Prawdziwa perełka - mistrzowski popis błyskotliwego humoru
Zachwycająco zabawna prowincjonalna dama to Bridget Jones lat trzydziestych XX wieku,
opisująca osobliwości codziennego życia ze wspaniałym dowcipem i lekkością
Nie jest łatwo być panią domu w prowincjonalnym miasteczku w Anglii. Na co dzień trzeba sobie
dawać radę z mrukliwym mężem, psotnymi dziećmi i bezlikiem domowych dylematów: od
przypalonej owsianki począwszy, a na waśniach z kucharką skończywszy. Na szczęście
prowincjonalnej damy nie zmogą ani krnąbrne cebulki kwiatowe, ani niezapowiedziani goście, ani
surowe ponaglenia bankowe, aby czym prędzej zlikwidować deficyt na koncie. Zrobi wszystko,
aby utrzymać pozory - zwłaszcza przed irytującą i wyniosłą lady Boxe.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2023-03-28
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 474
Tytuł oryginału: The Diary of a Provincial Lady, The Provincial Lady Goes Further
Naprawdę wspaniała książka! Jak sam tytuł głosi jest to dziennik w którym młoda małżonka zapisuje swoje spostrzeżenia. Nie jest prowadzony codziennie, niekiedy przerwa trwa klika dni. Zapisuje w nim wszystko, co się w danym dniu wydarzyło. Kto ją odwiedził i czy była z tego powodu zadowolona. Co kto na jaki temat opowiadał, i tutaj mieliśmy zdanie osoby odwiedzającej, oraz naszej damy, a na końcu co ona tak naprawdę o tym wszystkim myślała. Czytamy o jej gniewie, kiedy kucharka wciąż ma swoje spostrzeżenia i choć wysłucha co jej pracodawca ma do powiedzenia, to i tak to ona musiała mieć ostatnie zdanie. Według mnie czasem przesadzała, ale jak później zobaczyliśmy jej portret i złożyliśmy do kupy wszystkie zachowania, to od tej pory wydawała mi się zwyczajnie trudna w obyciu, a nie drażliwa. A dama mimo tych wszystkich świetności, które posiada, które ukazuje innym, to jednak nie ma zbytniego luksusu. Czytamy o tym jak jest zadłużona i co o tym sądzi. Ludzie wyższej klasy nigdy nie przyznają się do braku pieniędzy. Ona sama kombinuje jak może, by spłacić zaległe długi i by jej mąż o niczym się nie dowiedział. Wiemy, że ma dobre serce, lubi pomagać, ale drażni ją, kiedy wiele osób ją poucza, choćby z sadzeniem cebulek, które i tak nie skończyły dobrze. Ma swoje drobne sekrety i zawsze podkreśla ile jej zostało w portfelu, czy innym miejscu. Niby martwi się, że na wiele rzeczy nie wystarczy i gdy ją poznacie, to zobaczycie, że to niezła kombinatorka. Często nam opisuje co wymyśliła na dany temat, jak to zostało odebrane i jak w końcowej fazie wypadło. To kobieta z klasą, która gdy zapomina coś zrobić, to zapisuje sobie uwagi na końcu dziennika. Zapiski na dany dzień mają od kliku stron nawet do jednej linijki. Jest też mamą, więc nieraz myśli jak by tu zadowolić swoje dziecko, które koniecznie chce mieć swoje zwierzątko. Z pewnością bym się z nią zaprzyjaźniła, gdyż nie grzeszyła poczuciem humoru, który niekiedy wychodził z zabawnej sytuacji, a innym razem ona sama opisywała coś, co dla niej było poważne, a dla mnie komiczne. Myślę, że warto ją przeczytać, gdyż wiele osób może się z nią utożsamić. Niby dama z wyższej klasy, ale w duchu zwyczajna kobieta, która gra na pozorach, lecz przed nami prawdziwie się otwiera. Niby lekko się ją czyta, ale czasami styl jest bardzo prosty i pozostawia nas w małym napięciu. Nie można przewidzieć fabuły, gdyż i ona sama bywała zaskakiwana nagłymi odwiedzinami. Wiele rzeczy chciała zrobić, wręcz pragnęła, ale niekiedy było to niemożliwe do spełnienia. Opowieść z dawnych lat, ale napisana o dziwo współcześnie. Rysunki postaci sprawiały, że dokładnie widzieliśmy scenę, jaka się rozgrywała. Utrzymana w napięciu do samego końca. Niby zwyczajna, ale po kilku stronach tak bardzo się bohaterkę lubi, że czujemy, jakby była naszą przyjaciółka i rozmawiała z nami przez telefon. Naprawdę bardzo mi się podobała:-) Strasznie ją polecam!!!
Muszę przyznać, że początkowo miałam problemy, aby wgryźć się w fabułę. Styl autorki troszeczkę mnie drażnił i musiałam do niego najzwyczajniej przywyknąć. Dopiero wtedy książka okazała się być naprawdę świetną i zabawną lekturą.
Delafield zabiera nas w podróż na angielską prowincję, gdzie obce są londyńskie zwyczaje a panuje sielska i wcale nie taka nudna rzeczywistość. Przekonujemy się o tym dzięki dziennikowi, który pisze nasza główna bohaterka. Okazuje się, że na prowincji tej jest tyle zawirowań, rodzinnych dramatów i sąsiedzkich sukcesów, że autorka ma ciągle ręce pełne roboty, aby nam to wszystko opisać. Robi to za pomocą dość specyficznych, ale i zarazem szczerych oraz błyskotliwych relacji z życia codziennego.
Główna bohaterka, a zarazem autorka dziennika jest tajemniczą arystokratką, która nudzi wiejskie życie i ciągłe zarządzanie domem. Dlatego wynajduje sobie nowe zadanie - wnikliwą obserwację otoczenia. Trzeba przyznać, że zadanie to traktuje bardzo poważnie, bo jej opisy otoczenia oraz dbałość o szczegóły i drobiazgowość są godne podziwu. Jednak to właśnie dzięki temu możemy się poczuć jakbyśmy sami byli naocznymi świadkami wszystkich wydarzeń.
„Dziennik prowincjonalnej damy” to książka, która pozwala oderwać się od rzeczywistości i przenieść w zupełnie inne miejsce oraz czasy. Wśród codzienności na angielskiej prowincji i sielankowości przyglądamy się także troską życia z wiecznie sfrustrowanym mężem, czy wścibskimi sąsiadami. Jednak pewne jest to, że nie brakuje tutaj humoru i kobiecego głosu.
Ocena: 5, Chcę przeczytać,
Moja mama często powtarza, że czyta, żeby uciec od „prozy życia”. A ja mam chytry i przekorny plan, że podrzucę jej książkę właśnie o owej znienawidzonej „prozie życia” i jestem pewna, że będzie nią zachwycona. Powieść „Dziennik prowincjonalnej damy” - bo o niej mowa – to publikacja okraszona cudownym poczuciem humoru. Pozwala spojrzeć na codzienność z przymrużeniem oka i zwyczajnie się z niej pośmiać.
Akcja książki ma miejsce w latach 30 XX wieku. Bohaterka mieszka w Anglii, na prowincji, i zajmuje się domem. Na jej głowie jest m. in. utrzymanie dyscypliny wśród służby, zapanowanie nad rachunkami (a debet rośnie), dbanie o dobre kontakty z sąsiadami, opieka nad dziećmi i wiele innych rzeczy, którymi musi zająć się tzw. kura domowa. U jej boku stoi mrukliwy mąż, który nie wydaje się być duża pomocą.
Jak tytuł wskazuje książka została napisana w formie pamiętnika. Ja potrzebowałam chwili, żeby wgryźć się w taką formułę. Nie ma w niej miejsca na opisy, wprowadzenia. Kiedy do bohaterki przyjeżdża jakaś znajoma, nie trudzi się ona przedstawianiem jej, bo zwyczajnie ją zna. Czytelnik nie ma się skupiać na tej postaci, a na zamieszaniu, jakie zrobiła ona swoim pojawieniem się.
Kiedy już przyzwyczaiłam się do formy powieści, mogłam cieszyć się do woli cudownym humorem jaki serwuje tu E.M. Delafield. „Dziennika prowincjonalnej damy” bywa porównywany do „Dziennika Bridget Jones”. Pomimo sympatii do książki autorstwa Helen Fielding uważam, że ujmuje to „Prowincjonalnej...” klasy. „Dziennik Bridget Jones” to typowa komedia romantyczna, natomiast E.M. Delafield raczy nas subtelnym humorem skoncentrowanym na codzienności. Niewybredny komentarz kucharki, rozmowa z dyrektorem szkoły, źle rozpalony kominek, szukanie odpowiedniego stroju na bankiet – takie sytuacje są komentowane na stronach tej książki. Mnie osobiście zauroczyło wyznanie bohaterki, jak ochoczo dyskutowała o powieści „Orlando” Virginii Woolf do momentu, aż ją przeczytała. Przyznaje, że nic z niej nie zrozumiała.
„Dziennik prowincjonalnej damy” to perełka wśród literatury obyczajowej. E. M. Delafield udowadnia, że zwyczajne życie może być dobrym materiałem na książkę. Nie trzeba go ubarwiać. Nawet o przypalonej owsiance można pisać ciekawie.