Najnowsza powieść grozy brytyjskiego mistrza horroru, Grahama Mastertona.
Autorska interpretacja opowieści o nawiedzonym domu.
Na smaganych wiatrem wrzosowiskach stare domostwo strzeże swych sekretów…
Allhallows Hall jest rozległą rezydencją w stylu Tudorów, położoną na ponurych i mglistych wrzosowiskach w Dartmoor. Niewielu miałoby odwagę, by tu osiąść. A jednak były naczelnik więzienia, Herbert Russell, zdecydował się na to bez wahania. Teraz, kiedy już nie żyje, posiadłość dziedziczą jego dzieci.
Choć ojciec od dawna był z nimi skłócony, wprowadzają się do pozostawionej im w spadku posiadłości. Tymczasem złowieszcza atmosfera wrzosowisk wdziera się do wszystkich pomieszczeń. Podłogi skrzypią, w tajemnych korytarzach odbija się echo, wiatr gwiżdże w kryjówkach przygotowanych niegdyś dla katolickich duchownych.
W dniu, w którym rodzina decyduje się opuścić Allhallows Hall i nigdy już tam nie wracać, we wnętrzu domu przepada bez wieści mały Timmy…
Czyżby w tych starych murach od wieków gnieździło się zło?
A może zło to jedynie wytwór ludzkiego umysłu?
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2021-09-15
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 352
Tytuł oryginału: The House of a Hundred Whispers
Tłumaczenie: Izabela Matuszewska
"Dom stu szeptów" Grahama Mastertona to horror. A właściwie ma być horrorem. Osobiście uważam, że trudno jest napisać horror i oddać tą grozę. W tym przypadku film sprawdza się lepiej. Muszę przyznać, że powieść niezbyt mnie wciągnęła. Jestem zdziwiona bo trafiłam na naprawdę dobre recenzje. Jednak mnie mimo wszystko nie wciągnęła.
Jednak będąc szczerą "Dom kości" tego autora również jakoś mnie nie zachwycił, ale zdecydowanie bardziej mi się podobał.
Jednak mimo wszystko powieść posiada swój urok. Przede wszystkim podobał mi się klimat. Szkoda, że postaci nie są lepiej zbudowane. Ogólnie cała fabuła mogłaby być bardziej rozbudowana. Wtedy jestem pewna, że powieść inaczej, by się odbierało. Jeżeli chodzi natomiast o styl pisania autora to niespecjalnie wciąga.
Podsumowując nie uważam, żeby to buła beznadziejna książka, ale mimo wszystko nie należy do wciągających powieści. Owszem, jest dobra, ale oczekiwałam czegoś więcej.
Początek bardzo mi się podobał, do momentu ujawnienia, z czym bohaterowie mają do czynienia. Powieść trzymała w napięciu, można było obserwować skomplikowane relacje pomiędzy wszystkimi zebranymi w tym groźnym nawiedzonym domu. A potem bańka prysła, autor chyba chciał stworzyć coś niebanalnego, a nie kolejny horror o duchach z oklepanym schematem, wyszło mu niestety pomieszanie z poplątaniem.
Im dalej, tym gorzej. Bohaterowie idą jak po sznurku, do tego zaczynają się stapiać w jedno. Rozmowy, które początkowo kipiały od emocji, stają się sztuczne. Niektóre wątki dłużą się jak flaki z olejem, inne nie są wcale doprowadzone do końca. Gdyby się przez chwilę zastanowić nad tą fabułą, to zobaczymy same dziury. Z każdą stroną robi się coraz bardziej groteskowo, męcząco i aż śmiesznie. Odechciewa się czytać, nawet żeby tylko poznać zakończenie. Dużo jestem w stanie wybaczyć, ale nie zmęczenie i nudę.
Polecam wyłącznie osobom, które są ciekawe, w jaki sposób, inny niż zazwyczaj, wykorzystać wątek nawiedzonego domu. Nie gwarantuję, że się spodoba, ale spróbować nie zaszkodzi.
Widząc na okładce nazwisko Masterton wiem, że emocje będą niebywałe. Będzie tajemniczo i odważnie, mrocznie i groźnie. Czy również w tym przypadku było analogicznie?
Emerytowany naczelnik więzienia Herbert Russell traci życie we własnym domu. Wkrótce w tajemniczej i ponurej rezydencji Allhallows Hall zjawiają się spadkobiercy zmarłego. Troje skłóconych ze sobą dzieci. Testament ojca wprawił ich w osłupienie, każdy z nich liczył na spadek. Ta decyzja wprawia ich w konsternację. W całym tym zgiełku i zamieszaniu znika dziecko jednego z synów, pięcioletni Timmy … Rozpoczynają się żmudne poszukiwania, dziecko zapadło się pod ziemię. A dom daje o sobie znać. Atmosfera w nim panująca napawa przerażeniem i strachem, wszechogarniającą grozą. Skrzypi podłoga, ściany gwiżdżą, drzwi się same otwierają i zamykają, tajemnicze pokoje skrywają niespokojne losy, zewsząd słychać przenikliwe szepty wydobywające się ze ścian … Brrrr …, mrocznie, niespokojnie i niecierpliwie … Mgła osacza rezydencję i przenika agresywnie do jej wnętrza … Wkrótce kolejna osoba z rodziny znika w równie tajemniczych okolicznościach. Co się dzieje? Strach być w tym domu nawet przez chwilę. Spadkobiercy też tracą fason i czują się zmęczeni gęstą atmosferą i niemożliwością jakiegokolwiek działania, na nic nie mają wpływu, wszystko dzieje się poza ich wolą. Ostatnią deską ratunku są wezwani na pomoc czarownicy, mag i ksiądz egzorcysta. Czy poradzą sobie z nieokiełznaną historią wyśpiewaną odgłosami szeptu?
Dom stu szeptów to zdecydowanie inne historia od tych, którymi zaskakiwał mnie dotychczas ten wybitny pisarz. Mroczny horror, z paletą paranormalnych zjawisk i odczuć, których zrozumienie i zaakceptowanie nie jest łatwe. Te zjawiska nadprzyrodzone brylują pośród zaciemnionych i pokrytych pajęczyną komnat, wabią do siebie ludzi, którzy są podatni na ich wpływy i sugestie. Osaczają i nie pozwalają myśleć racjonalnie, ale według ich schematu. Nie sposób się uwolnić od nich … Dobrze czy źle?
Muszę odważnie przyznać, że początek dość nudnawy i bez emocji, akcja zaczęła się dopiero rozkręcać później, z każdą chwilą robiło się ciekawiej i mroczniej, bardziej ponuro i niebezpiecznie. A kulminacja, jak to bywa u Mastertona, mistrzowska. Zaskakująca i z przytupem. Taka, jakie można się spodziewać po dobrej historii.
Polecam, chociaż nie jest to typowy Masterton. Bardziej odważny i zwodniczy, brylujący na krawędzi strachu i przerażenia … Czy warto? Zdecydowanie tak.
Nazwisko Grahama Mastertona i wizja ponurego domiszcza na rozległych wrzosowiskach, skrywającego w swych murach coś więcej niż mroczne tajemnice wystarczą, by dreszcz oczekiwania na dobrą lekturę przebiegł mi po karku.
I rzeczywiście. Jest to twórczość w dobrym, mastertonowskim stylu, choć w nieco łagodniejszym wydaniu, gdzie prócz narastającego niepokoju spowodowanego przerażającymi zdarzeniami, pojawia się pierwiastek dojmującego zła, mocy, której nie da się pojąć rozumem. Szelest szeptów, skrzypienie podłóg, płacz dziecka, przenikliwe krzyki, a w końcu gruchot kości… Wierzcie mi, to nie jest dom, w którym chcielibyście spędzić choć sekundę.
Zmuszone do tego dorosłe dzieci zmarłego właściciela domu, z niechęcią pozostają w jego murach do chwili odczytania testamentu, jednak dom nie wypuści ich i ich rodzin tak łatwo. Ginie mały Timmy, a zakrojone na szeroką skalę poszukiwania nie przynoszą żadnych efektów. Z każdym kolejnym dniem pobytu robi się coraz bardziej niebezpiecznie, niesamowicie i w końcu krwawo…
Komu uda się ujść z życiem i wydostać z macek domostwa i jego sił? Czy dowiemy się co się stało z chłopcem?
Uwielbiam wątek nawiedzonych domów w literaturze i tym razem również się nie zawiodłam. Momentami było tajemniczo, niepokojąco i strasznie, by za chwilę zahaczyć o groteskę. Jeśli szukacie niewymagającej opowieści z dreszczykiem, to ta okaże się idealna, bo co może być lepszego na jesienne, deszczowe wieczory, niż klimatyczny horror?
„Dom stu szeptów” to najnowszy horror Grahama Masterton’a. Jednak muszę przyznać, że w moim odczuciu w tym Masterton’ie jest troszeczkę za mało Masterton’a…
Oczywiście kunsztu pisarskiego autorowi nie możemy odmówić. Niezmiennie jego styl pisania jest genialny, a fabuła sama w sobie została dobrze przemyślana. Chociaż zdecydowanie w tym wszystkim brakuje większej dawki emocji, grozy i akcji. Podczas czytania nie czułam napięcia, które zawsze mi towarzyszyło podczas lektur książek autora. Bohaterowie są dla mnie zbyt płytcy - mało wyraziści, bez charakteru, nie da się z nimi zżyć. Ich postępowanie momentami było mało logiczne i budziło wątpliwości. Samo zakończenie jak na Masterton’a było… wręcz groteskowe.
Podsumowując - owszem w książce są sceny iście z poprzednich części pełne krwi, niewyobrażalnego sadyzmu, które czyta się z zapartym tchem, ale zdecydowanie czuć ich niedosyt. Miałam nadzieję, na większe wrażenia podczas lektury tym bardziej, że w całej tej historii tkwił niezwykły potencjał. Jednak muszę przyznać. Że nie uważam czasu spędzonego z „Domem stu szeptów” jako czas stracony. Książka jak najbardziej mi się spodobała jednak po prostu to nie jest to czego oczekiwałam po autorze.
Zdecydowanie nie jestem wielbicielką horrorów. Opowieści grozy sprawiają, że po ich lekturze wyobraźnia podsuwa mi przerażające obrazy, a niepokojące i mroczne wizje nie pozwalają dobrze spać i spokojnie myśleć. „Dom stu szeptów” trafił w moje ręce zupełnie przypadkiem. Zgodnie z zasadą, że zawsze warto spróbować, a każda książka może oferować wspaniałą przygodę, zabrałam się do czytania.
Stara rezydencja, szepty niosące się po domu, pasma wrzosowisk, niewyjaśniona śmierć i intrygujące zaginięcie- te elementy złożyły się na klimatyczną i przykuwającą opowieść. Pierwsze rozdziały zaintrygowały mnie, ale nie pozwoliły poczuć strachu. Czytałam z uwagą i zainteresowaniem, czekając na rozwój wydarzeń. Sposób, w jaki autor poprowadził akcję dość szybko zaczął przyprawiać mnie o ciarki , a całość nabrała złowieszczego charakteru.
Choć książkę czytałam w środku dnia, to i tak momentami potrzebowałam chwili na złapanie oddechu. Nie raz też zastanawiałam się nad odłożeniem lektury, bo posępne kąty i groźne cienie budziły wiele niepożądanych emocji. Wygrała jednak ciekawość i potrzeba przekonania się, jak potoczą się losy bohaterów i co jeszcze wydarzy się na kartkach książki.
Masterton wykorzystał interesujące motywy, z którymi nie miałam raczej szansy wcześniej się spotkać. Być może wynika to z faktu, że rzadko sięgam po podobne powieści, ale naprawdę zainteresowały mnie książkowe treści, przyniosły ze sobą powiew świeżości i pogłębiły moją ciekawość. Choć chwilami całość wydawała się nieco przerysowana i nierealna, to skupiałam się na przedstawianych wydarzeniach, opisach i emocjach, przenosząc się na czas lektury do powieściowego świata i to na nim skupiając całą uwagę.
Autor pozytywnie zaskoczył mnie kreacją miejsc i postaci. Tchnął w nie dużo realizmu, wyobraźni, pomysłu. Widać było, że tworzenie książkowych realiów nie jest dla niego nowością, a pisanie i oferowanie historii czytelnikom przynosi mu przyjemność i satysfakcję. Oprócz ujmujących rozwiązań dobre wrażenie zrobiła na mnie także lekka i przyjemna narracja, która umilała lekturę i nieco ją odciążała.
„Dom stu szeptów” to ponura i pogrążona w mroku historia. Odpowiednia dla osób, które lubią się bać, ale także dość subtelna w budzeniu grozy. Nawet tak bojaźliwa osoba jak ja dała radę się z nią uporać. A czy Wy jesteście na tyle nieustraszeni?
Nawiedzony dom pośród wrzosowisk. Dom, w którym nieustannie rozlegają się szepty. Szepty osób niewidzialnych… Imaginacja? Przywidzenia? Złudzenia? Omamy słuchowe? Zbyt wybujała fantazja mieszkańców tego domu? Cokolwiek to jest, jest to dziwne. O czym przekonają się wkrótce nawet najwięksi sceptycy… W tym domu naprawdę dzieje się coś dziwnego. Ale żeby to pokonać, najpierw należy to poznać…
Na początku jest trup. Trup Herbert’a Russell’a, właściciela nawiedzonego domu. To właśnie jego śmierć sprawiła, że po wielu latach jego dzieci znowu spotykają się w tym strasznym domu. Lubią go czy nie. Czują się w nim komfortowo czy nie. To teraz schodzi na dalszy plan. Niezależnie od wszystkiego to spadek, z którym trzeba coś zrobić. Jeden z braci, ten najbardziej obrotny i cyniczny, ma już tysiąc pomysłów, jak postąpić w danej sytuacji, aby korzyści były jak największe. Jego mózg niczym najnowocześniejszy kalkulator dodaje, odejmuje, mnoży… rzadziej dzieli. On już widzi te pieniądze. Wszyscy są zgodni co do tego, że ojciec na pewno zadbał o to, aby pozostawiony po sobie majątek podzielić sprawiedliwie pomiędzy wszystkie swoje dzieci. Testament okazał się nie lada niespodzianką. I wszystko byłoby w miarę normalnie, gdyby raptem nie zniknął główny spadkobierca. Dosłownie zapadł się pod ziemię. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Dosłownie został pochłonięty przez ten przeklęty dom.
Do akcji wkracza policja, ekipy poszukiwawcze, egzorcyści i zaklinacze…
Nic więcej nie napiszę o samej fabule, żeby nie zdradzić za dużo i nie odbierać Wam przyjemności z czytania i odkrywania tejże historii.
To świetna powieść. Powieść czerpiąca z kilku gatunków. Mamy tu strach, mamy zjawiska nadprzyrodzone, mamy skomplikowane relacje rodzinne, mamy zabójstwo, mamy niewyjaśnione zagadki bardziej i mniej przyziemne, mamy tajemnice rodzinne. Mamy też nieco historii. Masterton doskonale wplótł w swoją najnowszą powieść historię. Historię polowania na księży katolickich w dobie reformacji anglikańskiej. Pomysłowość w budowaniu skrytek dla księży nie znała granic…
W książce ,,Dom stu szeptów" Masterton sięgnął po tak popularny temat, jak stary, nawiedzony dom, jednak zrobił to w sposób naprawdę zaskakujący. Fabuła kręci się wokół jednej rodziny, właśnie zmarł jej najstarszy członek, więc potomkowie zjechali się na odczyt testamentu. I podczas tego wydarzenia gubi się pięcioletni dzieciak. Im dłużej trwają poszukiwania, tym atmosfera robi się mroczniejsza, bardziej niepokojąca. Tak naprawdę według mnie książka składa się jakby z trzech części - początek dotyczący właśnie zaginięcia, gdzie strach rodziców o dziecko jest wręcz namacalny, a do tego dziwne rzeczy, które dzieją się w posiadłości, tylko ten nastrój podbijają. Kilka razy fizycznie miałam ciarki! Druga część, rozwinięcie, to świetne powolne wyjaśnianie tego co się dzieje - tu podobało mi się to, że wszystko gdzieś tam w jakiejś części opiera się na fizyce czy filozofii. Naprawdę zgrabne połączenie kilku motywów i hipotez! Ostatnia część, czyli wielki finał, jest już faktycznym horrorem, sporo się dzieje, jest też trochę makabry, a sam koniec jest niezwykle zaskakujący. Do tego garść ciekawych tematów, trochę ciekawostek historycznych, no i ta mglista atmosfera okolicznych wrzosowisk naprawdę składają się na godną uwagi lekturę. Jestem nią pozytywnie zaskoczona i w przyszłości na pewno nie będę się wahać czy sięgnąć po powieści grozy tego autora!
Graham Masterton nazywany był mistrzem horroru, więc -- jako że po latach wrócił do tego gatunku -- musiałam w końcu sprawdzić, o co tyle zamieszania. Jego najnowsza powieść ,,Dom stu szeptów" to historia pozornie nawiedzonego domu, choć prawda na jego temat okazuje się być znacznie mroczniejsza. Początkowy klimat zbudowany na nocnych szeptach i opisach starej rezydencji, ustępuje miejsca czemuś mniej strasznemu, a bardziej fantastycznemu. Czemuś, przez co groza zamienia się w po prostu akcję, ale akcję pełną zgrzytów, które budziły moje zmieszanie.
Ogromna rezydencja Allhallows Hall jest położona na mglistych wrzosowiskach, co tylko dodaje jej upiornego uroku. Po śmierci ojca trójka dzieci musi znowu odwiedzić to miejsce, choć nikt na myśl o niej, nie ma ciepłych wspomnień. A najgorsze jest to, że tym razem... Zaczynają znikać ludzie. Wokół tego właśnie kręci się fabuła powieści. Dlaczego dopiero teraz się to dzieje? Dlaczego wcześniej nikt nie zauważył nic niezwykłego? Nie wiadomo.
Do połowy powieść czytało się dobrze, a potem rozdział po rozdziale wszytko zaczynało się sypać. Im dalej, tym więcej było zgrzytów, co całkowicie zepsuło mi lekturę. Już sam pomysł na sekret rezydencji mi się nie podobał, ale technicznie książka mnie wymęczyła. W dodatku reprezentacja LGBT była mocno irytująca. Portia została już po samym wyglądzie oceniona jako ,,dominująca" w związku z Grace i słowa te padają niczym fakt, nie myśl któregoś z bohaterów. A duchowny, który był na kursie egzorcyzmowania w Watykanie, mówi: ,,Większość opracowano po to, aby uwolnić ludzi od złych wpływów, które mogą wkraść się w ich dusze, kiedy (...) targają nimi wątpliwości dotyczące własnej płci. Ostatni egzorcyzm, jaki odprawiłem, miał odegnać demona, który opętał pewną transseksualistkę w momencie największego wahania i kusił ją morderczymi myślami wobec rodziny i znajomych". Do tego dochodziła byle jaka kreacja bohaterów (większość w mojej głowie zlała się w jedno), a sam styl autora był... Okej. Nie mniej, nie więcej.
Najlepszym komentarzem dla ,,Domu stu szeptów" będzie moje głębokie westchnienie. Zwykle w każdej powieści znajduję plusy, ale tutaj jedynym jest klimat wrzosowiska i starej rezydencji, ale klimat ten nie towarzyszy nam przez cały czas. Koniec. Powieść do zapomnienia.
tłum. Izabela Matuszewsk
! Na kartach powieści znajduje się opis próby gwałtu.
Moje pierwsze spotkanie z Mastertonem. Nie wiedziałam czego się spodziewać, bo to w sumie horror, a o autorze słyszałam, że potrafi pisać straszne rzeczy. Mimo tego, że trochę się bałam, to ciekawość wygrała.
Nawiedzony dom to wdzięczny temat. Można dodać ciężki klimat, dziwne szepty, niewyjaśnione zjawisko i mamy ciekawe czytadło. Tutaj oczywiście wszystko to było, ale czułam tu bardziej fantastykę niż horror. Atmosfera przypominała mi trochę serialowe Pamiętniki Wampirów. Niby wszystko jest okej, ale tuż obok, dzieją się dziwne rzeczy. A to próbują wyjaśnić katolicki ksiądz, czarownica, policja wraz z kłosarzem na czele. Sam pomysł nie jest może odkrywczy, ale autor poprowadził fabułę tak, że czytałam z pełnym zaangażowaniem. Było mrocznie, duszno, mgliście i deszczowo. Może kilka wątków wymagało wyjaśnienia i dopowiedzenia, ale i tak powieść podobała mi się. Chociaż bać nie było się czego. Teraz pokuszę się o inne powieści autora.
Z przykrością muszę stwierdzić,że jestem tą pozycją lekko rozczarowana.Spodziewałam się mrocznej i klimatycznej historii z dreszczykiem,a otrzymałam przeciętą bajkę,którą można straszyć dzieci przed spaniem.Ale czy i one również będą się bały??
.
5.5/10?
Okryte mgłą wrzosowiska,nawiedzona rezydencja i stare legendy,ktore od stuleci o niej krążą w małym,wiejskim miasteczku.Czy ten dom naprawdę jest przeklęty?
O tym doskonale przekona się trójka pewnego rodzeństwa,która po śmierci ojca ma poznać zapis jego testamentu.Podczas odczytywania ostatniej woli zmarłego w tajemniczy sposób znika mały Timmy,wnuk zmarłego właściciela posiadłości.Teraz nikt nie może z niej wyjechac,póki nie odnajdą chłopca.Jednak z każdym kolejnym dniem szanse na jego odnalezienie niebezpiecznie maleją.A do tego wszystkiego znikają kolejne osoby.Co jest z tym domem nie tak?Okazuje się,że to stare domostwo pilnie strzeże swym sekretów...Czy uda im odkryć o co w tym wszystkim chodzi za nim bedzie za pózno?
.
Jeśli zatem jesteście miłośnikami opowieści grozy,to DOM STU SZEPTÓW niestety nie zapewni Wam zaskakujących zwrotów akcji ani tym bardziej nie dostarczy mrożącej krew w żyłach rozrywki.Fabuła z każda kolejną stroną staje się mało porywająca i sensowna.Prawdę mówią,była ona dość nijaka.Podobnie w sumie jak jej bohaterowie.Może i okładka przekłuje zwrot niejednego czytelnika szukającego mocnych wrażeń,ale czy jej treść okaże się dla niego również satysfakcjonująca?To już musicie sami osądzić..?
.
@wydawnictwoalbatros
https://www.instagram.com/rudy_lisek_czyta/
Kłopoty Jima zaczynają się w momencie, gdy cofając samochód niechcący przejeżdża własnego kota Tibblesa. Godzinę później nowy uczeń w klasie...
Mieszkańcy małego miasteczka w Normandii ciągle jeszcze wspominają dramatyczny dzień 1944 roku, kiedy trzynaście czarnych amerykańskich czołgów...
Przeczytane:2023-12-16, Ocena: 2, Przeczytałem,
Książka, która rozczarowała mnie totalnie i już od pierwszych rozdziałów zirytowała do maksimum. Do tego stopnia, że byłam w stanie ją odłożyć i to na samym początku. Rozumiem, że takie historie trzeba czytać z przymrużeniem oka, no ale wszystko ma swoje granice, a ten, kto ma dzieci z pewnością mnie zrozumie.
.
Główną rolę odgrywa tutaj stary dom osadzony na angielskim wrzosowisku. Dom ma swoją mroczną przeszłość i strzeże pewnych sekretów. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie właściciel tego domu. Po jego śmierci, do posiadłości przybywa trójka skłóconych z sobą rodzeństwa, na odczytanie testamentu. Dom sam w sobie jest przerażający, wszystko jednak się pogarsza, gdy przepada pięcioletni chłopiec Timmy. Trwają poszukiwania, nigdzie go nie ma, czy dom mógł go pochłonąć?
.
Zachowanie postaci, a szczególnie rodziców jest karygodne, ich lekkomyślne podejście do zniknięcia syna jest nie do przyjęcia. Znika dziecko, to pierwsze, co robi zmartwiony rodzic, szuka go do skutku. Nie wyobrażam sobie, aby zasiadać do stołu do kolacji, czy kłaść się spać do ciepłego łóżka, nie wiedząc co dzieje się z moim dzieckiem. Może być w wielkim niebezpieczeństwie, wystraszone, głodne i zziębnięte. Akurat taka postawa rodziców, jak i pozostałych bohaterów, jest karygodna. Porównać to można do zaginionej zabawki lub szczeniaczka, zawsze jest szansa, że sam się znajdzie i wróci do domu.
.
Nie znam za dobrze twórczości autora, ale czytałam, że piszę on bardzo dobre horrory, uważam, że nie pokazał tego w tej książce. Miało być strasznie, mrocznie i złowieszczo, a wyszła historia pełna absurdów. Brakuje tutaj przede wszystkim pomysłu na fabułę, ale takiego w miarę realnego i tego, co oczywiste, czyli klimatu grozy, który powinien odgrywać tutaj kluczową rolę. Chcę jak najszybciej zapomnieć o tej książce, bo to było złe🙈