Miała wrażenie, że ostatnio każda jej próba powrotu „na dół" - do miasta, do cywilizacji, kończy się jakąś katastrofą. Jak nie spotkanie z matką i nieudane wyjście do teatru, to teraz wizyta u gburowatego lekarza.
Przygotowanie się do pisania na podstawie wymienionych lektur było dla mnie strasznym doświadczeniem. Przeraziło mnie zaś najbardziej to, że im głębiej studiowałem nazistowskie teksty, tym więcej widziałem powiązań z charakterem języka, jakiego używają współcześnie niektórzy hierarchowie kościelni i politycy w naszym kraju. Oswajanie społeczeństwa z segregacją, dzieleniem na prawdziwych i nieprawdziwych, lepszych i gorszych, wypowiedzi odwołujące się do zarazy, ośmieszanie i stygmatyzowanie mniejszości seksualnych albo wskazywanie i stygmatyzowanie mniejszości seksualnych albo wskazywanie winnych roznoszenia chorób jest podłością, obok której nie mogę przejść obojętnie.
Według babci Stasi każda roślina miała swoje ukryte znaczenie, a miejsce, w którym zasiał ją Duch Gór, nie było przypadkowe.
Wyciągnęła z plecaka zdjęcie pożyczone od Rudnickiej. Po raz kolejny spojrzała na Odrodzenie. Schronisko nie zmieniło się ani trochę, nie licząc jednego, "drobnego" szczegółu - na sztandarach przy tarasie na pierwszym piętrze nie wisiały już wielkie swastyki.
Spojrzała na swoje schronisko w sposób, w jaki patrzyła jeszcze nigdy w życiu. To opowieści Rudnickiej i Węglorza sprawiły, że Odrodzenie wydało jej się nagle nieznane, a przez to obce. Czuła się dziwnie. Tak jakby miała przyjaciela, o którym zdawało jej się, że wie wszystko, aż tu nagle ktoś ujawnił przed nią jego brudne sekrety z przeszłości.
Z chwilą gdy żywioł odchodził, góry wydawały jej się najpiękniejsze. Deszczowe chmury rozmywały się powoli, ukazując, że w czasie, w którym zasłaniały widok na nieboskłon, słońce pokonało sporą drogę i chyliło się powoli ku zachodowi.
Sny pomagają uporządkować pewne fakty. Odkryć to, czego nie zauważyliśmy na jawie. Zrozumieć swoje emocje. Uświadomić sobie to, co ważne.
Rozejrzała się wokół z dziwnym uczuciem niepokoju. Zmierzchało, a zielony szlak jak zwykle był pusty. Ludzie omijali przecież umarły las, bo wędrówka nim nie przynosiła tego, co zazwyczaj dają ludziom góry, czyli ukojenia. Wręcz przeciwnie, przejście tym szlakiem przygnębiało, bo krajobraz sprawiał wrażenie jak po przejściu apokalipsy.
Pomyślał o swojej drugiej żonie. To była jedyna kobieta, którą naprawdę kochał. Może był czasem trochę szorstki, może nie potrafił okazywać uczuć, ale przecież był dobrym mężem. Przynosił do domu pieniądze, nie pił, nie bił... Może czasem krzyczał, ale kobiety takie były, że niekiedy wymagały, żeby ustawić je do pionu. I na dodatek pozwalał swojej żonie pracować! Jak ona mogła tego nie docenić i zostawić go...
- Dziękuję doktorowi za nieocenioną pomoc. - Przerwała mu. - A drugiej żonie, pierwszej i każdej pozostałej współczuję, że musiały z panem wytrzymywać. To pewnie było piekło na ziemi - wypaliła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania.
- Herbaty się napije?
- Nie trzeba.
- A jak tak. Niech zaczeka - odparł, po czym wyszedł do kuchni.
Miała wrażenie, że ostatnio każda jej próba powrotu „na dół" - do miasta, do cywilizacji, kończy się jakąś katastrofą. Jak nie spotkanie z matką i nieudane wyjście do teatru, to teraz wizyta u gburowatego lekarza.
Książka: Schronisko, które przetrwało
Tagi: Miasto, natura