Ostatnie publikacje Erica-Emmanuela Schmitta, pojawiające się na rynku księgarskim niczym produkt seryjny i masowy gigantycznej korporacji lub fabryki, raczej rozczarowywały niż zachwycały. W związku z tym pozytywnym zaskoczeniem było uznanie ostatniej powieści tego autora za wybitną i wartą przyznania jej prestiżowej Nagrody Goncourtów ubiegłego roku. „Trucicielka” chociaż tematycznie odbiega daleko od pierwszych, publikowanych dzieł Schmitta, reprezentuje znakomity poziom i kulturę literacką autora znaną chociażby z tak fantastycznego dzieła, jak „Oskar i Pani Róża”.
„Trucicielka” to zbiór czterech opowiadań, których tematyka oscyluje wokół obsesji rodzącej się powoli: w starym ciele kobiety, w sercu ojca – mechanika okrętowego, w umyśle debiutującego muzyka oraz w świadomości gotowego na wszystko prezydenta. W książce pojawia się też – w każdym opowiadaniu – postać świętej Rity, patronki spraw trudnych i orędowniczki sytuacji bez wyjścia.
Tytułowa trucicielka to kobieta, która właściwie przeżyła już swoje życie. W miasteczku, w którym mieszka, krąży legenda, iż otruła swoich trzech mężów i kochanka. Kobieta wiele lat temu została postawiona przed wymiarem sprawiedliwości, jednak sąd oczyścił ją z zarzutów. Z czasem staje się ona rodzajem atrakcji turystycznej. Ludzie zjeżdżają się do miasteczka by ukradkiem śledzić plan dnia „trucicielki”, podążać za nią ulicami i obserwować ją zza kawiarnianych okien. Pewnego dnia do miasta przyjeżdża młody proboszcz. Kobieta poznaje go, gdy postanawia w miejscowym kościółku zmówić krótką modlitwę. Zaskakuje ją fakt, że ksiądz nigdy nie słyszał pogłosek krążących wokół jej osoby. Trucicielkę zaczyna ogarniać niezdrowa fascynacja księdzem. Aby zatrzymać go tylko dla siebie, podczas spowiedzi postanawia wyjawić mu swoje najmroczniejsze sekrety.
Pozostałe trzy opowiadania mimo że reprezentują wysoki poziom, są zdecydowanie słabsze niż tytułowa historia. Być może powodem jest spadek napięcia, a być może fakt, że niektóre z opowiadań są niestety dość przewidywalne. Ich tematyka sprawia, że brak im świeżości. Rozczarowuje zwłaszcza ostatnie, najsłabsze opowiadanie zamieszczone w zbiorze. „Elizejska miłość” z wszystkimi swoimi atutami i drobiazgową analizą charakterów pary prezydenckiej, jest niestety nieprawdziwa i częściej trąci o kicz, niż wyciska z oczu czytelnika prawdziwe i szczere łzy wzruszenia.
„Trucicielka” jako całość napisana jest bardzo solidnie. Chociaż miejscami wydaje się, że autorowi brakowało już pomysłu na rozwiązanie czy poprowadzenie akcji, to język powieści jest doskonały. Jednego Schmittowi nie można zarzucić: autor zgrabnie korzysta z warsztatu, sprawnie wplata liczne i nietuzinkowe porównania, bawi się metaforą oraz rozrzuca wokół siebie całą gamę epitetów. Eric-Emmanuel Schmitt wynosi przez to czytelnika ponad ramy swoich opowieści. Każe mu krążyć, szybować i dzięki temu podziwiać wykreowany przez siebie pejzaż z każdej perspektywy, a nie tylko z punktu widzenia czytelnika siedzącego w wysłużonym fotelu. Pozwala mu wreszcie tworzyć własne historie, rozpoczynać i kończyć je według uznania, interpretować, nadinterpretować lub po prostu utożsamiać się z propozycją zamieszczoną przez autora.
Najnowsza publikacja Erica-Emmanuela Schmitta godna jest polecenia zarówno bezkrytycznym fanom, jak i osobom podchodzącym z większym – i słusznym – dystansem do tego autora. Jeśli pozostałe, poza tytułową, opowieści nie spełnią wymagań czytelników, to z pewnością z nawiązką zrobi to „Trucicielka”. Przynajmniej ze względu na nią warto po ten zbiór opowiadań sięgnąć.
DO TAKIEJ MIŁOŚCI ZDOLNI SĄ TYLKO BOGOWIE Żeby nie cierpieć, trzeba by nie kochać. Żeby nie kochać, trzeba by przestać żyć. Nad Noamem ciąży klątwa...
Niedźwiadek Bazyl zastanawia się, czym jest szczęście. Czy to bycie bogatym? Posiadanie różnych przedmiotów? Gonienie za przyjemnością? Sowa Minerwa, przewodniczka...