Jenna ma wszystko o czym mogłaby tylko pomarzyć. Świetnie odnajduje się w pracy, a narzeczony rzuciłby świat do jej stóp. Właśnie planuje swoje wesele marzeń i wtedy wszystko sypie się jak domek z kart. Nie ma już pracy, nie ma narzeczonego, a kobieta przechodzi załamanie nerwowe. Co takiego się wydarzyło?
Gdy Jenna wyszła z dołka dostała nową pracę. Trudno jej jednak tam się odnaleźć, bo jej współpracownicy są dużo młodsi. Do tego jej szefowa z piekła rodem to jej największy wróg z młodości. Czy może być gorzej? Niestety może. Jenna ma stworzyć projekt, który wyniesie wydawnictwo na wyżyny. I ma przy nim współpracować z Ericiem - jak się okazuje synem szefowej. Pokochają się, czy pozabijają?
Muszę przyznać, że początkowo nie mogłam się wgryźć w tę historię. Przeszkadzało mi dużo wątków pobocznych i tych opisujących przeszłość, które były niezwykle rozbudowane i chwilami mnie nudziły. Później historia skupia się na wydarzeniach teraźniejszych i było już znacznie lepiej. Ostatecznie wciągnęłam się i byłam ciekawa jak zakończy się relacja Jenny i Erica. Ta dwójka na początku skrycie się sobą zachwycała, ale zupełnie tego nie okazywali. Jednak cały czas coś się między nimi działo. Dopiero po pewnym czasie dopuścili do głosu uczucia, które w sobie dusili i dali się ponieść chwili. Zamknęli się w swojej bańce, ale co jeśli ona nagle pęknie? Bo przecież zawsze pęka. Związek z prawie dwudziestoletnią różnicą wieku to jednak dużo. Czy będą w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu, czy szczęśliwe zakończenie nie jest im pisane? Jesteście ciekawi? Dajcie szansę tej historii, może ktoś z was pokocha ją od pierwszych stron. U mnie tej miłości nie było, ale ostatecznie podobała mi się ta książka.
Jako nastolatkowie Eva i Shane spędzili razem siedem upojnych czerwcowych dni. Zakochani do szaleństwa, odurzeni miłością. Oboje ze skłonnościami do depresji...