Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2015-05-06
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 660
Po tragicznych w skutkach Wojnach Pogodowych ludzie zapragnęli odseparować się od przykrych wspomnień, chcąc czym prędzej zapomnieć o kataklizmach, jakie na nich zsyłano. Dlatego też postanowiono przywołać do życia Atopię – położone między Kalifornią a Azją Południowo-Wschodnią futurystyczne miasto-wyspę, gdzie rozwijająca się w zastraszającym tempie nauka to wszystko umożliwiała. Tamtejszym naukowcom udało się opracować system oparty na nanotechnologii, pieszczotliwie nazywany psis, który pozwalał swojemu użytkownikowi na odseparowanie od własnego ciała. W tym celu każdy, kto otrzymał możliwość testowania tego gadżetu na własnej skórze, zyskiwał swojego sobowtóra. Dzięki temu, podczas przebywania w wyimaginowanej przez siebie alternatywnej rzeczywistości, wykreowany przez system przejmował pieczę nad ludzką skorupą, dbając o jej najważniejsze potrzeby. Także to udogodnienie pozwalało na rozwijanie się w wielu dziedzinach naukowych, przez co Atopijczycy górowali nad resztą świata.
Niestety nie zawsze wszystko idzie po myśli nawet największych umysłów. Pomiędzy niewinną zabawą a wypełnianiem obowiązków oraz udoskonalanie tego zacnego dzieła, następuje ogrom komplikacji, które ciągną za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Psis, uznawany dotąd za dar od samego Boga, staje się prawie że przekleństwem, a każdy użytkownik tego systemu zaczyna odczuwać jego skutki. Rzeczywistość zaczyna mieszać się z wytworzonymi „techświatami”, a czający się między serwerami wrogowie są w stanie wykorzystać nawet najdrobniejsze błędy ofiar.
Czy Atopia nadal zasługuje na miano raju? A może ludzie przesadzili, nadając takie miano tej futurystycznej wyspie? I jak zareagują stwórcy, ponoć idealnego, systemu, nad którym sami zaczynają tracić kontrolę, kiedy niebezpieczeństwo zacznie czyhać również poza granicami ich cudownego miasta?
Dość często zdarza mi się marudzić z powodu nadmiaru obowiązków, jakie spadają mi niespodziewanie na głowę. Prawie że rozpaczam nad listą dodatkowych prac, nie wiedząc dokładnie, od czego zacząć. Wtedy pragnę uporać się z tym w ekspresowym tempie, aby zagwarantować sobie trochę czasu dla siebie. Jednakże w świecie wykreowanym przez Matthew Mathera stwierdzenie „Przecież się nie rozdwoję!” stałoby się obłudnym kłamstwem! Stworzona na miasto-wyspie technologia, potocznie zwana psis, pozwalała każdemu użytkownikowi na robienie kilku czynności równocześnie, choć jego ciało grzecznie wylegiwało się na łóżku lub grzało miejsce w fotelu. To niesamowite udogodnienie zyskiwało coraz to więcej zwolenników, choć przeciwników również nie ubywało. Ja sama czułam się zaintrygowana tym wszystkim i przez pewien moment pragnęłam odczuć taki „dar” na skórze, ale kiedy autor zaczął ukazywać coraz ciemniejsze zakamarki takiej potęgi... Nie powiem, miewałam ciary, a czyhające zewsząd pułapki przechodziły ludzkie pojęcie! Jednakże przeistaczająca się w wewnętrznego demona sytuacja jeszcze bardziej mnie nakręcała. Z ogromnym entuzjazmem starałam się zatracić w [Kronikach Atopii], chcąc chłonąć wiedzę niczym materiał trampków stykający się z ogromną kałużą. Tak, starałam, bo im głębiej wnikałam w ten świat, tym coraz ciężej pojmowałam zawartą tutaj terminologię. Z całkiem dobrze skonstruowanych opisów autor postanowił przeskoczyć na totalnie naukowy bełkot. Czułam się wtedy tak, jakby ktoś uderzał we mnie wiedzą, śmiejąc mi się w twarz, że muszę czytać jakiś fragment wielokrotnie, chociaż i tak nie zawsze to pomagało. Nawet krzyknięcie „Czy jest na sali tłumacz?” niewiele by dało. Dlatego też zacisnęłam zęby i liczyłam w duchu na to, że – w końcu – pan Mather zlituje się nade mną i wyciągnie pomocną dłoń. I nie przeliczyłam się. Dopiero prawie ostatnie dwieście stron (gdzie to tomiszcze zawiera ich ponad sześćset!) całkiem sporo mi wyjaśniło, ale i tak głowa pękała od nadmiaru terminów nie z tej ziemi. Ale nie tylko przez to potrzebowałam pewnej dawki medykamentów przeciwbólowych...
Ogrom „miałów” oraz „byłów” totalnie mnie zamurował! Chyba nie znalazłam strony, gdzie nie widnieje żadne z tych słów w wielu formach. Sama wielokrotnie przekształcałam sobie zdania z pomocą synonimów, bo nie potrafiłam już tego znieść. Także natknęłam się na wiele kwiatków, takich jak jedzenie „siadania” czy posiadanie brody pod samymi oczami. I teraz nie wiem, czy sam autor zawinił i tłumacz przetłumaczył dosłownie, co redaktorzy zaakceptowali czy jednak ci ostatni nie dostrzegli tak istotnych błędów. Tak czy siak, z tych właśnie powodów dosyć często odkładałam książkę na bok, bo nie dawałam rady czytać dalej. Potrzebowałam ogromnych przerw, by przetrawić to i lecieć dalej.
„Czasem trzeba się zgubić, by móc się odnaleźć”.
Kolejnym, aczkolwiek małym, minusem jest ogrom bohaterów, jacy zostali przedstawieni na kartach [Kronik Atopii]. Gubiłam się w plątaninie imion, próbując sobie przypomnieć, kto jest kim dla kogo i jaka jest jego rola w tym wszystkim. Specjalistka od reklamy Olympia Onassis, matka-stworzycielka wszystkiego Patricia Killiam, zatracający się w alternatywnych rzeczywistościach Bobby Baxter, przekładający pracę nad ukochaną i przyjaciół William McIntyre, uciekający od tysiąca zaplanowanych dla niego śmierci Vince Indigo... Można wymieniać i wymieniać! Na całe szczęście każda z tych osób przewijała się przez życie pozostałych, dzięki czemu z czasem udało mi się okiełznać tę jakże trudną wiedzę i stwierdzić, czyj styl bycia jest najbardziej przyswajalny. Nie powiem, każda z tych osób zrobiła na mnie jakieś wrażenie, ale to Bobby oraz Patricia – moim zdaniem – bili wszystkich o głowy, dzięki czemu chętniej zatracałam się w tym wyimaginowanym świecie. Bob okazał się doskonałym przykładem tego, jak współczesna technologia umiejętnie miesza w głowach, prawie robiąc z mózgu papkę. Wystarczyło tak niewiele, aby pozostał zniewolony przez psis, a co za tym idzie – więźniem własnego ciała. Natomiast Patricia zaimponowała mi swoimi „umiejętnymi” intrygami oraz chęcią odbudowania swojej pozycji, gdzie z dnia na dzień było coraz gorzej. To jeszcze nie koniec. Także pewien człowiek okazał się na tyle genialnym charakterem i jego kreacja totalnie mnie zauroczyła, ale nie chcę nikomu zdradzać, któż to taki, bo wtedy popsuję potencjalnym czytelnikom zabawę, a to nie jest wskazane!
Matthew Mather zaskoczył mnie swoją wiedzą oraz umiejętnym wykorzystaniem jej w [Kronikach Atopii], nadając tej książce ogromnej siły rażenia. Już od dawna nie zetknęłam się z tak mocno polegającym na technologii świecie, co mnie wbiło w siedzenie. Autor udowadnia, że posiadając rozległą wiedzę w danej dziedzinie można stworzyć coś naprawdę... skomplikowanego? Chyba inaczej tego nie ujmę. Niestety nie zawsze dawałam radę się tym cieszyć, o czym już wcześniej zdążyłam opowiedzieć. Tak, cały czas jestem zła za te formuły, przez które zwyczajny Kowalski czy nijaka Aleksandra, prowadząca bloga Bluszczowe Recenzje, poczują się gorsi i tacy niedokształceni w tej dziedzinie. A wystarczyło ociupinkę to uprościć i wytłumaczyć w bardziej przystępny sposób. Oj, zaczynam za wiele wymagać... Na szczęście nie potrzeba mojego zrzędzenia przy przyziemnych sprawach, które też zostały poruszone przez pana Mathera. Pomimo zaawansowanej technologii, ludzie nadal musieli zmierzyć się z uczuciami, intrygami oraz wszędobylskimi tajemnicami, które nieraz potrafiły zmieść mnie z podłogi. Podobało mi się to, bez dwóch zdań!
Podsumowując:
Jeżeli kiedykolwiek zapragnęłabym zacząć handlować „byłami” i „miałami” zaistniałymi na kartach [Kronik Atopii], to po wyprzedaniu wszystkich tych słów bez wątpienia stałabym się bardzo, ale to bardzo bogata. Co nie zmienia faktu, że ta książka daje wiele do myślenia pod kątem zniewalającej nas technologii, która już i tak trzyma nas mocno w zmechanizowanych łapach. Dlatego też, jeżeli czujecie się na siłach i spore błędy plus nieprzystępne dla zwyczajnego umysłu kwestie nie są wam straszne, śmiało odkryjcie, co nas może czekać w przyszłości! Tylko ostrzegam – nie odpowiadam za wszelkie zniszczenia, kiedy ewentualnie postanowicie rzucać w nerwach tą książką po pokoju!
Przeczytane:2017-10-04, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam,
Zazwyczaj staram się sięgać po książki z różnych gatunków literacki, lecz z science fiction nigdy nie było mi po drodze. Myślałam, że z biegiem czasu zmieni się mój stosunek do nich, jednak czas mijał, a ja coraz rzadziej sięgałam po ten gatunek, aż w końcu w ogóle przestałam to robić. Po prawie trzech latach przerwy w moje ręce wpadły „Kroniki Atopii”. Przyznam szczerze, że nie skakałam z radości z tego powodu, ale starałam się nie zniechęcać już na początku. Tak zaczęła się ponownie moja przygoda z science fiction.
„Czasem trzeba się zgubić, żeby móc się odnaleźć.”
„Kroniki Atopii” to powieść o dość nietypowej strukturze. Składa się ona z pięciu powiązanych ze sobą opowiadań mających na celu wprowadzić czytelnika do ostatniej księgi, w której rozgrywają główne wydarzenia. Wszystkie te historie opowiadają o ucieczce ludzkości przed rzeczywistością oraz o rozwoju i wpływie technologii na świat. Matthew Mather porusza w swojej książce naprawdę wiele ciekawych zagadnień technologicznych, jednak język, którym operuje jest moim zdaniem zbyt skomplikowany w odbiorze dla zwykłych śmiertelników. Na dodatek książka ta cierpi na nadmiar głównych bohaterów. Nie sposób zapamiętać jak wszyscy mają na imię, a co dopiero bliżej ich poznać czy zagłębić w psychikę. Ma to jednak też swoje plusy, ponieważ dzięki ulotności bohaterów możemy skupić się na wykreowanym świecie oraz bliżej przyjrzeć się problemowi dręczącemu mieszkańców Atopii.
Matthew Mather na początku swojej debiutanckiej powieści stawia czytelnikowi jedno proste pytanie. Czy rozwój technologii na pewno dobrze wpływa na przyszłość ludzkości? Możecie sami spróbować odpowiedzieć na to pytanie, ale sądzę, że lepiej sięgnąć po „Kroniki Atopii”. Polecam.
Aleksandra