ale nie mogłem się przemóc, żeby firmować je własnym nazwiskiem i sprzedawać jako swoje. (...) Odmierzały inne rzeczy, te, o których ludzie woleliby nie pamiętać. Śmiertelność, złamane serca. Głupotę i ignorancję. Na cyferblatach zamiast godzin malowała twarze klientów, przesyłała im wiadomości, które wyskakiwały z zegara, kiedy wskazówka docierała do dwunastej.
(...) - Wydawało się, że ona bardzo dużo wie o tym, co mnie czeka.
(...) - Mówisz to z takim samym przekonaniem jak te kobiety, które do mnie pisały. Jakbyś była gotowa zrzec się prawa decydowania o własnym losie.
- Przeciwnie, pomagała mi je odzyskać!
(...) - Oddała ci, co twoje. (...) Skoro ci nie odpisała, być może przeczuła, że zrozumiałaś, co chciała ci przekazać.
(...) - Ale ja nic nie rozumiem - mówi.
- Czyżby? *
Osiemnastoletnia Petronella Oortman przyjeżdża do Amsterdamu, aby rozpocząć życie jako żona kupca Johannesa Brandta. Jednak to nie on wychodzi jej naprzeciw, lecz jego siostra, Marin. Aby zrekompensować Nelli brak zainteresowania, mąż kupuje dla niej miniaturową replikę ich domu. Początkowe oburzenie, jakiemu ulega kobieta zmienia się w chęć umeblowania miniatury, która staje się dla niej substytutem prawdziwego życia, a postaci przygotowane przez miniaturzystkę mają odzwierciedlać jej nową rodzinę. Tajemnice, które spowijają tę rodzinę powoli zaczynają wychodzić na światło dzienne, stając się niebezpiecznymi. Czy Petronella odnajdzie się w swoim nowym życiu?
Miniaturzystka została napisana z rozmachem, łącząc postaci Petronelli i Johanesa Brandtów z fikcyjną historią wymyśloną przez Jessie Burton. Petronella żyła w latach 1656-1716 i była właścicielką miniaturowego domku, umeblowanego ze szczególną starannością i dbałością o szczegóły. Po jej śmierci, od 1821 roku domek wystawiono na widok publiczny w Rijksmuseum w Amsterdamie i to właśnie on stał się inspiracją dla współczesnej pisarki. Burton przedstawiła życie w XVII wiecznym Amsterdamie, pełne smrodu ulicznego z rynsztoków, chłodu, zakłamania wśród ludzi i życia pozornie w zgodzie z Bogiem. Śledzimy dojrzewanie Nelli, która w ciągu kilku miesięcy przeistacza się z bezbronnej i niewinnej nastolatki w pewną siebie i świadomą kobietę, znającą swoją siłę i wartość. Droga do samoświadomości Nelli wiedzie przez cierpienie najbliższych, pomimo podejmowanych z jej strony prób ochrony rodziny.
Prawdy oczywiste, które Jessie Burton przekazuje w Miniaturzystce nie wniosły nic w moje życie, bo czyż niewiadomą jest, że życie w kłamstwie nie może trwać wiecznie? Po dziś dzień mamy do czynienia z ludźmi, którzy pod przykrywką wiary mają w sobie więcej z diabła niż on sam. Dojrzewanie i przeistaczanie głównej bohaterki pod wpływem wydarzeń również nie powoduje zaskoczenia, bo gdyby do niego nie doszło, czy nie świadczyłoby to o intelektualnych dysfunkcjach jej samej? Sama postać miniaturzystki jako tej, co posiadła tajemną wiedzę o przyszłości otaczających ją ludzi jest odrealniona i jakby zupełnie oderwana od całości utworu. Zamiast sklejać całość, pozostaje jakby poza nią.
Doceniam wkład pracy, jaki autorka powieści włożyła w przygotowanie merytoryczne do jej napisania. Opis dawnego Amsterdamu jest bardzo sugestywny i skrupulatny, jak i opis samych postaci. Świetnie dopasowana okładka jest niewątpliwie zachętą dla czytelnika. Ale niestety nie mogę się zgodzić z opinią wydawcy, który reklamuje powieść jako hipnotyzującą, z porywającą narracją i suspensem trzymającym w niesłabnącym uścisku. Przewidywalność zdarzeń jest moim głównym zarzutem wobec książki, szczególnie, że poziom zaskoczenia nie przekracza przeciętnego.
* cytat pochodzi z książki
Rok 1686. Nella Oortman, osiemnastolatka, przybywa do najbogatszej dzielnicy Amsterdamu i staje przed drzwiami domu swego męża. Jednak go nie zastaje. Johannes Brandt wyjechał w sprawach służbowych. Domem zarządza jego uszczypliwa siostra, Marin. Dopiero po pewnym czasie małżonek powraca. Jego stosunek do młodej żony jest jednak nieco inny niż byśmy się spodziewali. Brak w ich relacjach uczuć, jakie pojawiają się pomiędzy zakochanymi. Dziewczyna na otarcie łez otrzymuje od niego niezwykły podarek. Miniaturową replikę ich domu. Twórca tego cacka odwzorowuje jednak nie tylko pomieszczenia. Wygląda na to, że ta tajemnicza osoba zna najgłębiej skrywane tajemnice Brandtów. Napięcie wzrasta do granic wytrzymałości. Czy miniaturzysta trzyma ich los w swoich rękach?
Zaaranżowane małżeństwo. Śmierć ojca. Pozostawione długi. Nella wiele musiała wycierpieć. Starała się dostosować do obyczajów i oczekiwań. Wydano ją za mąż za mężczyznę o dwa razy starszego od niej i choć pozornie bardzo miłego, okazał się emocjonalnie i fizycznie odległy. Rzadko bywał w domu. A gdy już powracał zamykał się w swoim gabinecie lub w magazynie, pozostawiając swą młodą żoną w towarzystwie Marin. Nasza bohaterka czuła się bardzo osamotniona, zagubiona, zdezorientowana. Wkrótce zdała sobie sprawę, że ten dom jak i jego mieszkańcy są pełni tajemnic. To właśnie ten niecodzienny prezent pomógł jej lepiej poznać zamknięty świat gospodarstwa domowego Brandtów. Dzięki niemu odkryła niezwykłe tajemnice, zaczęła coraz więcej rozumieć a jednocześnie coraz bardziej się bać. Nella poznała "zaszyfrowane" życie w gospodarstwie Brandt, które zmieniło ją na zawsze. Nauczyła się poruszać w "nowym życiu".
Historia osadzona została w XVII-wiecznym Amsterdamie. To złoty wiek dla tego miasta. Staje się ono finansową stolicą świata, a jednocześnie bezlitosnym miejscem, gdzie inność nie była tolerowana, gdzie sąsiedzi byli szpiegami, gdzie wyznawało się kult złota. Gdzie szybko można było stać się zagrożeniem dla tkanki moralnej społeczeństwa. Nawet człowiek tak bogaty jak Johannes nie mógł czuć się bezpiecznie. To miasto ogrodzone niewidzialnym murem hipokryzji. Co więcej to czas, kiedy bycie kobietą było znacznie większym wyzwaniem, niż dziś. Małżeństwo, paradoksalnie, było postrzegane przez niektórych jako jedyny sposób zabezpieczenia dla kobiety. A jeśli kobieta chciała czegoś więcej? Nie pragnęła żyć w złotej klatce. Jessie Burton znakomicie odtworzyła tu atmosferę XVII-wiecznego Amsterdamu i jego mieszkańców. Rozkwit przekupstwa i korupcji. Purytanizm, nietolerancję rasową, seksualną i walkę o równouprawnienie płci.
Historia opowiedziana jest w całości z perspektywy Nelli. To młoda, naiwna i niedoświadczona dziewczyna, ale jednocześnie niezależna, inteligentna i myśląca liberalnie. Szczególnie spodobało mi się ukazanie jej rozwoju osobowości. Dojrzewania. Ciekawym dodatkiem były też opisy zmian w jej relacjach z domownikami. Jednak najbardziej intrygującą postacią była tytułowa miniaturzystka. Zawsze w tle, nie do końca poznana. Była jakby nieuchwytna. Wiele pytań związanych z jej postacią pozostaje bez odpowiedzi do końca.
Styl autorki jest bez zarzutu. Język symboliczny i obrazowe opisy. Jessie Burton pisze z wielką wyobraźnią. Tło historii jest tak dobrze utkane, że pozwoliło mi dokładnie ujrzeć przedstawione tu miejsca. Wniknęłam w ten świat, zatraciłam się w nim, zanurzyłam się w tej historii. Odurzyła mnie i oszołomiła. Powiem nawet, że mnie nieco zaczarowała. Nagromadziło się we mnie tak wiele emocji. Zwłaszcza pod koniec książki. Scena po scenie coraz bardziej zapierało mi dech, aż poczułam ogarniający mnie smutek. Historia się skończyła. Pozostało niezatarte wrażenie.
Miłość, która odurza i niszczy. Decyzja, która zmienia życie wielu osób. Słabość, która okazuje się siłą. Trzy kobiety i jedna tajemnica, która je połączy...
Kontynuacja sprzedanej w milionie egzemplarzy powieści Miniaturzystka. Złoty dom, nowy międzynarodowy bestseller Jessie Burton, przenosi nas do pełnego...