Harry Potter i przeklęte dziecko, opowieść autorstwa J.K. Rowling, Jacka Thorne'a i Johna Tiffany'ego i sztuka Jacka Thorne'a, teraz ukazuje się w wersji z dodatkami. Poszerzone i poprawione wydanie zawiera rozmowę między reżyserem Johnem Tiffanym a scenarzystą Jackiem Thorne'em, w której dzielą się swoim doświadczeniem i anegdotami, drzewo genealogiczne Harry'ego Pottera i porządek chronologiczny najważniejszych wydarzeń ze Świata Czarodziejów ukazany na osi czasu.
Harry Potter nigdy nie miał łatwego życia, a tym bardziej nie ma go teraz, gdy jest przepracowanym urzędnikiem Ministerstwa Magii, mężem oraz ojcem trójki dzieci w wieku szkolnym. Podczas gdy Harry zmaga się z natrętnie powracającymi widmami przeszłości, jego najmłodszy syn Albus musi zmierzyć się z rodzinnym dziedzictwem, którego nigdy nie chciał przyjąć. Gdy przyszłość zaczyna złowróżbnie przypominać przeszłość, ojciec i syn muszą stawić czoło niewygodnej prawdzie: że ciemność nadchodzi czasem z zupełnie niespodziewanej strony.
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2019-10-02
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 384
Tytuł oryginału: Harry Potter and the cursed child parts one & two
#harrypotteriprzeklętedziecko to książka, której akcja toczy się 19 lat później od ostatniej części czyli #harrypotteriinsygniaśmierci #jkrowling .
Harry jest urzędnikiem Ministerstwa Magii, ożenił się z Giny i mają troje dzieci. Niestety ciężko mu się dogadać z najmłodszym synem Albusem. Najmłodszy syn Harrego wierząc, że robi dobrze chce ocalić życie Cedrikowi i przenosi się w czasie, nie zdając sobie sprawy jakie to niesie za sobą konsekwencje.
W sumie nie wiem czemu ale przeczytanie tej książki, odkładałam i odkładałam. Koniec, końców gdy po nią sięgnęłam, przeczytałam ją niemalże za jednym razem. Po pierwsze że względu na formę, iż jest to scenariusz, więc czyta się bardzo szybko, a po drugie cały czas coś się dzieje, a ciekawość nie pozwala odłożyć książki na bok.
Nie myslałam że po tylu latach od przeczytania pierwszej częsci powieści zostanę tak "mocno wciągnięta". Książka przyciąga swoją orginalnością - napisana jest w formie scenariusza - co sprawia, że strony szybko uciekają ale też ciężko odłożyć ją na bok nawet na chwilę. Akcja toczy się 19 lat później a głownymi bohaterami można tak powiedzieć że jest kolejne pokolenie czarodziejów. Czeka ich ogromne wyzwanie, któremu będą musieli sprostać, gdyż ponownie pojawi się zagrożenie ze strony śmierciożerców.
Rozczarowująca. Czyta się jak scenopis brazylijskiej telenoweli. Zdarzenia nieprawdopodobne, pisane w infantylny sposób, jakby Rowling znów wróciła do stylu "Kamienia filozoficznego" albo wręcz uderzyła do dzieci czytelników pierwszej części serii. Rowling chyba nie podpasowała też forma "sztuki", wolałam ją w tradycyjnych powieściach.
Kupiłam, przeczytałam, mam prawo skrytykować.
Tak, niestety, mimo najszczerszych chęci, by w nowej części Harry’ego Pottera znaleźć jakieś pozytywy, muszę dołączyć do licznego grona rozczarowanych czytelników. No jasne, że wielokrotnie chciałam, by najsłynniejszy czarodziej na calutkim świecie, niezwykle waleczny i oddany przyjaciołom chłopiec powrócił raz jeszcze. Kto z nas o tym nie marzył? Życie i zdobywane doświadczenia uczą nas jednak, że wszystko się kiedyś kończy i nie zawsze warto wracać do tego, co było, nawet jeśli bardzo byśmy tego powrotu pragnęli. Dlatego też do pomysłu, by po latach przerwy ożywić Harry’ego, Rona i Hermionę i to niezależnie od tego, czy miałoby to mieć miejsce na papierze, deskach scenicznych czy planie filmowym, podchodziłam z dużym dystansem, by nie rzec sceptycyzmem. Marzenia o spektakularnym powrocie Pottera obróciły się w niwecz – Harry wprawdzie powrócił, ale w tak słabym dziele, że prawdopodobnie szybko zostanie zapomniany. Dla wielu czytelników właściwym końcem wciąż będzie scena zamykająca powieść „Harry Potter i Insygnia Śmierci” i, szczerze mówiąc, wcale się temu nie dziwię.
Harry Potter nigdy nie miał łatwego życia, ale teraz musi się mierzyć z wyzwaniami, przy których walka z Voldemortem wydaje się bułką z masłem. Przepracowany urzędnik Ministerstwa Magii, mąż, ojciec trójki dzieci i człowiek, który mimo upływu lat wciąż nie może uporać się z mroczną, bolesną przeszłością. We wszystkie te role Harry musi się wcielać każdego dnia i, jak sam przyznaje, nie wychodzi mu to najlepiej.
Gdy Harry bezskutecznie próbuje odnaleźć się w stosunkowo nowej dla siebie rzeczywistości, jego najmłodszy syn Albus Severus musi stawić czoła rodzinnemu dziedzictwu, o które nigdy się przecież nie prosił. Wiecznie skłóceni ojciec i syn przy wtórze zaufanych przyjaciół będą zmuszeni połączyć siły, by po dziewiętnastu latach względnego spokoju pokonać nowego wroga.
Największą wadą tej pozycji nie jest sam fakt, że „Harry Potter i przeklęte dziecko” to zapis scenariusza spektaklu teatralnego. Oczywiście, wszyscy przyzwyczailiśmy się, że „Harry Potter” to proza i to w dodatku doskonała zarówno w oryginale, jak i w tłumaczeniu na język polski. Ale przekraczanie granic gatunkowych, odchodzenie od utartych schematów wspaniałomyślnie można uznać za akt odwagi i chociażby z tego powodu dać temu dziełu szansę, zwłaszcza gdy nie ma się nic przeciwko dramatom. Moim zdaniem problemem tej książki jest raczej jej wykonanie – po łebkach, bez polotu, nieprzekonująco. W efekcie bardzo trudno jest nam się przyzwyczaić do tego „nowego” Harry’ego, czterdziestoletniego zapracowanego szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który nie potrafi znaleźć z własnym synem wspólnego języka, do Hermiony zajmującej stanowisko minister magii i zwracającej się do profesor McGonagall per Minerwo czy do Dracona – tak, wciąż mowa o Malfoyu – który jest o krok od tego, by stać się najlepszym przyjacielem Harry’ego Pottera.
Te niezbyt komfortowe dla miłośnika serii o „Chłopcu, Który Przeżył” niełatwe do zaakceptowania trudności to jednak nie koniec. Konia z rzędem temu, kto już od pierwszych stron będzie umiał odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości po szczęśliwym zakończeniu, które dostaliśmy w „Insygniach Śmierci”. Sceny „Harry’ego Pottera i przeklętego dziecka” są tak krótkie, że naprawdę trudno wczuć się w opowiadaną historię, ba, trudno się nawet w niej połapać. Przed naszymi oczami obrazy przesuwają się niczym w kalejdoskopie – w jednej chwili jesteśmy w domu Ginny i Harry’ego Potterów, za chwilę jedziemy Ekspresem Hogwart, po czym trafiamy na zebranie w Ministerstwie Magii, by ostatecznie wylądować w Domu Spokojnej Starości dla Czarownic i Czarodziejów im. Świętego Oswalda. A żebyśmy się nie nudzili podczas lektury „ósmej części” (jak umownie nazwę tę książkę) przygód Harry’ego, podróżujemy nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie. Tak więc najpierw akcja rozgrywa się w 2016 roku, później przenosimy się do 1994 roku, a potem znów cofamy się w przeszłość o kilka kolejnych lat, by dotrzeć do 1981 roku i zdarzeń w Dolinie Godryka. Za wielką zaletę można by więc uznać powracające co jakiś czas dobrze nam znane sceny: z dworca kolejowego czy chaty na skale, żywcem niemal wyjęte z książek J. K. Rowling. Ich obecność pozwala uporządkować opowiadaną w „Przeklętym dziecku” historię i osadzić ją w czasie, przestrzeni i okolicznościach.
Na koniec warto postawić sprawę jasno: nie jest prawdą, że „Harry Potter i przeklęte dziecko” to nic niewnosząca, nastawiona wyłącznie na komercję i do złudzenia przypominająca fanfiction książka, której nie warto poświęcić choćby chwili. Wręcz przeciwnie – warto po nią sięgnąć chociażby po to, by przywołać wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa, gdy z wypiekami na twarzy czekaliśmy na nowy tom przygód Harry’ego, by potem godzinami zgłębiać tajniki magii i czekać na list, który – nie wiedzieć czemu – nigdy do nas nie dotarł. Po latach marazmu i życia wśród nic nierozumiejących mugoli warto po nią sięgnąć, by utwierdzić się w przekonaniu, że to, co było, nigdy już nie wróci.
Hogwart to wielkie miejsce.
Wielkie. Wspaniałe. Pełne jedzenia. Oddałbym wszystko, żeby tam wrócić.
I oto nadarza się po temu okazja. 9 lat po premierze ostatniej - zdawałoby się - części serii o przygodach Harry'ego Pottera ma miejsce premiera sztuki teatralnej. Sztuki, której treść konsultowana była z Jeanne K. Rowling. Sztuki, która cieszy się pełnym wsparciem bestsellerowej autorki i która mogłaby stać się podstawą znakomitej powieści - powieści lepszej niż te wchodzące w skład oryginalnego cyklu. Niestety, stało się inaczej.
Wróćmy jednak do początku. Oto 19 lat po wydarzeniach znanych czytelnikom z fabuły powieści Harry Potter i Insygnia Śmierci na wiadomym peronie doskonale nam znanego dworca stają Harry i Ginny Potterowie wraz ze swoimi dziećmi. Dziećmi, wśród których jest i najmłodszy syn ,,Chłopca, który przeżył" - Albus Severus Potter. Ten wyraźnie nie jest gotów, by wziąć na siebie brzemię, jakie związane jest z byciem synem wielkiego czarodzieja, znanego aurora, mężczyzny, który pokonał Lorda Voldemorta. Albus nie trafia do Gryffindoru. Nie zjednuje sobie sympatii córki Rona Weasleya i Hermiony Granger, za to zostaje najlepszym przyjacielem Scorpiusa Malfoya. Nie dogaduje się z ojcem - dostrzega przede wszystkim jego wady. I chce za wszelką cenę naprawić jego - prawdziwe czy domniemane - błędy. A, o czym wszyscy już wiemy, igranie z przeszłością nie może się dobrze skończyć.
Harry Potter i Przeklęte Dziecko to mogłaby być opowieść skupiająca się na niełatwej relacji pomiędzy sławnym ojcem i niepozornym synem. Wskazywałby na to teatralny rodowód tej historii - w końcu dramat ze swej natury skupia się raczej na relacjach międzyludzkich niż na widowiskowych pojedynkach na różdżki czy inne fajerwerki. I są w książce Tiffany'ego i Thorne'a fragmenty obiecująco wątek ten rozwijające. Są fragmenty opowiadające o poczuciu winy, o konieczności odpokutowania za błędy przeszłości, o poszukiwaniu własnej drogi, ale też o dojrzewaniu do ojcostwa. Co ważne: elementy poważne równoważone są poczuciem humoru, zdecydowanie bardziej subtelnym od tego, jakie znamy z oryginalnego cyklu. Niestety, autorzy nie zdecydowali się poprzestać na psychologicznej dramie - zupełnie jakby bali się, że fani cyklu nie zaakceptują tego, że ukochani bohaterowie dorośli. Że w pewnym wieku większym wyzwaniem od ratowania świata jest zbudowanie zdrowych relacji z własnym dzieckiem. Że tak naprawdę o wiele trudniej jest być dobrym ojcem niż wybawicielem magicznego świata.
Tiffany i Thorne podjęli wątki znane z jednej spośród najsłabszych części cyklu - Czary Ognia - próbując nadać im nowy wymiar, reinterpretować je, rzucić na nie nowe światło. I odwołują się do tradycji doskonale znanej z cyklu Jeanne K. Rowling. Mamy tu więc odwieczną walkę dobra ze złem, mamy motyw poświęcenia jednostki dla dobra ogółu, mamy podróże w czasie, przypominające raczej Doktora Who niż HG Wellsa. To właśnie te ostatnie zdają się w sztuce wysuwać na plan pierwszy. Nie igraj z przeszłością, bo ta może za chwilę wybuchnąć Ci prosto w twarz - zdają się mówić twórcy dramatu. Tyle, że przesłanie to zdaje się zaskakująco płytkie wobec potencjału tej opowieści. Jest nieco lepiej, gdy słyszymy zdanie, które w tłumaczeniu mogłoby brzmieć: Byliśmy tak pochłonięci próbami zmienienia przeszłości, że zniszczyliśmy swą teraźniejszość. Zanurzeni w przeszłości Harry i jego syn zapominają o tym, że ważniejsze od wydarzeń dawno minionych jest to, co dzieje się tu i teraz - bo tylko w tej chwili można kształtować własną przyszłość. Tyle, że teatralna opowieść pozostaje w wyraźnej opozycji wobec tej przestrogi.
Bo Harry Potter i Przeklęte Dziecko to przecież tak naprawdę nieustające powracanie do przeszłości, to próba ożywienia czegoś, co już minęło. To próba przywrócenia do życia wielkiego fenomenu - ale fenomenu już minionego, jak choćby Nintendo czy Pokemony. Owszem, mogą one powrócić - na chwilę, na moment. Mogą pozwolić paru osobom zarobić niezłe pieniądze. Ale nie zmienia to faktu, że stanowią już historię.
Oczywiście nie jest tak, że w sztuce teatralnej nic się nie udało. Zaskakująco dobrze czyta się tę opowieść - mimo gatunku, jaki reprezentuje. Wydarzenia toczą się gładko (choć autorom nie udało się uniknąć wszystkich fabularnych mielizn, czego wielu czytelników im z pewnością nie wybaczy), a napięcie podtrzymywane jest umiejętnie. Dialogi wypadają świetnie - i nie ma się czemu dziwić, skoro John Tiffany i Jack Thorne to tak doświadczeni teatralni ,,wyjadacze". Motywacje postaci są może nieco zbyt bliskie ogranym schematom i miejscami za bardzo stereotypowo "freudowskie", ale mimo wszystko - wiarygodne. Być może niektórzy bohaterowie na chwilę wypadają ze swych ról, może miejscami zachowują się nieco inaczej niż w powieściach Rowling, może czasami są zaskakująco mało domyślni, ale i tak w gruncie rzeczy to nadal ,,starzy, dobrzy" Ron, Hermiona i Harry (a także Ginny, profesor Snape, McGonnagal i reszta profesorskiego grona). Jesteśmy więc znów w Hogwarcie. Wróciliśmy do świata, który przez wiele lat miłośnicy serii uznawali za swój drugi dom.
I chyba tak należałoby potraktować Harry'ego Pottera i Przeklęte Dziecko, aby przesadnie się nie rozczarować. Jako rzadką okazję, by - z błogosławieństwem autorki oryginalnego cyklu - odwiedzić niewidzianych od lat bohaterów. By dowiedzieć się, co kryje się pod słowami ,,i żyli długo i szczęśliwie". By odkryć, że przyszłość bohaterów ukochanych baśni czy mitów często bywa mniej jasna i mniej długa, niż mogłoby nam się wydawać. Tę lekcję autorzy sztuki o przygodach Harry'ego Pottera z pewnością zrozumieli. Szkoda tylko, że nie poszli o krok dalej i nie zrozumieli, że skoro Harry Potter w końcu dorósł, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że dorośli również niektórzy jego fani.
A może po prostu wiedzieli, że są chwile, gdy tak naprawdę wolelibyśmy nigdy nie dorastać?
Kontynuacja kultowej serii, ale niestety brak w niej tych "smaczków", które są obecne we wcześniejszych tomach. Niestety jest to lektura na 2,5 godziny, kończyłam dziś z żalem, że to jest takie krótkie i nie będzie (z tego co wiem) ekranizacji. Ale ogólnie to scenaruisz jest napisany bardzo dobrze, klarownie, a szata graficzna bardzo ułatwia odnalezienie się w tekście. Mimo wszystko polecam fanom sagi, bo pokazuje świat, jeśli Voldemort by wygrał, nawet jeżeli bohater spędza tam nawet nie dobę.
Ta część historii nie jest de facto o Harrym, tylko bardziej o jego synu Albusie. Młody chłopiec przeżywa przygody nie mniej zagmatwane od swoich rodzicieli. Tym bardziej, że krążą pogłoski o istnieniu przeklętego dziecka, które może zagrozić porządkowi świata - jak niegdyś Sami Wiecie Kto (nie może być inaczej skoro to właśnie potomek najbardziej przesiąkniętego złem czarodzieja wszechczasów)...
Trochę irytująca w odbiorze okazała się forma scenariusza, w jakiej ukazał się ta historia.
Przeczytałem tę książkę mimo krytycznych ocen, bo przecież to ,,Harry Potter" i z żalem muszę przyznać, że jednak książka jest słaba, postacie nie oddają swojego pierwotnego charakteru, a zarazem nie widać tu upływu lat i związanych z tym historii. Brak Harrego Pottera w Harrym Potterze, nie czuć tutaj tego specyficznego klimatu, który tak wciągnął miliony czytelników. Opowieść jest prowadzona w bardzo naiwny sposób a zarazem nie przypomina to pierwszych tomów. Najgorsze są luki w fabule oraz niezgodności z poprzednimi tomami a taki się niestety trafiają, historia jest mizerna a postacie miałkie, i w dodatku czytelnik odczuwa czytając to, że zaserwowano mu odgrzewanego kotleta, w dodatku o wiele gorszego niż jadał tu wcześniej.
Początkowo nie zachęcał mnie przedstawienia historii jako sztuki. Kojarzył mi się z lekturami szkolnymi. Jednak szybko zmieniłam zdanie. Książka bardzo ciekawa. Znów towarzyszył mi świat Hogwartu.
Trudno mi w ogóle przyjąć do wiadomości, że ta historia jest oficjalną kontynuacją "Harry'ego Pottera". Nawet pomijając wszystkie nieścisłości fabularne, sposób przedstawienia bohaterów jest daleki od tego, co znam z 7-tomowego cyklu, a wiele wątków nadaje się co najwyżej na parodię tej serii.
Oczywiście, trzeba nanieść poprawkę, że "Harry Potter i przeklęte dziecko" nie jest dziełem gotowym - to scenariusz, który nabiera pełnych kształtów dopiero po przeniopesieniu na scenę. W tej formie na pewno miałby znacznie przystępniejszą formę, a efekty specjalne, których należy się spodziewać, a także zgrabna reżyseria, dobre kreacje i obecność muzyki na pewno znacznie podnoszą wartość tego dzieła. Jednak nawet najlepsza oprawa nie jest w stanie sprawić, że historia naszpikowana plątaniną zmian w czasie oraz sztucznie budowanej epickości nagle nabierze sensu.
Muszę jeszcze dodać, że czytałam mnóstwo fanfików w uniwersum Pottera, którym "Przeklęte dziecko" nie dorasta do pięt. I podejrzewam, że gdyby John Tiffany opublikował swój twór chociażby na polskim forum Mirriel, dostałby raczej niewiele pochwał.