Po Hubalu Westerplatte jest kolejną powieścią pisarza i historyka Jacka Komudy, znanego przede wszystkim z brawurowo opowiadanej historii Rzeczypospolitej szlacheckiej. I tak, jak w poprzedniej opowieści, autor tworzy niezwykłą atmosferę, kule świszczą koło uszu, ziemia usuwa się spod nóg, a wróg atakuje bezwzględnie. Jednym zdaniem: walka na śmierć i życie.
Wiele razy Komuda potwierdził swój kunszt w kreowaniu fascynującej, angażującej fabuły i łączeniu jej z wątkami historycznymi. Wydaje się, że autor potrafi uderzać w najbardziej czułe punkty czytelnika, aby raz rozjuszyć go, raz zaś doprowadzić niemal do bogojczyźnianej ekstazy. Jakkolwiek wiele z tych zabiegów jest nam już dobrze znanych, wciąż doskonale się sprawdzają. A opisanie obrony Westerplatte we wrześniu 1939 roku wydaje się tematem wprost stworzonym do wykorzystania warsztatu pisarza.
Akcja rozpoczyna się kilka dni przed wybuchem wojny. Komuda w doskonały sposób uświadamia czytelnikom, że atak na polską jednostkę nie był ani zaskoczeniem, ani tajemnicą. Atmosfera w Gdańsku była nie tylko napięta, tam wojna od dawna toczyła się na ulicach. Obrońcy Westerplatte wiedzieli, że obecność pancernika Szlezwig-Holstein oznacza tylko jedno: zostaną ostrzelani. Pytanie brzmiało: kiedy to nastąpi?
Sceny batalistyczne w Westerplatte porażają. Gdyby to było możliwe, określiłabym je jako sceny w 4D polskiej literatury. Jesteśmy brudni tak samo, jak brudni są żołnierze – zarówno polscy, jak i niemieccy. Brakuje nam wody, siedzimy w ciemnościach, głuchniemy od huku moździerzy. Ból doskwiera tak samo mocno. Rozumiemy doskonale dramat kapitana Mieczysława Słabego, który nie ma czym leczyć i operować rannych. Ludzi, którym grozi gangrena, których przygniotły betonowe słupy, ludzi, których postrzelono w brzuch i wnętrzności wylewają im się na zewnątrz. Na tle tego dramatu kozacka postawa kapitana Franciszka Dąbrowskiego, który w hollywoodzkim stylu odbiera dowodzenie majorowi Henrykowi Sucharskiemu, jest oczywista. Rzeczywistość była bardziej złożona: czytając opracowania historyków byłabym ostrożna przed jednoznacznym określaniem Sucharskiego jako tchórza, morfinisty i człowieka, który nie powinien dowodzić tą jednostką. Jednak takie prawo autora: wykreowany czy rzeczywisty, konflikt pomiędzy Sucharskim i Dąbrowskim jest wyrazisty i skrzy się mocno. Nie ma tu mdłych scen, jest ostra walka o władzę. Dodaje to powieści pazura, a ten, kto zna prawdę, przymknie oko na pewne przerysowania. Warto tylko pamiętać, że kucharze na Westerplatte też byli potrzebni, ale czasami warto zachować umiar, aby nie stracić klasy. Kto przeczytał powieść Komudy, ten wie, o czym mowa.
Najsłabiej wypadają budujące ducha przemowy o honorze i ojczyźnie. Ale takie fragmenty zwykle nie wypadają dobrze, bez względu na typ literatury. Takich rzeczy po prostu się nie mówi. Komuda przedstawia obrońców Westerplatte jako (oprócz panikarzy i wątpiących) twardzieli, którzy nie chcieli gulaszu w oflagu, ale konserwy na wolności, twardzieli gotowych na wszystko. To grupa straceńców, zmora każdej jednostki przeciwnika. Daleko jej członkom do wyidealizowanych czwórek, które prosto do nieba szły w wierszu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. W powieści to zakapiory, ludzie, którzy postanowili utrzymać Westerplatte, choć nie mieli żadnych szans na powodzenie. Kreacja tych postaci wyśmienicie się Komudzie udała. Cokolwiek myślimy o dowódcach jednostki, opowieść o nich to fantastyczna, realistyczna przygoda, którą z czystym sumieniem polecam każdemu.
SPRZEDAŻ OD 18-01-2008! Dalszy ciąg powieści marynistycznej z pogranicza historii i fantastyki. Mija rok od rozpoczęcia polsko-szwedzkiej wojny o ujście...
Pierwsze fantasy autorstwa Jacka Komudy! Zanurz się w opowieści o świecie, gdzie dzielni wojowie stają naprzeciw strzyg i upiorów. Gdzie walka...