Boskość tolkienowskiego świata
Władca pierścieni osiągnął już status fenomenu - i to niezależnie od tego, czy mówimy o książce, czy o jej adaptacji filmowej. Ta ostatnia osiem lat po premierze ostatniej części trylogii filmowej wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Świat oszalał na punkcie Tolkienowego świata oraz jego bohaterów. J. R. R. Tolkien dostarczył materiału do niejednego artykułu, zainspirował niejednego studenta do zgłębiania fantastycznego świata na stronach kolejnych prac magisterskich, niejednego też zachęcił do czytania jako formy nie tylko spędzania wolnego czasu, ale i przeżywania prawdziwej przygody.
O Tolkienie można mówić dobrze, można być zdecydowanym przeciwnikiem jego twórczości, jednak nie można nie oddać mu hołdu – wykorzystując proste wartości, na których oparł fabułę, stworzył on świat tak plastyczny, że niemal realny, otwierając czytelnikom wrota do krainy wyobraźni. Co jednak twórczość J.R.R.Tolkiena ma wspólnego z Bogiem? Wszak, patrząc na zażarte dyskusje, dotyczące cyklu o Harrym Potterze, odsądzanego od czci i wiary, stwory tolkienowskie również powinny być związane z ogniem piekielnym.
Znalazł się jednak ktoś, kto nie tylko nie oskarża Tolkiena o "deprawowanie młodzieży", ale kto nawet… odnalazl w jego twórczości Boga. Znaleźć Boga w Hobbicie to najnowsza pozycja, doskonale wpisująca się w „modę na Tolkiena”. Czy jednak autor książki, Jim Ware, nadając jej dość kontrowersyjny tytuł, uczynił słusznie? Ten doskonały marketingowo zabieg był dosyć ryzykowny, wzbudzać może bowiem w czytelnikach mieszane uczucia i może, przynajmniej w niektórych przypadkach, zniechęcić do lektury. Czym jednak ta pozycja jest naprawdę? Czy faktycznie jest odbiciem Boga w tolkienowskich opowieściach?
Żadne dziecko nie powinno dorastać w świecie pozbawionym hobbitów – pisze w przedmowie autor, deklarując włączenie do listy obowiązkowych lektur swoich dzieci Hobbita. Książka Ware`a nie jest jednak tekstem reklamowym, zachęcającym do czytania powieści (zainteresowanie tekstem – wszystkich, których do tej pory tolkienowskie uzależnienie nie dopadło – pojawia się niejako samoistnie). Nie jest też analizą przygód bohaterów czy świata Śródziemia. Autorowi daleko także do moralizatorskich wywodów na podstawie daleko posuniętych (czytaj: naciąganych) analogii do Hobbita.
Jak sam autor przyznaje, chodziło mu o coś więcej, niż tylko o osobę J.R.R.Tolkiena, niż o Bilbo Bagginsa i tajemnice Śródziemia. Tematem książki jest bowiem człowiek, zarówno sam Ware, jego życie, przemyślenia, relacje z Bogiem, ale i czytelnicy, którzy w przytoczonych fragmentach odnaleźć mogą uniwersalne prawdy, które stanowią (bądź stanowić winny) ich moralny kręgosłup, które są zbieżne z ich przekonaniami lub przeciwnie – które poprzez swoją odmienność pobudzają do refleksji.
Każdy rozdział rozpoczyna się cytatami z Hobbita, następnie autor poszukuje stosownych zagadnień w duchowości chrześcijańskiej, a kończy krótką refleksją, zostawiając czytelnika z potężną dawką informacji „do przepracowania”. Prowadząc czytelników ścieżkami świata hobbitów, a także ścieżkami Boga, Ware skłania do przemyśleń na temat paradoksu spełnionych marzeń, miłości do rzeczy materialnych (właściwej krasnoludom, od której nie odżegnuje się jednak także i Biblia, wychwalająca wspaniałość świata materialnego stworzonego przez Boga), głupoty i zła, szeroko pojętych czarów, aktywnego słuchania czy relacji międzyludzkich.
Szerokie spektrum tematów poruszanych przez autora zdumiewa nie bardziej, niż spojrzenie na twórczość Tolkiena przez pryzmat Biblii. Jim Ware pisze Gdy ów „jasny cień” wspaniałej przygody przeniknie z książki i spocznie na waszym życiu, (…) dowiecie się, co znaczy być przemienionym do głębi. Zobaczycie wówczas, ze pomimo całej alegorycznej i symbolicznej warstwy jest możliwe, by odnaleźć Boga w książce takiej jak Hobbit. Co najważniejsze, zrozumiecie, że Bóg może odnaleźć nas niemal wszędzie – On nas szuka w najbardziej niespodziewanych miejscach i pociąga nas do siebie, nawet jeśli my sami Go nie szukamy. Wzniosłe słowa autora, dalekie jednak od moralizatorskiego tonu czy "straszenia niewiernych", mają w sobie niezwykłą moc. Sprawiają, że nawet, jeśli u części czytelników publikacja Ware'a wzbudzi mieszane uczucia, i tak będą mieli oni ochotę krzyknąć: „Tu jesteśmy!”.