To nie jest opowieść o wspaniałościach egzotycznych krain, ani też opis religijnych wtajemniczeń, modlitewnych młynków i bezzębnych mistyków, podających nam nirwanę na tacy. Nie jest to także ballada o reporterskiej odwadze podczas wojen, kataklizmów i przewrotów. To esej reporterski o rzeczywistości, która nie wytrzymuje zderzenia z oczekiwaniami. O rozczarowaniu światem, który okazał się nie tak egzotyczny, heroiczny i zaskakujący jak nam się wydawało. W "Kronice końca świata" kontynenty i kraje zmieniają się jak w kalejdoskopie, mieszają ze sobą nie według klucza geograficznego, tylko w zgodzie z podobieństwami pozornie odległych i niezwiązanych ze sobą miejsc i ludzi. Płyniemy więc przez miejsca z pozoru tak różne, jak różne są Lizbona i Tajpej, Londyn i Manila, Bagdad i Paryż. Odwiedzamy podłe speluny, meczety, gabinety polityków i religijnych przywódców, ale także domy zwykłych ludzi i luksusowe hotele, w których armia speców od zbawiania świata ubija ciemne interesy. Autor nie daje się jednak skusić powierzchownej egzotyce i naiwnym zachwytom nad odmiennością obcych kultur. W tej książce nikt nie jest święty ani wyjątkowy tylko dlatego, że jest wolontariuszem organizacji pozarządowej czy reporterem, albo dlatego, że ma brodę i turban lub ogoloną czaszkę buddyjskiego ascety. Wszyscy jesteśmy tu do siebie podobni, równie podli i równie wspaniali.
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 2013-10-01
Kategoria: Podróżnicze
ISBN:
Liczba stron: 260
Przeczytane:2019-03-10,
Coraz częściej w rubryce „zainteresowania” pojawia się hasło: podróże. Marzymy o wakacjach w egzotycznych krainach, wojażach po innym, lepszym, jak nam się wydaje, świecie. Przeglądając katalogi, różne oferty, zachwycamy się niesamowitymi krajobrazami, imponującą architekturą. Wreszcie pragniemy poznać kulturę i historię interesującego nas kraju, podziwiając jego mieszkańców.Jakub Mielnik w „Kronice końca świata” przeobraził się w przewodnika, którego misją jest ukazanie, że „gdzie indziej” niczym nie różni się od „tutaj”. A nasze wyobrażenia są tylko wytworem marketingowców i oglądem jedynie wycinka piękna w zepsutym świecie.
Autor prowadzi czytelnika przez kilka krajów, prezentując ważne dla nich wydarzenia historyczno-polityczne, dotykając także spraw religijnych czy kulturowych. Jednak nie tyle chodzi tu o pokazanie przełomowych wydarzeń, co o spotkanie z ludźmi – ich reakcje, emocje, sposoby na życie w określonych warunkach społeczno-obyczajowych. Dla Mielnika historia stanowi jedynie tło, pretekst do opowieści o jednostkach, które niezależnie od długości i szerokości geograficznej zachowują się przerażająco podobnie.
Oprócz faktów z historii, własnych obserwacji mieszkańców, opisów miejsc, które niczym nie przypominają widoków z pocztówek, autor uzupełnił swój utwór o ciekawostki z „życia dawnego”, czyli poruszył m.in. temat wiz. Dla czytelników, którzy w okresie szalonych wypadów Mielnika (zaczął podróż w okresie upadku muru berlińskiego) przeżywali swoje wczesne dzieciństwo lub błądzili gdzieś w kosmosie, nie będąc jeszcze w planach, taka dawka informacji jest niezwykle istotna. by mogli lepiej zrozumieć utwór, dla pokolenia starszego będzie to swoista podróż sentymentalna. Często także. opisując mieszkańców danego miasta, autor konfrontuje ich z Polakami; obala stereotypy, wnika w człowieka i ukazuje całą jego istotę, choćby skrywała ją najgrubsza maska.
Świat widziany oczami Mielnika to krajobraz w ponurych barwach, a jedynymi kolorami, które go ożywiają, jest zieleń dolarów, zamiast ożywczego zdroju kaskadą płynie alkohol, szczęśliwych, wolnych ludzi zastąpili gangsterzy, nędzarze czy korzystający z poluźnienia więzów moralno-obyczajowych samotni pracoholicy, wypełniający pustkę w nocnych klubach. Zamiast wygrzewania się pod palmami lub zwiedzania okazałych budowli wylądujemy w knajpach, brudnych hotelach, podglądając nieczyste interesy możnych tego świata, a egzotycznym zapachem okaże się dym z goździkowych papierosów.
„Kronika końca świata” jest na wskroś realistycznym dokumentem, z którego wypływa pesymistyczny wniosek. Bo nie dość, że ludzie na całym świecie są tak bardzo podobni, to jeszcze zachowują się identycznie mimo upływu czasu. Zmienia się jedynie otoczenie, rozwijający się świat pędzi w szalonym tempie, a ludzie tkwią w swojej mentalności jak zaczarowani, przyczyniając się do nieuchronnego kresu. I tak, przekonuje autor, koniec świata to zjawisko cykliczne, stale napędzane przez jego twórców, przez nas. Książka napisana świetnym stylem, językiem, którego zaczyna brakować we współczesnych publikacjach. Poraża dosadnością, zaskakuje humorem, przeraża trafnym morałem.