Sławomir Mrożek pożegnał się już ze swoimi czytelnikami – „na wszelki wypadek”, jak zaznaczał we wstępiku do „Uwag osobistych”. Teraz jednak wielbiciele twórczości tego autora otrzymują – dzięki Oficynie Literackiej Noir sur Blanc – monumentalną antologię, „Tango z samym sobą”. Ta licząca niemal siedemset stron publikacja gromadzi teksty zapomniane – znane jedynie (albo nie) literaturoznawcom, „fachowcom od Mrożka” i jego wielbicielom, obok kilku sztandarowych.
Całą historię powstania tomu, oś kompozycyjną, zasady doboru dzieł i ich uszeregowanie objaśnia w przedmowie Tadeusz Nyczek. Ów zabieg nie jest przypadkowy, podsuwa odbiorcom klucz interpretacyjny, ale także – a może przede wszystkim – zachęca do lektury Mrożka mniej znanego. Nyczek rewelacyjnie wpisuje się w wymogi skomercjalizowanego świata mediów, tłumacząc, że nie proponuje wyboru „The Best of Mrożek”, a teksty, które układają się w pewną spójną opowieść… Warto jednak na potrzeby recenzji dokonać pewnego rozszczepienia owej historii.
Tadeusz Nyczek. Pomysłodawca tej książki, autor wyboru oraz wstępu. Można by powiedzieć, że dostajemy do ręki Mrożka przefiltrowanego przez lekturę Nyczka, ale to okazałoby się niepotrzebnym uproszczeniem: i tak, mimo wszelkich starań, w pewnym momencie Nyczek zniknie, całkowicie przesłonięty obrazem Polski, stworzonym przez Mrożka, a jednocześnie nie da się tu Tadeusza Nyczka pominąć – to on podpowiada rytm lektury, sczepia kolejne utwory widocznymi zwykle skojarzeniami (chronologia jest tu przecież zaburzona), przeprowadza bohatera z dzieła do dzieła, choć sam niewidoczny, jest przewodnikiem po literaturze Mrożka. Bardzo lubię Nyczka w tej roli. Dokonał kiedyś interpretacji wybranych wierszy Szymborskiej – tak, by wyjaśnić ich istotę także laikom. Niedawno przypomniał wielbicielom kabaretu Salon Niezależnych – potrafi zrezygnować z naukowych wywodów i w sposób prosty, jasny i rzeczowy wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi. Teraz – tłumaczy, o co chodzi w Mrożku. Mimo że wstępy w „antologiach” (zwłaszcza co bardziej rozbudowane) nie cieszą się zwykle dużą popularnością, do przedmowy Nyczka zajrzeć można, a nawet trzeba. Dla ułatwienia lektury – to oczywiste. Dla przypomnienia sobie istoty Mrożkowego pisania – nie ulega wątpliwości. Ale też i dla prześledzenia prywatnego toku lektury Nyczka, jego subiektywnych ocen. Nyczek szuka osobistych śladów twórcy w przytaczanych utworach. Poszukajmy i my – osobistych zachwytów i zadziwień Nyczka, świadectw lektury i pytań, zadawanych tekstowi. Czasami tylko trochę żal, że nie wszystkie utwory, jakie Nyczek przywołuje, znalazły się w tym obszernym przecież tomie. Ale to również zaproszenie do lektury pogłębionej, wykraczającej poza ramy szkicu. Przy Nyczku nie można się nudzić. Szczególnie podobają mi się tu próby określania pisarza: poważny prześmiewca czy groteskowy realista to nie typowe pojęcia-etykietki, łaty zasłaniające interpretacyjną bezradność. Nyczek tłumaczy Mrożka – i robi to celnie. Przyjrzyjmy się teraz właściwej opowieści.
Dramaty. Dwa najsłynniejsze utwory, którymi zresztą popularyzuje się Mrożka w szkołach, to jest „Tango” i „Emigranci” znajdują się także w tej książce. Ich obecność okazuje się znakomicie umotywowana: „Emigranci” są niczym dopełnienie „Monizy Clavier”, opowiadania, zakończonego spotkaniem na obczyźnie dwóch Polaków. „Tango” to kontynuacja absurdalnych a jednocześnie podskórnie zatrważających diagnoz dotyczących społeczeństwa. Prawdziwą ucztą okazują się natomiast dramaty mniej znane. W „Pieszo”, którego genezę objaśnia Nyczek we wstępie, fascynują wyraziste, satyrycznie wręcz nakreślone postacie. Genialną kreacją Superiusza udowadnia Mrożek siłę swojego absurdu. Superiusz, uwolniony od konieczności racjonalnego myślenia, buduje własny, zachwycający nonsensem świat, który rządzi się swoimi zasadami. Jest też, choć gorzka to postać, Superiusz esencją absurdu. W „Portrecie” rozpoczyna się wciąż powracające w tej książce zagadnienie rozszczepienia jaźni (ale i sam „Portret” wypływa bezpośrednio z opowiadania „We młynie, we młynie, mój dobry panie”). Mrożek, utrzymując aurę tajemniczości i niedopowiedzeń, przedstawia losy nękanego wyrzutami sumienia mężczyzny (oraz jego ofiary). Oscylowanie między jawą a płaszczyzną oniryczną nadaje temu dramatowi wymiar niepowtarzalny. Kwestia dopełnienia osobowości powraca także w „Letnim dniu” – tu zestawia ze sobą Mrożek dwóch bohaterów, Uda i Nieuda, próbując na ich przykładzie wyjaśnić istotę szczęścia. Mrożek odchodzi w dramatach od realizmu, choć celowo zakotwicza kolejne utwory w rzeczywistym konkrecie. Rezygnacja z kopiowania codzienności pozwala mu zwrócić uwagę na sedno problemu, wyostrzyć sens filozoficznych poszukiwań, a przy tym, co nie bez znaczenia dla pisarza, który parał się także satyrą – zaskoczyć odbiorców. 3. Proza. W pierwszym przytoczonym tutaj tekście prozatorskim Mrożek przemyca troskę o prawdę pokolenia, prawdę, której nikt dotąd nie wypowiedział. I większość małych form pisanych prozą z „Tanga z samym sobą” będzie tę myśl rozwijać. „Nos” podejmie motyw bycia Żydem. „Szyny” – pracy przy odbudowie kraju i budowaniu nowego systemu. W „Jaworznie” istnienie obozu pracy zdominuje refleksję nad fabrycznym (a raczej przemysłowym) krajobrazem i da pretekst do wewnętrznych „podróży” mentalnych. „Moniza” każe się zmierzyć z tematem emigracji. Na szczególną uwagę zasługują dwa teksty, wyróżniające się spośród szeregu innych wyjątkową ostrością i przenikliwością. W „Nauczycielach” przedstawia się czytelnikom Mrożek jako satyryk absurdu, jednak w króciutkim utworze dźwięczy niebezpiecznie satyra na rzeczywistość. Możliwość dwutorowego odbioru: z jednej strony niezmącona radość, jakby gombrowiczowski powrót w szkolne mury, komizm purnonsensowy i beztroski, z drugiej – podbarwiona goryczą ocena „szkoły życia”, z której nie da się uciec – pozwala widzieć w Mrożku nie tylko przenikliwego obserwatora codzienności, satyryka zaangażowanego, ale i przewrotnego dowcipnisia. „We młynie, we młynie…” to z kolei literacka groteska, powracająca do zagadnienia tożsamości katoptrycznej (za wskazanie tego tropu dziękuję Krzysztofowi Grudnikowi), zbudowana według bergsonowskiego motywu śnieżnej kuli. 4. Listy. Fragmenty listów stanowią dla Nyczka najprawdopodobniej rodzaj wykładni poglądów Mrożka: wybiera bowiem te partie epistolarne, które mają budowę felietonową i w których Mrożek dokonuje jakby autointerpretacji własnego zachowania – a przez to i fragmentów tekstów.
W „Tangu z samym sobą” listy przedstawiają na przykład motyw emigracji czy polskości i są rodzajem tkanki łącznej: spajają kolejne utwory, przypominając przy okazji o zamyśle kompozycyjnym książki – więc o odszukiwaniu autora w jego dziełach. Mimochodem przemyca się w nich także receptę na dowcip absurdalny – czyni to Mrożek, kiedy zestawia w jednej refleksji pranie skarpetek i Zagadkę Wszechbytu (notabene, z tej receptury, wywodząc ją od mistrzów piosenki francuskiej, korzystał także Wojciech Młynarski). Autotematyzm czy poczucie strachu dopełniają listę korespondencyjnie poruszanych zagadnień. 5. Nie można pominąć w opisie tej książki rysunków Mrożka, wyłuskanych między innymi z archiwalnych „Szpilek” i „Przekrojów”. Mrożek-rysownik w kresce jest skarykaturalizowaną wersją Bohdanowicza. Jego ludziki są malutkie, mają nadnaturalnie duże, komiksowe nosy i mało szczegółów anatomicznych. Mrożek zwykle rezygnuje z tła, na pierwszym i jedynym planie umieszczając bohaterów. Potrafi operować symbolem i rekwizytem (charakterystyczna czapka krakowiaka nieodmiennie wskazuje nam krajana na obczyźnie). Nie przykłada dużej wagi do staranności rysunku, ale ma pewną, mocną kreskę, która pozwala mu akcentować najważniejsze elementy obrazka.
W rysunkach przyjmuje autor dwie role: raz jest twórcą absurdu – wtedy najczęściej powstają ilustracje uniwersalne, bez słów (a la Lengren, choć dużo bardziej drapieżne), to znów staje się satyrykiem, piętnując wady społeczeństwa w komicznych scenkach. Preferuje krótkie i zabawne opowiastki, zwykle jednokadrowe, czerpiące z rozbijania stereotypów lub z czystego absurdu. Prezentuje humor wyższy, to jest nie nawiązuje do ludycznych standardów. Całości dopełniają zdjęcia, ukazujące Mrożka w kolejnych dekadach oraz fotografie ze spektakli teatralnych, opatrzone podpisami z fragmentów sztuk. Podtytuł „Tanga z samym sobą”, „Utwory dobrane” można by uzupełnić: utwory nieźle dobrane. To ogromna dawka lektury, przesyconej nonsensem i tą polskością, od której często aż chce się uciekać. To wewnętrznie zdynamizowana, wartka opowieść o człowieku w Polaku. Nyczek twierdzi, że Mrożka jest za dużo (co uniemożliwia zsyntetyzowanie wiadomości o nim). Tu – chciałoby się go jeszcze więcej…
Izabela Mikrut
W kolejnym tomie znalazły się zarówno opowiadania krótkie, w formie anegdoty czy dowcipnie spuentowanej sytuacji, jak i utwory pisane w konwencji obszernych...
"Sławomir Mrożek w słowie wstępnym i zakończeniu tej książki powiada, iż spisywanie wspomnień podjął w celach terapeutycznych. Chodziło o to, aby...