Kumulacja emocji. Znacie to? Coś się w Was gromadzi i nie może znaleźć ujścia. Nie zawsze chcemy swoimi problemami zawracać głowę bliskim. Bywa i tak, że w otoczeniu nie mamy nikogo, kto mógłby nas wysłuchać, pocieszyć, pomóc. Można wyruszyć nocą do miasta, do dzielnic pubów i barów, gdzie w półmroku za kontuarem czai się gotowy znieść nasze smętne towarzystwo barman. Można z głową wtuloną w poduszkę skorzystać z telefonu zaufania lub w bladej poświacie nocnej lampki wylewać swe żale na kartach dziennika. Można też napisać list i wrzucić go do skrzynki pocztowej. List ten, bez znaczka i adresata, prawdopodobnie trafi donikąd. Lecz przecież zdarzyć się może, że wpadnie w czyjeś ręce, że ktoś go przeczyta. W maleńkim budynku poczty, na zapleczu, z rumieńcem wstydu towarzyszącym wgłębianiu się w cudze sekrety, ktoś może przeczytać tych kilka słów. Może uśmiechnie się, może zamyśli. Kto wie?
Carol jest nieszczęśliwa. Carol marzy o chorobie. Nie o żadnej śmiertelnej ani o kalectwie. Nie chce korzystać z parkingu dla niepełnosprawnych, pomimo oczywistych korzyści. "Faktycznie, niewiele w życiu osiągnęła - mogłaby powiedzieć ludziom - ale to ze względu na... mój trąd".
Wyobraża sobie, jak ze współczuciem kiwaliby głowami, jednocześnie odsuwając się od niej, i może nawet sama czułaby się lepiej, patrząc co rano w lustro: kobieta w średnim wieku, która wprawdzie wiele nie osiągnęła, ale tylko dlatego, że nie mogła, zbyt zajęta złuszczaniem obumarłej skóry i szukaniem zagubionych części ciała.
Carol nie dogaduje się z siedemnastoletnią córką. Męża uważa za skończonego palanta i właśnie postanowiła zmienić swój los. Chce odejść. Zostawić rodzinę i zacząć nowe życie. Postanowione. Powie mu dziś przy obiedzie, chociaż nie bardzo wie, jak zacząć. Nie wie też, że nie zacznie wcale, bo mąż pierwszy wyskoczy ze ścinającą z nóg rewelacją. Mąż-palant ma raka. Guza na jądrze. I nawet sfrustrowana, zdecydowana na odejście Carol nie potrafi tak po prostu odwrócić się na pięcie, oddalić niespiesznie, by już nie wrócić, by zostawić Boba samego z czającym się w jego oczach przerażeniem, z widoczną w nich niemą prośbą: Bądź przy mnie.
Chwilowo plany Carol diabli wzięli. Kobieta dusi się we własnej złości i nie bardzo wie, jak należałoby postąpić. Wiesz co? Powinnaś napisać list. (...) Chodzi o to, żeby przelać na papier wszystkie swoje uczucia, a potem to spalić - radzi jej przyjaciółka. List do wszechświata, bez adresata, bez wysyłki. Pomysł wydaje się idiotyczny, a jednak Carol udaje się przełamać. Pierwszy list jest pełen złości, kolejne - coraz bardziej wyważone. Nie kończą spalone w umywalce, kobieta wrzuca je do skrzynki na listy. W sortowni trafiają w ręce Alberta. Początkowo jedynie odrobinę intryguje go koperta bez adresu, z uśmiechniętą buźką wymalowaną w rogu. Później, gdy zapoznaje się z treścią kolejnych listów, zaczyna odczuwać swego rodzaju więź z nadawcą. I czeka na kolejną dostawę poczty.
Albert. Mężczyzna w sile wieku, samotny po śmierci żony, nieszczęśliwy, z kotką-nielotem, która po spotkaniu z twardym podłożem ma łapki uwięzione w gipsie, nie miewa zbyt wielu powodów do radości. Lada moment straci pracę, nie ma przyjaciół, za to mieszka w sąsiedztwie faceta, który jak tylko może, stara się zatruć Albertowi życie. Smutny życiorys.
Zagubione szczęście. Prosta historia. Nic nadzwyczajnego, a jednak czyta się ją z przyjemnością.
Carol nie ma pojęcia, że ktoś czyta jej listy. I nie jest dla niej istotne, czy trafiają one w czyjeś ręce, czy giną w próżni. Wychodząc na ulicę, myśli o ludziach, którzy się modlą. Oni czują się lepiej nie tylko dlatego, że wylali swe żale, ale też dlatego, iż wierzą, że ktoś ich wysłuchał. Czy to takie ważne, żeby to była prawda? Niespecjalnie. Wystarczy, że istnieje taka możliwość. Czasami tych kilka słów skreślonych na kartce przynosi ulgę. Złe emocje ulatują, Wraca spokój i zdolność racjonalnej oceny sytuacji. Warto spróbować.
Zagubione szczęście to debiutancka powieść. Tom Winter nie sięgnął po temat oryginalny, ale stworzył powieść pełną ciepła i spokoju, która może nie wrze nadmiernie od skrajnych emocji, ale przynosi ukojenie, spłyca oddech, spowalnia zbyt mocno kołaczące serce. Listy mają w sobie spokój, jakiego próżno szukać w bezdusznych mailach czy w skrótowości sms-ów. I taki spokój niesie powieść Brytyjczyka. Nie znaczy to, że autor spłyca frustracje Carol, strach Boba, czy żal Alberta. Nadaje jednak tym emocjom nieco bledszy odcień, a przy tym, wprowadzając odrobinę humoru, sprawia, że
Zagubione szczęście niesie spory ładunek optymizmu.
Bohaterów tej powieści jest wielu. To ludzie różni - od wzbudzających sympatię, po wywołujących niechęć. Z pewnością najłatwiej polubić Alberta. To jemu czytelnicy będą kibicować, by odnalazł tytułowe zagubione szczęście.
Jedynie zakończenie jest nieco zbyt pospiesznie wprowadzone - jakby autor chciał już puścić bohaterów wolno, nie dając czasu ani im, ani czytelnikom, na oswojenie się z nową sytuacją. Listy, które w pewien sposób połączyły Carol i Alberta, nie przejdą bowiem bez echa. O ile jednak wcześniej Tom Winter poświęcał im więcej czasu, o tyle w pewnym momencie urwał historię, dorzucając jedynie kilka akapitów, pozwalających ujrzeć przyszłość - nieco zbyt cukierkową, moim zdaniem. Jednak zawsze można, nie czytając ostatniego rozdziału, pozostać w sferze niedopowiedzeń i samemu "dopisać" przyszłość bohaterów. W końcu kto powiedział, że każda historia może mieć tylko jeden właściwy finał?
Sprawdzam ceny dla ciebie ...