Car to car, zawsze ma rację
Car Groch na całe swoje rozległe bajkowe królestwo ma tylko jednego, jedynego podporucznika milicji. Biedny car. Biedny również, ale z innego powodu, pan - a w zasadzie to obywatel - podporucznik N. J. Iwaszow. Pracy huk, warunki działań zróżnicowane, pomocy niewiele, odpowiedzialność - znaczna. Dobrze, że przynajmniej prawidłowo się odżywia, według diety milicyjno-obywatelskiej: góra blinów, miód, śmietanka, paszteciki z jesiotrem, sos żurawinowy, mleko prosto od krowy, herbata prosto z samowaru. W końcu żywi go nie kto inny jak sama Baba Jaga, u której łaskawy car przydzielił milicjantowi tymczasową kwaterę. No tak, powie ktoś, na dodatek jeszcze owa zła baba Baba Jaga. Jaka tam zła, to zwykłe plotki i potwarze, mity i gazetowe fakty! Po prostu zacna i pracowita kobieta, dysponująca sporymi zasobami nadzwyczajnych sił witalnych i magicznych. A do tego: niesamowita kucharka herbu „Palce lizać!”.
„Staruszce od dawna nudziło się samej, zamężna nie była nigdy, dzieci nie miała, przelewała zatem na moją skromną osobę cały swój instynkt macierzyński. A podczas śledztw była informatorem po prostu bezcennym. Skąd wszystko wiedziała, nie miałem pojęcia.”
Łatwo jest innych oceniać źle, jeśli się ich dobrze nie zna, nie patrzy na całokształt osiągnięć, lecz tylko na jedno drobne potknięcie. Łatwo pisać bzdurne książki, straszyć dzieci w bajeczkach czy dorosłych w prasie codziennej. A dostrzec tego, że ktoś jest wykwalifikowanym ekspertem od spraw wiarygodności świadków, doradcą przykładnym i urodzonym kucharzem to się jakoś nie zawsze chce.
Zatem mamy Nikituszkę - służącego ślepej i łysej sprawiedliwości, mamy Babę Jagę i cara Grocha. Śmierdzi tu na milę bajkową krainą, gdyby nie ten milicjant przeklęty. Ano właśnie. Dwa miesiące temu Iwaszow zabłądził był do owej krainy. Nie był to skutek imprezowania czy nadużywania, wdychania lub wkłuwania. Ot, nagle znalazł się tam, gdzie się znalazł, a - nie mając innego wyjścia - przyjął dary, dary losu, z pokorą i nadzieją. Po poprzednim przykładnym życiu pozostała mu pamięć i pozostał mundur, sztuk jeden, konieczny nawet w owym królestwie do utrzymywania pozycji człowieka odpowiedzialnego. Dobry car mianował go gubernatorem śledczym i szefem stołecznej komendy milicji. Obrońcą prawa i porządku - no i cara, oczywiście. Do pomocy Iwaszow dostał Mitkę, silnego jak tur, odważnego nad podziw, któremu brakowało tylko rzeczy wcale nie niezbędnej w tej pracy: rozumu. Do należytego, skrzętnego wykonywania poleceń - o czym wiedzą wszyscy szefowie - rozum okazuje się przecież całkowicie zbędny.
Jedyny milicjant w królestwie spraw na głowie ma tak wiele, że ledwie mu się pod czapką mieszczą. Pijaństwa, rozboje, kradzieże, czary nieprzyzwoite. No właśnie: kradzieże. W tym takie, jak ta z carskiego skarbca: klucze, pierścień z chryzoprazem czy kufer złotych czerwońców. Nikita Iwanowicz musi wziąć sprawy - o co ciągle apelują ludzie mądrzy - w swoje milicyjne ręce. Tym bardziej, że własna głowa jest dla niego niezwykle cenna, znacznie bardziej niż dla zdenerwowanego wydarzeniami dobrego władcy. A dochodzenie w bajkowej krainie wcale nie jest łatwiejsze niż w czasach współczesnych: „Nikt nic nie widział, nie słyszał, w ogóle nie wie, o co chodzi.”
Zaczyna się zatem zabawa, znaczy się: śledztwo na pograniczu bajkowej rzeczywistości, obszaru działania sił nieczystych i realiów naszego świata. Kryminał w klimatach fantastyczno-bajkowo-historyczno-politycznych. Cóż, jakże to wygodny i bezpieczny zarazem sposób pisania o rzeczywistości, całe to bajkowanie. Niejeden pisarz wychowany w socdemokracji mógłby powiedzieć o tym wiele. Towarzyszymy znakomitemu zespołowi operacyjno-śledczemu, złożonemu z doświadczonego milicjanta i równie doświadczonej Baby Jagi. Bawimy się nieźle, rozwiązując zagadkę potężnego spisku, w którym maczała ręce siła nieczysto-magiczna. Napotykamy ciekawe, niebanalne postaci, barwny, skrzący się ironicznym humorem język. Mieszankę stylizowanej nowomowy z niedalekiej przeszłości z mową nową współczesną, chwilami bełkotliwie nam panującą. Są tu zarówno sprawy rozwojowe, naruszenie reżimu terminów żywienia, jak i tak obecnie popularne programy ochrony świadków. Magia, nie zawsze rzucająca się w oczy, za to często - na plecy, utrudnia prowadzenie spraw jak zwykle racjonalnym do bólu organom ścigania. Można bowiem zaczarować świadków, pozbyć się trupa, wyjść nagle metafizycznie z lochu, omamić straże czy dokonać przestępstwa, nie zostawiając śladów. Można, lecz na nic się to zda, kiedy sprawie przyjrzy się z bliska autentyczny milicjant i równie autentyczna Baba Jaga. Efekt jest przedni jak jedynka w jamie ustnej. Śmiałe i zabawne połączenie klasycznej bajki z klasycznym radzieckim kryminałem milicyjnym. Do tego szerokie tło, pogłębiona psychologia i poszerzona socjologia.
Humor w powieści nie jest dosadny jak w klasycznym sitcomie. Czasami kryje się za sytuacją, czasami - za grą słów, czasami: za obserwacją czy opisem. Andriej Bielanin pisze lekko i bardzo sprawnie, wciągająco i zabawnie, choć doprawia to wszystko łyżkami szlachetnej goryczy. Wywleka podszewkę rzeczywistości na drugą stronę i pokazuje nam, ile na niej przeróżnych łat, wykonanych na łapu-capu na tym solidnym, markowym jakoby płaszczu.
Zwracają uwagę świetnie sformułowane myśli, w których autor nie boi się zawrzeć nawet szczypty autoironii: „Plótł co mu ślina na język przyniosła, zupełnie jak jakiś pisarz science-fiction.” Towarzyszą nam myśli ogólnie słuszne, których w naszej polityczno-poprawnej rzeczywistości wyrażać nie lza: „Staruszki zawsze uważają się za bardzo mądre, dlatego tak łatwo osądzają innych” (bądźmy sprawiedliwi, patrząc na panów senatorów: nie tylko staruszki, staruszkowie także), „To, z jaką prędkością carscy kaci potrafią wydobyć "dobrowolne zeznanie", nie śniło się nawet dziennikarzowi piszącemu o bezprawiu panującym w resortach wewnętrznych rosyjskiego państwa.” czy „Car ma wielkie serce, rękę twardą. Ale jak samemu sprawować całe rządy? Nie da się bez wiernych sług...”
Pomysł autora na tę gatunkową mieszankę był wyśmienity i został w praktyce dobrze wykorzystany. „Robiłem swoje w świecie, w którym zdarzały się rzeczy niepojęte i nikt ich nie uważał za wytwór fantazji. Nie było tutaj liniowej fabuły, dobro nie zawsze wygrywało ze złem, koniec nie był przewidywalny i nikt nie gwarantował, że zdołam się wyrwać z siedziby Kościeja, aby w szczęściu dożyć swych dni...”
Nie mogę sobie podarować na sam koniec jeszcze jednego bardzo przyzwoitego i zawsze aktualnego cytatu z książki: „Żyj tym, co jest. Pamiętaj o tym, co było. Pokładaj nadzieję w tym, co będzie. Ale nie pozwól, by ani przeszłość, ani przyszłość zatruwały ci życie.”
Moja żona jest wiedźmą. Najprawdziwszą wiedźmą. Nie pomoże tu psychiatra ani egzorcysta. Tylko ja mogę wyciągnąć ją z iście diabelskich kłopotów, w jakie...