Pewnym paradoksem jest to, że na rynek Europejski, w tym Polski, znaczna część kulturowo-religijnej tradycji Dalekiego Wschodu trafia przez... Amerykę. Amerykańskie społeczeństwo ma tendencję do wypaczania i upraszczania wielu rzeczy, i w takiej właśnie formie przekazuje "towar" na rynek europejski. Podobnie w tym wypadku - głębokie prawdy taoizmu sprowadzone zostały do schematu popularnych w Ameryce publikacji "how to...?" i pozbawione sporej części wartości pierwotnego przekazu. Książka Hoffmana jest próbą przeniesienia taoistycznych zasad na grunt współczesnego świata Zachodu. Próbą - trzeba przyznać - zupełnie nieudaną. W rezultacie otrzymujemy quasi psychologiczny, pseudo naukowy traktat o... no właśnie, o czym? W zamiarze autora miał on z pewnością traktować o miłości. Miłości - podkreślmy ten fakt, bo dla taoistycznych publikacji jest on znamienity - jako manifestacji emocji, pominąwszy jej cielesny aspekt. W rezultacie jest trochę o wszystkim, a w zasadzie o niczym. Ponadto, do rąk naszych trafia publikacja nie mająca w swej istocie zbyt wiele wspólnego z taoizmem. Niech nie zmyli was tytuł. Większość przemyśleń i koncepcji pochodzi od samego autora lub innych jemu podobnych "badaczy" wyrosłych na gruncie amerykańskich stowarzyszeń i fundacji, robiących niezły interes na wykorzystywaniu orientalnych motywów w swych publikacjach czy programach. Sam taoizm zatraca się w tych wynurzeniach. Same komplikowanie wszystkiego, tak, jak robi to autor, jest sprzeczne z działaniami w zgodzie z tao. Książka sama w sobie staje się więc bardziej formą negacji, niż propagowania taoizmu. Seria wydawnicza "Wschód Zachodowi" pełna jest książek wartościowych, które wiele mogą zmienić w życiu człowieka. Zdarzają się w niej jednak gnioty, kierowane raczej do mas, które nie mając wcześniej styczności z psychologią, otrzymują jej spopulizowaną wersję opakowaną w orientalną otoczkę - i do tej grupy należałoby zaliczyć "Tao Miłości". Krzysztof Grudnik