Sonja jest gotowa zacząć wszystko od nowa. Właśnie przekroczyła czterdziestkę, a szwedzkie kryminały, które tłumaczy, zupełnie przestały ją interesować. Póki co regularnie odwiedza masażystkę, próbuje odnowić relacje z siostrą i nareszcie zdobyć prawo jazdy. Apodyktyczny instruktor sprawia jednak, że zmiana biegów staje się wyzwaniem przekraczającym możliwości Sonji. Na dodatek uporczywe zawroty głowy powracają w najmniej odpowiednich momentach...
Wiele lat temu Sonja marzyła, by sielskie krajobrazy rodzinnej Jutlandii zobaczyć już tylko we wstecznym lusterku. Teraz, kiedy samotnie kroczy kopenhaskimi ulicami, odkrywa w sobie tęsknotę za obrazami z dzieciństwa: łabędziami krzykliwymi, bezkresnym niebem i polami żyta. Ale w jaki sposób można powrócić do miejsca, którego już nawet się nie rozpoznaje? I czy tak naprawdę chodzi o powrót, czy o ucieczkę?
Lusterko, ramię, sygnał to cierpki i błyskotliwy portret kobiety wyruszającej w podróż, choć nie ma wokół absolutnie nikogo, kto mógłby wskazać kierunek.
Dorthe Nors - duńska pisarka, studiowała literaturę i historię sztuki, zanim zaczęła publikować książki pod własnym nazwiskiem, tłumaczyła szwedzkie kryminały. Jest autorką 8 książek, za najnowszą, Lusterko, ramię, sygnał, została nominowana do prestiżowej Man Booker International Prize.
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2018-08-22
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 208
Tytuł oryginału: Spejl, skulder, blink
Jest wczesne lato, a Dorthe Nors rusza w podróż, by opowiedzieć o zachodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego. Podróżuje w pojedynkę, uzbrojona w miłość...
Przeczytane:2018-08-28, Ocena: 4, Przeczytałam,
Na okładce napisano: Finalistka The Man Booker International Prize 2017. I naprawdę początkowo można się poczuć zaskoczonym tak wielkim uznaniem, wyróżnieniem na skalę międzynarodową. Mamy bowiem w dłoni powieść tak niedługą, niepozorną i prostą w odbiorze, że nie brzmi w nas werblami poruszenia, ani też nie stanowi epickiego obrazu godnego laurów. Co więc stanowi o jej wartości? Myślę, że właśnie owa normalność, owo spojrzenie na kobietę, która nagle zaczyna postrzegać swoje życie jako pasmo nieudanych przedsięwzięć. Kobietę, która osiągnąwszy dojrzałość stoi w drzwiach samotności, nie umiejąc poskładać elementów życia w satysfakcjonującą całość, na dodatek zaś walcząc z nieustannymi, przeróżnie diagnozowanymi zawrotami głowy.
Jak bardzo zwyczajna jest Sonia, widać od pierwszych stron. Jak banalne wiedzie życie, jak proste prowadzi rozmowy, jak pozornie mało istotne są jakiekolwiek zmiany następujące w jej codziennej rutynie. Ale im głębiej w książkę, tym bardziej Dorthe Nors wkręca nas w spiralę dygresji, rozmyślań, powrotów i ocen, w tym samoocen. Początkowo wydające się chaosem impresje wydobywane z pamięci Soni, rzucane luźno uwagi, mielone w pamięci obrazy omalże zapomniane, zdają się ze sobą nie wiązać, czytają się niczym opowieść gaduły niezdolnej do zakończenia jakiegokolwiek podjętego wątku. Z czasem jednak, zaczynamy krok po kroku zagłębiać się w owo opisywane strzępami życie. Co zaś ważniejsze, zaczynamy współodczuwać. I w tym momencie dostrzegamy jak owa Sonia, pozornie płaska jak Dania, pozornie prosta i zrozumiała, okazuje się być skomplikowaną osobą o nadwrażliwym postrzeganiu świata.
"Tutaj chodzi o to, aby znaleźć swój krąg, swoja kohortę, dopasować się, nie wyróżniać się, zamienić się w kameleona i uciekać od wszelkich relacji. Chciałabym na kimś zawisnąć, do kogoś przylgnąć, jak łopian. Tak nas stałe. Ale tu wszystko jest teflonowe." (str.103-104)
Sonia to siostra Kate, gorsza siostra, niespełniająca tego co przyjęte za normy społeczne, rozwiedziona, bezdzietna, nieustannie próbująca pogodzić się z coraz bardziej odległą Kate. W mieszaninie żalu i infantylności pisanych, nigdy nie wysyłanych kartek i listów, z łatwością można się doszukać wielkiego bólu po wyrwaniu z życia tej najbliższej postaci.
Sonia to pacjentka Ellen, masażystki o skłonnościach do wiary we wszystko co wiary wymaga, w "alternatywne światy". Wróżki, szamani, czytający w aurach i myślach - to wszystko stanowi istotę życia dla Ellen, to wszystko też trochę pociąga ale bardziej jednak odpycha zanurzoną w swoim realnym smutku bohaterkę.
Sonia to przyjaciółka Molly. Ani my, ani sama Sonia nie umie jasno odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę łączy obie kobiety prócz wspomnień z czasów, gdy rodziły się szkolne przyjaźnie, te "do końca życia". Trwają razem, kompletnie odmienne, ale podtrzymujące się niczym przynależne sobie od lat tyczki.
"Ich przyjaźń dotarła do rozstajów dróg już dawno temu, ale w Kopenhadze dawno nie ma nikogo, kto by je pamiętał takimi, jakie kiedyś były. Jeśli pragną wrócić do korzeni, to maja tylko siebie." (str.65)
Sonia to także kursantka prawa jazdy. Pewna wystarczającej dojrzałości by owe szkolenie przejść, przytłoczona, czasem tez przestraszona agresją jednej instruktorki i niezrozumiałym dla niej samej pociągiem do drugiego.
"Jak można schować się przed kimś, ko wpada w złość, bo chce poczuć, że żyje? Tacy ludzie są wszędzie, a trudno stać się niewidocznym w świecie, który jest płaski jak naleśnik." (str.137)
Mantra "lusterko, ramię, kierunkowskaz" to jej prozac na jazdy. Często też odwołanie do scenek z kursu kieruje ją na właściwe tory myślowe lub, wręcz przeciwnie, pozwala z niewygodnych torów wypaść.
Nadal nie ma jednak sensu doszukiwać się drugiego dna. Nie będzie zwrotów akcji ani niespodziewanych szaleństw i paranormalnych zjawisk. Dorthe Nors poda nam bowiem studium osoby. Studium kobiety na zakręcie, doskonale zdającej sobie sprawę z jałowości swojego życia, tęskniącej za przeszłością, kochającej i nienawidzącej Kopenhagi, do której pofrunęła po traumach post-małżeńskich. Kobiety szukającej drogi uspokojenia duszy podróżą ku latom beztroski i szczęśliwości, gdy jej żółte drewniaki migały w polach kukurydzy i na duńskich wrzosowiskach. Czy jej poszukiwania, próby ucieczki przed marazmem, szukanie nowego startu przyniesie skutek, to już pozostaje w ocenie czytelnika.
Jest błyskotliwie, z bardzo subtelnym i inteligentnym humorem. Język jest prosty, choć czasem autorka zaskakuje poetyckością rozważań. Jest również płynnie, spokojnie, ale gdy autorka pragnie, by udzielił nam się niepokój, niewiara, lęk Soni, czyli to z łatwością jednym zaledwie zdaniem.
To niewątpliwie mądra książka, bohaterka w swej zwyczajności pozwala nam myśleć o sobie jak o jednej z nas, jak o tej kobiecie mijanej po drodze do pracy, jak o tamtej pijącej kawę w kawiarnianym ogródku, jak o tej w lustrze. To dobra lektura, pozbawiona zadęcia ale i nie pozbawiona literackiej atrakcyjności. Warto ją przeczytać, gdy wydaje nam się, że codzienne, szare, niezaskakujące życie jest jedynie naszym udziałem.
za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca