Zestaw kaw z Egiptu i książka za... 6 linijek!
Jeśli bliski jest Wam Egipt i jeśli uwielbiacie wraz z pisarzami odwiedzać dalekie kraje, powieść "Dom" Piotra Ibrahima Kalwasa to lektura w sam raz dla Was. Abyście mogli rozsmakować się w tej prozie najwyższych lotów, prezentujemy poniżej obszerny fragment książki. Ale mamy też propozycję: jeśli chcecie poznać całą książkę, smakując najlepszą kawę, która trafiła do nas wprost z Egiptu, spróbujcie, czerpiąc inspirację (ale nie tłumacząc) z poniższego fragmentu, napisać i przesłać nam polski tekst pieśni śpiewanej przez Savinę. Na autora najlepszego tekstu czeka zestaw trzech kaw oraz książka, ale nagrodzimy również inne ciekawe propozycje. Na Wasze odpowiedzi czekamy do 30 lipca 2010.
A oto fragment książki:
"(...)To było typowe arabskie podwórko studnia, pełne okien, okienek i wąskich żelaznych balkoników obwieszonych praniem, wiązkami cebuli, czosnku i pękami suszonych ziół. Na środku podwórka, między pudłami, skrzynkami z narzędziami, stosami staroci i przysypiającymi kotami stała jakaś dziwna maszyna, a właściwie jej szkielet. W pierwszej sekundzie pomyślałem, że to traktor, ale po uważniejszym przyjrzeniu się maszyna zaczęła przypominać mi szybowiec albo coś jakby prymitywną lotnię zbudowaną na bazie traktora. Po jej bokach wyraźnie rysowały się stelaże skrzydeł obciągnięte białym materiałem przypominającym zwykłe prześcieradło. Wielki brodaty mężczyzna z burzą siwych włosów krzątał się wokół tej absurdalnej konstrukcji, dokręcając śruby i śrubki kluczem i z impetem wbijając młotkiem gwoździe, których cały pęk trzymał w ustach. Raz po raz rzucał okiem na rozłożoną na zardzewiałym, chyboczącym się pulpicie starą, porwaną książkę. To był taki pulpit, jakiego używają skrzypkowie do położenia nut. Pod ścianą domu mały chłopczyk siedział na rozłożonym na ziemi dywanie i rzucał kostkami do gry w drewnianym pudełku.
Na środku podwórza, na krześle, ubrana w tę samą czarną sukienkę siedziała Savina i śpiewała, dziwnie poruszając dłonią tuż nad brzuchem.
To ją słyszałem z ulicy.
Ho yad ‘anuga haytah lah
Eysh lo he’etz ga’at ba...
Obok niej, na rozpadającej się, dziurawej kanapie, siedział szewc Hussein i grał na oudzie, arabskiej lutni. Miał zamknięte oczy. Oprócz palców obejmujących struny i gryf nic się w nim nie poruszało, był całkowicie nieruchomy; jakby spał. Smutna, melancholijna i nostalgiczna piosenka. Jak tamta w Ibrahimii. Znowu nadstawiłem ucha, pragnąłem rozpoznać język. To nie był grecki, to nie był arabski, ale bardzo podobny. Kostki chłopczyka jedna po drugiej uderzały o pudełko. Wsunąłem dłoń do aktówki i nacisnąłem klawisz dyktafonu.
...zug sh’foteha shani che
Rak li n’shikot natzru hen
Ho lin’a Rak li n’shikot natzru hen
Ho, ‘eyn shohrah haytah lah
Or vatzel hit nag shu bah...
Siwy brodacz w zapamiętaniu walił młotkiem w dziwaczną maszynę, cały czas odczytując coś z książki na pulpicie. Wyjął z ust gwoździe i zamarł z szeroko otwartymi ustami, wpatrzony w dzieło swoich rąk, potem podszedł do pulpitu, poślinił palec i zadziwiająco delikatnym ruchem przewrócił stronnicę książki. Przed oczami mignęły mi jakieś rysunki, znaczki i litery. Stare, zamazane, namalowane ciemnym atramentem na żółtym pergaminie. Savina uśmiechnęła się do mnie, nie przestając śpiewać. To jest ten grecki uśmiech właśnie. Tak samo uśmiechała się Irene Papas w „Działach Navarony”, Melina Mercouri w „Nigdy w niedzielę” i tak uśmiecha się Eleftheria Arvanitaki, kiedy śpiewa. To jest nie do podrobienia, jak taniec czarnej Ranii w oknie. Dopiero teraz zauważyłem, że na kolanach Saviny, okrytych czarną sukienką, leży mały czarny kot, którego Greczynka delikatnie głaszcze.
…’al mitzchah ra’ad or ooooo...
Tal hayal dut male hod
Ho, ima, tal hayal dut male hod…
Savina przestała śpiewać, nieruchomy szewc zamarł, nie wypuszczając oudu z rąk i nie otwierając oczu. Wyglądał jak swój własny posąg. Mimo że szaleniec z młotkiem nie przestawał walić, zapanowała cisza, przetykana tylko grą w kości małego chłopczyka i daleką recytacją Koranu.
– Salam alejkum, jak się cieszę, że znowu cię widzę, Ibrahimie-zeŚwiata...
Wskazała na kanapę.
– Usiądź.
Usiadłem na zdezelowanej kanapie, obok Husseina; słyszałem jego miarowe pochrapywanie; tak, spał. Grał i spał jednocześnie. Siwy konstruktor szeptał coś nerwowo, pochylony nad pulpitem z książką. Zapadłem się chyba z ćwierć metra pod siebie, z czeluści mebla dobiegł mnie smętny odgłos podrażnionej sprężyny. Jakby wyrzut zmęczonego przedmiotu. Takie kanapy były u moich ciotek na Mokotowie. Wyleżałe i zmęczone. Jak aleksandryjskie taramy. Kot na kolanach Saviny przeciągnął się i zeskoczył na ziemię. Na ulicy koty śpiewały o Manszei.
– To jest hebrajska pieśń o kobiecie o tak delikatnych dłoniach, że żaden mężczyzna nie śmie ich dotknąć... – powiedziała Greczynka, patrząc mi w oczy.(...)"
Informujemy, że laureatami konkursu są:
- Piotr Ziomber z Bydgoszczy (otrzymuje nagrody główne)
- Anna Książek z Łodzi
- Aleksandra Jastrząb z Tomaszowa Lubelskiego.
Serdecznie gratulujemy, nagrody prześlemy pocztą!