Wydawnictwo: Żywia
Data wydania: 2012-10-20
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 208
Głównymi bohaterami książki Labirynt w Sierra Madre są Jacek Witwicki i Darek Walewski, którzy pracują wspólnie, pisząc reportaże na temat obcych kultur i cywilizacji. Łączą ich nie tylko wspólne zlecenia, ale też przyjaźń.
Niestety wyprawa do Sierra Madre nie przebiegła zgodnie z planem, przez to w ich relacji coś zaczęło się psuć. Bohaterowie oskarżają się nawzajem o kłamstwa, zdrady, a nawet przestępstwa. Poza nimi jest jeszcze Agnieszka, świeżo poślubiona żona Darka, która skrywa własne sekrety. Jakby tego było mało, co chwilę pojawia się ktoś, kto rzuca nowe oskarżenia na całą trójkę. Ktoś taki jak Frank Stiller – policjant stosujący kontrowersyjne metody śledcze.
Skomplikowana intryga tego kryminału zaskakuje nas na każdym kroku. Swoją konstrukcją przypomina trochę Rashomona Akiro Kurosawy. W obu tych dziełach poznajemy historię z różnych punktów widzenia. Kto mówi prawdę, a kto kłamie? A może wszyscy mówią prawdę, tylko sposób, w jaki to robią, sprawia, że przestajemy im ufać? Były momenty, w których słuchanie nieco mi się dłużyło, a część o przemytnikach zupełnie mnie nie porwała. Mimo to książka bardzo mi się podobała. Wątków jest w niej wiele, ale każdy rozdział przybliża nas do rozwiązania tajemnicy.
Bohaterowie cały czas rozmawiają. Próbują w ten sposób coś objaśniać, bądź wydobyć wyjaśnienia od kogoś innego. Książka jest wręcz naszpikowana dialogami. Jednak to opisy podobały mi się najbardziej. Są bardzo klimatyczne i pozwalają nam wyobrazić sobie, zarówno wszystkie przewijające się przez powieść osoby, jak i miejsca czy zdarzenia.
Fabuła pełna jest akcji: strzelanin, bijatyk i pościgów. Kiedy zamkniemy oczy i wsłuchamy się w lektora, poczujemy się jak podczas oglądania filmu. Z miłą chęcią obejrzałabym adaptację tej książki.
Jeśli szukacie ciekawego kryminału, pełnego akcji i tajemnic sięgnijcie koniecznie po Labirynt w Sierra Madre Jarosława Klonowskiego. Wybierzcie, komu chcecie wierzyć, i przekonajcie się, co jest najważniejsze w tej historii: machlojki Fundacji Bernhardta, tajemnica zniknięcia Darka, czy może to, co znajduje się w labiryncie?
Pożeracz dusz
Kiedy tylko na jednym z portali poświęconych literaturze zobaczyłam zapowiedź nowej książki Jarosława Klonowskiego „Labirynt w Sierra Madre”, wiedziałam, że muszę ją mieć. Po pierwsze z uwagi na świetne wspomnienie lektury „Tajemnica świętego Wormiusa” wydanej nakładem MG, z drugiej zaś strony przez chwytliwy tytuł, z tych, które silnie do mnie przemawiają i wrzeszczą wręcz, bierz mnie, bierz! Korzystając z dobrego serca autora, książka niedługo po ukazaniu się na księgarskich półkach, znalazła się i w mojej biblioteczce.
Jeśli do tej pory nie czytaliście niczego, co wyszło spod pióra Jarosława Klonowskiego, to powiem od razu, wstydźcie się i zapamiętajcie to nazwisko. Autor debiutował niedawno, bo w roku 2010 na łamach Nowej Fantastyki opowiadaniem „Mała Chińska osobowość”. Dlaczego każę wam się wstydzić? Bo to świetnie zapowiadający się pisarz, który ma na swoim koncie bardzo udane powieści historyczno-przygodowe, ze wspomnianą „Tajemnicą św. Wormiusa” i „Ogniami św. Wita” na czele, które zdobyły sporą popularność i sympatię ze strony czytelników. W tym i moją. Z całą pewnością Jarosław Klonowski, to postać, którą warto zapamiętać i z uwagą śledzić, jak rozwija się jego pisarska kariera. Myślę, że niejednokrotnie nas zaskoczy, podobnie, jak zaskoczył mnie swoją nową książką „Labirynt w Sierra Madre”.
Przyznam bez bicia, że „Labirynt…” okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem, pozostawiając po sobie uczucia dość ambiwalentne. Bo z jednej strony pozytywnie zaskoczyła mnie obmyślona przez autora intryga, z drugiej zaś przez sporą część książki zastanawiałam się, czy do książki bardziej pasuje określenie skomplikowana, czy jednak zbyt zagmatwana fabuła. Ostatecznie postawiłam jednak na skomplikowaną, bo choć miejscami wydawała się nieco przekombinowana, to bawiłam się przy niej nieźle i w końcowym rozrachunku, wszystkie wątki stały się dla mnie jasne.
Szybkie tempo książki sprawia, że nie sposób przy niej się nudzić. Do tego dochodzą częste zwroty akcji i dobrze przemyślany kontekst historyczny - coś dla wielbicieli kultur prekolumbijskich. Sprawią one, że poczujecie się przez chwilę niczym Indiana Jones w akcji.
Cała afera kręci się wokół dwóch przyjaciół: dziennikarza i fotografa, Jacka Witwickiego i Darka Waleskiego. Gdy pewnego dnia po powrocie z Meksyku, gdzie mężczyźni zdobywają kolejny materiał dziennikarski Waleski znika, jego zaniepokojona żona wzywa na pomoc Witwickiego. Tuż przed zniknięciem mężczyzna sugerował, że w meksykańskim Labiryncie Sierra Madre natknął się na zwłoki…
Jacek Witwicki bez wahania rusza na pomoc, ale szybko spotyka go przykra niespodzianka. Jaka? Uchylę wam rąbka tajemnicy – w domu Waleskich zastawiona zostaje na fotografa pułapka. Tu czekają na niego dwaj podejrzani mężczyźni, pragnący poznać szczegóły wyprawy do Meksyku oraz miejsce pobytu Waleskiego. Po sporych perturbacjach całe towarzystwo postanawia wyruszyć do Meksyku, gdzie prawdopodobnie udał się zaginiony mężczyzna. Sytuacja komplikuje się coraz bardziej i nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Afera okazuje się być niebotyczna, a wplątani w nią przypadkowo i celowo ludzie stają się marionetkami w rękach szalenie niebezpiecznych handlarzy narkotyków. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze legendarne krwawe bóstwo Olmeków, Cuauhxcicalli – pożeracz dusz, w którego istnienie wierzą Meksykanie, grasujące podobno w labiryncie Sierra Madre, do którego prowadzą wszystkie drogi wplątanych w aferę ludzi.
Jak zakończy się to prawdziwe szaleństwo i o co tak naprawdę chodzi w całej aferze z prehistorycznymi bóstwami, narkotykami i trupami w jaskiniach, o tym przeczytajcie koniecznie w książce Jarosława Klonowskiego.
Drobną uwagę muszę rzucić w stronę korekty w książce, a właściwie w stronę jej braku. Karygodne jest dopuszczenie do druku błędów, jakie pojawiają się w „Labiryncie…”. Dla przykładu - fatalnie wyglądają zdania typu: „powinien pomyśleć nad tym, czy przypadkiem nie zaraża się właśnie grzybicom”. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że za takimi błędami stoi autor. A błędów jest tu niestety więcej, jakby wydawca zupełnie nie dbał o to, by tekst dopieścić i wygładzić, jakby był on korygowany w olbrzymim pośpiechu. Szkoda, bo psuje to obraz smakowitej powieści, napisanej w niezłym stylu. Ze szkodą dla dobrej prozy autora, który zasługuje na to, by jego teksty wydawać z pełną starannością i dbałością o najdrobniejszy szczegół.
Urzekające mrocznym nastrojem, bazującym na lękach przed nieznanym, Motyle Zła to zbiór sięgający w stronę klasyki grozy i mitów Cthulhu. Wraz z masą historycznych...
„Tajemnica świętego Wormiusa” to znakomita powieść przygodowo-historyczna. Akcja rozpoczyna się na rzymskim Lateranie, podczas rozmowy Alfreda...