Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2012-05-28
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 456
Postać Lucyfera, diabła, władcy piekieł, występuje w literaturze niemalże od narodzenia słowa pisanego. Pismo Święte, pradawne legendy, mity i podania, rozprawy naukowe jak i również powieści z gatunku fantasy i horroru, wciąż mówią Nam więcej i ciekawiej, o tym synonimie zła wszelakiego, którego z natury powinniśmy bardziej się obawiać, aniżeli Nim interesować. Jednak natura ludzka jest już skomplikowana, iż zazwyczaj najbardziej ciekawi Nas to, co wydaje się najmniej bezpieczne, zakazane, nie ludzkie. Tkwi w tej postaci jakaś nienazwana tajemnica, która pobudza ciekawość i emocje u milionów ludzi na świecie, a która to z kolei każe pisarzom tworzyć dzieła o Lucyferze, a czytelnikom zagłębiać się w ich lekturze. I gdy wydawać by się mogło, iż temat ten został już opisany na wszelkie możliwe sposoby, to pojawia się książka, powieść fantasy z domieszką horroru, która każe owe opinie zrewidować. Oto bowiem otrzymujemy powieść, która wnosi swoisty powiew świeżości w tą tematykę, i tym samym przedstawia niejako całkiem inne oblicze władcy ciemności. Książką ta nosi tytuł "Lucyfer. Moja historia", zaś jej autorka jest Victoria Gishe.
Powieść opowiada historię młodego dziennikarza - Marka, który pewnego razu na jednym z przyjęć spotyka dawno niewidzianego kolegę, lekarza. Ten, będąc bardzo tajemniczym, prosi go o przybycie do jednego ze szpitali, by tam przyjrzał się sprawie niecodziennego pacjenta. Otóż pacjent ten został przywieziony na wskutek udziału w wypadku, zaś jego wyniki lekarskie wskazują na to, iż żyje on dłużej na świecie, niż jakikolwiek inny człowiek. Zaintrygowany tymi słowami Marek, odwiedza owego pacjenta w szpitalu, nie zdając sobie sprawy z faktu, iż wizyta ta zmieni całkowicie jego dotychczasowe życie. Okazuje się bowiem, iż pacjentem tym jest sam Lucyfer, który postanawia podzielić się z młodym mężczyzną, historią swojego życia. Historią jakże bardzo różną od tej, w którą do tej pory wierzyliśmy..
Pierwsze, co zwraca uwagę podczas lektury tejże pozycji, to całkowite zaskoczenie w podejściu do tematu Lucyfera, ukazanego z zupełnie innej strony. Do tej pory postać ta była ukazywana w bardzo negatywnym świetle, zazwyczaj w oparciu o grozę i przerażenie. Owszem, niejednokrotnie otrzymywaliśmy obraz szatana w karykaturalnym czy nawet wręcz komediowym ujęciu, nigdy jednak w tak pozytywnym, żeby nie rzec ludzkim. Oto poznajemy postać upadłego anioła, którego życie, jeśli o takowym można w tym przypadku mówić, było pasmem fascynujących ale i jednocześnie bardzo nieszczęśliwych i smutnych wydarzeń, kształtujących go takim, jakim wcale do końca stać się chciał. Takie podejście do tematu to bardzo odważna decyzja, przed jaką to stanęła autorka książki. Ale czyż nie jest tak, że tylko odważni pisarze potrafią zachwycać Nas swoimi dziełami..? Myślę, ze właśnie dokładnie tak jest i w związku z tym, należą się jak największe słowa uznania dla Victorii Gishe, już chociażby za ową odwagę. Słowa uznania tym większe, że owa próba i zamysł, zakończyły się sukcesem, czego efektem jest po prostu bardzo ciekawa, fascynująca i przede wszystkim zaskakująca powieść o barwnym życiu Lucyfera.
Fabuła powieści toczy się dwutorowo, przedstawiając wydarzenia współczesne głównym bohaterom, z drugiej zaś te z przeszłości, które opowiadają o życiu Lucyfera. I tak oto trafiamy do Starożytnego Egiptu, Europy XIV i XV stulecia, jak i również jesteśmy świadkami wydarzeń z przede dnia wybuchu I wojny światowej. Tym samym mam niepowtarzalną możliwość wędrówki z Lucyferem po kartach historii świata jak i również najpiękniejszych jego zakątkach. Owej wędrówce towarzyszą przede wszystkim miłość Lucyfera do ziemskich kobiet, która to zazwyczaj jest niemożliwa do spełnienia z wiadomych względów. Nie wiem skąd to się bierze, ale osobiście bardzo lubię takie podejście do opisywanej historii przez autora, który niejako zamieszcza w swojej książce dwie różne opowieści - o tym co jest lub będzie, i o tym co było kiedyś, a co przyczyniło się do takiego a nie innego stanu rzeczy. W przypadku tej książki otrzymujemy tę podwójną dawkę przeżyć literackich, które z pewnością na długo zapadną w pamięć czytelników.
Po lekturze tek książki wiem o Pani Victorii Gishe jedno - jej pasją jest historia, a w szczególności starożytnego Egiptu. No dobrze, przyznaję się, że upewnia Mnie w tym przekonaniu nie tylko lektura "Lucyfera..", ale przede wszystkim jej najnowsze dzieło zatytułowane "Kochanka królewskiego rzeźbiarza". Niemniej już niniejsza książka dowodzi, że historia i wiarygodność historyczna to silna strona autorki, która pokazuje tym samym, że o historii można pisać w sposób przystępny, ciekawy i jak najbardziej barwny. Historia w takim ujęciu, z pewnością przypadnie do gustu wielu młodym czytelnikom, którzy do tej pory najczęściej unikali "nauczycielki życia", jak tylko mogli.
Istotne miejsce w książce zajmuje wątek romansu paranormalnego, tak często występującego dziś w literaturze. I tak jak w wielu innych powieściach, tak i tym razem jesteśmy świadkami trudnej, wręcz zakazanej miłości istoty nie z tego świata, do zwykłej śmiertelniczki. Jednak autorce udało się ukazać ową miłość w sposób nie nachalny, nie dominujący całej fabuły, a jedynie będący jej istotna częścią. Tym samym książka ta jest nie tylko kolejnym romansem dla młodych dziewcząt, lecz również interesująca opowieścią fantasy z historią w tle. Wydaje się, że Victroia Gishe zachowała odpowiednie proporcje pomiędzy romansem a fantastyczno -historyczną stroną swego dzieła, nie wykluczając tym samym z grona odbiorców czytelników rodzaju męskiego, którym wzruszające historie miłosne nie są specjalnie po drodze.
Silną stroną powieści są jej bohaterowie, zarówno Ci reprezentujący ludzi, jak Marek, Robert i Anna, jak i również postacie ze świata nadprzyrodzonego, czyli sam lucyfer, archanioł Michał oraz ukochana Lucyfera - Nefretete. Postacie te budzą sympatię, bez wyjątku, może z wyjątkiem Michała, co wydaje się zaskakujące, ale tak właśnie jest. Nawet sam Lucyfer, mimo zła jakie uczynił światu i ludziom, budzi ciepłe uczucia. I to właśnie jemu współczujemy, kibicujemy, życzymy odnalezienia ukochanej. Ludzcy bohaterowie to osoby, jakich chcielibyśmy poznać w prawdziwym życiu i z jakimi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić. Są wyraziści, wiarygodni, ze wszech miar prawdziwy w tym jak postępują. Można by powiedzieć, że tak naprawdę podobni są i aniołowie, Ci upadli i Ci wyniesieni w chwale, którzy bardzo przypominają ludzi. Mi osobiście odpowiada takie podejście do tych postaci, które są przez to bardziej przystępne i łatwiejsze w zrozumieniu.
Jeśli chodzi o warsztat pisarski Victorii Gishe, to z pewnością charakteryzuje się on dużym talentem, z minimalną potrzebą "dojrzenia", która to zostanie zaspokojona samoistnie wraz z kolejnymi książkami w dorobku autorki. Czasami bowiem wydaje się, że konstrukcja niektórych zdań lub dialogów, mogłaby być przeprowadzona w lepszy sposób, bardziej naturalny. Ale to tylko drobiazgi, których podczas lektury prawie wcale się nie zauważa. Najważniejsze jest bowiem to, że autorka ta potrafi zaskakiwać czytelnika i przedstawiać, wydawałoby się, doskonale znane fakty, w całkowicie nowym i interesującym świetle.
Czytając niniejszą powieść nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka ta jest nie tyle opowieścią o samym diable, co przede wszystkim o ludziach i o ludzkim ujęciu tej postaci. Trudno bowiem nie zauważyć, że Lucyfer jest tutaj ukazywany jako istota ludzka, niemalże człowiek z krwi i kości. Dla Mnie jest to taka swoista hipoteza o tej, ze wszech miar potępianej, postaci religijnej, w takim bardzo łagodnym, nowoczesnym i tolerancyjnym wydaniu. Chyba autorka nie obrazi się, jeśli użyję tutaj sformułowania - Lucyfer XXI stulecia. Bo jakże inaczej można określić sytuację, w której życie Lucyfera wiąże się nierozerwalnie z życiem ludzi, od których tak naprawdę zależy nie tylko jego egzystencja, ale i w ogóle istnienie. Ludzie są zatem nie tylko solą tego świata, ale również i tego nadprzyrodzonego, religijnego. Być może moje interpretacja jest zbyt daleko idąca, ale takie odczucia towarzyszyły Mi podczas lektury i co więcej, uważam je za jak najbardziej pozytywne. Oczywiście wyobrażam sobie słowa, że to bluźnierstwo itd.., ale musimy pamiętać, że literatura fantasy to tylko literatura, która ma dostarczać rozrywki i emocjonalnych przeżyć wywoływanych fikcją literacką, za co zresztą tak bardzo kocham ten gatunek. Odważny pomysł w nowoczesnym ujęciu - oto najlepsza recenzja tej powieści.
"Lucyfer. Moja historia" to książka, która przypadnie do gustu szerokiemu grono czytelników, poszukujących w literaturze pasjonujących historii o aniołach, diabłach, ludziach i miłości. Powieść ta jest zaskakująca i bardzo odważną w podejściu do tematu, co już samo powinno być najlepszą rekomendacją do sięgnięcia po tę pozycję. Polecam i życzę emocjonujących przeżyć podczas lektury tej pięknej książki.
Książka koncentruje się na związku młodego rzeźbiarza o imieniu Dżehutimes z królową Nefretete. Zgodnie z badaniami, które przeprowadzili...
Nieurodziwa księżniczka, która została matką królówRok 1436. W Wiedniu na świat przychodzi Elżbieta Rakuszanka, córka króla...
Przeczytane:2014-11-13, Przeczytałam, Posiadam, Wyzwanie: 52 książki - 2014,
Przez wieki religia chrześcijańska, jak i każda inna, ewoluowała, była dostosowywana do obowiązujących norm, do wymogów społecznych bądź do osobistych potrzeb konkretnych grup społecznych. Słowa spisane przed wiekami, a nawet tysiącleciami, zostały wypaczone, celowo lub przez przypadek, usunięte lub zastąpione innymi. W przepisywane od stuleci teksty wkradły się błędy. Wiele z nich nigdy nie weszło do chrześcijańskiego kanonu, inne zostały z niego usunięte przez Ojców Kościoła. Któż więc wie, jak brzmiałyby obecnie dogmaty wiary chrześcijańskiej, jak wyglądałaby chrześcijańska tradycja, gdyby Pismo Święte nie uległo takim przekształceniom. Także zwykli ludzie, niezaprzątający sobie na co dzień głowy roztrząsaniem kwestii teologicznych, dołożyli do chrześcijańskiej tradycji swoje trzy grosze. Człowiek od zawsze szukał pocieszenia oraz ratunku, wytłumaczenia niezrozumiałego dla siebie właśnie w religii, jednak na własne potrzeby urozmaicał ją, dodając elementy zaczerpnięte z dawnych tradycji i wierzeń. Nowe zawsze opiera się na starym i znanym, dzięki czemu człowiekowi łatwiej jest zaakceptować zmiany. I tak ludzie na przestrzeni dziejów, mieszając ze sobą dawne wierzenia, czasami bardzo odległe od ich współczesności i obecną wiarę, stworzyli własną chrześcijańską mitologię ludową. Jednym z elementów owej mitologii jest wiara w anioły, istoty, które istniały w wielu kulturach na długo przez spisaniem chrześcijańskich ksiąg.
"Anioły to obdarzone inteligencją odbicia świadomości, owego pierwotnego światła, które było na początku wszystkiego." (św. Jan z Damaszku)
Współczesne słowo "anioł" pochodzi od sanskryckiego angiros, oznaczającego "duch Boży", od staroperskiego angaros - "posłaniec" oraz od greckiego angelos - "zwiastun". W anioły wierzono już w starożytnej Persji, Babilonie, czy Grecji; chrześcijanie nie byli w tej dziedzinie pionierami, lecz na użytek swojej wiary zaadaptowali istniejące już istoty pochodzące z innych wyznań, stwarzając własną "anielską mitologię". Rozkwit angelologii (tak nazywana jest dziedzina zajmująca się aniołami) w chrześcijańskim świecie nowożytnym przypadł na lata od XI do XIII w., ale i dziś tematyka ta ma wielu zwolenników. Pierwotnie w chrześcijaństwie nie istnieli źli, czy też upadli aniołowie. Każdy z aniołów był boskim stworzeniem, wypełniającym rolę powierzoną mu przez Boga, niezależnie od jej wydźwięku moralnego. Zło było jednym z narzędzi, którym posługiwał się Stwórca, z sobie tylko znanych względów. Z czasem spojrzenie na anioły ewoluowało. Być może ludzie nie mogli pojąć, jak jakakolwiek istota działająca w imieniu Ojca Niebieskiego, może czynić zło i potrzebowali podziału na anioły dobre i anioły złe. Jako jeden z pierwszych do grona upadłych aniołów został zaliczony Szatan, choć pierwotnie słowo "szatan" było stosowane jako określenie wypełnianej funkcji, a nie jako imię własne i próżno szukać Szatana w Starym Testamencie. (Hebrajskie słowo ha-satan oznacza "przeciwnika".) To w czasach nowożytnych szatan staje się księciem ciemności, upadłym aniołem, którego pycha popchnęła do przeciwstawienia się Bogu i rozpętania w Niebie rebelii oraz doprowadziła do jego strącenia w Otchłań. Najwspanialszy z aniołów pańskich nie chciał pokłonić się tak marnej istocie, jaką był człowiek. To on miał zwieść Ewę i nakłonić ją do zerwania jabłka z drzewa poznania dobra i zła, a w innej wersji - współżyć z Ewą i spłodzić Kaina. Dla większości ludzi wychowanych w tradycji chrześcijańskiej Szatan = Lucyfer = diabeł. Utożsamienie Lucyfera z ojcem kłamstw, Szatanem, wynikło przez pomyłkę, a dokładniej przez błąd w rozumieniu fragmentu Księgi Izajasza - "Jakże to spadłeś z niebios, Jaśniejący, Synu Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię, ty, który podbijałeś narody? Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strąconyś do Szeolu na samo dno Otchłani!" (Iz 14, 12-15). Słowa "Jaśniejący, Synu Jutrzenki" odnoszą się do króla babilońskiego, który poczuł się potężniejszy niż sam Bóg. (W oryginalnym tekście hebrajskim nie ma imienia Lucyfer, a jedynie zwrot helel ben-szachar, gdzie helel oznacza planetę Wenus, znana także jako Jutrzenka, zaś ben-szachar - świetlistego syna poranka.) Wszystko wskazuje na to, że jako pierwszy szatana Lucyferem nazwał św. Hieronim, który w Wulgacie, łacińskim przekładzie Biblii przetłumaczył hebrajskie słowo helel i greckie ho heosforos jako łacińskie lucifer - "niosący światło". Inni Ojcowie Kościoła dostrzegli w tym fragmencie alegorię upadku najpotężniejszego z aniołów, łącząc go z wypowiedzią Jezusa o upadku szatana - "Widziałem szatana, spadającego z nieba jak błyskawica." (Łk 10, 18). I tak stopniowo obraz upadłego anioła ewoluował, a imię Lucyfer stało się synonimem szatana. Po temat upadłego anioła chętnie sięgali zarówno poeci, jak i lirycy. Lucyfer, cierpiący, błądzący i samotny upadły anioł, stał się ulubionym bohaterem romantyków. Wokół jego postaci powstało wiele legend, a wśród nich także ta opowiadająca o zakazanej miłości Lucyfera do ludzkiej kobiety. Za swoje uczucie anioł został strącony do Otchłani, by nigdy już nie ujrzeć swojej ukochanej. Pozostali aniołowie widząc tęsknotę i cierpienie "niosącego światło" wstawili się za nim u Ojca, by ten go uwolnił. Po wielu namowach Bóg uległ skrzydlatym, lecz uczynił karę Lucyfera jeszcze dotkliwszą. Zgodnie z wolą bożą upadły anioł mógł opuszczać Otchłań i pojawiać się na Ziemi raz na sto lat. Niestety, gdy Lucyfer po tym czasie pojawił się ponownie na Ziemi kobieta już nie żyła. Odtąd, wedle legendy, Lucyfer pojawia się na Ziemi co sto lat i błąka się wciąż szukając utraconej miłości. Wedle islandzkich wierzeń ludowych miejsce, w którym anioł spadł strącony z Nieba i w którym, co sto lat wychodzi na Ziemię, znajduje się w Dimmuborgir w północnej Islandii.
Właśnie na tej legendzie Victoria Gische oparła fabułę swojej powieści "Lucyfer. Moja historia." Główny bohater książki, Marek, przeprowadza za namową swojego kolegi lekarza, Roberta, wywiad-rzekę z niezwykłym pacjentem pewnego szpitala (nie psychiatrycznego). W ten sposób mężczyzna poznaje Lucyfera, który raz jeszcze powrócił na Ziemię, by odnaleźć swoją ukochaną. Wydaje się, że wreszcie jego tułaczka dobiegła końca, a długoletnie poszukiwania zakończą się szczęśliwie. Jednak im dłużej Marek wysłuchuje zwierzeń upadłego anioła, im bliżej poznaje dzieje Lucyfera i jego anielskiego brata Michała, tym mocniej i on i czytelnik zdają sobie sprawę, że nic nie jest takie jak się wydaje, a archaniołowi Michałowi daleko jest do prawego bożego wojownika. Zresztą okazuje się, że anioły to istoty ułomne, które podobnie jak ludzie ulegają słabościom swojego charakteru i lepiej na nich nie polegać. Zwykli śmiertelnicy zostają wciągnięci w anielską walkę, nie mają szans by oprzeć się ich mocy. Mimo to Marek podejmuje nierówną walkę. Dokąd go to zaprowadzi? Cóż, o tym przekonam się dopiero w drugiej części cyklu o Lucyferze.
Aniołowie u Gische są antropomorficznymi, potężnymi istotami, władającymi mocami magicznymi. Nie posiadają co prawda skrzydeł, z którymi zazwyczaj bywają przedstawiani w literaturze, czy sztuce, za to mają wiele ludzkich przywar i dalekie są od doskonałości. Bywają złośliwe, zawistne, okrutne bez powodu, lubią dręczyć słabszych. I wcale nie są to upadłe, złe anioły, tylko te dobre. Taki sposób przedstawienia aniołów to dla mnie ogromna zaleta powieści "Lucyfer. Moja historia", bo nie lubię, gdy jakiś bohater bywa idealny w przesłodzony sposób, a tak dość często przedstawiane są anioły. (A przynajmniej ja ostatnio ciągle trafiałam na takich skrzydlatych.) Nie przepadam też za uproszczonym obrazem anielskiej braci jaki na co dzień wtłacza nam Kościół. A i z tym wizerunkiem Gische zrywa w swojej pracy. Troszkę przeszkadzał mi fakt, że Lucyfer jest za łagodny, bałam się wręcz, że autorka wybieli go tak, iż tylko on będzie zasługiwał na miano prawego i dobrego anioła, w dodatku nieco łzawego. Na szczęście nie uczyniła tego w porę pokazując, że strącony do Otchłani bohater jednak bywa zły. Ponadto zakończenie książki niesie ze sobą nadzieję na to, że książę ciemności pokaże jeszcze na co go stać.
Victoria Gische rozbudowała legendę o miłości upadłego anioła o ciekawe wątki, wypełniła swoimi bohaterami, w sposób niezwykły wplotła w jej kanwę wydarzenia znane z historii powszechnej. Dzięki licznym retrospekcjom w powieści Gische, odkrywamy tajemnicę pochodzenia i śmierci Tutanchamona, dowiadujemy się skąd wzięła się legendarna mądrość króla Salomona, poznajemy przyczynę śmierci Filipa Pięknego i Nogareta oraz kontrowersyjną wersję życia Jezusa. A to zaledwie część przeszłych wydarzeń, których wyjaśnienie czytelnik poznaje w nieznanej szerszemu gronu wersji, jaką proponuje mu Gische. Wątki historyczne są zręcznie połączone z fikcją w jednolitą całość, co sprawia, że łatwo uwierzyć w wizję autorki.
Język powieści jest prosty i łatwy w odbiorze. Niestety duża ilość literówek, poprzestawianych słów, błędów ortograficznych, czy interpunkcyjnych, utrudnia czerpanie pełnej przyjemności z lektury dzieła Gische i początkowo zamiast skupiać się na fabule, liczyłam błędy i zgrzytałam zębami. Poczułam się też lekko zagubiona, gdy oto lekarz Robert - kolega Marka, stał się w pewnym momencie Rafałem, by po kolejnych nastu stronach na powrót przeistoczyć się w Roberta. Aż przewertowałam całą książkę, by sprawdzić, czy mi coś nie umknęło. Jednak okazało się, że to zwykły błąd korektorski. Gdy tylko udało mi się przestać skupiać na spartaczonej pracy korektora, fabuła z każdą stroną wciągała mnie coraz mocniej, a błędy zeszły na dalszy plan. "Lucyfer. Moja historia" to dobra i wciągająca książka, która świetnie umili ciemny wieczór, czy długa podróż.
Dlaczego Lucyfer nie jest już potężnym upadłym aniołem, lecz słabym i podatnym na zranienia człowiekiem? Z jakiego powodu Michał tak mocno nienawidzi Lucyfera? Czemu dusza wiedźmy Róży odrodziła się akurat teraz i to w ciele dziewczyny Marka? Co knuje Michał, a jakie plany ma Gabriel? Ciekawi? W takim razie sięgnijcie po książkę "Lucyfer. Moja historia" Victorii Gische, a ja wypatruję premiery drugiej części opowieści o Lucyferze.