Przerażający dokument o setkach tysięcy dzieci, porwanych i zniemczonych podczas II wojny światowej. Zbrodnicza ideologia faszystowska zakładała powiększenie przestrzeni życiowej rasy germańskiej na wschód od Odry, przez ziemie polskie, ukraińskie, aż po szerokie tereny za Uralem. Wraz z zajmowaniem kolejnych terytoriów prowadzono intensywną politykę osadzania na okupowanych terenach ludności niemieckiej i volksdeutchów. Dawni właściciele majątków, gospodarstw i – wreszcie – zwykłych domów mieli 20 minut na spakowanie dobytku. Ich miejsca zajmowali sprowadzani z Rzeszy Niemcy lub ludność, która deklarowała niemiecką narodowość.
Wraz z załamaniem się frontu wschodniego i kolejnymi porażkami armii niemieckiej nastąpiło zintensyfikowane rugowanie ludności na dawnych ziemiach polskich. Poza rabowaniem majątków dopuszczono się jeszcze jednej, potwornej działalności. Wysiedleńcy zostali podzieleni na IV kategorie. Określono ich przydatność dla Rzeszy. Ci, których zaszeregowano do I i II kategorii, mogli zostać poddani zniemczeniu. Ludność z kategorii III nadawała się do pracy na rzecz Rzeszy. Ostatnia, IV kategoria, obejmująca ludzi po sześćdziesiątym roku życia, małe dzieci i chorych, jechała do obozu w Brzezince.
Jednak niektóre dzieci zostały potraktowane inaczej. Ideologia rasistowska III Rzeszy, promująca tezę o rasie panów, wytworzyła machinę, która miała na celu ustalenie, które z dzieci z podbitych terenów mogą zostać uznane za niemieckie. Ta absolutna sprzeczność – wszak rasa nie może się opierać na uznaniu pseudonaukowców – nie przeszkodziła faszystom w porywaniu i zniemczaniu tysięcy dzieci w wieku od kilku miesięcy do dwunastu lat, wywożonych z terenów okupowanej Polski i innych krajów Europy wschodniej. Na dawne ziemie polskie przyjechali słabo wykształceni lekarze, często studenci medycyny, którzy za pomocą pomiarów czaszki, długości nosa, badań krwi mieli decydować, które dzieci można zabrać i wysłać do zniemczenia w głąb Rzeszy.
Niemowlęta i małe dzieci o blond włosach i niebieskich oczach, trafiały do rodzin adopcyjnych. Starsze dzieci kierowano do placówek hitlerjugend i wychowywano je na Niemców. Zanim to jednak nastąpiło, dzieci przeżywały gehennę, oderwane od rodzin, od matek i ojców, były bite i głodzone w ośrodkach przejściowych, zastraszane, poniewierane, krzywdzone. Te najmniej posłuszne, które nie chciały mówić po niemiecku lub inne, które nie przeszły pozytywnie pseudonaukowej analizy badawczej, skazywano na eksterminację. Dokonywano tego w najróżniejszych sposób. Dość rzec, że – jak twierdzą autorzy – zastrzyk z fenolu powodujący natychmiastową śmierć był wybawieniem od tego, co czekało „niezakwalifikowane” do niemieckości porwane dzieci.
Ta obrzydliwa i potworna procedura działała do ostatnich dni wojny. Porywanym dzieciom wielokrotnie zmieniano nazwiska, aby utrudnić ich identyfikację. Od decyzji Głównego Urzędu ds Rasy i Osadnictwa SS nie było odwołania. Dzieci były odbierane natychmiastowo. Co się potem z nimi działo? Można się tylko domyślać. Z tabliczkami na szyi, z napisem Ki (Kinderaktion) jechały do rodzin w Niemczech. Zapewne wiele z nich trafiło do nowych, opiekuńczych i kochających rodziców. Jeśli jednak nie zapomniały o swoich krewnych, ich cierpienia nie sposób opisać.
Temat rabowania dzieci z terenów okupowanych nigdy nie był problemem, którym zajęto się w należyty sposób. Przez kilka lat po wojnie próbował to zmienić Roman Hrabar, polski prawnik, zaangażowany w działania i poszukiwania odebranych Polakom dzieci. Hrabar był pełnomocnikiem do spraw rewindykacji dzieci polskich, które za sprawą organizacji Lebensborn trafiły do niemieckich rodzin. Poszukiwał dokumentacji, która pozwoliłaby choć niewielką liczbę porwanych Polaków przywrócić ich rodzinom. O dzieciach odebranych robotnicom przymusowym, które urodziły potomstwo w Rzeszy, nie wiadomo nic. Mogło ich być kilkaset tysięcy. Z uwagi na brak zainteresowania tematem po stronie niemieckiej, nigdy tych liczb nie udało się zweryfikować. Utrudnienia w pracy – także ze strony aliantów – sprawiły, że po 1950 roku działania Hrabara znacznie osłabły. Byli jednak tacy, którzy nigdy nie zarzucili poszukiwania swoich synów i córek. Nie odnaleźli ich aż do śmierci.
Na okładce książki widzimy ślicznego chłopczyka, który uśmiecha się do fotografujących. Przeprowadzone przez dziennikarzy śledztwo pozwoliło ustalić, że mały Johann, którego ojciec prawdopodobnie pochodził spod Krakowa, został odebrany matce. Walter, zwany Waldkiem, po wojnie poszukiwał brata. On sam, urodzony w Dachau, wrócił do Polski. Brata nie odnalazł już nigdy.
Trudno nie postawić pytania, dlaczego tak się stało? Dlaczego nikt z Lebensborn nie poniósł odpowiedzialności za poczynione krzywdy? Dlaczego świat zapomniał o zrabowanych dzieciach i nie wypłacił rekompensaty tym, które potrafiły udowodnić, że je skrzywdzono? Nie znajdziemy na to pytanie odpowiedzi. Tak, jak nie wyjaśnimy światu, dlaczego „niepotrzebne" dzieci zamordowano, zagłodzono, zarażono chorobami, zamiast oddać je rodzicom. „Filozofii" zbrodniczego systemu nazistowskiego nie sposób opisać słowami. 200 tysięcy polskich dzieci jest tego dowodem.
Polecam.
W podręcznikach szkolnych można przeczytać, że góry powstały w wyniku procesów wulkanicznych, ruchów skorupy ziemskiej i erozji związanej z wiatrem oraz...
Drugi numer z cyklu ,,W gabinecie lekarza specjalisty" pod redakcją naukową prof. CMKP Romualda Dębskiego, skierowany do praktykujących ginekologów-położników...
Same badania były przede wszystkim silnie stresujące, ponieważ człowieka traktowano jak przedmiot. Mierzono czaszkę, rozstaw oczu, układ uzębienia, robiono wywiad medyczny, ustalano grupę krwi, kolor włosów - wszystko to, co mogło w chorej teorii rasowej potwierdzić, że mamy do czynienia z rasą podludzi.
W trakcie badań wyławiano dzieci, które posiadały cechy rasy nordyckiej. Dzieci były badane pod kątem wyglądu zewnętrznego, budowy czaszki, rozstawu oczodołów, koloru włosów i oczu. Te w odpowiednim wieku były kwalifikowane do germanizacji. Dzieciom zawieszeni na szyi drewniane tabliczki, na których znajdował się symbol Ki (Kinderaktion) i dodatkowo nadawano im numery. Takie dzieci były bezwzględnie odseparowywane od rodziców, a później wywożone, zazwyczaj w niewiadomym kierunku...
Więcej