Reporterka Alicja Tabor wraca do Wałbrzycha, miasta swojego dzieciństwa. Osiada w pustym poniemieckim domu, z którego przed laty wyruszyła w świat. Dowiaduje się, że od kilku miesięcy w Wałbrzychu znikają dzieci, a mieszkańcy zachowują się dziwnie.
Rośnie niezadowolenie, częstsze są akty przemocy wobec zwierząt, w końcu pojawia się prorok, Jan Kołek, do którego w biedaszybie przemówiła wałbrzyska Matka Boska Bolesna. Po jego śmierci grupa zbuntowanych obywateli gromadzi się wokół samozwańczego ,,syna", Jerzego Łabędzia.
Alicja ma zrobić reportaż o zaginionej trójce dzieci, ale jej powrót do Wałbrzycha jest także powrotem do dramatów własnej rodziny: śmierci rodziców, samobójstwa pięknej starszej siostry, zafascynowanej wałbrzyską legendą księżnej Daisy i zamku Książ. Wyjaśnianiu tajemnicy Andżeliki, Patryka i Kalinki towarzyszy więc odkrywanie tajemnic z przeszłości Alicji.
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2018-04-18
Kategoria:
ISBN:
Liczba stron: 528
Książka, która wzbudziła we mnie wyjątkowo mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogę jej odmówić zalet - ma dość wysoki poziom skomplikowania fabuły, skonstruowana jest zgrabnie, zawiera wiele fajnych smaczków, pomysłów i ciekawych elementów, domyka wszystkie poruszone wątki (bardzo mi się podobał wątek kociar i Daisy z jej zaginionym ciałem/perłami/skarbem).
Z drugiej strony ręce mi opadały podczas lektury kilkukrotnie, ponieważ zastanawiam się głęboko, czy naprawdę nie da się napisać dobrej książki obyczajowej, w której czytelnik nie będzie co rusz potykał się o biedę, zaniedbane i niekochane dzieci, nieszczęścia, morderstwa, psychozy, molestowania, homoseksualizm, trudy wojenne i eksterminację Żydów i Cyganów przez nazistów? Naprawdę się nie da? Ostatnio co sięgam po polską książkę, która cieszy się uznaniem i nagrodami, traktuje ona dokładnie o tym samym - o skrajnych, przesadzonych nieszczęściach, jakie spotykają ludzi. Tak jakby przepisem na bestseller było wrzucenie do jednego worka największych patologii, jakie autorowi akurat przyjdą do głowy, i zobaczenie, co też z tego wyjdzie. Pokazanie, jak bardzo ludzie są zezwierzęceni w biedzie i nieszczęściu. Czy obyczaj naprawdę musi być albo takim straszydłem, albo mdłym romansem? Nie ma nic pośrodku?
Zgrzytałam zębami przy szeregu nielogicznych zachowań i przemyśleń bohaterki, przewracałam oczami przy kolejnych opisach nieszczęść (w tej książce - SPOILER - mamy aż dwie rodziny molestujące dzieci, bo jedna to byłoby za mało!), wznosiłam te same oczy do nieba przy niemal histerycznych zachwytach nad bohaterem transpłciowym - nawet jak tenże bohater nafaszerował główną bohaterkę bez jej zgody i wiedzy ciasteczkami z marihuaną i alkoholem, tak że obudziła się kompletnie zamroczona, po spędzeniu nocy z chłopem, której to nocy nawet nie pamięta, nadal niemal ze łzami wzruszenia nazywa Czesława vel Czesławę w myślach najlepszym przyjacielem i ostoją. Świetne, naprawdę. Racjonalne i w pełni wytłumaczalne. Czy bohaterka, jak już wprowadziła kogoś, kto jest trans, nie miała odwagi napisać, że ten ktoś nie jest świętym niewiniątkiem? Nie chodzi o to, że mam coś do transwestytów, chodzi o to, jak bardzo w książce podkreślany jest przesadny entuzjazm głównej bohaterki do tej konkretnej postaci.
Ogólnie rzecz biorąc polecam, jeśli ktoś lubi przeładowane krzywdami i cierpieniem lektury, ewentualnie po prostu dobrze napisane powieści obyczajowe z wątkami kryminalnymi i lekkim muśnięciem realizmu magicznego. Ja jednak po spotkaniu z Joanną Bator nie mam ochoty więcej po nią sięgać, zrobię sobie też chyba dłuższą przerwę od polskich autorów w ogóle.
Opisana historia mocno zagmatwana, cieżko się czyta. Początek nużący i przeładowany treścią, momentami nudny. Im dalej, tym historia bardziej wciągała, ale wydarzenia mało realne.
Jeden z cudownych i niespodziewanych kaprysów losu sprawił, że spędziłam dwa lata w Japonii, pracując na jednej z tokijskich uczelni. Podobnie jak poszukiwacz...
Autorka bestsellerowych romansów historycznych Julia Mrok kieruje się dwoma pragnieniami: rozkoszy i opowieści. By je zaspokoić, z nikim się nie...
Przeczytane:2022-05-25, Ocena: 4, Przeczytałem,
„Ciemno, prawie noc” Joanny Bator podsunęła mi bibliotekarka, ponieważ w ogóle nie miałam sprecyzowanych własnych życzeń co do najbliższej lektury. Chodziło mi po głowie coś niebanalnego, nieoczywistego, co zrobi na mnie wrażenie, ale nie potrafiłam z siebie wykrzesać żadnych konkretów. Mimo tak mocno niedookreślonych kryteriów biblioteka w Koninie sprostała moim mglistym zachciankom.
Na okładce książki znajdziemy słowa autorki, która powiedziała, że ją samą przeraził mrok zalążków opowieści, rodzących się w jej głowie. Zaraz jednak dodała, „(…) że na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć. O tym jest ta książka.”*) I rzeczywiście w mnogości występującego tu zła znajdą się także pozytywne aspekty. Cóż, może i niewiele ich, ale nawet dla takiej odrobiny warto się wysilić w życiu.
Reporterka, Alicja Tabor (zwana z powodu mocnego charakteru i odporności psychicznej Pancernikiem), powraca do rodzinnego miasta, Wałbrzycha, by wyjaśnić zagadkę zaginięć trójki dzieci. W jej opuszczonym lata temu domu niewiele się zmieniło, chyba tylko jeszcze bardziej się postarzał i zmurszał. Zniszczone meble i zakurzone kąty budzą niechciane wspomnienia. Miasto, w którym dziennikarka szuka punktów zaczepienia do rozwikłania tajemnicy, też jakby zastygło w kisnącej szarzyźnie listopada, jednak jest pewna „atrakcja”, która mocno rozgrzewa emocje wałbrzyszan, a mianowicie lokalny prorok, rozgłaszający nawiedzone tezy, że to Matka Boska upatrzyła sobie dzieci i z miłości zabrała je do siebie. W kotle absurdalnych teorii na temat zaginięcia kilkulatków wrze tak bardzo, że obfitość bzdur powoli zaczyna przerastać chyba nawet liczbę samych miejscowych.
Do „Ciemno, prawie noc” Bator wprowadziła sporo wątków. Każdy z nich mógłby być z pozoru oddzielną historią, a jednak okażą się mieć wspólny mianownik. Są nitki prowadzące do historii zaginionych dzieci, przy czym w każdej jest coś niejasnego, budzącego wątpliwości. Jest proroczy epizod z niedorzecznymi przepowiedniami. Jest historia samej Alicji, jej zmarłej siostry, relacji rodziców, a także odkrywane perypetie sąsiada Alberta, naznaczonego zmianami tożsamości w dzieciństwie. Są wreszcie wątki historyczne prowadzące do zamku Książ i jego ostatniej przedwojennej właścicielki – księżnej Daisy, posiadaczki legendarnego sznura pereł. Już sama liczba nakładających się opowieści może przyprawić o ból głowy. Bator jednak wprawnie nimi żongluje i kluczy w ich meandrach. Właściwie w pewnym momencie zatapiamy się tak bardzo w klimat książki, że nawet nie jesteśmy w stanie spostrzec, na wyjaśnieniu której z zagadek najbardziej nam zależy.
Dodatkowo Bator bardzo sugestywnie buduje atmosferę wydarzeń, jakby była w zaufanej komitywie z wieloma tonacjami i rodzajami mroku. Taplający się w szarudze jesiennej Wałbrzych ustępuje miejsca majakom sennym, te z kolei płynnie przechodzą w przepełnione strachem wspomnienia z młodości, zza których wyłaniają się rozmyte sylwetki postaci przeistaczających się w bohaterów występujących w różnych wcieleniach, by zaraz potem przeobrazić się w narkotyczny obraz wieczornych eskapad po okolicy.
Paradoksalnie im dalej posuwa się fabuła, tym mniej prawdopodobne wydaje się logiczne wyjaśnienie zdarzeń. Zacieśnia się bowiem krąg niewytłumaczonych zjawisk, a my coraz bardziej jesteśmy skłonni ulec nieracjonalnej aurze i właściwie gotowi postawić własną hipotezę. Gdy natłok trudno wytłumaczalnych incydentów sięga zenitu, dochodzi do przesilenia, a wraz z nim wyjaśnia się niewyjaśnione. Jednak mrok urojony zostaje zastąpiony przez równie posępny mrok rzeczywisty. W takiej sytuacji trudno mówić o uczuciu ulgi, gdyż obawa i strach przeradzają się w przerażanie.
Odpowiednio do panującego w rozgrywającej się scenie odcienia nastroju Bator dostosowuje również język, który w „Ciemno, prawie noc” staje się paszportem identyfikującym nie tylko tożsamość bohaterów, lecz także wagę towarzyszących im okoliczności. I to zapewne dlatego narracja nie trzyma równego rytmu, wręcz przeciwnie autorka postawiła jej złożone zadanie nadążania i dostosowywania się do atmosfery. Gmatwanina komunikacyjna osiąga kulminację kilkukrotnie w rozmowach uczestników forum internetowego i muszę przyznać, że te fragmenty na mnie działały akurat drażniąco niczym rój brzęczących much.
W pamięci utkwił mi jeszcze jeden bardzo istotny aspekt z „Ciemno, prawie noc”, a mianowicie kwestia budowania poczucia zagrożenia wśród lokalnej społeczności i manipulowania faktami w celu osiągnięcia zamierzonych korzyści. W dobie fake newsów zjawisko bardzo na czasie. Bator odsłoniła mechanizm ulegania fobiom, stwarzania pożywki dla podjudzania zbiorowej histerii oraz podsycania teorii spiskowych, które mutując z niemal piorunującą szybkością, znajdują ujście w postaci gwałtownych manifestacji gorliwych wyznawców tego typu rojeń.
„Ciemno, prawie noc” Joanny Bator początkowo zdradza pierwiastki stylistyki wywodzącej się z mrocznego horroru mającego wywołać u odbiorcy wrażenie niepokoju i napięcia w związku z niejasnymi okolicznościami zaginięcia dzieci, na co dodatkowo nakłada się tragiczna historia rodzinna głównej bohaterki, a z nią nieodłącznie powiązane odgałęzienia prowadzące do legendy o księżnej Daisy. Autorka, tworami gorączkowej wyobraźni bohaterów, roznieca pierwotne lęki, sprawiając, że niemal zaciera się granica między światem obecnym a stworzonym z destrukcyjnej iluzji. Próby objaśniania przez nastolatki zła świata i ochrony przed jego skutkami również doskonale wpisują się w ciąg wydarzeń o odrealnionym zabarwieniu. Tymczasem w zakończeniu Bator bezlitośnie rozprawia się z krążącymi mitami i plotkami, pokazując, że twarde fakty wynikają z równie twardych przyczyn. W efekcie rozwikłanie zagadki odziera je nie tylko z otoczki tajemnicy, lecz także pozbawia niedorzeczności fałszywych spekulacji.
„Ciemno, prawie noc” Joanny Bator okazało się nieoczywiste w strukturze, zaskakujące w wielości wątków, a także niebanalnie skonstruowane w sposobie prowadzenia fabuły. Czegoś takiego potrzebowałam i akurat to w tej lekturze znalazłam.
*) cytat z okładki książki Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”