Nigdy nie był żadnym wielkim gangsterem, nie rozrabiał, nie pił alkoholu. Czasami popalał trawę, ale ani razu nie został aresztowany. Nawet go nie spisano.
Nie miała pojęcia, dlaczego broni Wilków. Sama wielokrotnie przeklinała, że urodziła się i mieszka w tej zagubionej w środku głuszy wiosce, gdzie nawet problem z zasięgiem. Wypizdowo czy nie, było to jednak jej wypizdowo.
- Myślałem, że zdechnę w tym autobusie. Ja pierdolę, co za ciasnota. A teraz wypizdowo - powiedział chłopak, rozglądając się dookoła. - Tutaj nawet psy nie szczekają dupami, ale, kurwa, nie wiem... siusiakami.
Uratował mi się w ten sposób życie. Bo kiedy ktoś taki mówi ci coś takiego, to naprawdę ostatni dzwonek alarmowy, żeby się za siebie wziąć. No, a potem ja uratowałem życie jemu, więc chyba wyrównaliśmy rachunki.- Taki jesteś honorowy?- Uważam, że długi należy spłacać - oznajmiłem.
Połknął czarną pigułkę i wiedział, jak jest naprawdę. Świat dzielił się na chadów i przegrywów. On był przegrywem.
Na każdą z tych sytuacji byli gotowi, na każdą z nich mieli przygotowane wzory postępowania, ale co zrobić z człowiekiem, który uprzejmie, chociaż stanowczo, zgadza się z niemal wszystkimi żądaniami? Takim, który ulega presji, ale nie wydaje się przestraszony?
Wstałem ostrożnie i powoli podszedłem do drzwi. Kiedy otworzyłem je gwałtownym ruchem, po drugiej stronie stała gospodyni, która nawet nie zdążyła się wyprostować i tkwiła tak, na wpół zgięta, z uchem trochę powyżej wysokości klamki. Na jej pomarszczonej twarzy pojawił się rumieniec wstydu.
Coś w całej tej sprawie nie grało. Jeszcze nie wiedziałem, co dokładnie, ale wyczuwałem fałsz. I, cholera, po prostu chciałem się dowiedzieć, co tu się naprawdę wydarzyło.
Wyjąłem komórkę, żeby sprawdzić, czy Czarny do mnie oddzwonił. Nie oddzwonił. W dodatku tutaj również nie miałem zasięgu. Najwyraźniej była tu większa dzicz niż w Bieszczadach.
– Nie pijesz? – zapytał, wskazując na moją wodę.– Unikam - przyznałem, odkręcając butelkę.– Kto nie pije, ten kapuje – zauważył.Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zamiaru reagować na jego zaczepki.
Wysiedliśmy z samochodu. Byłem ciekaw, czy i tutaj jest gdzieś jakiś wilk. Wreszcie go znalazłem. Stał zupełnie z tyłu, jakby schowany za rogiem budynku. Musiałem przejść kilka kroków, żeby mu się przyjrzeć. Był wielki, wyrzeźbiony w jednym kawałku drewna, sięgał mi do pasa. Miał otwartą paszczę, jakby szykował się, żeby kogoś ugryźć.
Wreszcie dojechaliśmy do wsi o nazwie Wilki. Ciągnęła się wzdłuż głównej ulicy i rozrastała trochę na boki. Patrząc na nią z okien samochodu, widziałem same co najmniej stuletnie budynki. Większość, wykonana z czerwonej cegły lub muru pruskiego, wyglądała na solidną niemiecką robotę, a niemal przed każdym znajdowała się drewniana rzeźba. Wszystkie przedstawiały wilki.
Przez pewien czas panował spokój i miałem nadzieję, że Czarny nigdy się nie odezwie. Ale jak mówi przysłowie, nadzieja matką głupich.
Mogłam wmawiać sobie, że to, co było między nami, wygasło, jednak prawda była taka, że moje serce, nawet roztrzaskane, nadal należało tylko do niego, ale strach, który mną kierował, nie pozwalał mi na dopuszczenie go do głosu. Nie mogłam, nie umiałam udawać, że od teraz będziemy po prostu „żyli długo i szczęśliwie”.
Nigdy nie był żadnym wielkim gangsterem, nie rozrabiał, nie pił alkoholu. Czasami popalał trawę, ale ani razu nie został aresztowany. Nawet go nie spisano.
Książka: Dług honorowy
Tagi: alkohol