Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 2014-09-12
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 512
Język oryginału: polski
Niedawno, 13 marca 2015, ogłoszono listę książek, które zakwalifikowały się do konkursu Nagrody Literackiej "Angelus". I jedną z nich jest właśnie powieść Piotra Adamczyka "Dom tęsknot". Zapytacie dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ta nominacja podkreśla jej ważne przesłanie. Otóż mam tu na myśli "ukazanie tematów najistotniejszych dla współczesności i pogłębianie wiedzy o świecie innych kultur". Gdy dobrnęłam do końca lektury zrozumiałam dlaczego jury dostrzegło tę pozycję wśród tak wielu zgłoszonych utworów. Jednak, żeby docenić wkład pisarza należy poznać tę historię. I choć może przerażać swą objętością zapewniam, że połyka się ją w tempie wprost ekspresowym... A jeśli jesteście ciekawi o czym tu można przeczytać już spieszę ze zwięzłą opinią...
Otóż historia zaczyna się dość dziwnie. Dorosły Piotr rozpala ognisko na podwórku, pragnąć spalić poniemieckie starodruki sygnowane exlibrisem dawnego ich właściciela - Freytaga. Czyniąc przy tym szkody większe niż przewidywał ląduje w rezultacie na kozetce u psychologa. Tak właśnie rozpoczyna się opowieść o jego przeszłości i historii starej kamienicy, w której pomieszkiwał z rodzicami. W najstarszych wspomnieniach pojawiają się pozostałości po dawnych, niemieckich właścicielach mieszkania. Stare fotografie, książki, ubrania, meble. Wszystko przygotowane, ciągle czekające na przeprowadzkę wprost za przesiedleńcami. Opatrzone niemieckimi inskrypcjami. Jakby zawieszone w czasoprzestrzeni. A czuwa nad tym matka naszego bohatera - z pochodzenia pół-Niemka, która zdecydowała się pozostać na ziemiach odzyskanych mimo wrogiego nastawienia ze strony Polaków. Towarzyszy jej mąż i ojciec Piotrka - Polak-powstaniec. I choć można by spodziewać się pomiędzy nimi wielu nieporozumień czy konfliktów - rodzina żyje we względnej zgodzie.
Ważnym bohaterem tej powieści jest wspomniana wcześniej kamienica. To miejsce wielokulturowe. Pełne sprzeczności. Gdzie obok siebie mieszkają Niemcy, Żydzi, Polacy. Kresowiacy i Ci, którzy pozostali tu mimo, że ich ojczyzna zmieniła granicę. Każdy z nich próbuje dostosować się do nowej rzeczywistości. (I akcja osadzona została w moim rodzinnym Wrocławiu. Na Krzykach. Nie mogłabym o tym nie wspomnieć). Mimo że na pierwszy rzut oka sąsiedzi różnią się pod wieloma względami od siebie łączy ich jedno - tęsknota. I choć każdy z nich tęskni za czymś innym to jednak zauważalny staje się ten wspólny pierwiastek wywołanego smutku z powodu braku czegoś co minęło, co bezpowrotnie utracili, czegoś co mają nadzieję, że się wydarzy. Tak. Niektórzy z nich tęsknią za przyszłością.
W fabułę pisarz wplótł także wątek przygodowo-sensacyjny. I okazuje się, że czerpał natchnienie także z prawdziwych wydarzeń. Otóż wspomniana tu legenda kielicha Lutra nie jest tylko wymysłem autora. Jak przeczytałam w wywiadzie z pisarzem "kilka lat temu grupa archeologów pod nadzorem konserwatora zabytków rzeczywiście szukała w podziemiach miasta cennego kielicha z czerwonego szkła, którego w 1543 roku Marcin Luter podarował swojemu współpracownikowi Justusowi Jonasowi. Na jego trop naprowadził poszukiwaczy wnuk przedwojennego mieszkańca kamienicy, dziś majętny chirurg spod Hanoweru". Autor nie zapomniał także o wątku miłosnym. A jakże. Otóż nasz Piotrek zakochuje się w córce przodownika pracy socjalistycznej, która mieszka za tzw. "murem berlińskim".
Dobrym pomysłem było zastosowanie tu narracji pierwszoosobowej. Dzięki temu historia brzmi bardziej realnie. Jakby autor opowiadał swoje przeżycia. Zmiany w charakterze narracji wraz z dorastaniem głównego bohatera czynią z tej powieści jakby pamiętnik minionych chwil. Ukazanie codzienności PRL-u oczami dziecka zapadło mi głęboko w pamięć. Tamte czasy znam tylko z opowiadań dorosłych, a punkt widzenia Piotrka jest całkowicie inny, świeży, momentami oczywiście trochę naiwny ale jakże prawdziwy. Szczególnie jego wspomnienia związane z paczkami od rodziny zza zachodniej granicy. Także budowa książki jest dość niecodzienna. Rozdziałów jest aż 76, niektóre z nich są bardzo krótkie. Tworzą swoistą całość, ale można także poznawać każdy z nich oddzielnie.
W "Domu tęsknot" pisarz nie przypomina jedynie wesołych chwil z naszej historii, ale autor robi to z dużym poczuciem humoru. Czytając nie mogłam się nadziwić temu, że o sprawach trudnych można pisać tak lekko. A jemu udało się to zrealizować. Myślę, że to konsekwencja użycia odpowiednich słów, budowy zdań, wprowadzenie adekwatnych porównań, konstrukcja dialogów. A może to po prostu przemówił tu talent pisarza. Kończąc trzeba przyznać, że Piotr Adamczyk swą drugą powieścią mnie oczarował. To nie tylko saga rodzinna. To "coś" więcej. Jednak, żeby to odkryć trzeba poznać tę książkę...
Początek mnie okropnie znudził, środek zaciekawił, a koniec rozczarował.
Rozumiem, że „Dom tęsknot” może się podobać, to pełna nostalgii i tęsknoty opowieść o nas, o zmianach, jakie miały miejsce w powojennej Polsce. Dla mnie za bardzo szczegółowa i trochę infantylna. Nie moja to bajka, niestety, choć gdzieś w połowie historia mnie porwała i byłam ciekawa, co będzie dalej.
Reasumując – pomysł dobry, wykonanie mnie nie przekonało. Może to niezbyt dobry moment dla mnie na taką lekturę?
Nowa powieść autora ,,Domu tęsknot" to sensacyjna polsko-niemiecka rodzinna epopeja, z wielką miłością, polityką, sztuką, zdradą i tajemnicą w tle, rozgrywająca...
Mógłbym się nazywać Al Pacino, a nazywam się Piotr Adamczyk. Inicjały niby takie same. Zaczynamy się podobnie, ale dalej jest już zupełnie inaczej. Mógłbym...
Przeczytane:2019-02-14, Ocena: 2, Przeczytałem,
Ta książka ma wszystko, co powinno sprawić, że mi się spodoba, tymczasem finalne wrażenie mam zgoła przeciwne. Początkowo było bardzo dobrze: tytułowy dom to wrocławska kamienica, do której tuż po wojennej zawierusze wprowadzają się nowi lokatorzy - gdy opuścili ją zmuszeni do przesiedlenia Niemcy. To świetny punkt wyjścia dla opowieści o czasach nawet nie tak odległych czasowo, co cywilizacyjnie? Mentalnie? To pretekst do postawienia pytań o tożsamość, o przynależność narodową - w postaci matki głównego bohatera, Niemki, która jako żona Polaka musi po wojnie odnaleźć dla siebie miejsce we Wrocławiu...
I gdyby ta powieść pozostała właśnie taką opowieścią, opowieścią o czasach minionych, próbującą zrelatywizowac powojennego ducha Wrocławia, byłaby powieścią bardzo dobrą. Niestety, pojawia się wątek rodem z Dana Browna, który stopniowo zaczyna przejmować ciężar powieści i ją rozmywać. A że w tle mamy barwnych mieszkańców kamienicy, dojrzewanie i wielką miłość głównego bohatera, losy jego rodziny, wątek żydowski, chorobę genetyczną, meblościanki i paprotki na telewizorach, to niestety, ale to wszystko spowodowało we mnie uczucie przesytu (zbyt dużo grzybów w barszczu).. materiału starczyłoby spokojnie na dwa tomy.
Wrażenia nie poprawia także język autora - momentami zbyt górnolotny, momentami niewiarygodny. Nie wiem, czy nastolatki w latach 60. roznawiałyby ze sobą w taki sposób jak w powieści...
Wydaje mi się, że można tę powieść odebrać bardzo osobiście, bardzo emocjonalnie i nie zauważać tego, co mnie uwierało, gdyż faktycznie jest naładowaną emocjami, sentymentalną podróżą w przeszłość - niektórzy powiedzieliby : tak było. Mi jednak, niestety, nie dane było doświadczyć takich wrażeń.