Stories you'll never forget—just try—from literature's favorite transgressive author Representing work that spans several years, Make Something Up is a compilation of 21 stories and one novella (some previously published, some not) that will disturb and delight. In "Expedition," fans will be thrilled to find to see a side of Tyler Durden never seen before in a precusor story to Fight Club. And in other stories, the absurdity of both life and death are on full display; in "Zombies," the best and brightest of a high school prep school become tragically addicted to the latest drug craze: electric shocks from cardiac defibrillators. In "Knock, Knock," a son hopes to tell one last off-color joke to a father in his final moments, while in "Tunnel of Love," a massage therapist runs the curious practice of providing 'relief' to dying clients. Funny, caustic, bizarre, poignant; these stories represent everything readers have come to love and expect from Chuck Palahniuk.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2015-05-26
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 336
Seria komiksów Fight Club 2 (TM), to kontynuacja słynnej powieści Chucka Palahniuka i głośnego filmu z udziałem Edwarda Nortona i Brada Pitta...
„Uchodźcy i wygnańcy” (Fugitives and Refugees) Chucka Palahniuka to jedyny w swoim rodzaju, autobiograficzny przewodnik po Portland w stanie...
Przeczytane:2015-08-13, Ocena: 5, Przeczytałem, Mam,
ZMYŚL COŚ – HISTORIE, KTÓRYCH NIE MOŻESZ NIE PRZECZYTAĆ
Od lat Palahniuk rozsiewa tu i tam krótsze formy swojego autorstwa, a to podczas odczytów, a to wydając e-booki, to znów publikując w pismach czy antologiach, bądź za darmo przez Internet. Wcześniej, „Opętanymi”, pokazał oryginalną formę dla zebrania opowiadań, teraz zaś oferuje swoim czytelnikom jak najbardziej klasyczny zbiór. I chociaż nie łączy go tym razem w żadną większą całość posiadającą wątek przewodni, zabawa jest przednia. I refleksyjna.
„Make…” otwiera tekst, „Knock Knock” (Puk Puk), znany z łam „Playboya” – niezła, choć niestety nie do końca spełniona, przesycona czarnym humorem opowieść o synu speca od dowcipów, który musi zmierzyć się z wyniszczającą ojca chorobą. Jest tu wprawdzie i satyra i emocje, i wzruszeń nie brak także, nie mniej całość nie porywa ani tym bardziej nie zaskakuje.
Nie powala także całkiem niezła „Eleanor”. Tekst traktuje o Randym, który nie znosi Oregonu, bo nie znosi drzew. Kupuje więc dom idealny, a to za sprawą agentki nieruchomości, z którą zaczynają go łączyć bliższe relacje. I jest też oczywiście pies, tytułowa suka Eleanor, którą Randy uczy aportować bardzo nietypowe przedmioty, co w efekcie prowadzi do tragedii.
Tym razem Palahniuk, choć ciekawy to tekst, serwuje nam opowiadanie niespójne. Jakby do końca nad nim nie panował. Wiele elementów nie znajduje tu należytego umotywowania, a finał, choć przewrotny, nie zaskakuje szczególnie.
Zdecydowanie lepiej się dzieje przy okazji przypowieści „Jak Małpa wzięła ślub, kupiła dom i znalazła szczęście w Orlando” – historii, w której nie ma ani ślubu, ani kupna domu ani szczęścia nie za wiele tam znajdziecie. Czeka Was za to dużo satysfakcji, kiedy czytać będzieci zmagania Małpy, która sprawdziwszy się jako sprzedawca dostaje do sprzedania ser, do którego nikt nie chce się nawet zbliżyć, a co mówić wziąć do ust.
Dalej pojawiają się doskonale nam już znane „Zombies” – historia mody, jaką zapoczątkował uczeń, cofając się w rozwoju za pomocą defibrylatora, oraz „Loser” (Przegrany) – opowieść o biorącym udział w debilnym teleturnieju chłopaku. Oba teksty podobnie niezłe i podobnie nie do końca spełnione, choć bardzo przyjemne i jak zawsze u autora, mądre.
Ciekawie wypada za to kolejne opowiadanie, „Syn Czerwonego Sułtana”. Baśń z tysiąca i jednej nocy? U Palahniuka? Jasne… Choć mogłoby się wydawać tak pięknie i familijnie. Oto bowiem 13-letnia dziewczynka, której rodzice są po rozwodzie, traci swojego konia. Razem z ojcem zakupuje drugiego, araba czystej krwi, Syna Czerwonego Sułtana. Tylko czemu cena jest tak niska? I dlaczego właściwie zdechł poprzedni koń?
Siódmym tekstem jest rewelacyjny „Romans”, kolejna dobrze znana, nawet sfilmowana, opowieść autora. Historia nieudacznika z nadwagą, którego kobieta umarła. Mężczyzna ów wyrusza na festiwal by zabić i zapić smutki, i w pociągu poznaje Brit, kobietę ideał, która na dodatek chce jego! Gdzie myk? No właśnie, przeczytajcie, a się przekonacie.
Jeszcze lepszy jest „Cannibal”, dziwny formą (tekst stylistycznie opiera się na ciągłym powtarzaniu „ponieważ…” czy może bardziej adekwatnie byłoby przełożyć to jako „albowiem…”) za to rewelacyjny treścią. Oto tytułowy bohater, licealista, jest nienawidzony przez rówieśników. Upośledzony psychicznie, nieodróżniający seksu od religii, staje się seks zabawką dla koleżanek, aż pewnego razu w trakcie pieszczot oralnych zasysa zbyt mocno i…
To opowiadanie tego samego sortu, co legendarne już „Flaki”. Mocne, atakujące zmysły, dla niektórych wstrząsające… Ale spokojnie, jeszcze mocniejsze wrażenia czekają nas dalej w tym zbiorze!
„Dlaczego kojot nigdy nie ma kasy na parkowanie” nie jest jednak tym „mocniejszym wrażeniem”, ale choć słabszy od poprzedników, prezentuje bardzo udaną przypowieść o Kojocie, który odkrył sposób na usypianie syna poprzez jazdę samochodem. Ale dzielnica jest nieciekawa, a prostytutka Flaming, bardzo kusząca, szczególnie, że może stać się jedyną osobą zdolną ocalić małżeństwo Kojota. Tekst świetny, przewrotny, prawdziwy.
Po nim następuje wydana niegdyś jako e-book na Kindle’a nowela, „Feniks”, opowiadająca o Rachel, która wyjechała w podróż służbową i co noc dzwoni z motelowego pokoju chcąc porozmawiać z córką, która obraziła się na ten jej wyjazd. Ale czy aby na pewno? Może coś się stało, w Internecie wyczytała przecież o pogryzionym w okolicy przez psa dziecku, a mąż ukrywa prawdę? Jak to sprawdzić? Posunąć się do ostateczności – zmusić męża choćby i do skrzywdzenia córeczki, byle tylko odezwała się do słuchawki. Jednocześnie akcję noweli przeplatają retrospekcje opowiadające o czarnym domu, w którym mieszkali, a który spłonął, a także o kocie męża Rachel, Belindzie Carlisle, którego Rachel chciała się pozbyć…
Świetna, mocna rzecz, trochę mniej charakterystyczna dla Chucka, trochę przy tym przewidywalna. A jednak. Konstrukcją przypominająca „Snuff”, świetnie pomyślana, nie pozwala się od siebie oderwać, nawet jeśli już się ją czytało.
„Z życia wzięte”, krótkie opowiadanie, które dostajemy jako następne, choć dość proste, taka zabawna anegdota, jaką można opowiedzieć w towarzystwie, jeśli daleko mu do pruderii, swoisty żarcik literacki, ideał dla genialnego skeczu kabaretowego, urzeka prawdą. Oto ojciec uświadamia syna o seksualności rodziców i opowiada jak z matką uprawiał seks w kinie samochodowym. I jak doszło w wyniku tego spółkowania do katastrofy… Świetny to tekst, doskonale pokazujący kobiety i prawdę o nich, prawdę o facetach, prawdę o seksie. A ponad wszystko zadziwiająco konserwatywny, w całym tym rozpasaniu i hedonizmie.
Super jest także kolejne opowiadanie, „Cold Calling” (polskie „Obdzwanianie” nie do końca oddaje znaczenie tego terminu, ale pasuje najlepiej, przynajmniej odnośnie treści tego tekstu), opowiada o telemarketerze. Zwykły amerykański nastolatek dorabia w ten oto sposób, ale każda rozmowa kończy się posądzeniem, że jest arabem odbierającym chleb amerykańskim pracownikom, tudzież arabskim terrorystą, aż poznaje dziewczynę, która mówi, że jest adoptowaną hinduską i nawiązuje się między nimi nić porozumienia… Happy End? Przekonajcie się, bo opowiadanie jest kolejnym, które wciąga i choć może nie zachwyca, na pewno urzeka i to jak!
Czternastym tekstem, i pierwszym po który sięgnąłem z tego zbiorku – wiem, wiem, ale legenda tego opowiadania, a także fakt, że znałem już wcześniej wiele historii, sprawiły że nieco dowolnie potraktowałem kolejność – jest „Książę Ropuch”. Baśń? W pewnym sensie. I to taka, od której ludzie znów, jak to było w przypadku (nie?)sławnych „Flaków”, tracili przytomność.
Jej bohaterem jest chłopak, który stał się ogniwem pomiędzy obecną rasa ludzką a tą, która ewolucyjnie przyjdzie po nas. Jak tego dokonał? W chwili, w której go poznajemy, jest w trakcie randki, która powoli zmierza do łóżka. Nim jednak dochodzi do zbliżenia, bohater ostrzega kochankę – jej poprzedniczki albo uciekły z krzykiem albo dzwoniły pod 911, kiedy tylko zdejmował spodnie. Winna jest metoda, jaką odkrył na dowolną personalizację penisa. Metodę, która odmieni ludzkość.
Świetny początek psuje Palahniuk uderzeniem w realia horroru, tworząc coś na granicy satyry i tentacle hentai, fantastyką właśnie niszcząc cały finał. Duży to zarzut, szczególnie że tekst robi wielkie, mdlące niemal wrażenie, ale z drugiej strony jeśli nie przeszkadzała Wam tendencja do przesadzania znana z „Baeutiful You”, będziecie zachwyceni.
Następujący zaraz potem „Smoke” – Dym, trudno nazwać opowiadaniem, bowiem short ten, daleki jest od typowych dla literatury środków wyrazu, dążąc bardziej do formy fabularyzowanej dygresji z nutą fantastyki. Opowiada zaś o tym, czym jest właściwie mowa i czym tak naprawdę są ludzkie ciała. Niestety bez rewelacji.
Super za to okazuje się „Torcher” („Tortura”), historia podstarzałego faceta, który wbrew woli żony pojechał na hipisowski festiwal dzikiej orgii i ćpania w trupa. I z tym trupem to nie przesada. Problem jednak jest taki, że zwłoki, które on i kilku innych naturystów-hedonistów znajdują pewnego poranka, nie zmarły z przyczyn naturalnych. Kto zabił? Jak znaleźć trop na pustyni, gdzie coraz przechodzą piaskowe burze? I co zrobić z trupem, bowiem zawiadomienie władz równa się straceniem szansy na dalsze podobne festiwale?
Świetna nowela serwująca dużo znakomitej zabawy i znakomitych pomysłów, a także niesamowity klimat, choć zaczęła się niepozornie i bałem się, przyznam to szczerze, nudy. Dodajcie do tego puszczanie oka w postaci „Fight Clubu” w plecaku zabitego i macie przy okazji niezły wstęp do tekstu:
„Why Aardvark Never Landed On The Moon”. Zanim jednak będziecie mogli go przeczytać, czeka na Was krótka „Liturgia” – ciekawy, choć słabszy już, niewielki i to bardzo, tekst o bliżej nieokreślonej ludzkiej tkance, którą rozwlekły po kilku miejscach zwierzęta.
Wracając jednak do Aardvarka (Dlaczego Mrównik nigdy nie wylądował na księżycu), wbrew pozorom nie jest to opowiadanie SF, a kolejna przypowieść o zwierzęcych bohaterach. Jakby Palahniuk zasmakował w tym temacie. Szkoda jednak, że przy okazji nie znalazły się tu „bajki”, jaki napisał przy premierze „Pigmeja”, które doskonale wpasowałyby się w ten trend. Wracając jednak Mrównika, to jest to opowieść o trzech piątoklasistach, którzy mając dość gnębienia przez kolegę, wpadają na szatański plan poradzenia sobie z całą sytuacją… Niestety, pomimo sprawnej fabuły, całość stanowi powtórkę z „Zombies”, a nawiązania w stylu „The First Rule of Flunk Klub is you don’t talk about Flunk Klub” czy do pewnego z opowiadań tego zbioru, choć miłe, nie wystarczą. Chciałbym natomiast zobaczyć ekranizację takiego opowiadanka, z ludźmi noszącymi maski zwierząt jak w „Inland Empire”.
Oryginalniejszy okazuje się świetny „Aport”, opowieść o człowieku, który rzucając na cmentarzu piłkę psu, odkrywa, że piłka jest nawiedzona i prowadzi go w pewne miejsce, bo muszą komuś pomóc. Zderza tu Palahniuk tradycyjną grozę z nowa formą, jak młody King, gdyby skrzyżować go z Amy Hempel albo Kurtem Voneghutem. Rewelacji oczywiście nie ma, ale całość emanuje odpowiednim klimatem i dozą odpowiedniej satyry na konsumpcjonizm. W efekcie czytelnik dostaje ciekawe, intrygujące opowiadanie, które jak zwykle komentuje kondycję nas wszystkich.
Ważniejsze jednak staje się następne opowiadanie, „Wyprawa”. Co wyróżnia go na tle innych? Co stanowi o jego niezwykłości? Spokojnie, najpierw fabuła. Bohaterem tego tekstu jest Felix M----, człowiek, który pisze niezwykłą książkę. Jeździ po świecie do pomijanych przez przewodniki spelun i spisuje historie ludzi. Skoro liczby mogą opisać świat, słowa mogą opisać to, co niematerialne. Bramą do tego są opowieści ludzi, opowieści snute nocą, w tajemnicy. Opowieści uchylające kurtyny tego, co widzialne…
Doświadczyć strachu tak potężnego, że już nigdy nie będziesz niczego się bał – kusząca wizja. Nie musieć bać się o szkołę, pracę, dzieci, ukochaną osobę. Nie musieć martwić codziennością, życiem. Ale co może wywołać takie przerażenie? „Pierwsza zasada odnośnie potwora, to nie gadajże o potworze”, mówi bohaterowi z dawnym zaśpiewem tajemniczy mężczyzna, który oferuje mu pokazanie bestii. Jak jednak wiadomo od dawna to opowiadanie – jeżeli nie chcecie wiedzieć, przestańcie czytać w tym momencie i przejdźcie do recenzji kolejnego tekstu – to zapowiadana kontynuacja „Fight Clubu”. Nie jest jednak ani powiązana z komiksowym „FC 2”, ani też nie stanowi stricte kontynuacji debiutu Palahniuka. Bliżej już mu do powiązania tylko, chociaż… No właśnie, i tak już za dużo powiedziałem.
Po przeżyciu wyprawy, czeka na nas już „Pan Elegant”, tekst od lat dostępny w sieci. Historia striptizera, który zyskał sławę. Nie swoim talentem tanecznym, nie ponad przeciętną urodą. Jego sława to sława ludzi, z których śmiejemy się na youtubie, to sława spektakularnych wypadków, jakie chętnie oglądamy. Nie zataja się bowiem w wywiadzie medycznym niektórych chorób… Mr. Elegant” to stary, dobry Chuck, który spotyka się z samym sobą na skrzyżowaniu „Niewidzialnych potworów”, „Snuffa” i „Udław się”. Cyniczny, satyryczny, wulgarny, ale też i uczący. Serwujący ciekawostkę za ciekawostką, walczący całym swoim talentem z poprawnością polityczną. Jednym słowem super opowiadanie dla fanów mocnych wrażeń i tradycyjna satyra na okładkowe piękno.
„Tunel miłości”, do jakiego wjeżdżamy zaraz potem, daleki jest od romantycznych opowieści. Jego bohaterem jest masażysta, który niesie ulgę klientom. Niepełnosprawnym, konającym. Ulgę ostateczną. Jego obecną klientką jest przykuta do wózka kobieta, która przedawkowała właśnie leki i w trakcie masażu snuje opowieść o swoich małżeństwach… Mocny, fajny tekst, do którego jedynym moim zarzutem jest fakt niezbyt dużej objętości. Niestety, wiele tekstów w „Make…” kończy się zbyt szybko, zbyt nagle, w zbyt urwany sposób – dla jednych wada, dla innych zaleta; dla mnie w zależności od stopnia „urwania”.
Dwudziestym, przedostatnim w tym zbiorze opowiadaniem, a właściwie nie opowiadaniem tylko nowelą, i to wreszcie z prawdziwego zdarzenia, są „Skłonności”, historia nastoletniego Kevina, który postanowił udawać zboczeńca. Geja dewianta z zoofilskimi skłonnościami. Dlaczego? Powody są dwa: korzyści jakie można uzyskać od rodziców gotowych na wszystko, byle wyleczy dziecko, i trafienie do ośrodka zapewniającego reorientację. Leczenie tam polega bowiem na podnoszeniu ciężarów, zastrzykach z testosteronu, oglądaniu porno i sesji z dziwkami. Rzeczywistość okazuje się w pewnych aspektach dość odmienna… Efekt pracy Chucka z tym pomysłem okazał się znakomity i wciągający, klimatyczny, nastrojowy. Po prostu godny polecenia. Klasyczna treść w nieklasycznej formie, z nieklasycznymi rozwiązaniami – czyli cały Palahniuk.
Na finał zostaje opowiadanie, którego swego czasu nosiło podtytuł: Nowa opowieść wigilijna, czyli „Jak Żydówka ocaliła Święta.” Tę opowieść lubią snuć szefowie sklepów. Opowiadać ją swoim pracownikom. Zdarzyła się kilka lat temu, a jej bohaterką była Miley Burke, pracownica jednego ze sklepów. Tradycją wśród zatrudnionych było coroczne losowanie osoby do obdarowania. Czasem trafiało się na kolegę, którego trzeba było obdarować, czasem na samego siebie, co kończyło się obsypaniem wymarzonymi prezentami. Wszystko anonimowo, wszystko w sekrecie. Ale tego właśnie roku Mailey trafiła na kogoś nietypowego, bowiem w przegródce znalazła prezenty przechodzące wszelkie granice przyzwoitości. Jakby ktoś chciał wcisnąć jej najgorszą tandetę, jaką tylko mógł wymyślić? Kto się za tym kryje? Jakie ma motywy? Miley wraz z kolegą z pracy zaczyna śledztwo…
A z tego śledztwa wynika mnóstwo emocji i nie przeszkadza wcale, że opowiadanie jest przewidywalne. Od śmiechu po łzy, paleta odczuć jakie wyzwala przypomina najlepsze utwory Johna Irvinga. Cyniczne, ostre, ale też pokrzepiające. Taki happy end na koniec zbioru. Nadzieja kryjąca się za brzydotą. Policzek dla tych, którzy nie potrafią docenić tego, co daje im życie i pocieszenie, że są tacy, którzy potrafią to naprawić.
I to już koniec, ale na pewno nie koniec twórczości autora. Kolejne opowiadania pewnie już powstają, powstały nawet, np. „Catcher in the Rye”, które możecie znaleźć na jego stronie, a są też przecież takie (ze zbioru „Modern Stories”), które nie weszły do „Make…”. Co się zaś tyczy samego „Make…” warto jest je przeczytać. I to bardzo – do czego, mam nadzieję, Was przekonałem. Dla fanów Palahniuka to rzecz absolutnie konieczna, wnosząca trochę zmian (Palahniuk, który nigdy nie bawił się w wymyślne tytuły, doskonale mówiące co czeka nas w środku, tym zbiorem pokazał, że nie obce mu zabawy z czytelnikiem, a to tylko jedna ze „świeżości”), dla reszty natomiast, jeśli ceni wyższą literaturę, mądrą, głęboką i odważną, jeśli nie boi się ostrych tematów i ostrego języka, dosadności i scen, które wywracają tak umysł jak i żołądek, coś, co powinni poznać. Jest czym się zachwycić, jest także czym się dobrze bawić, i choć daleko jednak temu zbiorowi do najlepszych prac autora, nadal nie zawiedzie nikogo, kto szuka dobrej książki.
Polecam, zachęcam, sięgnijcie – warto. Szczególnie, że pewnie niedługo doczekamy się jego premiery w naszym rodzimym języku.