Okładka zaprojektowana na wzór recepty, na której zaleca się w odpowiednio odmierzonych dawkach dobry humor, śmiech i refleksję. Należy zażyć jak najszybciej, choć dobrze byłoby zapoznać się z treścią ulotki załączonej nie do książki, ale wydrukowanej z tyłu okładki. A tam – zapowiedź wyśmienitej zabawy, pomagającej w leczeniu depresji, smutku i wszelkich cywilizacyjnych przypadłości. Wow, będzie się działo.
Zbyt szumne zapowiedzi mogą jednak szkodzić, gdyż budzą w czytelniku wysokie wymagania, którym sam produkt może nie sprostać. W reklamach środków przeciwbólowych i łagodzących objawy przeziębienia także dostajemy komunikat, że poczujemy się lepiej już po kilku minutach. A jak jest naprawdę – każdy zakatarzony i kaszlący dobrze wie.
Autorka nie przestaje jednak brnąć w medyczne porównania i nakazuje poinformować lekarza „o wszelkich przewlekłych chorobach (takich jak niekontrolowane skurcze przepony w sytuacjach ogólnie uznawanych za zabawne), nadwrażliwości uczuciowej (objawiającej się chęcią kochania i bycia kochanym) oraz uzależnieniach (od śmiechu, miłości i przyjaciół), bowiem podczas stosowania Terapii zbiorowej... objawy te mogą się nasilić. Będzie więc kabaret czy romans? A może - dwa w jednym?
Wkrótce poznajemy głównych bohaterów – przeciętnych trzydziestolatków, nie wyróżniających się niczym z tłumu. Jest para szykująca się do ślubu, jest kilkoro samotnych osób, które przyjaciele postanawiają zeswatać. Do tego codzienne życie – praca, weekendowe rozrywki, siłownia wyposażona w przepięknego trenera. W takim otoczeniu grupka przyjaciół próbuje odnaleźć coś pozytywnego, próbuje zyskać szczęście i miłość. Ot, historia jakich wiele. A jednak wyposażona w dawkę poczucia humoru, autoironii i komentarzy odautorskich, które sprawiają, że nie możemy traktować problemów bohaterów zbyt poważnie. Wszyscy szukamy miłości i przyjaźni, ale po co się spinać i robić to na siłę? Wyluzujmy, dajmy się ponieść fantazji, śmiejmy się z siebie, bądźmy otwarci i uśmiechnięci, a wszystko na pewno lepiej się ułoży.
Terapia zbiorowa w książce Anny Budzyńskiej przebiega aż w dwudziestu sześciu etapach, które obrazować mają przechodzenie od poczucia beznadziei spowodowanej samotnością, przez nadzieję na nowy związek, rodzenie się uczuć, pierwsze nieśmiałe „obwąchiwanie się” potencjalnych partnerów, aż po tworzenie krok po kroku relacji damsko-męskich. Wszystko podane w atrakcyjny, łatwo strawny sposób, ale - niestety - bez ekstatycznych wybuchów śmiechu. Proza raczej letnia, a nie wybuchowa. Niemniej jednak książkę Budzyńskiej czyta się lekko i z przyjemnością.