Jest rok 1989. W modzie królują niepodzielnie marmurkowe dżinsy. Na ulicach miast pojawiają się przedsiębiorczy handlarze, którzy wprost z toreb, walizek i składanych stolików sprzedają deficytowe towary przywiezione z Zachodu. W Warszawie trwają obrady Okrągłego Stołu, a ludzie mówią, że już niedługo handel walutami przestanie być w kraju zakazany. Jeszcze nikt o tym nie wie, ale za chwilę PRL rozsypie się jak domek z kart, a rządząca partia, przewodniczka narodu, przestanie istnieć.
Tymczasem w Poznaniu dochodzi do tajemniczych morderstw dokonanych na miejscowych handlarzach dewizami. Wszystko wskazuje na to, że ktoś chce przejąć walutowy interes szefa poznańskich cinkciarzy Grubego Rycha. Śledztwo w sprawie zabitych handlarzy walutą przejmuje komenda wojewódzka milicji. Szef zespołu dochodzeniowo-śledczego powierza je kapitanowi Mirkowi Brodziakowi, który prywatnie jest dobrym znajomym Rycha. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy wysłany na miejsce przestępstwa porucznik Teofil Olkiewicz znika bez śladu, a sprawą cinkciarzy zaczyna interesować się poznańska SB.
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2018-05-23
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 480
O jeżu kolczasty, ale się ubawiłam! Powieść pobiła wszelkie możliwe rekordy w moim maleńkim rankingu powieści, które poprawiają mi nastrój na kilka kolejnych dni. Nie wiem z czego to wynika, bo główny wątek powieści - jak to w kryminałach bywa - wcale nie jest śmieszny. Może z tego, że akcja toczy się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy to miałam te ...dzieścia lat i które pamiętam, jako lata szybkiego rozwoju, ale takiego "po trupach". Natomiast w "Masz to jak w banku" lata te przedstawiane są jako okres niezdarnego raczkowania kapitalizmu, co w połączeniu z nawykami i zachowaniami pochodzącymi z czasów głębokiej komuny, daje mieszankę wybuchową.
Oglądaliście serial pt. "07 zgłoś się"? Czytając "Masz to jak w banku" niezmiennie towarzyszyło mi odczucie, jakbym miała do czynienia z kapitanem Borewiczem, tyle że w formie papierowej. Rewelacyjna intryga, świetne zakończenie... i ten nastrój rodem z PRL - u gdzie wódka była wszystkim - lekarstwem, walutą, rozweselaczem, najlepszym prezentem i czym sobie tylko jeszcze zamarzycie.
Mirek Brodziak i Teoś to dwaj serdeczni przyjaciele, pracujący jako funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Służą w Poznaniu, w którym dochodzi do niepokojących wydarzeń. Kilkoro chłopców znajduje zwłoki człowieka, który okazuje się być drobnym cinkciarzem. Kilka dni później ginie "cinkciarski" szef, kierujący tym interesem na terenie Poznania. Trup się ściele jak grzyby po deszczu, co wywołuje niepokój o życie Ryszarda Grubińskiego, będącego szefem nad szefami w ledwie raczkującym interesie walutowym. Na szczęście dla Grubego Rycha, szefem ekipy dochodzeniowej zostaje jego najlepszy przyjaciel z podwórka, czyli własnie znany nam funkcjonariusz MO, Mirek Brodziak. Czy Mirek i Teoś rozwiążą zagadkę morderstw?
Oczywiście oprócz dochodzenia mamy wiele pobocznych wątków, które na końcu łączą się zgrabnie w całość. Obserwujemy ledwie raczkujący wolny handel, rodzące się bazarki i targowiska, lewe interesy i wszechobecną korupcję. Nawet w Milicji, funkcjonariusze, którzy podczas przypadkowej akcji "znaleźli" w bagażniku torbę z dolarami (które sprawiedliwie podzielili między siebie), są potępiani, ale nie za to, że nie zgłosili znaleziska, tylko za to, że nie odpalili dowódcy działki.
Podczas lektury czytelnikowi towarzyszą obrady Okrągłego Stołu i lęki z tym związane. Wiadomo, że wszystko się zmieni, ale czy na lepsze? Zmiany oznaczają walkę o byt w nowej rzeczywistości. Ci ,którzy dzisiaj są na górze niewątpliwe spadną na sam dół. Pytanie tylko czy upadek będzie bardzo bolesny.
Autor ma świetne pióro, które w połączeniu z darem obserwacji świata daje czytelnikowi literacką ucztę. Barwne postacie, posługujące się prostym, wręcz prostackim językiem, budzą sympatię czytelnika i wywołują uśmiech na twarzy. Nieporadny Teoś, który zawsze spada na cztery łapy, jest moim ulubieńcem. Autor wiele scen okrasza humorem sytuacyjnym, który ubarwia opowiadaną historię. Zepsuta i rzeżąca skrzynia biegów skutecznie uniemożliwia policjantom niezauważalne śledzenie innych samochodów. Dialogi na temat marmurkowych dżinsów, czy też rozmowy na komendzie rozbawiały mnie niesamowicie. Podobnie goździki na Dzień Kobiet i perypetie związane ze szwalnią. Jeżeli dodamy do tego lejącą się strumieniami wódę, która rozwiązuje języki i upośledza pamięć - zapewniam Was, że warto sięgnąć po taką powieść i zupełnie zasłużenie w wielu księgarniach stoi na półce z bestsellerami.
Kiedy skończyłam czytać powieść, przypadkowo dowiedziałam się, że "Masz to jak w banku" to dziewiąty już tom całej serii o poznańskich policjantach. Ciesze się, że tyle dobrej lektury jeszcze przede mną :-)))
„Masz to jak w banku” Ryszarda Ćwirleja to powrót do czasów PRL-u. W barwny sposób autor uchwycił oznaki przemian i połączył to w świetny sposób z kryminałem.
Rok 1989. W Warszawie trwają obrady Okrągłego Stołu, w Poznaniu zaś dochodzi do tajemniczych morderstw miejscowych handlarzy dewizami. Śledztwo w sprawie dokonanych morderstw prowadzi wojewódzka komenda milicji pod dowództwem kapitana Mirka Brodziaka. Szef poznańskich cinkciarzy Gruby Rychu także ma kłopoty, ktoś chce przejąć jego walutowy interes. Czy sprawa Rycha i morderstw się łączy? I co wspólnego ze sprawą ma zaginięcie porucznika Teofila Olkieiwcza?
Lata PRL-u znane mi są tylko z lekcji historii, rodzinnych opowieści oraz książek. Jest to świat obcy, nieznany. Z wielką ciekawością zabrałam się za najnowszą powieść Ryszarda Ćwirleja. Szczerze muszę przyznać, że autorowi z sukcesem udało się mi choć trochę ten nieznany świat przybliżyć. Autor połączył milicjantów, SB-eków, cinkciarzy z różnymi odcieniami PRL-owskiej rzeczywistości. Nie ma tutaj głównego bohatera, fabuła jest rozwijana za pomocą postaci pobocznych, jednakże to one będą odgrywać największą rolę. Jednak mimo mnogości bohaterów nie jesteśmy w stanie się zgubić, autor krok po kroku prowadzi czytelnika wytyczoną ścieżką. Autor wprowadza nas w świat cinkciarzy, cwaniaków oraz milicjantów. Kolorytem jest PRL-owska rzeczywistość. Można zauważyć zmianę podejścia do zachodniego luksusu, na ulicach królują spodnie marmurkowe. Towar jest przywożony zza granicy, często sprzedawany na ulicy. Autor z humorem opisuje ten świąt, możemy ten humor zauważyć także w dialogach między postaciami. Nie brakuje także zabawnych sytuacji jak np. scena z mydłem w płynie. Autor doskonale uchwycił świat przemian, jeszcze w panującym starym ustroju, lecz krok tuż przed nowym. Dla mnie, językoznawcy, bardzo spodobało mi się podejście autora do języka. Poprzez wplecioną gwarę poznańską (bejmy, szuszwol) połączona ze słownictwem potocznym autor uwiarygodnił opisywanych bohaterów. Czytając dialogi pomiędzy milicjantami można niekiedy się zastanawiać, czy milicjanci rozmawiają wciąż gwarą poznańska, czy może jednak językiem ludzi z marginesu społecznego. Choć opisany świat może wydawać się wulgarny i prostacki, wódka leje się z każdej strony, to na pewno był to świat ciekawy.
Akcja, mimo że rozwija się powoli, bez pośpiechu, gwarantuje czytelniczą ucztę. To dobry kryminał z kawałem dobrej historii. Dla młodego pokolenia to szansa, by choć na chwilę dzięki książce przynieść się w świat lat 80. a dla starszego to szansa, na przypomnienie sobie dawnych lat. Finał książki jest wprost wystrzałowy. Polecam.
Jest to pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam, chociaż na swojej półce z książkami mam dwie jego powieści. Przyznam szczerze, że trochę mnie ta lektura zszokowała. Jestem osobą, która czasy PRL pamięta bardzo dobrze, i pamiętam cinkciarzy handlujących walutą, bo od lat osiemdziesiątych mieszkam w Trójmieście, a tu ten handel był bardzo widoczny. Zszokowana jestem natomiast obrazem polskiej milicji ukazanej przez autora. Czytając tę książkę, czytelnik odnosi wrażenie, że tamten okres, to był czas jednego wielkiego pijaństwa. Słowo alkoholik było wówczas mało znane, za to pijak… i owszem. Wszyscy pili, ale nikogo nie nazywało się pijakiem.
Autor przedstawia środowisko milicyjne, w którym wódka leje się szklankami. Alkohol jest wszechobecny. W każdym biurze, bez względu na rangę piją niemal wszyscy. Szczególnie funkcjonariusze wyższy rangą. Prawie każda rozmowa służbowa opijana jest polską wódką, nawet prokurator w czasie oględzin zwłok pozwala sobie na wypicie kilku drinków z barku denata. Milicjanci piją na służbie, po służbie i tak ogólnie, to oni piją ciągle i wszędzie.
(…) - W schowku z przodu są kalibry, znaczy takie metalowe kieliszki myśliwskie. – kapitan wskazał na przód auta. Woził takie kielonki, bo człowiek nigdy nie zna dnia ani godziny i nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie się napić. Ot choćby teraz. Przecież wcale nie zamierzali pić, a tu proszę, flaszki wpadły w ręce sierżanta zupełnie przypadkiem, to chociaż trzeba spróbować, czy wódka dobra. (…)
Zachłanność milicjantów i władza, jaką dawała mi pozycja „stróżów prawa”, sprowokowana była nie tylko pustkami w sklepach ale i dostępnością do ekskluzywnych towarów.
Fabuła jest wielowątkowa, sporo wątków nie jest dosadnie związanych z kryminalną intrygą. Sporo rozmów bohaterów nie dotyczy śledztw i tak właściwie to brakowało mi takiej linii prowadzonego śledztwa, jaką posiadają na przykład książki Agnieszki Pruskiej. Mało dokonań czysto zawodowych a sporo życia prywatnego milicjantów. Jak na kryminał, to chyba brak tutaj konkretnej akcji, która dopiero pod koniec książki nabiera tempa zgodnego z tym, czego oczekiwałam.
Ciekawie natomiast autor wplótł w narrację słownictwo. Charakterystyczny dialekt poznański połączony z potocznym słownictwem, to z pewnością plusy. Chociaż wczytując się w rozmowy między milicjantami, czytelnik odnosi wrażenie, że są to osoby może nie z marginesu, ale z pewnością z nizin intelektualnych.
Od czasu do czasu gościł jednak na moich ustach uśmiech, który sprowokowany był opisem dość humorystycznych zachować lub przekazu myśli bohaterów. Wszak odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła i chociaż kryminał powinien być lekturą poważną, to zabawne sytuacje też czasami są wskazane.
(…) Bo Mariusz Blaszkowski miał dziewczynę. Tak naprawdę to w zasadzie miał mieć i wszystko wskazywało na to, że plan się powiedzie. Spotykali się już ponad dwa tygodnie i raz nawet się pocałowali. (…)
(…) Miejsc wkoło nas coraz mniej, już dymi z okien złotym obłokiem. I barman już woła: Hej! Już kawiarenka rusza w rejs, wielki rejs. – Jadwiga znała dobrze tę piosenkę, bo dość często puszczali ją w pierwszym programie radiowym, ale za nic w świecie nie potrafiła sobie wyobrazić, jak te kawiarenki w ogóle płyną, bo przecież wiadomo, że pływać to mogą ryby, statki, a nawet ludzie, ale żeby kawiarnia gdzieś odpłynęła, to raczej niemożliwe. (…)
W tej poważnej fabule, takie przebłyski humoru bardzo mi się podobały. Nie brakuje jednak w tej powieści tak zwanego czarnego humoru i ironii, podkreślającej często smutną prawdę dotyczącą służb państwowych czy stanowisk urzędowych w Polsce Ludowej.
Moim zdaniem, autor w tej barwnej PRL-owskiej powieści, w świetny sposób uchwycił oznaki przemian, Zauważamy jak na przykład zmienia się podejście do zachodniego luksusu, chociażby za sprawą towarów przywożonych z zza granicy i sprzedawanych na ulicach prosto z toreb czy walizek. Czy prozaiczny przykład podejścia do napojów, popularną wówczas oranżadę zamienia się w Pepsi Colę. I co moim zdaniem istotne, czas zmian nie tylko ustrojowych, legalizowanie do tej pory czynności, takich chociażby jak handel walutami. Od cinkciarzy po całkiem legalne kantory wymiany walut, czy banki z wymianą walut.
Ta książka jest nie tylko dla miłośników kryminału, jest w niej kawał dobrej historii, o której młode pokolenie nie zawsze ma pojęcie. Polecam tę lekturę szczególnie młodym czytelnikom, chociaż ukazany w negatywnym świetle świat tamtego okresu, może wydać się im zbyt wulgarny i prostacki. Ale kto miał okazję doświadczyć tego, ten wie ile prawdy kryje się za tę fabułą.
Lato 1988 roku, PRL jeszcze się trzyma, choć system chwieje się w posadach. Kończy się wszechwładza Służby Bezpieczeństwa. Jarocin, pogodny poranek, ostatni...
Chcesz przypomnieć sobie jak żyło się wówczas,a może po prostu chcesz się dowiedzieć jak wtedy było? Sensacyjna powieść Ręczna robota jest niebanalną formą...
Przeczytane:2018-09-01, Ocena: 5, Przeczytałem, 12 książek 2018, Mam,
„Masz to jak w banku” to bardzo dobra powieść kryminalna, która może spodobać się nie tylko klasycznemu pożeraczowi opowieści ze zbrodnią w tle, ale zadowolić też powinna bardziej wymagającego czytelnika, który doceni nie tylko ciekawy koncept, soczyste postaci skreślone ręką wprawnego obserwatora ludzkich typów, ale także drobiazgowo zbudowaną scenerię, tak w aspekcie prawdy o historycznych wydarzeniach, jak i z szacunkiem dla rekwizytów i detali, które charakterystyczny były dla słusznie minionej epoki. Dla jednych będzie to podróż w nie tak jeszcze odległe czasy końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, dla młodszych, urodzonych już po okresie tak zwanej transformacji, ciekawa lekcja historii. Ot chociażby o jednym z bardziej doniosłych wydarzeń we współczesnej polskiej historii jakim były obrady Okrągłego Stołu, podczas których udało się w bezkrwawy sposób przejąć władzę z rąk komunistycznego monopolu partii.
„Dadzą im gospodarkę, oświatę i zdrowie, czyli to wszystko, co się teraz kompletnie zapada, i niech podnoszą z ruiny, jak są tacy mądrzy. Ale resorty siłowe zostaną przy nas.
- To pewne?
- Masz to jak w banku!”
W książce Ćwirleja nie brakuje oczywiście zabójstw, śledztw i konfliktu służb i mafijnych porachunków, jest to jednak zdecydowanie literatura wykraczająca poza ramy typowej literatury kryminalnej, dlatego nie od tych motywów postanowiłem zacząć i nie na nich chciałbym się skupić. Tym bardziej, że etykieta powieści kryminalnej, na którą sam skusiłem się na wstępie, wydaje się być niepotrzebnie ograniczająca i szufladkująca tę ciekawą powieść obyczajową podaną w kryminalnym sosie.
Fabuła oczywiście zbudowana jest wokół przestępstwa. Oto w Poznaniu dochodzi do tajemniczych morderstw dokonanych na miejscowych handlarzach dewizami. Przypomnijmy, że do końca lat dziewięćdziesiątych był to proceder ścigany, jak pospolite przestępstwo. Wszystko wskazuje na to, że ktoś chce przejąć walutowy interes szefa poznańskich cinkciarzy Grubego Rycha, zaczynają krążyć plotki, że handel walutami ma być w Polsce legalny. Śledztwo w sprawie zabitych handlarzy walutą przejmuje komenda wojewódzka milicji. Szef zespołu dochodzeniowo-śledczego powierza je kapitanowi Mirkowi Brodziakowi, doskonale już znanemu czytelnikom poprzednich książek z milicyjnego cyklu Cwirleja. Kapitan milicji, prywatnie jest dobrym znajomym Rycha z dzieciństwa, a sprawy dodatkowo zaczynają się komplikować, gdy wysłany na miejsce przestępstwa porucznik Teofil Olkiewicz znika bez śladu, a sprawą cinkciarzy zaczyna interesować się poznańska SB.
Prócz świetnie skrojonych postaci funkcjonariuszy aparatu władzy, na uwagę zasługują wyjątkowo ciekawie napisane postaci kobiece. Zazwyczaj w tego typu literaturze ich rolą jest odgrywanie tragicznych ofiar bezmiaru męskiej przemocy, tutaj zaś nie dość, że są pełnokrwistymi osobowościami, to jeszcze potrafią wziąć sprawy w swoje ręce, posuwając się czasem nawet do rozwiązań ostatecznych i pomagając tym samym sprawnie popchnąć akcję w nieoczywistym kierunku. W tej powieści nie ma bowiem wyświechtanych chwytów czy typowych szablonów, wyróżniających często typowe kryminały produkowane z myślą o lekturze pociągu czy przerwie w sprzątaniu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy scenariusz nakreślony przez samo życie, momentami zwyczajny i szary spowity kłębami dymu z tanich papierosów rodzimej produkcji i oparami nieprzetrawionego alkoholu, lejącego się litrami, momentami nieoczywisty i niesamowity, jak powieść kryminalna właśnie. Przede wszystkim jednak dostajemy kapitalny obraz czasu burzliwych przemian i spodziewanych ich konsekwencji.
„(…) ale na razie nastanie Dziki Zachód, bo nikt nie będzie wiedział, o co chodzi. I wtedy im więcej weźmiemy dla siebie, tym lepiej ustawimy się w tej nowej rzeczywistości. Za dziesięć lat będziemy biznesmenami, ale najpierw musimy nakraść tyle, żeby nikt nie pomyślał, że jesteśmy złodziejami.
- A co mamy kraść?
- Wszystko, pieniądze, domy, działki, samochody, co tylko da się rąbnąć.”
„Masz to jak w banku” to na razie ostatnia z cyklu powieści o poznańskich milicjantach. Mam szczerą nadzieję, że w tym temacie Ćwirlej nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.