Gavin Guile, niegdyś najpotężniejszy człowiek na świecie, został powalony. Stracił swoją magię, tajny Zakon pragnie jego śmierci. Teraz, żeby chronić tych, których kocha, zmuszony jest przepłynąć morze i szukać pomocy samego Orholama.
Kiedy Biały Król uruchamia swoje potężne pułapki i samej Chromerii grozi zdrada i oblężenie, Kip Guile musi zebrać siły, zwołać sojuszników i wywalczyć sobie drogę powrotną, żeby stanąć do ostatniej nierównej walki.
Czy w najciemniejszej godzinie przybędzie Powiernik Światła?
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2020-09-30
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 720
Tytuł oryginału: The Burning White
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Logan Gyre jest królem Cenarii, oblężonego królestwa, dysponującego szczątkową armią i odrobiną nadziei. Ma jedną szansę i desperacki i ryzykowny pomysł...
Każde światło rzuca cień. Każdy cień skrywa tajemnicę. Każda tajemnica błyszczy w świetle. Myślał, że zostało mu jeszcze pięć lat – teraz ma mniej...
Przeczytane:2020-10-14, Ocena: 3, Przeczytałem, Mam, 52 książki 2020,
Większą część drugiego tomu "Gorejącej bieli" czytałam z zapartym tchem (po przestojach pierwszej odsłony było się czym zachłysnąć), a potem... potem dotarłam do wielkiej bitwy i zakończenia, gdzie opadły mi ręce i parę innych części ciała.
Największym problemem "Powiernika światła" jest to, że czytelnik uzyskuje produkt końcowy skrajnie różny od wersji wyjściowej. Autor obiecuje coś, roztacza przed zachwyconym widzem świat, który potem okazuje się być zupełnie czymś innym - i o ile szereg zwrotów akcji i rozwiązań zastosowanych przez Weeksa można uznać za satysfakcjonujące i wręcz genialne, a tyle w zbyt dużym natężeniu (jak od wszystkiego) można się od nich porzygać. Co innego przemyślność, podrzucanie fałszywych tropów i tak dalej, a co innego odwracanie kota ogonem przy każdej możliwe okazji.
Drugim problemem "Powiernika światła" jest nierówność dotycząca miejsca, jakie autor poświęca poszczególnym bohaterom. Niektórzy dostali tego miejsca o wiele za dużo, podczas gdy inni prawie wcale, albo najpierw poświęcono im tego miejsca sporo, a potem zaczęto zbywać ich wzmiankami i pojedynczymi zdaniami, byle popchnąć fabułę do przodu, ale zbytnio się przy tym nie namęczyć. Pod koniec nie zobaczymy niczego oczami Koiosa, na przykład. Zymun też był w ostatnich częściach tylko postacią-wytrychem, który nie robi praktycznie nic, a wszak to pryzmat-elekt! Kip robi całą masę rzeczy, które potem nie prowadzą za bardzo do niczego. W Tei to się chyba Weeks zakochał, tyle jej jest. I tak dalej, i tak dalej. Dysproporcje pomiędzy poszczególnymi bohaterami są tak wielkie, że czasem trudno to zrozumieć. Wiem, że trylogia rozrosła się do pentalogii, ale kurczę, naprawdę wygląda to tak, jakby autor nawet nie próbował zrównoważyć tego, co o równowagę rozpaczliwie wołało.
Trzecim problemem "Powiernika światła" jest typowo hollywoodzki rozmach i przesada "wielkiej bitwy na koniec" oraz typowo amerykańska chęć dążenia do happy endu. Sprawmy, że palanty staną się miłymi ludźmi, ranni i kalecy zostaną uzdrowieni, martwi powrócą do życia, a na koniec wszyscy będą wiwatować.
Oczywiście nie każdego spotkał dobry koniec, ale ile można, na litość bogów? Za dużo tu niebywałych zbiegów okoliczności i szczęśliwych trafów. Czy też łaski Orholama.
No właśnie. Czwartym problemem "Powiernika światła" jest nadmiar boskości, religijności i filozofii w ostatnim tomie. Jakoś nie łykam tej duchowej papki o światłości, nadmiar odniesień do luster przyprawiał mnie o mdłości, a aniołów i w ogóle nieśmiertelnych, walczących w równoległych światach o dusze maluczkich to można sobie było spokojnie darować bez żadnej szkody dla fabuły.
A ja i tak przede wszystkim nigdy nie wybaczę Weeksowi tego, co zrobił Żelaznej Pięści. Zniszczył tak dobrze skonstruowanego bohatera szeregiem ruchów, które uczyniły z niego ledwie cień dawnego wspaniałego dowódcy Czarnej Gwardii. Smutek i żal.
Podsumowując - większą część tego tomu przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. I wprost proporcjonalnie do radości czytania zakończenie przyprawiło mnie o koszmarny ból głowy i pełne niesmaku wzruszenie ramion. Ja wiem, że wszystkim nie da się dogodzić, ale licząc plusy ujemne i minusy dodatnie stwierdzam, że Weeks po prostu przesadził. Tam, gdzie nie miał pomysłu, zakończył sprawy byle szybciej, a tam, gdzie pomysł miał, może lepiej, żeby też nie miał. Porwał się na fenomenalny cykl i przez większość czasu dźwigał jego ciężar wspaniale, pod koniec jednak nie wytrzymał i poległ. Szkoda.