Coś niesamowitego! Lucky Luke zamienia strzemiona na pedały, jadąc przez całą Amerykę na zachód. Po raz kolejny Samotny Kowboj wciela się w samarytanina i niespodziewanie trafia na siodełko roweru, pedałując jak szalony, aby pomóc Albertowi Overmanowi przewieźć jego dzieło do San Francisco, gdzie odbywa się wielki wyścig rowerowy. To idealna okazja dla projektanta, aby zaprezentować swoje dzieło i uwieść mieszkańców miasta swoim nowym, rewolucyjnym jednośladem. Ale podróż Lucky Luke'a nie będzie łatwa: pozbawieni skrupułów bandyci, uparci wieśniacy i podejrzliwi Indianie będą nieustannie wciskać mu patyki w szprychy i utrudniać wyścig nowoczesności! Jolly Jumper również nie jest zachwycony, że Lucky Luke zamienił siodło na siodełko. Zdobycie uznania fanów Lucky Luke'a nie należało do łatwych zadań, jednak Mawilowi, który połączył świeże pomysły z klasycznymi motywami i dowcipnymi gagami, tworząc zabawną przygodę, udało się w pełni sprostać temu zadaniu. Mawil, a właściwie Markus Witzel Mawil, to urodzony w 1976 roku w Berlinie Wschodnim autor i ilustrator, którego największym dotychczasowym hitem był Kinderland. Autor jest zdobywcą prestiżowej niemieckiej nagrody Max and Moritz w 2014 roku.
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 2022-10-12
Kategoria: Komiksy
ISBN:
Liczba stron: 64
Tytuł oryginału: Lucky Luke sattelt um: Eine Lucky-Luke-Hommage von Mawil
Ten niezwykły album dźwiękowy umożliwia nagrania ukochanego głosu dziecka. Wbudowany dyktafon ma 6 ścieżek, z których każda może być wielokrotnie nagrywana...
Czarodziejki odwiedzają obserwatorium astronomiczne. Kiedy wracają do domu, rozmawiając o kosmicznych sprawach, nad ich głowami pojawia się coś, co wygląda...
Przeczytane:2022-11-19, Ocena: 3, Przeczytałem,
PopKulturowy Kociołek:
Lucky Luke na siodełku jest dziełem, którym Mawil (scenarzysta) starał się oddać hołd komiksowej legendzie. Od pierwszych stron fabuła prezentuje się dosyć obiecująco. Przewracając kolejne strony komiksu, znajdziemy tam wartką przygodę, liczne zwroty akcji, groźnych bandytów, stróżów prawa, dzikich Indian i całkiem wyrazistą dawkę humoru. Czyli wszystko to, co powinno znaleźć się w albumie tego typu.
Można by było napisać, że jest dobrze, pojawia się jednak pewne dosyć duże “ale”. Twórca otrzymał całkowicie wolną rękę w procesie tworzenia swojego dzieła. Postanowił on to wykorzystać i podejść do znanego bohatera z zupełnie innej strony. W tym tkwi największy problem tytułu. Pod względem czysto rozrywkowym albumowi nie można niczego poważniejszego zarzucić. Nie znajdziemy tutaj jednak typowego ducha/klimatu znanego z klasycznych prac Morrisa. Równie dobrze głównym bohaterem mógłby być zupełnie inny kowboj.